Wszystko stało się bardzo szybko. Bordowa zupa wylądowała na mnie, Alice i ochlapała kilka osób w najbliższym otoczeniu. Kucharka zaczęła się niecierpliwić. Wyrwałem blondynkę z osłupienia, ciągnąc ją przez tłumek uczniów w kierunku drzwi. Tak się jeść nie da.
-Nic się nie stało - uprzedziłem dziewczynę.
Ta delikatnie pokiwała głową. Z całą pewnością wyglądaliśmy komicznie stojąc na środku dziedzińca, cali mokrzy i brudni. Powoli ruszyłem w kierunku budynku mieszkalnego. Alice postanowiła dotrzymać mi kroku.
-Jak go zatrzymałeś? - zapytała.
-Kogo? - zmarszczyłem brwi.
Dziewczyna przewróciła oczami. Przypomniałem sobie o jej koniu który całkiem niedawno prawie mnie stratował. Diablo jest może i okropny, ale jeszcze nigdy nie uciekał.
-Demensa - westchnęła.
-Rozumiem że jest to kolejny nieokiełznany rumak? - zaśmiałem się.
Alice nie było do śmiechu. Przystanęła na chwilę.
-Czasami. Odpowiedz - nalegała.
Wzruszyłem ramionami.
-Spokój, brak strachu, cierpliwość i kilka praktyk u ojca - odparłem - Ale widzę w tym haczyk. O co chodzi?
Blondynka westchnęła. Dobrze że zbliża się lato. Przynajmniej nie zamarzniemy, ani nie będziemy chorzy na drugi dzień. Zapomniałem o tym że Queen na pewno już zdemolowała cały pokój po tym jak tam posprzątałem po lekcjach. Mój telefon zawibrował w kieszeni.
Heather: Przyjdziesz wieczorem do stajni? Mam problem z Pusiem.
Alexander: Postaram się. Teraz mam pewnien kryzys ;-)
Heather: Wiem. Masz na sobie barszcz xd
Alexander: Co w tym zabawnego Downriver?
Heather: Nic nic. Muszę kończyć.
Nie odpisałem bo usłyszałem westchnienie tuż obok siebie. Alice przecież miała odpowiedzieć na moje pytanie co do Demensa. Schowałem telefon i skupiłem się na dziewczynie. Wzięła głęboki oddech.
-Pomożesz mi chociaż trochę go oswoić? Po tym jak go zatrzymałeś, przeczytałam kilka stron o tym twoim ojcu. Demens może już nie nadawać się do jazdy jeśli się nim nie zajmę - powiedziała.
Przeanalizowałem sytuację. Okej... To chyba nie najlepszy moment na żarty i sarkazm. Muszę okazać chociaż trochę współczucia. Wydaje mi się że nie będzie najlepszym pomysłem okazać jej tylko bezczelność, jak u byle dzieciaka.
-Ty skaczesz, ja skaczę - zacytowałem z Titanic'a.
Dziewczyna lekko uniosła kąciki ust. Ruszyła po schodach. Nadal ociekamy barszczem ze stołówki, a na dodatek stoimy beztrosko na środku. Trzeba się ruszyć i przebrać.
-Za godzinę pod boksem Demensa - zarządziła Alice.
Zapowiada się ciężka praca.
***
Ja ruszyłem już po piętnastu minutach. Przecież obiecałem jeszcze Hope, że zajmę się Pusheen'em jak tylko się przebiorę. Okazało się że koń po prostu ma drobną ranę w pysku i nie chce brać wędzidła. Heather przysięgła więc że przez kilka tygodni będzie jeździła bez tej pomocy. Pożegnałem się z dawną znajomą i udałem na poszukiwania konia Alice. Demens położył uszy po sobie gdy tylko się zbliżyłem.
-Spokojnie, urwisie - szepnąłem do konia.
Ten prychnął jakby chciał mnie zniechęcić do wchodzenia do jego mieszkanka. Nic z tego. To oznaczałoby że daje mu wygrać, a za żadne skarby tego nie zrobię. Nowa zasuwa łatwo ustąpiła i już po chwili gładziłem konia po szyi, kreśląc na niej kółka. Może pomoże to chociaż odrobinę przed tym jak przyjdzie Alice. Powiem jej że to będzie wymagało czasu. I że niekoniecznie się uda. Demens zawsze zachowa w sobie tą dzikość. Może słuchać dziewczyny ale niekoniecznie zawsze. Tak samo jak Despero El Diablo. Na niego już nic nie działa. Posiedziałem chwilę przy nerwowym wierzchowcu, aż wreszcie się uspokoił. Nie widział już we mnie zagrożenia. Rzuciłem okiem na jego nogę. Bandaż nie wyglądał na świeży. Zdążył zajść krwią i ropą. Skrzywiłem się. Pewnie o to chodziło dziewczynie. Demens nie daje sobie zmienić opatrunku. Dojdziemy do tego. Musi się udać. Nie pozwolę by ten koń zmarł przez swoją dzikość. Swoje wybory. Tylko... Trzeba być cierpliwym i dać mu czas. Samemu przezwyciężyć lęk. Muszę trochę poobserwować ich razem. W ten sposób powinno się udać pomóc temu rumakowi. Alice stawiła się punktualnie.
-To zaczynamy - uśmiechnąłem się przebiegle.
Alice?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz