Wiem jak wygląda człowiek, który unika tematu. Wiem, jak może wyglądać Miles unikający tematu. I wiem, że nie miałem pytać o to co przed chwilą zaszło. Mimo tego, że jego wzrok był obecny, to myśli latały wokół tego co się dzieje obecnie, a tego co działo się w jego głowie jeszcze niecałą minutę temu. A ja? Zamiast dać sobie spokój, oczywiście nad tym myślałem. Idiota. Może byś odpowiedział na pytanie?
- Yyy... nie... nie, możemy wracać do domu - odwróciłem się, patrząc w stronę, gdzie około dziesięć kilometrów dalej, znajdował się budynek państwa Young. Schowałem ręce w kieszenie kurtki, dopiero teraz czując, że potrzebowały tego bijącego ciepła z mojego ciała, przebijającego się przez wewnętrzny materiał kurtki. Były zimne. Nerwowo zatoczyłem koło na chodniku, co nie uszło uwadze ludzi wokół.
- Na pewno? - zapytał, unosząc brwi. Pokiwałem głową.
- Tak. Wiem, że chciałeś wyjechać, więc nie powinniśmy marnować czasu - uśmiechnąłem, na co skinął głową i odwracając się ostatni raz do tyłu, w niewiadomym celu, ruszył przed siebie.
- Jeśli czujesz się dobrze - dodał po chwili. Wzruszyłem ramionami, ale z racji tego, że ten gest mógł zostać źle odebrany, szybko się poprawiłem.
- Jestem zdrowy. To było... coś chwilowego, nie wiem... nigdy mi się nie przytrafiło, ale teraz jest dobrze. Twoja mama jest pielęgniarką, prawda? - spojrzał na mnie i kiwnął głową.
- Skąd wiesz? - ponownie wzruszyłem ramionami. No wiesz Miles... grzebałem w prywatnych albumach i tam, na zdjęciu, widziałem, że twoja mama była ubrana w typowy fartuch pielęgniarski, więc jakoś tak sobie skojarzyłem.
- To pewnie dlatego wyzdrowiałem. Magiczny dotyk czy coś w tym stylu... - zagestykulowałem energicznie. Chłopak zamrugał oczami, nie bardzo rozumiejąc o co mi chodzi. Nie dziwię się. Sam bym nie wiedział o co mi chodzi. Z powrotem schowałem ręce do kieszeni.
- Na pewno dobrze się czujesz? - było słychać delikatne rozbawienie w jego głosie.
- Tak, tak. Wszystko okey... nie zwracaj uwagi... wracajmy już do domu - westchnąłem, nareszcie idąc tak jak powinienem od samego początku. Tylko właśnie nie jest okey. Bo cały czas zastanawiam się co się stało tam przed sklepem. Jego twarz było bez wyrazu, ale tylko z zewnątrz. Tak jakby dla świata przybrał maskę obojętności, ale pod spodem mieszały się uczucia. Albo po prostu gadam bzdury i widzę bzdury, które chcę widzieć.
Jesteś głodny?
Em... Nie?
Na pewno? Bo wiesz... to idealny czas i miejsce na dowiedzenie się.
Nie, nie jestem głodny. I nie chcę pytać.
Ale...
Powiedziałem nie. Trzymamy się zasad.
Więc przyznaj, że wpakujesz się w sytuację, o której nawet nie masz bladego pojęcia.
Nie przyznam tego, bo tak nie uważam.
Ale wiesz, że tak jest.
A co, jeśli nie jest?
Zamierzasz znowu siebie okłamywać? Czy życie nie dało ci na tyle mocnego i bolącego kopa, żebyś teraz w końcu wiedział, że nie należy robić wbrew jemu. A ty z uporem, znowu zaczynasz coraz bardziej wbijać się w to, co kiedyś było.
Niby co kiedyś było?
Płacz i zgrzytanie zębów.
Nie możesz chociaż raz nawiązać do tej lepszej części? To wkurzające. Ciągle porównujesz mnie do tego co było w ciągu ostatnich ośmiu lat.
A mam porównywać do niezdającego sobie sprawy dziewięciolatka? W sumie... tak Josh, zachowujesz się jak ten niezdający sobie sprawy z wszystkiego wokół dziewięcioletni chłopiec, układający sobie drogę z płatków róż i myślący, że w wieku trzydziestu lat, odwiedzi swoich rodziców z żoną. Pogratulować tylko. Jak widać, potoczyło się całkiem inaczej, jak nie drastycznie inaczej. A wiesz co ci powiem? Nigdy tak nie będzie. Choćbyś na siłę się do tego zmuszał, nigdy się tak nie stanie. Bo zawsze zabraknie tobie jednego elementu. Najważniejszego elementu, który kończy układankę. Możesz go zamienić, ale kosztem drugiego, który stracisz. To zamknięte koło, kiedy zawsze będzie brakowało ci jednego puzzla do skończenia obrazka. I będziesz chciał zobaczyć to w pełni zakończone, i wiedział co obrazek przedstawia, ale on nigdy nie będzie mógł zostać wprowadzony w życie, bo zawsze brakuje tego głupiego, cholernego, ostatniego elementu!
- Yyy... nie... nie, możemy wracać do domu - odwróciłem się, patrząc w stronę, gdzie około dziesięć kilometrów dalej, znajdował się budynek państwa Young. Schowałem ręce w kieszenie kurtki, dopiero teraz czując, że potrzebowały tego bijącego ciepła z mojego ciała, przebijającego się przez wewnętrzny materiał kurtki. Były zimne. Nerwowo zatoczyłem koło na chodniku, co nie uszło uwadze ludzi wokół.
- Na pewno? - zapytał, unosząc brwi. Pokiwałem głową.
- Tak. Wiem, że chciałeś wyjechać, więc nie powinniśmy marnować czasu - uśmiechnąłem, na co skinął głową i odwracając się ostatni raz do tyłu, w niewiadomym celu, ruszył przed siebie.
- Jeśli czujesz się dobrze - dodał po chwili. Wzruszyłem ramionami, ale z racji tego, że ten gest mógł zostać źle odebrany, szybko się poprawiłem.
- Jestem zdrowy. To było... coś chwilowego, nie wiem... nigdy mi się nie przytrafiło, ale teraz jest dobrze. Twoja mama jest pielęgniarką, prawda? - spojrzał na mnie i kiwnął głową.
- Skąd wiesz? - ponownie wzruszyłem ramionami. No wiesz Miles... grzebałem w prywatnych albumach i tam, na zdjęciu, widziałem, że twoja mama była ubrana w typowy fartuch pielęgniarski, więc jakoś tak sobie skojarzyłem.
- To pewnie dlatego wyzdrowiałem. Magiczny dotyk czy coś w tym stylu... - zagestykulowałem energicznie. Chłopak zamrugał oczami, nie bardzo rozumiejąc o co mi chodzi. Nie dziwię się. Sam bym nie wiedział o co mi chodzi. Z powrotem schowałem ręce do kieszeni.
- Na pewno dobrze się czujesz? - było słychać delikatne rozbawienie w jego głosie.
- Tak, tak. Wszystko okey... nie zwracaj uwagi... wracajmy już do domu - westchnąłem, nareszcie idąc tak jak powinienem od samego początku. Tylko właśnie nie jest okey. Bo cały czas zastanawiam się co się stało tam przed sklepem. Jego twarz było bez wyrazu, ale tylko z zewnątrz. Tak jakby dla świata przybrał maskę obojętności, ale pod spodem mieszały się uczucia. Albo po prostu gadam bzdury i widzę bzdury, które chcę widzieć.
Jesteś głodny?
Em... Nie?
Na pewno? Bo wiesz... to idealny czas i miejsce na dowiedzenie się.
Nie, nie jestem głodny. I nie chcę pytać.
Ale...
Powiedziałem nie. Trzymamy się zasad.
Więc przyznaj, że wpakujesz się w sytuację, o której nawet nie masz bladego pojęcia.
Nie przyznam tego, bo tak nie uważam.
Ale wiesz, że tak jest.
A co, jeśli nie jest?
Zamierzasz znowu siebie okłamywać? Czy życie nie dało ci na tyle mocnego i bolącego kopa, żebyś teraz w końcu wiedział, że nie należy robić wbrew jemu. A ty z uporem, znowu zaczynasz coraz bardziej wbijać się w to, co kiedyś było.
Niby co kiedyś było?
Płacz i zgrzytanie zębów.
Nie możesz chociaż raz nawiązać do tej lepszej części? To wkurzające. Ciągle porównujesz mnie do tego co było w ciągu ostatnich ośmiu lat.
A mam porównywać do niezdającego sobie sprawy dziewięciolatka? W sumie... tak Josh, zachowujesz się jak ten niezdający sobie sprawy z wszystkiego wokół dziewięcioletni chłopiec, układający sobie drogę z płatków róż i myślący, że w wieku trzydziestu lat, odwiedzi swoich rodziców z żoną. Pogratulować tylko. Jak widać, potoczyło się całkiem inaczej, jak nie drastycznie inaczej. A wiesz co ci powiem? Nigdy tak nie będzie. Choćbyś na siłę się do tego zmuszał, nigdy się tak nie stanie. Bo zawsze zabraknie tobie jednego elementu. Najważniejszego elementu, który kończy układankę. Możesz go zamienić, ale kosztem drugiego, który stracisz. To zamknięte koło, kiedy zawsze będzie brakowało ci jednego puzzla do skończenia obrazka. I będziesz chciał zobaczyć to w pełni zakończone, i wiedział co obrazek przedstawia, ale on nigdy nie będzie mógł zostać wprowadzony w życie, bo zawsze brakuje tego głupiego, cholernego, ostatniego elementu!
- Cholerne puzzle... - mruknąłem pod nosem, wyraźnie kończąc ten wewnętrzny dialog, a właściwie to kłótnię, której wygrana była wyraźnie po jednej stronie. I nie po mojej, chociaż raz mógłbym wygrać. I mieć satysfakcję z tego, że mam rację. Ale z tą racją ostatnio kiepsko wyglądało.
- Co? - usłyszałem z boku, odwracając głowę i mierząc idącego obok mnie chłopaka spojrzeniem, jakby powiedział coś co mnie wielce zaskoczyło. Miał zmrużone oczy i typowe dla tej sytuacji skrzywienie.
- Co? - powtórzyłem jego słowo. No tak, to było pytanie skierowane do ciebie. Wypada na nie odpowiedzieć. Ale niby jak mam mu wytłumaczyć słowa "Cholerne puzzle"? Chyba tylko tyle, że nie lubię ich układać i mam do nich wstręt - Nie, nic... - pokręciłem głową, znów patrząc przed siebie. Takie typowe odwrócenie i zignorowanie jego pytającego spojrzenia - Nad czym wtedy myślałeś? - i po raz kolejny to coś, co przed chwilą się ze mną kłóciło, jakimś cudem zmusiło mnie do wypalenia tego pytania w momencie, gdzie miało być to całkowicie inne pytanie. Czułem jak Miles odwraca powoli głowę, powoli spoglądając na moją twarz. Dylemat czy również się obejrzeć czy nadal utrzymywać wzrok przed sobą pojawił się natychmiast. Jeśli się obejrzysz i spojrzysz na niego, to nie dość, że pokażesz swoją głupotę i zobaczysz w jego oczach niechęć... bo zapewne ona była obecna, to ponadto uświadomisz sobie, że jesteś najgorszym rozmówcą jaki mógł się przytrafić. Natomiast gdy utrzymasz wzrok przed sobą to będzie oznaką ignorancji i braku zainteresowania, tak jakbyś nie mógł znaleźć lepszego tematu i po prostu z braku pomysłów, postanowiłeś spytać o tym, nad czym tak właściwie myślał.
- Nad niczym ważnym... układałem... układałem sobie plan i tyle - nie powinienem zastanawiać się nad tym czy kłamie, ale właśnie to robię. I próbuje go wyczuć, choć nie powinienem. A najlepsze jest to, że robię to w pełni świadomie. Joshua, mistrzu dyskrecji... spadłeś na drugie miejsce. Ale cholera jasna, tak nie wygląda człowiek, który układa sobie plan. Układanie planów nie jest męczące. A Miles wyglądał jakby się męczył. A co robię ja? Właśnie zmierzam w tym samym kierunku co rzecz, która to u niego sprawiła. Więc co teraz? Teraz zmiana tematu za trzy, dwa, jeden...
- Męczący ten plan - gdyby tylko rozdawali medale za najbardziej idiotyczne i niechciane ciągnięcie rozmowy, którą pragnie się przerwać, wygrałbym. W końcu chociaż coś, ale nie ukrywam, że chciałbym być również z tego dumny. A obecnie nie jestem ani trochę - Znaczy... to nie miało zabrzmieć tak, że ja...
- Po prostu tego nie kontynuujmy. Myślałem nad czymś co było na tyle niezwiązane z czymś konkretnym, że nawet nie warto tłumaczyć - to były słowa, które mimo swojego chłodu, wszystko ratowały.
Wróciliśmy do domu. Przez całą drogę starałem się nie pokazywać jak bardzo wiem, że układanie planu było kłamstwem, tak samo jak moja próba wypowiedzenia słów, że wcale nie zamierzałem pytać. Bo chciałem to zrobić. Przez co wszystko było nieco bardziej trudne niż zazwyczaj. Poszedłem do swojego pokoju się spakować. Nadal nie wiedziałem kiedy dokładnie Miles zamierza wyjść, ale nie było mi to wielce potrzebne do życia. I tak bym się dostosował. Raven szła za mną, siadając obok łóżka, gdy otworzyłem drzwi od pokoju. Sięgnąłem torbę, odwracając ją i wyrzucając pozostałe, nierozpakowane rzeczy na pościel. Zrobiłem to z powodu tak zwanego spaczenia porządkowego, kiedy to musiałem ponownie ułożyć wszystko od nowa. Całkiem normalny i nie dziwny zwyczaj u mnie. Oczywiście dla tych co do tego przywykli. Otworzyłem szafę i wziąłem kilka rzeczy z niej, w zamiarze włożenia ich do torby, gdy zauważyłem na pościeli zdjęcie. To samo, które miałem czelność ukraść. Tak, ukraść. Bo nie należało do mnie. Zapewne było pamiątką rodziny. I znalazłbym jeszcze dużo powodów, dlaczego nie powinno znaleźć się u mnie. Wziąłem je do ręki, przejeżdżając palcem po śliskiej powierzchni i... spakowałem na sam spód. Bo niby dlaczego nie odłożyć je na miejsce? Poskładałem rzeczy, pakując je do torby i zaraz oparłem się rękoma o łóżko. Spojrzałem na Raven, która patrzyła na mnie z dołu, oparta głową o swoje przednie łapy.
- Wiem Biała... jakbyś tylko była człowiekiem i potrafiła mówić... - westchnąłem - Myślisz, że powinienem tam iść? Głupio wyszło... Nie chciałem tego zauważać, to było... dosyć wścibskie, szczególnie jeśli chodzi o to, że miałem się nie zagłębiać. Ale to mi się kompletnie nie zgadza... - usiadłem obok i uderzyłem rękoma o podłogę - Wiem, że nie wiem nic. Kompletnie nic. Nawet nie mam zarysu co tak właściwie jest, a jednak mam przeczucie, że coś mi się nie zgadza. I to frustrujące. Chciałbym, aby tego nie było. Ale jest. I doskonale wiem, że nic z tym nie zrobię... - zacząłem stukać palcami o udo. Spojrzałem z powrotem na Raven, która zaczęła bawić się zwisającym rękawem bluzy z łóżka - Sądzisz, że potrzebna mi jest pomoc w związku z tym, że gadam do psa, który właściwie mi w żaden sposób nie odpowie? - zapadła chwila ciszy, w której suczka otrzepała się i usiadła w poprzedniej pozycji - Masz racje. Tutaj już nikt nie pomoże... - westchnąłem i wstałem, wychodząc z pokoju. Zawahałem się tuż przed drzwiami Milesa, ostatecznie jednak pukając i czekając, opartym o framugę drzwi. Otworzył. Uniosłem głowę.
- Przepraszam za tamto. Wyszedłem na wścibskiego, nie miało tak być...
1522 słowa
- Co? - usłyszałem z boku, odwracając głowę i mierząc idącego obok mnie chłopaka spojrzeniem, jakby powiedział coś co mnie wielce zaskoczyło. Miał zmrużone oczy i typowe dla tej sytuacji skrzywienie.
- Co? - powtórzyłem jego słowo. No tak, to było pytanie skierowane do ciebie. Wypada na nie odpowiedzieć. Ale niby jak mam mu wytłumaczyć słowa "Cholerne puzzle"? Chyba tylko tyle, że nie lubię ich układać i mam do nich wstręt - Nie, nic... - pokręciłem głową, znów patrząc przed siebie. Takie typowe odwrócenie i zignorowanie jego pytającego spojrzenia - Nad czym wtedy myślałeś? - i po raz kolejny to coś, co przed chwilą się ze mną kłóciło, jakimś cudem zmusiło mnie do wypalenia tego pytania w momencie, gdzie miało być to całkowicie inne pytanie. Czułem jak Miles odwraca powoli głowę, powoli spoglądając na moją twarz. Dylemat czy również się obejrzeć czy nadal utrzymywać wzrok przed sobą pojawił się natychmiast. Jeśli się obejrzysz i spojrzysz na niego, to nie dość, że pokażesz swoją głupotę i zobaczysz w jego oczach niechęć... bo zapewne ona była obecna, to ponadto uświadomisz sobie, że jesteś najgorszym rozmówcą jaki mógł się przytrafić. Natomiast gdy utrzymasz wzrok przed sobą to będzie oznaką ignorancji i braku zainteresowania, tak jakbyś nie mógł znaleźć lepszego tematu i po prostu z braku pomysłów, postanowiłeś spytać o tym, nad czym tak właściwie myślał.
- Nad niczym ważnym... układałem... układałem sobie plan i tyle - nie powinienem zastanawiać się nad tym czy kłamie, ale właśnie to robię. I próbuje go wyczuć, choć nie powinienem. A najlepsze jest to, że robię to w pełni świadomie. Joshua, mistrzu dyskrecji... spadłeś na drugie miejsce. Ale cholera jasna, tak nie wygląda człowiek, który układa sobie plan. Układanie planów nie jest męczące. A Miles wyglądał jakby się męczył. A co robię ja? Właśnie zmierzam w tym samym kierunku co rzecz, która to u niego sprawiła. Więc co teraz? Teraz zmiana tematu za trzy, dwa, jeden...
- Męczący ten plan - gdyby tylko rozdawali medale za najbardziej idiotyczne i niechciane ciągnięcie rozmowy, którą pragnie się przerwać, wygrałbym. W końcu chociaż coś, ale nie ukrywam, że chciałbym być również z tego dumny. A obecnie nie jestem ani trochę - Znaczy... to nie miało zabrzmieć tak, że ja...
- Po prostu tego nie kontynuujmy. Myślałem nad czymś co było na tyle niezwiązane z czymś konkretnym, że nawet nie warto tłumaczyć - to były słowa, które mimo swojego chłodu, wszystko ratowały.
Wróciliśmy do domu. Przez całą drogę starałem się nie pokazywać jak bardzo wiem, że układanie planu było kłamstwem, tak samo jak moja próba wypowiedzenia słów, że wcale nie zamierzałem pytać. Bo chciałem to zrobić. Przez co wszystko było nieco bardziej trudne niż zazwyczaj. Poszedłem do swojego pokoju się spakować. Nadal nie wiedziałem kiedy dokładnie Miles zamierza wyjść, ale nie było mi to wielce potrzebne do życia. I tak bym się dostosował. Raven szła za mną, siadając obok łóżka, gdy otworzyłem drzwi od pokoju. Sięgnąłem torbę, odwracając ją i wyrzucając pozostałe, nierozpakowane rzeczy na pościel. Zrobiłem to z powodu tak zwanego spaczenia porządkowego, kiedy to musiałem ponownie ułożyć wszystko od nowa. Całkiem normalny i nie dziwny zwyczaj u mnie. Oczywiście dla tych co do tego przywykli. Otworzyłem szafę i wziąłem kilka rzeczy z niej, w zamiarze włożenia ich do torby, gdy zauważyłem na pościeli zdjęcie. To samo, które miałem czelność ukraść. Tak, ukraść. Bo nie należało do mnie. Zapewne było pamiątką rodziny. I znalazłbym jeszcze dużo powodów, dlaczego nie powinno znaleźć się u mnie. Wziąłem je do ręki, przejeżdżając palcem po śliskiej powierzchni i... spakowałem na sam spód. Bo niby dlaczego nie odłożyć je na miejsce? Poskładałem rzeczy, pakując je do torby i zaraz oparłem się rękoma o łóżko. Spojrzałem na Raven, która patrzyła na mnie z dołu, oparta głową o swoje przednie łapy.
- Wiem Biała... jakbyś tylko była człowiekiem i potrafiła mówić... - westchnąłem - Myślisz, że powinienem tam iść? Głupio wyszło... Nie chciałem tego zauważać, to było... dosyć wścibskie, szczególnie jeśli chodzi o to, że miałem się nie zagłębiać. Ale to mi się kompletnie nie zgadza... - usiadłem obok i uderzyłem rękoma o podłogę - Wiem, że nie wiem nic. Kompletnie nic. Nawet nie mam zarysu co tak właściwie jest, a jednak mam przeczucie, że coś mi się nie zgadza. I to frustrujące. Chciałbym, aby tego nie było. Ale jest. I doskonale wiem, że nic z tym nie zrobię... - zacząłem stukać palcami o udo. Spojrzałem z powrotem na Raven, która zaczęła bawić się zwisającym rękawem bluzy z łóżka - Sądzisz, że potrzebna mi jest pomoc w związku z tym, że gadam do psa, który właściwie mi w żaden sposób nie odpowie? - zapadła chwila ciszy, w której suczka otrzepała się i usiadła w poprzedniej pozycji - Masz racje. Tutaj już nikt nie pomoże... - westchnąłem i wstałem, wychodząc z pokoju. Zawahałem się tuż przed drzwiami Milesa, ostatecznie jednak pukając i czekając, opartym o framugę drzwi. Otworzył. Uniosłem głowę.
- Przepraszam za tamto. Wyszedłem na wścibskiego, nie miało tak być...
Miles?
1522 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz