- Nic się przecież nie stało- odparłem i lekko się uśmiechnąłem.
Stwierdziłem, że wypadałoby się przedstawić i tak też zrobiłem, ale dziewczyna tylko mnie wyminęła i krzyknęła, już z pewnej odległości, imię i nazwisko. Dziwne. Wzruszyłem tylko ramionami.
****
Popołudniu nie miałem nic ciekawszego do roboty dlatego zgarnąłem New z padoku i osiodłałem Avengera. Kasztan jak zawsze stał spokojnie. Chwyciłem wodze i wyprowadziłem go przed budynek. Wskoczyłem na siodło i ruszyłem lasem w stronę pól. Ogier szedł spokojnie co jakis czas zerkając uważnie na boki. Z kieszeni wyjąłem telefon i zauważyłem, że dziewczyna, która wpadła na mnie z rana, swoją drogą Raven, odpowiedziała mi na zaproszenie, a nawet niedawno napisała. W momencie gdy odpisywałem kasztan się czegoś panicznie wystraszył i zakołysał się na tylnych nogach, przednie unosząc do góry. Próbowałem utrzymać się w siodle, ale mi nie wyszło. Spadłem na zabłoconą drogę, a koń pogalopował kilka metrów dalej. W tym momencie znienawidziłem wszystkich, którzy jechali tą drogą. Przez to, iż była często "używana" zamiast śniegu znajdowało się tu tylko i wyłącznie błoto. No i oczywiscie mogłem obwiniać sam siebie za to, że siedziałem z telefonem i nie zareagowałem w odpowiednim czasie. Tym strasznym potworem, którego przestraszył się Avenger był rudy lis.
- Serio?- odparłem z wyrzutem w stronę wierzchowca, który ogarnąwszy sytuację przykłusował do mnie i cicho zarżał. Pewnie oznaczało to coś w stylu: Ta bestia nas rozdzieliła, ale już wszytko gra. Jednak nie mogłem tego samego powiedzieć o swoich spodniach i telefonie. Obie rzeczy były mokre i zabłocone. Cudownie. Wsiadłem na grzbiet konia i ruszyłem w drogę powrotną. Na szczęście nie odjechaliśmy daleko. Z tego wszytkiego zapomniałem, że miałem odpisać Raven. Jak na razie odpisu się nie doczeka.
Następnego dnia
Następnego dnia rano obudziłem się z lekkim bólem kości ogonowej. I tak myślałem, że będzie gorzej. Poszedłem do łazienki i wykonawszy podstawowe, poranne czynności zszedłem na stołówkę. Jak zwykle - skupisko wszystkich ludzi. Nie byłem nawetjakoś specjalnie głodny. Nie przepadałem za wczesnym jedzeniem. Dlatego też wziąłem tylko kubek z kawą i po szybkim rozejrzeniu się dosiadłem się do stolika, który zajmował Victor z Blair.
W stajni każde z nas się rozeszło i zaczęło przygotowywać na trening. Otworzyłem boks, z którego usłyszałem ciche rżenie. Przejechałem szczotką ciało konia i chcąc wziąć do rąk siodło i zacząć go siodłać zauważyłem, że na przeciwko boks zajmował koń Raven. Śliczny, postawny siwek. Dziewczyna wyprowadziła konia przed boks i przywiązała. Przymknąłem boks kasztana i podszedłem w ich stronę. Dziewczyna spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.
Odchrząknąłem cicho i krótko wytłumaczyłem jej czemu nie skończyłem pisać wiadomości. Raven parsknęła cicho śmiechem.
- Bardzo zabawne- przewróciłem oczami z uśmiechem i wróciłem do przygotowywania się do treningu.
Jak zwykle po treningu trzeba było isc na lekcje. Pocieszającą myślą było to, że za kilka dni zaczynały się ferie i będzie można odpocząć. Usiadłem w ławce oczekując na dzwonek, który miał świadczyć o rozpoczęciu lekcji. Sala powoli się zapełniała. Nauczyciel jak zwykle przyjdzie równo z dzwonkiem. Siedziałem zamyślony dopóki nie wyrwał mnie kobiecy głos. Od razu skierowałem wzrok w te stronę i zobaczyłem Raven.
- Mogę?- spytała i wskazała na puste miejsce obok mnie.
Przecież nie wypadało odmawiać więc pokiwałem twierdząco głową.
Raven?
Wybacz za lekki poślizg :/
To takie nijakie, bo trochę pomysłu mi zabrakło :c
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz