- Teraz tylko trzeba szybko się zwijać. - mruknąłem będąc na ziemi. Cała siódemka dziwnie na mnie patrzyła.
- Zabierajcie stąd wóz zanim zaczną się pytania. No, już! - fuknął najstarszy z ekipy, czyli Scott.
- To ja też już spadam. - odezwała się Vicky i ruszyła w stronę stajni. - Tylko odegrajcie wystarczająco dobre przedstawienie. - krzyknęła z daleka.
- Nie ma problemu! - odkrzyknąłem. - Czy teraz wyjaśnisz mi, o co ci chodzi? - zwróciłem się do chłopaka.
- Na razie, Will! - z wewnątrz samochodu dobiegł głos Tom'a.
- Tylko nie wygłup się zbytnio przed swą wybranką! - usłyszeliśmy głos Lou, a chwilę potem także głośny jęk.
- Zamknij się, Młody! - dołączył James.
- Jego przynajmniej jakaś chce, a nie... Ała! To bolało! - David oberwał w tył głowy.
- Jedźcie już, za dużo bałwanów, jak na jedną zimę. - przerwał im Scott. W końcu odjechali... Pokręciłem głową.
- Nigdy się nie zmienią... - westchnąłem. Chłopak wciąż patrzył w okno Quinn. - Coś nie tak?
- Nie, to znaczy... tak. Jesteś pewien, że ona jest warta twojego zachodu? - otworzyłem usta, aby coś odpowiedzieć, ale nie dał mi dojść do słowa. - Nie chcę, żeby złamała ci serce, przyjacielu. Chyba nie muszę przypominać, jak było ostatnim razem. Po prostu uważaj, aby nie zakochać się pochopnie. - w jego głosie wyczułem smutek, ale nagle gwałtownie się zmienił. - Hej, Vicky! Mogę potem pożyczyć quada?
- Tylko nie rozwal. - mruknęła Wiewiór i rzuciła mu kluczyki.
- W razie co mam warsztat. - uśmiechnął się, wsiadając na maszynę. Przez dłuższy moment patrzyłem w miejsce, gdzie widziałem go po raz ostatni. Zastanawiałem się nad tym, co powiedział, a najgorsze było to, że miał rację... Doskonale pamiętam koniec swojego poprzedniego związku, a zwłaszcza tego następstwa... Przez miesiąc mieszkałem u Scott'a, bo nie potrafiłem nic użytecznego ze sobą zrobić. Ktoś postanowił wyrwać mnie z zadumy - zimna śnieżka uderzyła w moją głowę.
- Nie myśl o tym, że ktoś może cię skrzywdzić. Idź i baw się dobrze. - usłyszałem za plecami. Obróciłem głowę i natychmiast dostałem śnieżką.
- To nie jest zabawne. - mruknąłem, strzepując śnieg z twarz i ubrania.
- Jest i musiałam jakoś doprowadzić cię do porządku. Ostudziłam trochę twoje myśli i emocje, więc rusz się. - oberwałem następną kulką. - Twoja księżniczka nie będzie czekać wiecznie.
~godzinę prze balem~
Taki elegancik xD |
- To będzie najgłupsze, co w życiu powiem... Mogłabyś mnie... obwąchać? - spytałem, a Vicky wybuchnęła śmiechem.
- Boisz się, że na balu w akademii jeździeckiej ktoś cię wyśmieje dlatego, że cuchniesz koniem?
- Możesz to dla mnie zrobić? - Roxette z uśmiechem przewróciła oczami i podeszła do mnie.
- Nic nie czuję, a teraz idź się przebrać. - rzuciła mi garnitur i wepchnęła z powrotem do łazienki. Założyłem wszystko, co tam było, ale miałem problem z muchą. Przejrzałem się w lustrze.
- Nie jestem przekonany... - mruknąłem przez drzwi. Po chwili rozległo się pukanie.
- Mogę? - usłyszałem głos siostry.
- Wchodź. - rzuciłem i wróciłem do oceny swego wyglądu. - I co sądzisz?
- Wyglądasz świetnie, będzie zachwycona. Tylko ta mucha. - popatrzyła krzywo na moje dzieło.
- Do dzieła. - posłałem jej uśmiech. Gdy skończyła potrafiłem powiedzieć jedno zdanie. - Następnym razem od razu pójdę do ciebie.
- Ćwiczyłam na tacie. Każda dziewczyna powinna to potrafić. - zaśmiała się.
- Lepiej już pójdę, za chwilę w pół do... - mruknąłem, zerknąwszy na zegarek.
- Nie możesz! - rozległ się krzyk Victorii. Popatrzyłam na nią zdziwiony takim zachowaniem. - Nigdy nie przychodź po dziewczynę punktualnie! Jeśli spotykacie się w umówionym miejscu, musisz być prze czasem, ale jeśli idziesz po nią, to koniecznie musisz spóźnić się parę minut. Faceci nie do końca to poujmują, ale potrzeba czasu i wysiłku, żeby tak świetnie wyglądać.
- Dooobra... - mruknąłem i usiadłem na łóżku. Dziesięć minut po umówionej godzinie, poszedłem pod drzwi z numerem 29. Zapukałem, a chwilę później wyszła Quinn. Obdarzyła mnie uśmiechem i zamknęła pokój na klucz.
- Idziemy? - spytała.
- Idziemy. - odparłem, starając się zachować spokój. Podałem jej ramię, położyła na nim swoją dłoń i ruszyliśmy na salę.
- Gdzie zgubiłeś siwego konia? - usłyszałem nagle.
- Vicky nie pożyczyła mi jej drugi raz. - westchnąłem. - Mam nadzieję, że nie przesadziłem za bardzo...
- Cóż... - Quinn odchrząknęła.
- I jak tu dogodzić kobiecie?! Facet się nie stara, a jak się stara, to przesadza! Ktoś mi to wyjaśni?! Normalnie muszę zmienić orientację... Świetna myśl! Zostanę gejem, bo mężczyźni są prostsi do zrozumienia. Quinlan, właśnie obudziłaś we mnie geja. Możesz sobie pogratulować. - starałem się zachować powagę, ale w końcu prychnąłem śmiechem. Akurat weszliśmy do sali balowej.
- Will, nie rób tego! Pomyśl o tych tabunach dziewczyn, które za tobą szaleją!
- Kurde! Kompletnie o tym zapomniałem! Jakby ci to powiedzieć... w trakcie imprezy będę musiał na chwilę cię opuścić. Muszę coś zaśpiewać, żeby nikt się nie czepiał, że nie pomagam przy balu. To nie problem?
- Skąd, chętnie popatrzę i się pośmieję. - po raz kolejny delikatnie wykrzywiła kąciki ust. Już miałem odwzajemnić gest, gdy zobaczyłem coś, a raczej kogoś...
- Cholera... - mruknąłem cicho. Niestety blondynka i towarzysząca jej brunetka już szły w naszą stronę.
- Witaj, William. - Sara zatrzepotała rzęsami, jakby nie zwracając uwagi na moją towarzyszkę.
- Tsa... Saro, dzisiejszy wieczór poświęcam swej siostrze, fanom podczas występu oraz tej pięknej damie.
- Och, Will! Po co się ograniczać? O ile się nie mylę, to chyba gustujesz w trójkąty? Może spróbowałbyś czegoś innego? - dołączyła się Wendy.
- Przypomnę ci, że zostałem wykluczony z gry. I, jakbyś nie zauważyła, już dokonałem wyboru. Życzę paniom miłego wieczoru. - odparłem i ruszyłem przed siebie, a liliowowłosa tuz za mną.
- Kto to?
- Sara Roberts i Wendy L'Anglais. Ta pierwsza jest mną desperacko zauroczona, a brunetka Wendy pomaga jej w dostawaniu tego, czego chce. Niestety do dziś jej się nie udało i próbuje dobić mnie faktem, iż moja była zostawiła mnie dla kobiety. - westchnąłem i spojrzałem w dół. - Nie wiedziałem, że jeżdżą konno... Proszę, nie daj sobie popsuć wieczoru z powodu tych dwóch idiotek. Jestem tu z tobą i nic na to nie poradzą. - puściłem jej oczko, uśmiechając się lekko. Ze złych myśli wyrwał mnie widok chłopaka, biegnącego w naszą stronę.
- William Grant? - spytał, na co skinąłem głową. - Wchodzisz na scenę za pięć minut.
- Rozumiem. - odparłem, a ten odbiegł. - Miałem nadzieję, że przedtem spędzę więcej czasu z tobą, ale co poradzę... Do zobaczenia później? - upewniłem się, odchodząc powoli.
- Pewnie. - usłyszałem jeszcze i ruszyłem w stronę tego chłopaka oraz niedużej sceny. Popatrzyłem na niego pytająco.
- Miałem śpiewać w duecie z Chrisem... Aktualne? - spytałem organizatora.
- Jak najbardziej. - odparł, a chwilę później podbiegł do nas blondyn imieniem Christian.
- Gotów? - zwróciłem się do wspólnika.
- Jak nigdy, do dzieła! - zawołał i weszliśmy na scenę. Chris chwycił mikrofon i odchrząknął, a wszystkie oczy skierowały się na nas.
- Christian Warren i William Grant! - rozległo się na całą salę. Odszukałem wzrokiem Quinn i nie patrzyłem już nigdzie indziej. Zaczęliśmy śpiewać "Shut Up And Dance".
W połowie piosenki dostrzegłem dwie postaci, które rozmawiały z Quinlan. Szarooka wybiegła z sali, a ja z trudem zakończyłem występ. Gdy tylko muzyka ucichła, zbiegłem po schodkach i zacząłem się przedzierać przez tłum aż do wyjścia. Kilka osób próbowało mnie zatrzymać, większość ciągle klaskała, domagając się bisu. W końcu wybiegłem z pomieszczenia i ruszyłem do pokoju numer 29. Podniosłem rękę i zawahałem się przez moment, po czym szybko zapukałem. Nie było odwrotu, musiałem wejść do środka. Nie wiedziałem, co chcę zrobić, a tym bardziej co będę musiał zrobić... Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, więc nacisnąłem klamkę. Drzwi delikatnie się uchyliły, a ja wszedłem do pokoju. Na podłodze były czarne buty Quinn, a gdy wszedłem dalej znalazłem także ich właścicielkę, która leżała skulona na łóżku. Usiadłem na jego brzegu, nie zbliżając się za bardzo.
- Co ona ci powiedziała? - zapytałem drżącym z furii głosem.
- To... było okropne... - wyjąkała, a zaraz po tym zerwała się i wbiegła do łazienki. Podszedłem do drzwi i już prawie je otworzyłem...
- Nie mogę... - szepnąłem do siebie i oparłem o nie głowę. Uderzyłem pięścią w drewno. Po kilkunastu minutach czekania, dziewczyna wreszcie wyszła. Spojrzeliśmy na siebie i przytuliłem ją. Czułem, że tego potrzebowała. W końcu musiałem ją puścić (mimo, iż bardzo nie chciałem). Złość na nowo we mnie wstąpiła. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Niedługo wrócę, dobrze? - rzuciłem i szybko wyszedłem, nie miałem zamiaru czekać na odpowiedź. Szybkim krokiem wróciłem na salę. Odszukałem te dwie żmije i niemal do nich podbiegłem.
- No, proszę! - zawołała Wendy. - Stęskniłeś się, Will?
- Chyba dawno ci nie przywaliłem, co?! - warknąłem i zamachnąłem się, ale ktoś chwycił moją rękę.
- Odczepisz się od nich, Grant?! - usłyszałem za plecami znajomy głos John'a...
- Rangel, jak miło cię słyszeć. Też chcesz zarobić?
- Niekoniecznie, ale chyba tobie by się przydało. - syknął, a ktoś złapał mnie od tyłu. Oberwałem kilkakrotnie w twarz, w brzuch i raz w piszczel, ale jakimś cudem wyrwałem się jego koledze i już miałem go uderzyć, gdy ponownie ktoś chwycił moją rękę. Odruchowo zastosowałem swój chwyt, ale nie poczułem, że w kogoś uderzam... Robił aż tak dobre uniki? Otworzyłem oczy. Stała przede mną Victoria i przyglądała się mojej uszkodzonej twarzy.
- Już wystarczy. - powiedziała stanowczo i chłodno. Podbiegli do nas opiekunowie i obu napastników usunęli z balu. Nie byli nawet uczniami, tylko przyszli z Sarą i Wendy.
- Czyli to oni będą mieć kłopoty? - spytałem siostrę, gdy wychodziliśmy z imprezy.
- Tak, dzięki mnie. Gdybyś go uderzył, zapewne także dostałbyś karę, a oni mogą nawet iść siedzieć.
- Nie zaszkodzi im. - fuknąłem. Vicky założyła moje ramię na swoją szyję i pomogła mi iść.
- Kurde, jak ty fatalnie wyglądasz! - zawołała po bliższym przyjrzeniu się moim obrażeniom. - Do pielęgniarki!
- Naprawdę muszę? - jęknąłem jeszcze bardziej załamany.
- Williamie Nicolasie Grant, marsz natychmiast! - fuknęła tak, że odechciało mi się dyskutować.
Pielęgniarka oznajmiła, że nic poważnego mi nie zrobili i będę żyć. Z gabinetu wyszedłem przed siostrą, aby czym prędzej przemknąć się do...
- WILL! - rozległ się jej głos, który zapewne słyszało pół szkoły. Zrezygnowany odwróciłem się i posłałem jej minę zbitego szczeniaka. - Nie mów, że idziesz do niej! Jeśli szukasz następnego guza, to po prostu nadstaw policzek, a ja cię uderzę.
- Nie zrozumiesz... - mruknąłem ponuro. - Obiecałem, że wrócę, a nie chcę być, jak twój ojciec...
- Nawet nie waż się wspominać o tym człowieku w mojej obecności! - warknęła. - To sprawa, której ty także nie zrozumiesz, a teraz spadaj.
- Miłej zabawy na... - urwałem.
- Przecież sam tam nie dojdziesz, sieroto. - mruknęła, a ja ją objąłem i tak szliśmy.
- Jesteś najlepsza, wiesz?
- Wiem, ale zamknij się już, ty podstępny lizusie.
Vicky podprowadziła mnie aż pod drzwi numer 29. Popatrzyłem na siostrę.
- Powodzenia. - uniosła kciuk w górę i ruszyła z powrotem na bal. Zapukałem, ale znowu nie doczekałem się jakiejkolwiek odpowiedzi. Zajrzałem do środka i uśmiechnięty przekroczyłem próg pokoju.
Musiałem wyglądać naprawdę fatalnie, bo mina Quinn była bezcenna, niepowtarzalna i jednorazowa.
- Co ci się stało?! - podbiegła do mnie i zaczęła oglądać moją obitą facjatę.
- Stado fanek mnie zaatakowało. Ledwo uszedłem z życiem. - odparłem i wybuchnąłem śmiechem.
- Wyglądasz strasznie, ale jesteś zdrowy. Humor cię nie opuścił, a to najlepszy dowód.
- Dlaczego uważasz, że żartuję? Śmiesz twierdzić, że nie mam tłumu fanek? Dobra, masz mnie! Musiałem przepędzić stado kawalerów, którzy chcieli zabiegać o twe względy, ale ja stanąłem im na drodze.
- Ilu ich było?
- Co najmniej dwudziestu, ale jak widzisz, ja jestem z nich najlepszy. - odparłem, ściągając buty i skarpety. Położyłem się na łóżku, a dziewczyna usiadła na krześle naprzeciwko mnie.
- I do tego taki skromny.
- Odziedziczyłem po ojcu wraz z urokiem osobistym. - nagle coś sobie przypomniałem.
- Cóż, śmiem kwestionować twe słowa.
- Hmmmm... A wiesz, że przez tą akcję z twoimi kawalerami nawet nie zdążyliśmy zatańczyć, więc... Zatańczysz ze mną, Quinlan Squarepants? - ukłoniłem się, szczerząc zęby.
<3 |
- Spójrz na tę niewinną twarz, czy maluje się na niej brak jakiejś umiejętności?
- Umiesz czy nie umiesz?
- A ty?
- Nie.
- Ja też, więc trzeba się nauczyć. Nikt nie patrzy, także... - przyciągnąłem ją do siebie, a Quinn stanęła na moich stopach, aby być wyższą.
- Nie ma muzyki. - mruknęła.
- Czepiasz się, ale zaraz coś się wymyśli. - odparłem i zacząłem nucić jakąś piosenkę. Przerwałem na chwilę, aby spytać - Teraz lepiej?
Quinn? (Tylko tego nie zepsuj! xD)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz