Kiedy drzwi się zamknęły mama Hailey, wstała, aby zerknąć przed okno, że wsiadają do auta i odwróciła się do mnie z tajemniczym uśmiechem. Właściwie to nie tajemniczym. On po prostu mówił "Zaraz mi wszystko wyśpiewasz". Jednak ja, jako dorosły mężczyzna... no przynajmniej wyrośnięty młodzieniec, nie zamierzałem się poddać bez walki. Miałem doświadczenie z Hail, więc jej matka nie powinna być dużo gorszym przeciwnikiem od niej samej. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że pani O'brien nie miała takich asów w rękawie, co jej córka. Na szczęście.
- A więc Lewis... - zaczęła, siadając naprzeciwko mnie i przyglądając mi się uważnie - wszystko z wami dobrze tak?
- Owszem proszę pani - odparłem nieśmiało. Bałem się takich rozmów. Czasem ogólnie bałem się rozmów z dorosłymi, ponieważ przypominały mi te z ojcem.
- Skoro tak, to nie będzie problemu w tym, abyś opowiedział mi parę szczegółów z życia mojej córki.
- Nie chcę być niegrzeczny...
- Więc nie bądź - ucięła.
- Po prostu wydaje mi się, że powinna pani swoją córkę pytać o jej życie. Jestem osobą trzecią, pośrednią i nie należącą jeszcze do rodziny...
- Jeszcze? - przerwała mi. Cholera. Zaraz znowu coś palniesz.
- Rozumie pani, to nie jest dla mnie i dla Hailey głupia, letnia miłostka, która skończy się z dnia na dzień. Kocham pani córkę i chcę dla niej jak najlepiej - zapewniłem.
- Zawsze się tak mówi - odparła z delikatnym uśmiechem.
- Czy ja panią kiedykolwiek okłamałem? - uniosłem wzrok.
- Nie... Jestem pamiętaj, że mam was na oku i...
- Co? Wyrzuci mnie pani stąd? Mam dokąd iść - wskazałem głową w stronę mojego domu.
- Wysoko widzę grasz.
- Nie wyżej niż pani, ale to tylko dlatego, że stawką jaką jest Hail jest dla nas najwyższą i najcenniejszą - odparłem jednym tchem.
- A jeśli jej się to odmieni? - ciąża jej się odmieni? No chyba nie. Przewróciłem oczami i spuściłem lekko głowę, zaczynając się bawić palcami dłoni.
- Nie odmieni. Widziała mnie w najbardziej upokarzających sytuacjach w moim życiu. Gorzej nie będzie - wyznałem. Zapadła między nami krępująca cisza. Właściwie nie do końca, ponieważ po całym pomieszczeniu roznosił się odgłos palców uderzających o blat oddzielającego nas stołu. - Nie chcę, żebyśmy walczyli, rozumie pani?
- A więc Lewis... - zaczęła, siadając naprzeciwko mnie i przyglądając mi się uważnie - wszystko z wami dobrze tak?
- Owszem proszę pani - odparłem nieśmiało. Bałem się takich rozmów. Czasem ogólnie bałem się rozmów z dorosłymi, ponieważ przypominały mi te z ojcem.
- Skoro tak, to nie będzie problemu w tym, abyś opowiedział mi parę szczegółów z życia mojej córki.
- Nie chcę być niegrzeczny...
- Więc nie bądź - ucięła.
- Po prostu wydaje mi się, że powinna pani swoją córkę pytać o jej życie. Jestem osobą trzecią, pośrednią i nie należącą jeszcze do rodziny...
- Jeszcze? - przerwała mi. Cholera. Zaraz znowu coś palniesz.
- Rozumie pani, to nie jest dla mnie i dla Hailey głupia, letnia miłostka, która skończy się z dnia na dzień. Kocham pani córkę i chcę dla niej jak najlepiej - zapewniłem.
- Zawsze się tak mówi - odparła z delikatnym uśmiechem.
- Czy ja panią kiedykolwiek okłamałem? - uniosłem wzrok.
- Nie... Jestem pamiętaj, że mam was na oku i...
- Co? Wyrzuci mnie pani stąd? Mam dokąd iść - wskazałem głową w stronę mojego domu.
- Wysoko widzę grasz.
- Nie wyżej niż pani, ale to tylko dlatego, że stawką jaką jest Hail jest dla nas najwyższą i najcenniejszą - odparłem jednym tchem.
- A jeśli jej się to odmieni? - ciąża jej się odmieni? No chyba nie. Przewróciłem oczami i spuściłem lekko głowę, zaczynając się bawić palcami dłoni.
- Nie odmieni. Widziała mnie w najbardziej upokarzających sytuacjach w moim życiu. Gorzej nie będzie - wyznałem. Zapadła między nami krępująca cisza. Właściwie nie do końca, ponieważ po całym pomieszczeniu roznosił się odgłos palców uderzających o blat oddzielającego nas stołu. - Nie chcę, żebyśmy walczyli, rozumie pani?
- Rozumiem - odparła beznamiętnie.
- Jesteście z Hailey identyczne.
- Czyli jakie? - zainteresowała się.
- Nie zamierzam się aż tak narażać - skrzyżowałem ręce.
- Posłuchaj. Umówmy się tak, będziemy szczerzy do bólu, możemy zatajać pewne fakty, ale nie podczas odpowiedzi na pytania.
- Ale to niesprawiedliwe, bo to gra w jedną stronę - uniosła brew. - A... czyli to ma takie być?
- Bystrzak - uśmiechnęła się, a ja się skrzywiłem. - Opowiadaj.
- I wtedy pani mi powie, czy się nadaję dla pani córki i czy pani to akceptuje?
- Dokładnie.
- Dobrze, ale jeśli pani obieca, że pomoże w tym też mężowi - zmrużyłem oczy, przyglądając się kobiecie. Trochę się zdziwiła, jednak pokiwała w końcu głową.
- Obiecuję.
- Więc kiedy Hailey przyjechała do akademii, uciekłem przed nią, bo widziałem u niej sceny zazdrości i to nie było nic miłego. Zaczęła się era, który następowała w każdym moim związku, czyli walka kocic, której Hail raczej nie przegrywała. Odbierały mi sobie, ja się szamotałem, ale właściwie to nie wiedziałem co robić...
- Miałam inne mniemanie o tobie - mruknęła kobieta.
- Zdziwię panią, ale ja o sobie też - warknąłem. - Później był bal, na którym po wielu wewnętrznych kłótniach zdecydowałem się porozmawiać w miarę możliwości poważnie z pani córką, lecz zrządzenie losu zadecydowało o tym, że się zwyzywaliśmy, na krzyczałem na nią za całe życie, ona nazwała mnie potworem, a ja... jak pewnie się jej wydawało uciekłem. Właściwie to...
- Pojechałeś po brata - pokiwała smutno głową.
- Tak. Miałem wypadek. Drugi. Nigdy nie czułem tak blisko śmierci. Mniejsza z tym. Zabraliśmy Alexandra i kilku znajomych i odwieźliśmy go do moich dziadków w Irlandii, gdzie miałem czas trochę zregenerować się i nie tylko.
- Nie tylko? - to zaniepokojenie w głosie mnie wystraszyło, ale tylko na chwilę.
- No wie pani, rozmawialiśmy, dostałem w twarz, po raz drugi. Zresztą ona ma strasznie cięte te łapki. Później stwierdziliśmy, że to nie jest głupi pomysł, spróbować. Dokładnie wiedziałem, że to ona odstraszała te wszystkie potencjalne kandydatki na moje dziewczyny, ale myślałem, że to z przyjaźni. Tak, tak, mężczyźni są ślepi.
- Dokładnie - westchnęła.
- Więc jak już zobaczyłem - przewróciłem oczami - to staliśmy się parą, na czas pobytu w Irlandii, bo...
- Bo? - przerwała mi.
- Niech mi pani nie przerywa to się dowie.
- Czepiasz się.
- Jakbym Hailey słyszał - pokręciłem głową. - Bo moje wyniki okazały się okropne... Pamięta pani? Miałem kiedyś problem z płucami, on powrócił, pojechałem do Niemiec, żeby coś z tym zrobić, dowiedziałem się, że nie mam raka, ale za to mam na głowie wściekłą kobietę, która jest w stanie rozszarpać mnie na strzępy za to, że próbowałem zaoszczędzić jej nerwów...
- Co dalej? - chyba wciągnęła ją moją opowieść. Niepokojące...
- Dalej to pojechaliśmy na wakacje, bo jeszcze były. Do mojej cioci, do Kalifornii. A później wróciliśmy i stwierdziliśmy, że to dobry pomysł, żeby wpaść tutaj przed rozpoczęciem roku.
- Tylko tyle? - pokręciłem głową.
- Ale tyle pani powiem. Resztę ma ona powiedzieć.
- Dlaczego?
- Bo jestem chłopakiem, który nie nadaje się do tego typu rozmów? - podsunąłem.
- Wydaje mi się, że jest wręcz przeciwnie, ale skoro ona powie, to nie będę naciskać.
- Obiecała mi.
- I ślepo jej wierzysz? - zapytała, a ja pokiwałem głową wlepiając w nią spojrzenie.
- Miłość jest ślepa - odparłem cicho.
- Mam pytanie.
- Boję się dowiedzieć jakie...
- Spałeś z nią - przełknąłem ślinę.
- Pani O'brien - szepnąłem, czując jak moje oczy szerzej się otwierają.
- Lewis - zaświergotała łagodnym tonem.
- Ale... - jęknąłem.
- Nie jęcz tylko mów - uderzyła ręką w stół, a ja aż podskoczyłem. - Ja przepraszam... Lewis...
- Tak - powiedziałem przerażony. To tylko matka Hailey, a jednak nadal wspomnienia potrafią się szybko we mnie obudzić.
- Co?
- Tak spałem z nią, ale niech pani przestanie - odparłem szybko.
- Przepraszam... - wstała od stołu i podeszła do mnie, gładziła po chwili moje włosy. - Nie chciałam, tego obudzić.
- N... nic... nic się nie stało - wyjąkałem.
- Wiesz. Jesteś idealnym chłopakiem dla Hail - podniosłem głowę.
- Naprawdę?
- Tak, choć mam ochotę cię udusić, za to, że przespaliście się.
- Nie byłem pierwszy - zauważyłem.
- Lewis!
- No co?! Taka prawda, to nie moja wina - spuściłem głowę. - Przepraszam?
- Nie jestem pewna, czy to dobre słowo.
- Ja też - na chwilę zapadła cisza. - Dlaczego ona mnie pokochała?
- Ja też - na chwilę zapadła cisza. - Dlaczego ona mnie pokochała?
- Chciałabym wiedzieć, ale w tych sprawach Hailly zawsze była skryta. Może to dlatego, że byliście blisko, a ty dałeś jej namiastkę męskości powodując, że zaczęła się interesować chłopcami.
- W sensie?
- Pewnie byłeś pierwszym chłopakiem, którego widziała bez koszulki, w które ubraniach chodziła, którego perfumy uwielbiała, który jej bronił, uczył jak chodzić po drzewach, opowiadał straszne historie, a później uspokajał i zostawał na noc, bo ona się bała, do którego się przytulała, który nosił ją na barana, który oddawał jej bluzę kiedy było jej zimno i chował pod kurtkę, kiedy padało. Jej życie było ciebie pełne i te małe pierwsze razy, należały do ciebie.
- Oprócz tego najważniejszego.
- Oj nie oburzaj się tak - zachichotała, a w tym samym czasie słychać było, jak otwierają się drzwi. - A teraz cichutko.
- I tak zauważy.
- Czyżby? - uniosła brew.
- Owszem - odparłem pewnie.
- A o co chodzi? - zapytała Hailey wchodząc do kuchni.
- O nic - rzuciłem automatycznie.
Hailey?
Przepraszam, że takie nijakie...
Przepraszam, że takie nijakie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz