Zastanawiałam się, czy ta sytuacja może zrobić się jeszcze gorszą i teraz miałam odpowiedź. Usłyszałam co tak naprawdę myśli o mnie za moimi plecami. Kiedy człowiek nie jest świadomy obecności osoby obgadywanej nie hamuje się i dopiero wtedy widzisz cały obraz, nagą prawdę, której jednak ja wolałabym uniknąć. Teraz wiedziałam, że chciałam w głębi duszy, aby nie myślał o mnie tak źle, chciałam mieć tą nadzieję, że wszystko się jakoś wyjaśni i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Jaka ja byłam głupia. Zawsze chciałam być bardziej inteligentna niż te małe głupie dziewczynki, które bawią się lalkami i wierzą w miłość od pierwszego wejrzenia ze swoim rycerzem w lśniącej zbroi. Chciałam być silna i niezależna, a złapałam się na ten lep ślicznych brązowych oczu jak jakaś sikorka i co mi z tego przyszło? Siedziałam w pokoju dziewczyny, którą znałam tylko kilka miesięcy, która próbowała mnie jakoś uspokoić, za to ja rozpaczałam za związkiem z chłopakiem, którego znałam nie dłużej od niej, wcale nie lepiej, a tak właściwie to nie wiedziałam czy można było tamtą relację nazwać związkiem. Kilka miesięcy temu w tamtą cholerną zimę, pośród gór Austrii zraniłam go. Zraniłam go w tak bardzo niesprawiedliwy i okrutny sposób, więc czego ja właściwie oczekiwałam? Przecież mogłam się domyśleć, że nie będzie czekał na cud, nie było mnie tak długo, nie odpowiedziałam na żadną wiadomość, nie było o mnie żadnych informacji. Ja znalazłam sobie innego, idealnego wybawiciela Louisa, cudownego prawnika ze świetlaną przyszłością, pieniędzmi, wpływami, pochodzeniem, kulturą osobistą, wychowaniem. Był niczym rodzinny portret mojego ojca w salonie, który podziwiałam jako małe dziecko. Problem był taki, że widziałam drugą stronę taty. Tego ciepłego mężczyzny, który bawił się ze mną w berka po całym domu, który przyciągał mamę do siebie, obejmując ją w talii i całował delikatnie szczerząc się później jak nastolatek. Louis tej drugiej strony nie miał, a tego mi zawsze brakowało w moich byłych. Tylko Zain miał tą drugą stronę, pozbawioną narcyzmu, sławy, stronę śmiesznego słoneczka, które nie bało się robić głupich rzeczy, a wręcz pchało do robienie ich również wszystkie osoby, które akurat napatoczą się pod rękę. Może dlatego to bolało, bo teraz byłam pewna, że nic nie dało się zrobić, że go straciłam. Dlaczego jednak teraz płakałam nad rozlanym mlekiem? Trzeba było się zebrać w sobie, coś zrobić, iść dalej. Miałam wyjście awaryjne, miałam Louisa i ten cholerny ślub, na którego wspomnienie już robiło mi się mdło. Kilka głębokich wdechów. Spojrzałam na Isabelle, która nadal szukała jakiś uspokajających słów, które nagle kilkanaście dobrych minut wcześniej zaczęły płynąć z jej ust. Nie była perfekcyjna w tej dziedzinie, jednak mimo wszystko warto to było docenić. Uśmiechnęłam się do niej i przytuliłam ją.
- Dziękuję - szepnęłam do niej, odsuwając się. Spojrzała na mnie jeszcze bardziej zaskoczona niż była gdy wcześniej tutaj wpadłam niemalże z płaczem.
- Za co? - zapytała niepewnie, sceptycznie nawet. Zaśmiałam się delikatnie.
- Za to co zrobiłaś i za to, że jesteś. Teraz już nie uratuję tego, ale go przeproszę i wyjadę... Tak będzie lepiej. Zresztą nawet gdyby... ja i... to i tak bym wyjechała na studia. Dostałam się na prawo na Harvardzie i postanowiłam tam pójść, kilka miesięcy zajmie mi nadrabianie poprzednich lat, ale powinnam dać sobie radę. Chciałabym jeszcze ciebie spotkać - szepnęłam, a ona się uśmiechnęła i pokiwała głową.
- Nie zapomnimy o tobie z Harry'm - zapewniła, zagarniając kosmyk moich włosów za ucho. Westchnęła. - Może jeszcze jest nadzieja, nie usłyszałaś wszystkiego. Pamiętaj o tym.
- Tak... wiem. Idę się spakować i... i później do niego pójdę, skończę to - przygryzłam dolną wargę, która nagle zaczynała mi się trząść, nie mogłam znowu zacząć płakać. Wstałam po chwili ciszy i zwyczajnie wyszłam. Już bez żadnego słowa, bez żadnego obejrzenia się za siebie. Pchnęłam drzwi, wszystko poszło tak cicho, jakby mnie tam tak naprawdę nigdy nie było.
Powoli ruszyłam w drogę po korytarzu. Ucieszyłam się właściwie, że nie musiałam ponownie przechodzić obok jego pokoju, ponieważ nie byłam pewna jak bym sobie tam poradziła. Może nagle stanęłabym w łzach, pomimo że czułam się lepiej niż jeszcze tak niedawno? Może to tylko otoczenie korytarza wpłynęło na mnie jakoś kojąco, przywołując te lepsze, miłe wspomnienia. Pokręciłam głową. Nie mogłam o tym myśleć, ponieważ samo to bolało. Wspomnienie jego ramienia na mojej talii, bieganie po nocy po korytarzach... wciąż pamiętałam zapach jego bluzy, która była taka milutka na mojej skórze. Zdołałam nawet się zaśmiać na dźwięk dochodzący zza jednych z drzwi, gdzieś słychać było śmiech, gdzieś krzyk, muzykę. Każdy miał swoje życie, a ja z niego wypadłam już dawno temu. Może wcale nie powinnam tutaj wracać. Może powinnam wykazać więcej siły, więcej determinacji, jednak nie zrobiłam tego i trzeba było grać tymi kartkami, które mi zostały. Ciężko westchnęłam, opierając głowę o drzwi pokoju, który dzięki przychylnej dyrekcji zajmowałam razem z Louisem. Muszę zmierzyć się ze wszystkim, czego postanowiłam unikać dokąd zakończyła się ostatnia rozprawa sądowa związana z moją rodziną. Pokręciłam głową, wyprostowałam się, wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka, marszcząc wcześniej brwi pod nagłym uczuciem zimna, które wręcz emanowało od klamki. Złośliwość przedmiotów martwych, czyż nie? Nie dość, że masz zły humor, to jeszcze musi być lodowata klamka, tak żeby chociaż wbić szpilkę w twoje i tak umęczone ciało. W środku pokoju jednak nie zastałam żywej duszy. Ani śladu Louisa, co zdziwiło mnie na tyle, że podeszłam do szafy, aby sprawdzić, czy są w niej nadal jego rzeczy. Po upewnieniu się, że nawet jedna bluza nie zginęła z żadnej z półek, przeniosłam swój wzrok na łóżko. Na ciemnej, granatowej pościeli wybijała się, leżąca tam biała koperta. Wypuściłam głośno powietrze. Pewnie jak zwykle musiał coś zrobić, ale ciężko mu było napisać wiadomość albo zadzwonić do mnie. Czasem miałam niepohamowane wrażenie, że jest to mimo błahości sytuacji nieco tchórzowskie. Jakby bał się bezpośredniej konfrontacji, odcinał - kartką zostawioną na stole, czy po swojej stronie łóżka - dyskusję na temat tej sytuacji. Powlokłam się do łóżka, zrzucając w międzyczasie buty i część ubrać, ponieważ chciałam wziąć prysznic. W moim przypadku prysznic często oznaczał przepis ta poprawę humoru. Lubiłam to ciepło wody, było dla mnie relaksacyjne, jak ogólnie pojęty dźwięk płynącej wody.
Usiadłam na skraju łóżka i złapałam za kopertę nie do końca rozumiejąc po co aż tak utrudniał sobie zadanie, jednak po chwili doszłam tylko do wniosku, że pewnie to tylko przez jego skrajny prefekcjonizm i tyle. Jednak to co przeczytałam w tym liściuku całkowicie przekroczyło moje oczekiwania, jeśli można to tak ująć w tym tragicznym znaczeniu…
Nagle mój brzuch został ściśnięty jakąś dziwną, nieznaną mi siłą. Zgniotłam kartkę i rzuciłam ją w kąt pokoju. To chyba naprawdę wyjaśniło wszystko. Powiedział mi wszystko, czego się wewnętrznie obawiałam… Łzy same przypłynęły do kącików moich oczu, aby szybko spłynąć po moich policzkach. Jakbym nie była wystarczająco zraniona tym, co usłyszałam. Może wtedy układał sobie tekst, żeby zniszczyć wszystko wystarczająco boleśnie? Prychnęłam pod nosem. Szybko wstałam, łapiąc za najbliższą rzecz, jaką okazał się być mój telefon i cisnęłam do w ścianę, w którą uderzył chwilę później. Za telefonem poszedł wazon, zegarek z biurka, kilka innych rzeczy. W końcu upadłam na kolana i schowałam twarz w dłonie. Dlaczego musiałam się w nim zakochać? Zakochać… Tak. Wiedziałam, że to już nie jest zwykłe zauroczenie jego wolnością i wyglądem… A teraz miałam ochotę wstać, zabrać nóż ze stołówki i go zarżnąć. Musiałam się uspokoić…
Po dłuższej chwili podniosłam głowę. Jedno mi nie pasowało. Kiedy głębiej się zastanowiłam, zdałam sobie sprawę, że nawet więcej niż jedno mi nie pasowało w całej tej sprawie oraz przede wszystkim liście. Z trudem podniosłam się z kolan i bardzo wolnym krokiem poszłam w stronę rogu, gdzie za moją walizką powinna się znajdować kulka ze zwiniętego papieru. Przesunęłam ją i podniosłam kulkę, którą rozwinęłam dopiero po tym, jak wróciłam do łóżka, na którym z powrotem usiadłam. Powierzchownie przeleciałam wzrokiem po tych raniących słowach, które zostały starannie napisane na białej kartce papieru. Litery były pochylone, lecz co ciekawe w sposób charakterystyczny dla osób leworęcznych, a Zain nie potrafił nawet prostej kreski lewą ręką postawić. Totalnie i absolutnie praworęczny typ. Poza tym… widziałam nie raz jego zeszyty i to nie było proste, żeby cokolwiek z nich odczytać. Miał bardzo charakterystyczne, jednak okropne pismo, a to było kształtne, aż zbyt płynącej i okrągłe. Podeszłam biurka i wzięłam do rąk do teczkę leżącą na nim. Tam pod stertą papierów do uczelni i innych mniej ważnych pism, znajdował się jakiś dokument podpisany przed Louisa. Wiedziałam, że ten rodzaj pisma też już gdzieś widziałam. Poza tym, kiedy przyjrzałam się treści, zauważyłam, że jest tam wzmianka o fakcie, że nie przespaliśmy się z Louisem, czego Zain nie miał prawa wiedzieć. Mały szczegół, a jednak taki ważny. Cóż kochanie, chyba nie doceniłeś, swojej narzeczonej, która jest zbyt inteligentna, żeby dać się nabrać na takie rzeczy. Wezbrała we mnie jeszcze większa złość, niż kiedy pierwszy raz przeczytałam ten list. Dlaczego to zrobił? No tak, jasne. Widział jak zareagowałam na Zaina, na ten pocałunek, widział wszystko, a nie jest najgłupszą osobą na świecie, żeby nie dodać tych kilku prostych składników i nie dojść do bardzo rzucających się w oczy wniosków. Wtedy przyszło mi coś przerażającego do głowy… Co jeśli ja nie jestem jedyną osobą, która otrzymała taki liścik z równie raniącymi dla tej osoby słowami? Nie… pokręciłam głową, myśląc, że to niemożliwe. Mimo wszystko by mi tego nie zrobił. Jednak właściwie dlaczego miałby mi tego nie zrobić? Mógł przewidzieć moją reakcję, tak czysto teoretycznie oczywiście. Zerwałam się na równe nogi. Czułam niepohamowaną potrzebę wyjaśnienia tego. Zatrzymałam się jednak w pół kroku. Co jednak jeśli Zain nie dostał tego listu? Pójdę do niego i się tylko wygłupię. Miałam i tak wszystko wyjaśnić, więc jeśli mam się ośmieszyć to zrobię to tak czy tak. Odwróciłam się i złapałam za walizkę. Szybko zaczęłam pakować wszystkie moje rzeczy. Plan był prosty, wiadomość do Louisa, ośmieszenie się u Zaina i wyjazd. Wyjadę na studia, wyjdę na swoje, będzie dobrze. To był dobry plan. Nabazgrałam na kartce wyrwanej z notesu kilka słów pożegnania i powiedziałam co myślałam o tym, co zrobił. Złapałam za walizkę i już po chwili wpadłam do pokoju Harry’ego, bez pukania. Okazało się, to nie najlepszym pomysłem, ponieważ widok miziających się tych dwóch gołąbków, okrytych tylko cienkim okryciem, to nie był najcudowniejszy widok w moim życiu. Na szczęście odwróciłam na tyle szybko wzrok, że nie zobaczyłam czy byli już rozebrani, czy jeszcze nie, albo już ubrani… Zostawiłam walizkę i tylko poradziłam, żeby zamknęli jednak drzwi na klucz i jak wrócę to będę się dobijać. Nikt chyba nie chciał być zobaczonym w takiej sytuacji… Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam do “miejsca przeznaczenia”. Tam wszystko miało się wyjaśnić. Jeszcze chwilę się zawahałam, jeszcze się bałam. Trochę tego, co zobaczę po wejściu do środka… albo raczej kogo tam spotkam… Ujęłam w dłoń klamkę, jednak zanim miękko ugięła się pod moim naciskiem, zapukałam. Odpowiedziała mi cisza, więc sama się zaprosiłam do środka. Bardzo powoli otworzyłam drzwi. Okazało się, że na tyle wolno, że zawiasy skrzypnęły dźwiękiem zarzynanych owiec chyba. Westchnęłam.
- Zain? - szepnęłam. Moje kroki były całkowicie stłumione, ciszę przerwało tylko kliknięcie drzwi. Weszłam dalej i wtedy go zobaczyłam. Siedział pod ścianą, z dłońmi zakrywającymi jego twarz. Taki jakiś mały, kruchy, zraniony. Złapało mnie to za serce, bo nigdy go takiego nie widziałam. Za to teraz wiedziałam również, że nigdy więcej nie chciałam go takim widzieć. Za to jeszcze bardziej bolała ta myśl, że on myśli, że to były moje słowa, w końcu obok niego leżała taka sama kartka, jaką ja dostałam, a którą schowałam do kieszeni moich spodni. To była moja wina. Mogłam choć raz nie unosić się dumą i powiedzieć wszystko, a teraz na ten widok cierpiałam chyba jeszcze bardziej niż wtedy jak wróciłam, przed akademią. Miałam już powtórzyć się, ale uniósł oczy, które tym razem były czerwone od łez, już nie piękne i błyszczące, jakie chciałam je zapamiętać. A były teraz takie przeze mnie.
- Po co tutaj przyszłaś? - zapytał zachrypniętym głosem, pewnie od łez. - Żeby się ze mnie nabijać?
- Zain ja… - chciałam zacząć moją mowę, jednak nie było mi to dane.
- Wynoś się - odparł twardo. Zamurowało mnie. Nigdy do mnie tak nie warknął. Nie wiedziałam co mam zrobić, więc stałam jak wryta. - Słyszysz?! Wynoś się stąd! - zerwał się na równe nogi i szybko podszedł do mnie, zatrzymując się tylko kilkanaście centymetrów ode mnie. - Wynoś się z mojego pokoju, z tej akademii, nie chcę ciebie widzieć! Za to wszystko, za to co ci dałam i jak cię traktowałem! Za to wszystko tak mnie traktujesz?! Po co to zrobiłaś?! Mam przynajmniej nadzieję, że cholernie dobrze się bawiłaś widząc jak mnie omotałaś! A żebyś nigdy nie poznała co to miłość! Żebyś nigdy… - zatrzymał się, przełykając łzy. - Żebyś nigdy nie rozumiała co straciłaś i żeby ktoś tobie wyrwał serce jak mi! - cofnął się nagle, szybko złapał za liścik i zgniótł go w dłoni, aby go po chwili rzucić we mnie. Czułam się jak śmieć, jakbym nie była, nie istniała, ale wtedy, po tym jak ta kulka uderzyła mnie w twarz, postanowiłam też wygarnąć mu wszystko, nie hamować się już nigdy więcej. Wyjaśnijmy sobie to wreszcie.
- Wyrwać serce?! - prychnęłam. - Sama je sobie wyrwałam, ale przecież ty jesteś zbyt narcystyczny i zraniony - tutaj zrobiłam cudzysłowie w powietrzu - żeby kogokolwiek posłuchać, tylko ty się…
- A kogo mam słuchać?! Dziwki, która była ze mną dla pieniędzy? - zacisnął pięści, jego wzrok robił się ciemniejszy, a mi gula rosła. Kim mnie nazwał?
- Przepraszam bardzo, ale to nie ja podeszłam do ciebie pierwsza! Ja się nie prosiłam, żebyś uganiał się za taką dziwkę jaką jestem! Tak?! Bo jestem nią dla ciebie jak rozumiem! Ty nie rozumiesz...
- To ty nie rozumiesz jak to jest kiedy wszyscy cię wykorzystują dla sławy! - znowu mi przerwał, a ja zaczynałam się delikatnie trząść ze złości. - Myślą, że nie widzisz jak pławią się w tym co osiągnęłaś sama! A najbardziej boli kiedy wreszcie to zauważysz!
- I co? U mnie też to zauważyłeś? A nie… - zapytałam.
- Wiesz nawet nie próbuj wzbudzać we mnie współczucia, to obrzydliwe! - skrzywił się z obrzydzeniem.
- Zamknij się! - krzyknęłam i popchnęłam go. - Zamknij się i przestań mi przerywać!
- Sama się zamknij, nie jesteś u siebie! Ja nie jestem twoim podwładnym, żebyś na mnie się wyżywała! - złapał mnie za przedramię ręki, którą go popchnęłam.
- Mówisz to jakbym naprawdę na kimkolwiek z nich się wyżywała, a są dla mnie jak rodzina! - zaczęłam się z nim szarpać. - Poza tym nie tylko ty dostałeś taki liścik! To ty do mnie napisałeś, poeto?
- Co? - zatrzymał się.
- Ale powiedz mi, dobrze ci było z tą irlandzką dziwką? Co ona takiego ma, czego ja nie miałam?
- Ona była przy mnie, a nie uciekła jak kurwa nad ranem, biorąc tylko pieniądze - syknął i wtedy to straciłam. Straciłą całą cierpliwość, której szczątki zbierałam w sobie za każdym razem jak mnie wyzywał. Straciłam je wtedy wyrwałam rękę, a po chwili moja dłoń przecięła powietrze. W pokoju rozszedł się dźwięk plaśnięcia. Wewnętrzna strona mojej dłoni zaciekła mnie jak cholera, widok zamazały łzy. Jego policzek w kilka sekund zrobił się czerwony, został na nim dokładny odcisk mojej dłoni. Zapadła cisza, przerażająca cisza i tak strasznie się bałam, co stanie się, kiedy ona się skończy.
- Dziękuję - szepnęłam do niej, odsuwając się. Spojrzała na mnie jeszcze bardziej zaskoczona niż była gdy wcześniej tutaj wpadłam niemalże z płaczem.
- Za co? - zapytała niepewnie, sceptycznie nawet. Zaśmiałam się delikatnie.
- Za to co zrobiłaś i za to, że jesteś. Teraz już nie uratuję tego, ale go przeproszę i wyjadę... Tak będzie lepiej. Zresztą nawet gdyby... ja i... to i tak bym wyjechała na studia. Dostałam się na prawo na Harvardzie i postanowiłam tam pójść, kilka miesięcy zajmie mi nadrabianie poprzednich lat, ale powinnam dać sobie radę. Chciałabym jeszcze ciebie spotkać - szepnęłam, a ona się uśmiechnęła i pokiwała głową.
- Nie zapomnimy o tobie z Harry'm - zapewniła, zagarniając kosmyk moich włosów za ucho. Westchnęła. - Może jeszcze jest nadzieja, nie usłyszałaś wszystkiego. Pamiętaj o tym.
- Tak... wiem. Idę się spakować i... i później do niego pójdę, skończę to - przygryzłam dolną wargę, która nagle zaczynała mi się trząść, nie mogłam znowu zacząć płakać. Wstałam po chwili ciszy i zwyczajnie wyszłam. Już bez żadnego słowa, bez żadnego obejrzenia się za siebie. Pchnęłam drzwi, wszystko poszło tak cicho, jakby mnie tam tak naprawdę nigdy nie było.
Powoli ruszyłam w drogę po korytarzu. Ucieszyłam się właściwie, że nie musiałam ponownie przechodzić obok jego pokoju, ponieważ nie byłam pewna jak bym sobie tam poradziła. Może nagle stanęłabym w łzach, pomimo że czułam się lepiej niż jeszcze tak niedawno? Może to tylko otoczenie korytarza wpłynęło na mnie jakoś kojąco, przywołując te lepsze, miłe wspomnienia. Pokręciłam głową. Nie mogłam o tym myśleć, ponieważ samo to bolało. Wspomnienie jego ramienia na mojej talii, bieganie po nocy po korytarzach... wciąż pamiętałam zapach jego bluzy, która była taka milutka na mojej skórze. Zdołałam nawet się zaśmiać na dźwięk dochodzący zza jednych z drzwi, gdzieś słychać było śmiech, gdzieś krzyk, muzykę. Każdy miał swoje życie, a ja z niego wypadłam już dawno temu. Może wcale nie powinnam tutaj wracać. Może powinnam wykazać więcej siły, więcej determinacji, jednak nie zrobiłam tego i trzeba było grać tymi kartkami, które mi zostały. Ciężko westchnęłam, opierając głowę o drzwi pokoju, który dzięki przychylnej dyrekcji zajmowałam razem z Louisem. Muszę zmierzyć się ze wszystkim, czego postanowiłam unikać dokąd zakończyła się ostatnia rozprawa sądowa związana z moją rodziną. Pokręciłam głową, wyprostowałam się, wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka, marszcząc wcześniej brwi pod nagłym uczuciem zimna, które wręcz emanowało od klamki. Złośliwość przedmiotów martwych, czyż nie? Nie dość, że masz zły humor, to jeszcze musi być lodowata klamka, tak żeby chociaż wbić szpilkę w twoje i tak umęczone ciało. W środku pokoju jednak nie zastałam żywej duszy. Ani śladu Louisa, co zdziwiło mnie na tyle, że podeszłam do szafy, aby sprawdzić, czy są w niej nadal jego rzeczy. Po upewnieniu się, że nawet jedna bluza nie zginęła z żadnej z półek, przeniosłam swój wzrok na łóżko. Na ciemnej, granatowej pościeli wybijała się, leżąca tam biała koperta. Wypuściłam głośno powietrze. Pewnie jak zwykle musiał coś zrobić, ale ciężko mu było napisać wiadomość albo zadzwonić do mnie. Czasem miałam niepohamowane wrażenie, że jest to mimo błahości sytuacji nieco tchórzowskie. Jakby bał się bezpośredniej konfrontacji, odcinał - kartką zostawioną na stole, czy po swojej stronie łóżka - dyskusję na temat tej sytuacji. Powlokłam się do łóżka, zrzucając w międzyczasie buty i część ubrać, ponieważ chciałam wziąć prysznic. W moim przypadku prysznic często oznaczał przepis ta poprawę humoru. Lubiłam to ciepło wody, było dla mnie relaksacyjne, jak ogólnie pojęty dźwięk płynącej wody.
Usiadłam na skraju łóżka i złapałam za kopertę nie do końca rozumiejąc po co aż tak utrudniał sobie zadanie, jednak po chwili doszłam tylko do wniosku, że pewnie to tylko przez jego skrajny prefekcjonizm i tyle. Jednak to co przeczytałam w tym liściuku całkowicie przekroczyło moje oczekiwania, jeśli można to tak ująć w tym tragicznym znaczeniu…
Chciałbym, aby to się wreszcie wyjaśniło.
Było miło, byłaś dla mnie początkowo łatwym celem, później wyzwaniem,
jednak nigdy nie pomyślałem o tobie jak o niczym więcej tylko prostą blondynką,
która powinna być dobra w moim łóżku. Teraz jednak cieszę się, że do tego nie doszło,
bo nigdy nie poradziłby sobie z obrzydzeniem względem mnie samego po tym jakbym cię dotknął,
nawet ten twój prawnik nie chce ciebie dotknąć. Spójrz w lustro a go zrozumiesz.
Nikt nie chciałby być z taką zdzirą jak ty.
Nagle mój brzuch został ściśnięty jakąś dziwną, nieznaną mi siłą. Zgniotłam kartkę i rzuciłam ją w kąt pokoju. To chyba naprawdę wyjaśniło wszystko. Powiedział mi wszystko, czego się wewnętrznie obawiałam… Łzy same przypłynęły do kącików moich oczu, aby szybko spłynąć po moich policzkach. Jakbym nie była wystarczająco zraniona tym, co usłyszałam. Może wtedy układał sobie tekst, żeby zniszczyć wszystko wystarczająco boleśnie? Prychnęłam pod nosem. Szybko wstałam, łapiąc za najbliższą rzecz, jaką okazał się być mój telefon i cisnęłam do w ścianę, w którą uderzył chwilę później. Za telefonem poszedł wazon, zegarek z biurka, kilka innych rzeczy. W końcu upadłam na kolana i schowałam twarz w dłonie. Dlaczego musiałam się w nim zakochać? Zakochać… Tak. Wiedziałam, że to już nie jest zwykłe zauroczenie jego wolnością i wyglądem… A teraz miałam ochotę wstać, zabrać nóż ze stołówki i go zarżnąć. Musiałam się uspokoić…
Po dłuższej chwili podniosłam głowę. Jedno mi nie pasowało. Kiedy głębiej się zastanowiłam, zdałam sobie sprawę, że nawet więcej niż jedno mi nie pasowało w całej tej sprawie oraz przede wszystkim liście. Z trudem podniosłam się z kolan i bardzo wolnym krokiem poszłam w stronę rogu, gdzie za moją walizką powinna się znajdować kulka ze zwiniętego papieru. Przesunęłam ją i podniosłam kulkę, którą rozwinęłam dopiero po tym, jak wróciłam do łóżka, na którym z powrotem usiadłam. Powierzchownie przeleciałam wzrokiem po tych raniących słowach, które zostały starannie napisane na białej kartce papieru. Litery były pochylone, lecz co ciekawe w sposób charakterystyczny dla osób leworęcznych, a Zain nie potrafił nawet prostej kreski lewą ręką postawić. Totalnie i absolutnie praworęczny typ. Poza tym… widziałam nie raz jego zeszyty i to nie było proste, żeby cokolwiek z nich odczytać. Miał bardzo charakterystyczne, jednak okropne pismo, a to było kształtne, aż zbyt płynącej i okrągłe. Podeszłam biurka i wzięłam do rąk do teczkę leżącą na nim. Tam pod stertą papierów do uczelni i innych mniej ważnych pism, znajdował się jakiś dokument podpisany przed Louisa. Wiedziałam, że ten rodzaj pisma też już gdzieś widziałam. Poza tym, kiedy przyjrzałam się treści, zauważyłam, że jest tam wzmianka o fakcie, że nie przespaliśmy się z Louisem, czego Zain nie miał prawa wiedzieć. Mały szczegół, a jednak taki ważny. Cóż kochanie, chyba nie doceniłeś, swojej narzeczonej, która jest zbyt inteligentna, żeby dać się nabrać na takie rzeczy. Wezbrała we mnie jeszcze większa złość, niż kiedy pierwszy raz przeczytałam ten list. Dlaczego to zrobił? No tak, jasne. Widział jak zareagowałam na Zaina, na ten pocałunek, widział wszystko, a nie jest najgłupszą osobą na świecie, żeby nie dodać tych kilku prostych składników i nie dojść do bardzo rzucających się w oczy wniosków. Wtedy przyszło mi coś przerażającego do głowy… Co jeśli ja nie jestem jedyną osobą, która otrzymała taki liścik z równie raniącymi dla tej osoby słowami? Nie… pokręciłam głową, myśląc, że to niemożliwe. Mimo wszystko by mi tego nie zrobił. Jednak właściwie dlaczego miałby mi tego nie zrobić? Mógł przewidzieć moją reakcję, tak czysto teoretycznie oczywiście. Zerwałam się na równe nogi. Czułam niepohamowaną potrzebę wyjaśnienia tego. Zatrzymałam się jednak w pół kroku. Co jednak jeśli Zain nie dostał tego listu? Pójdę do niego i się tylko wygłupię. Miałam i tak wszystko wyjaśnić, więc jeśli mam się ośmieszyć to zrobię to tak czy tak. Odwróciłam się i złapałam za walizkę. Szybko zaczęłam pakować wszystkie moje rzeczy. Plan był prosty, wiadomość do Louisa, ośmieszenie się u Zaina i wyjazd. Wyjadę na studia, wyjdę na swoje, będzie dobrze. To był dobry plan. Nabazgrałam na kartce wyrwanej z notesu kilka słów pożegnania i powiedziałam co myślałam o tym, co zrobił. Złapałam za walizkę i już po chwili wpadłam do pokoju Harry’ego, bez pukania. Okazało się, to nie najlepszym pomysłem, ponieważ widok miziających się tych dwóch gołąbków, okrytych tylko cienkim okryciem, to nie był najcudowniejszy widok w moim życiu. Na szczęście odwróciłam na tyle szybko wzrok, że nie zobaczyłam czy byli już rozebrani, czy jeszcze nie, albo już ubrani… Zostawiłam walizkę i tylko poradziłam, żeby zamknęli jednak drzwi na klucz i jak wrócę to będę się dobijać. Nikt chyba nie chciał być zobaczonym w takiej sytuacji… Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam do “miejsca przeznaczenia”. Tam wszystko miało się wyjaśnić. Jeszcze chwilę się zawahałam, jeszcze się bałam. Trochę tego, co zobaczę po wejściu do środka… albo raczej kogo tam spotkam… Ujęłam w dłoń klamkę, jednak zanim miękko ugięła się pod moim naciskiem, zapukałam. Odpowiedziała mi cisza, więc sama się zaprosiłam do środka. Bardzo powoli otworzyłam drzwi. Okazało się, że na tyle wolno, że zawiasy skrzypnęły dźwiękiem zarzynanych owiec chyba. Westchnęłam.
- Zain? - szepnęłam. Moje kroki były całkowicie stłumione, ciszę przerwało tylko kliknięcie drzwi. Weszłam dalej i wtedy go zobaczyłam. Siedział pod ścianą, z dłońmi zakrywającymi jego twarz. Taki jakiś mały, kruchy, zraniony. Złapało mnie to za serce, bo nigdy go takiego nie widziałam. Za to teraz wiedziałam również, że nigdy więcej nie chciałam go takim widzieć. Za to jeszcze bardziej bolała ta myśl, że on myśli, że to były moje słowa, w końcu obok niego leżała taka sama kartka, jaką ja dostałam, a którą schowałam do kieszeni moich spodni. To była moja wina. Mogłam choć raz nie unosić się dumą i powiedzieć wszystko, a teraz na ten widok cierpiałam chyba jeszcze bardziej niż wtedy jak wróciłam, przed akademią. Miałam już powtórzyć się, ale uniósł oczy, które tym razem były czerwone od łez, już nie piękne i błyszczące, jakie chciałam je zapamiętać. A były teraz takie przeze mnie.
- Po co tutaj przyszłaś? - zapytał zachrypniętym głosem, pewnie od łez. - Żeby się ze mnie nabijać?
- Zain ja… - chciałam zacząć moją mowę, jednak nie było mi to dane.
- Wynoś się - odparł twardo. Zamurowało mnie. Nigdy do mnie tak nie warknął. Nie wiedziałam co mam zrobić, więc stałam jak wryta. - Słyszysz?! Wynoś się stąd! - zerwał się na równe nogi i szybko podszedł do mnie, zatrzymując się tylko kilkanaście centymetrów ode mnie. - Wynoś się z mojego pokoju, z tej akademii, nie chcę ciebie widzieć! Za to wszystko, za to co ci dałam i jak cię traktowałem! Za to wszystko tak mnie traktujesz?! Po co to zrobiłaś?! Mam przynajmniej nadzieję, że cholernie dobrze się bawiłaś widząc jak mnie omotałaś! A żebyś nigdy nie poznała co to miłość! Żebyś nigdy… - zatrzymał się, przełykając łzy. - Żebyś nigdy nie rozumiała co straciłaś i żeby ktoś tobie wyrwał serce jak mi! - cofnął się nagle, szybko złapał za liścik i zgniótł go w dłoni, aby go po chwili rzucić we mnie. Czułam się jak śmieć, jakbym nie była, nie istniała, ale wtedy, po tym jak ta kulka uderzyła mnie w twarz, postanowiłam też wygarnąć mu wszystko, nie hamować się już nigdy więcej. Wyjaśnijmy sobie to wreszcie.
- Wyrwać serce?! - prychnęłam. - Sama je sobie wyrwałam, ale przecież ty jesteś zbyt narcystyczny i zraniony - tutaj zrobiłam cudzysłowie w powietrzu - żeby kogokolwiek posłuchać, tylko ty się…
- A kogo mam słuchać?! Dziwki, która była ze mną dla pieniędzy? - zacisnął pięści, jego wzrok robił się ciemniejszy, a mi gula rosła. Kim mnie nazwał?
- Przepraszam bardzo, ale to nie ja podeszłam do ciebie pierwsza! Ja się nie prosiłam, żebyś uganiał się za taką dziwkę jaką jestem! Tak?! Bo jestem nią dla ciebie jak rozumiem! Ty nie rozumiesz...
- To ty nie rozumiesz jak to jest kiedy wszyscy cię wykorzystują dla sławy! - znowu mi przerwał, a ja zaczynałam się delikatnie trząść ze złości. - Myślą, że nie widzisz jak pławią się w tym co osiągnęłaś sama! A najbardziej boli kiedy wreszcie to zauważysz!
- I co? U mnie też to zauważyłeś? A nie… - zapytałam.
- Wiesz nawet nie próbuj wzbudzać we mnie współczucia, to obrzydliwe! - skrzywił się z obrzydzeniem.
- Zamknij się! - krzyknęłam i popchnęłam go. - Zamknij się i przestań mi przerywać!
- Sama się zamknij, nie jesteś u siebie! Ja nie jestem twoim podwładnym, żebyś na mnie się wyżywała! - złapał mnie za przedramię ręki, którą go popchnęłam.
- Mówisz to jakbym naprawdę na kimkolwiek z nich się wyżywała, a są dla mnie jak rodzina! - zaczęłam się z nim szarpać. - Poza tym nie tylko ty dostałeś taki liścik! To ty do mnie napisałeś, poeto?
- Co? - zatrzymał się.
- Ale powiedz mi, dobrze ci było z tą irlandzką dziwką? Co ona takiego ma, czego ja nie miałam?
- Ona była przy mnie, a nie uciekła jak kurwa nad ranem, biorąc tylko pieniądze - syknął i wtedy to straciłam. Straciłą całą cierpliwość, której szczątki zbierałam w sobie za każdym razem jak mnie wyzywał. Straciłam je wtedy wyrwałam rękę, a po chwili moja dłoń przecięła powietrze. W pokoju rozszedł się dźwięk plaśnięcia. Wewnętrzna strona mojej dłoni zaciekła mnie jak cholera, widok zamazały łzy. Jego policzek w kilka sekund zrobił się czerwony, został na nim dokładny odcisk mojej dłoni. Zapadła cisza, przerażająca cisza i tak strasznie się bałam, co stanie się, kiedy ona się skończy.
Zain?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz