Dziewczyna wydawała się być lekko zdezorientowana.
- Mnie? - zapytałem ku ścisłości, spoglądając lekko w dół.
Posłałem jej jednego z mojego zestawu szelmowskich uśmieszków.
- Mhm, na ciebie wpadłam, prawda?
Nieznajoma rozejrzała się wokół w poszukiwaniu czegoś bądź kogoś. Kiedy jednak niczego nie znalazła znów skupiła swą uwagę na mnie. Brązowe oczka dziewczyny wpatrywały się we mnie i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że jest naprawdę ładna. Jej długie złociste włosy spływały kaskadą na drobne ramiona. Na jej pytanie odpowiedziałem skinieniem głowy.
- No właśnie, wydawało mi się, że to grzecznie zapytać o stan po zderzeniu - blondynka zmarszczyła swój nos, słysząc jak dziwnie zabrzmiało to zdanie, a ja powstrzymywałem się żeby się nie roześmiać. Było to trudne i wciąż tkwiłem z głupim uśmiechem na twarzy. - No więc...?
- Jest w porządku, a tobie nic się nie stało? Żadnych obrażeń? - zapytałem, uginając kolana, marszcząc brwi i przyglądając się uważnie dziewczynie.
- Nope, zero. - zaśmiała się. Miała naprawdę piękny uśmiech.
Wooow, udało mi się ją rozśmieszyć. Dobry początek, brawo Ben - pochwaliłem sam siebie.
Rozejrzałem się po korytarzu. Inni wciąż stali w swoim stadzie z dala od nas. To w sumie lepiej.
- Tak by the way... Simmons. Ben Simmons. - wyszczerzyłem się, naśladując jednego z najsłynniejszych kinowych tajnych agentów i wystawiłem rękę w stronę dziewczyny.
- Ruthie. - uścisnęła moją dłoń. - Jes...
Niestety blondynka nie zdołała dokończyć wyrazu, zdania, pytania czy czego tam planowała powiedzieć, bo zadzwonił dzwonek. Ruth przewróciła nieznacznie oczami.
- Cii. Wiem. Leć na lekcję. - wyrwało mi się.
Ruthie posłała mi tylko ostatni uśmiech i pędem pobiegła na lekcje. W mgnieniu oka korytarz zrobił się pusty. Żadnej żywej duszy. Uff, jak dobrze, że pozwolono mi zacząć naukę dopiero od jutra. Uparłem się jednak, że chcę dziś uczestniczyć w treningu.
Poczułem się trochę nieswój, stojąc jak cielątko na środku szkolnego korytarza i nie wiedząc dokąd się ruszyć. Pomyślałem, że skoro wszyscy są na lekcjach, to mogę sobie w spokoju pozwiedzać to miejsce. Pewnie i tak będę się tu jeszcze gubił przez dobrych kilka tygodni.
Tak więc, oto po dłuższej chwili ogarnąłem gdzie znajduje się stajnia, parkour i reszta. Wszystko było tak rozmieszczone, że raczej nie miałem problemu z dotarciem w konkretne miejsca. Jako ostatni przystanek, taką wisienkę na torcie, zostawiłem sobie zwiad wnętrza stajni. Kiedy tylko przekroczyłem jej próg poczułem ten charakterystyczny koński zapach. Z kieszeni jeansów wyciągnąłem pomiętą karteczkę, na której widniały wszystkie potrzebne do przeżycia tutaj numerki. Numerek pokoju, numerek grupy, numerek boksu... Tak. O ten ostatni mi chodziło. Rozglądając się po tabliczkach umieszczonych na każdym z boksów niezłomnie poszukiwałem numeru 9. Ponad niektórymi bramkami spoglądali zaciekawieni stajenni mieszkańcy.
.gif)
Skonsternowany rzuciłem ponownie okiem na kartkę No jak byk jest napisane 9... Chwila.Trzymałem ją na odwrót. Miałem ochotę pacnąć się w czoło i roześmiać z własnej głupoty, ale nie zrobiłem tego. Jeszcze by mnie kto wziął za jakiegoś obłąkańca zaraz pierwszego dnia. Sekundę później siedziałem z tyłkiem na słomie w boksie mojego urwisa. King leżał obok i trącił chrapami moją nogawkę. Ja natomiast kreśliłem palcem kółka na grzbiecie ogiera.
Po jakichś dziesięciu minutach tak od niechcenia sprawdziłem godzinę. Wstałem gwałtownie i o mało nie zostałem nadepnięty przez karosza.
- Muszę lecieć na obiad. Wrócę po ciebie na trening, co? - powiedziałem w stronę Kinga, ale on miał najzwyczajniej gdzieś moje słowa. Odwrócił się zadem w moją stronę i zainteresował się resztką siana w rogu boksu. - Pff, ignorant. - prychnąłem.
Przebiegłem prędko przez plac i pomknąłem na stołówkę. Posiłek zaczął się już trzy minuty temu.
W pomieszczeniu dało się słyszeć gwar rozmów i śmiechów oraz stukanie sztućców. W powietrzu unosił się rozkoszny zapach jedzenia. Dopiero teraz dotarło do mnie jaki byłem głodny. Nałożyłem sobie porcję ziemniaków i panierowanego kotlecika. Do tego porwałem jeszcze miskę wypełnioną kolorową sałatką.Rozejrzałem się po stołówce i starałem się wyszukać jakiś wolny stoliczek. Pech, wszystkie były zajęte. Nikogo jeszcze tu nie znam. Hm.. Będzie to dziwne jak się wcisnę do czyjegoś stolika? Chyba nie...
- Ponowne cześć. - uśmiechnąłem się, przysiadając się do stolika przy którym siedziała Ruth. Była jedyną osobą, którą tutaj na razie poznałem. - Mogę?
Ruthie? ^^ Wybacz, znów tasiemiec. To silniejsze ode mnie XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz