wtorek, 3 stycznia 2017

Od Jai'a

Wstawanie w poniedziałki rano to nic przyjemnego. Niby czuje się jeszcze energię odzyskaną przez weekend, ale już po chwili przypominasz sobie, że to poniedziałek. Poniedziałek - dzień, w którym odechciewa ci się żyć, początek pięciodniowej udręki, dzień znienawidzony przez tłumy ludzi, a w tym także i mnie. Jak bym mógł zapomnieć o Indus, która pewnie będzie miała w głębokim poważaniu, że mamy trening. Zapewne odwróci się zadem do mnie i będzie udawała, że mnie nie widzi, ani nie słyszy. To właśnie za wstawanie wcześnie rano i po weekendowe fochy Indii nienawidzę poniedziałków.
Spojrzałem na zegarek, który bezwzględni odliczał czas. Już pół godziny próbuję wstać z łóżka, ale za każdym razem stwierdzam, że jest za zimno, bym się dziś gdzieś ruszał.
- Dobra, Jai, pora ruszać tyłek. - powiedziałem sam do siebie.
Szybkim ruchem zerwałem się z łóżka, nakryłem kołdrą i pobiegłem do łazienki. Ogarnięcie się zajęło mi około 15 minut. Dumny, że nie spóźnię się na trening, zamknąłem pokój i zbiegłem do stołówki. Oczywiście była zamknięta. Ciągle zapominam, że śniadanie jest dopiero po porannym treningu. Z jednej strony to dobrze, bo nie chciałbym powtórki z sytuacji, gdy to po obfitym śniadaniu wsiadłem na konia. Po przejechaniu kilku metrów cwałem... Jakby to delikatnie ująć... Zwróciłem pokarm. Oczywiście moi bracia okazję wykorzystali i już po kilku dniach zdjęcia z feralnej przejażdżki znalazły się na Facebook'u. Mam nadzieję, że nikt z akademii nie dokopie się do tych zdjęć. To dopiero mój drugi dzień tu i nie chciałem, aby wszyscy kojarzyli mnie jako tego zarzyganego chłopaka. Z drugiej strony ktoś (czyt. ja) mógłby być tak wygłodniały, że nie miałby siły utrzymać wodzy w dłoniach.
Gdy wreszcie dotarłem do stajni, większości koni już tam nie było. Pośpiesznym krokiem podszedłem do boksu Indus. Nie pomyliłem się. Gdy tylko mnie ujrzała, odwróciła się zadem do mnie. Postanowiłem na razie nie zajmować się jej fochami, a zamiast tego poszedłem po siodło, czaprak i uzdę. Gdy wróciłem, klacz nadal nie zwracała na mnie uwagi. Wszedłem do jej boksu i czekałem, aż łaskawie na mnie spojrzy.
- To nie będzie ujeżdżanie. - powiedziałem do konia.
Jej ciało lekko drgnęło.
- Idziemy w teren. - oznajmiłem.
Klacz zaczęła powoli odwracać się w moją stronę, ale nadal nie była do końca przekonana, czy iść ze mną na trening. Przewróciłem oczami i wyciągnąłem z kieszeni kawałek jabłka. Indi od razu podeszła do mnie i zjadła owoc. Później ją osiodłałem i wyprowadziłem ze stajni. Spóźnialiśmy się tylko 5 minut, to nie najgorszy wynik. No, ale kim by była Indus, gdyby nie zdenerwowała mnie z samego rana? Otóż zatrzymała się w zaraz przy wyjściu ze stajni i za nic nie chciała ruszyć. Próbowałem ją przekupić, prosić, używać argumentów, ale ona nawet nie drgnęła.
- Jakieś problemy z koniem? - zapytał ktoś nagle.
<Ktoś?>
*Jeśli są jakieś błędy dotyczące żywienia konia lub ogólnie jakieś informacje są nieprawdziwe, to przepraszam, ale moja wiedza o koniach nie jest na jakimś wygórowanym poziomie.* 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz