- Kobieto... - wybaczcie wszystkie kobiety świata za tę obrazę, zaraz się poprawiłem. - Dziewczyno , ile ty właściwie masz lat?
- Kobiet się o wiek nie pyta - prychnęła w odpowiedzi, jednak po chwili, z cierpiętniczą miną, burknęła - Dziewiętnaście.
Na jej słowa nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. Starsza ode mnie blondynka, wprawdzie tylko o rok, ale jednak ciagle starsza, zachowywała się bardziej dziecinnie, niż ja przez całe życie. A należy pamiętać, że miałemm tendencję do testowania na sobie różnych... Powiedzmy, że dziwnych pomysłów kolegów. Jacqueline spojrzała na mnie spod byka i warknela, jednak nie spotkała się z żadną reakcją z mojej strony- wciąż rżałem głośniej niż Tooru prychający kilka boksów dalej. Kiedy po kilku minutach próby złapania oddechu, udało mi się uspokoić i spojrzeć na wyraźnie zdenerwowaną już dziewczynę.
- Cóż, senpai-chan...
Pozostałości po ojcu i zwyczajach w Japonii wciąż tliły się z tylu mojej głowy, walcząc o pierwszeństwo w moim zachowaniu z amerykańskimi przyzwyczajeniami.
- Zwracam należne honory - mówiąc to skłoniłem się wpół z kpiną wymalowaną na twarzy.
Dziewczyna spojrzała na mnie z uniesioną brwią i ustami uniesionymi na rodzaj krzywego uśmiechu.
- Ja rozumiem, że swoim wątpliwie istniejącym móżdżkiem, sądzisz, że rozmawianie z końmi jest dziecinne. Ale to tylko znaczy, że masz ze swoim wierzchowcem dobry kontakt i jeśli tak cię to drażni, wnisokuję, że sam nie potrafisz utrzymać takiej więzi z koniem - i z uśmiechemm satysfakcji zakończyła swój wywód.
- Ja-cqu-eli-ne-chan - powoli przeliterowałem. - Nie śmieję się z mówienia do zwierząt, bo sam to robię, tylko z twojego zachowania. Choćby te lody - lekko wygiąłem lewy kącik ust, widząc ciwmniejący z każdą chwilą czerwony rumieniec na policzkach dziewczyny. Tę rundę wygrałem i z taką myślą postanowiłem ogłosić swe zwycięstwo całemu światu, to jest jedynie obecnej tu Jacqueline. Złożyłem palce w pistolet i wystrzeliłem w zdziwioną twarz blondynki.
- Wygrałem - parsknąłem radośnie i odwróciłem się na pięcie, kierując się w stronę boksu mojego ogierka. Za sobą usłyszałem jeszcze krzyk dziewczęcego głosu, w którym drgała nutka rozbawienia:
- I kto tu jest dziecinny?,
Roześmiałem się w głos, czując, że mimo wszystko, za odpowiednio dużą opłatą i zapewnieniem bezpłatnych codziennych wizyt u psychologa (czy też psychiatry, bo ta dziewczyna mogła by doprowadzić mnie do czystego szaleństwa), byłbym w stanie znieść jej towarzystwo na dłużej. Czując nadchodzącą chrypkę, chrzaknąłem i kilka razy przełknąłem swoją ślinę, jako że preferuję nawilżone, a nie pieczące, bo wyschnięte gardło. Szybkim krokiem podszedłem do boksu Tooru, który zdążył już wychylić łeb maksymalnie do przodu- do tego stopnia, że chyba to cud sprawił, że jeszcze nie zrobił sobie nic w szyję. Kręcąc głową nad jego głupotą, sprawnie otworzyłem boks i z wcześniej zabranymi szczotkami w ręku, wziąłem się za czyszczenie konia. Rozczesując sklejone włosie i pozbywając się grud błota, których swoją drogą pochodzenia nie mogłem zrozumieć, czułem rosnącą irytację. Kiedy przyszedł czas na czyszczenie kopyt, byłem skłonny zamknąć wyrywającego się ogiera w końskiej izolatce o ile coś takiego istnieje i więcej go nie odwiedzać. Po długich, niezwykle się wlekących minutach udręki i mocowania się z Tooru, w końcu go osiodłałem i mogłem spokojnie, na tyle na ile było to możliwe z tym diabłem, wyprowadzić konia ze stajni. Podporowadziłem ogiera pod ujeżdżalnię i na niego wsiadłem. Wjeżdżając na piasek, omal się nie przewróciłem... Znaczy, nie spadłem z konia. Zatrzymałem Tooru i patrzyłem. Byłem świadkiem pięknego skoku Jacqueline. Kiedy jej koń wrócił na ziemię, płynnie ruszyła kłusem w kierunku kolejnej przeszkody. Zacisnąłem wargi, pewnie do tego stopni, że pobielały i lekko ścisnąłem łydki, aby ruszyć tego andaluzyjskiego diabła z miejsca. Skierowałem się na najbliższą przeszkodę, wcześniej upewniając się, że blondyna kłusowała w zupełnie innej części ujeżdżalni. Zrezygnowałem z planowanych ćwiczeń z Tooru i postanowiłem się rozerwać poprzez skakanie. Zacząłem od niskich przeszkód, stopniowo przechodząc w te średnie. Nie miałem ochoty skakać wysoko, bo czułem jak świat wokół mnie wirował, gdy tylko ogier podrywał kopyta z ziemi. Nie rozumiałem swojej reakcji na dobrze wykonane skoki, ponieważ zazwyczaj wysokość nie sprawiała mi problemu. Czułem palący policzki wstyd przed samym sobą, choć wiedziałem, że i tak nie zarumieniłem się nawet w najmniejszym stopniu. Delikatnie pociagnąłem za wodze, żeby pohamować Tooru rwącego się do galopu i przełożyłem je do prawej ręki, aby wolną pociągnąć po twarzy i strzepać osiągające się na niej paprochy. Czując nieopartą chęć kichnięcia, przymknąłem do ust dłoń złożoną w pieść, prawie sobie ją przy tym wpychając do ust, by stłumić dźwięk, który mógłby rozdrażnić lub przestraszyć konie. Minęło pół godziny, a kolejna godzina upłynęła w moim odczuciu jeszcze szybciej. Wyjechałem z ujeżdżalni i podjechałem pod stajnię, zaraz przy tylnym wejściu do niej. Zsunalem się z siodła i wprowadziłem Tooru na korytarz. Po chwili ogier stał w swoim boskie, a ja szczokowałem jego zlepioną potem sierść. Gdy kopyta zostały wyczyszczone, a sierść była przyjemnie miękka, pożegnałem się z wierzchowcem i wyszedłem z przesiąkniętego zapachem koni miejsca. Leniwym krokiem szedłem przez coś, co chyba było dziedzińcem, kierowałem się do swojego pokoju. Po mękach z wlokącymi się schodami i tłokiem na korytarzach akademika, na drzwiach błysnął mieniący się na srebrno numer 21 i zaraz później byłem już w domu. Szybko zrzuciłem z siebie ubrania, które z braku sił i chęci na cokolwiek innego rzuciłem na podłogę, a przybrudzony kask wsunąłem pod łóżko. Czułem brud przyklejony do mojego ciała, przylagejące do skóry ubrania i czułem pot z pewnością wsiadający już w pościel, szczególnie w kołdrę, bezpośrednio na której leżałem, dlatego też postanowiłem się umyć. Zgodnie z zamiarem, udałem się do łazienki i szybko zrzuciłem z siebie ubrania, które z głuchym dźwiękiem opadły na wilgotne kafelki. Z kolei ja sam wlazłem pod prysznic i niechętnie puściłem parzącą wodę. Skrzywiłem się, gdy pierwsze krople gradu wody z pluskiem uderzyły o moje ramiona. Wziąłem do ręki żel do mycia ciała i wyciągnąłem nieco na otwraą dłoń. Całe to mydlenie, spłukiwanie i mycie głowy strasznie mi się dłużyło, dlatego kiedy tylko z moich włosów nie lały się już ciurkiem strumienie cieplej wody, a jedynie kąpały w postaci małych lub większych (choć raczej tych dużych) kropli, wybiegłem z łazienki nie zważając na swoje jedyne okrycie, w postaci małego, szorstkiego ku mojej irytacji ręcznika, a raczej jej brak. Szybko otarłem większą cześć ciała i wróciłem do toalety, by wątpliwie na spokojnie poszukać jakiegoś większego ręcznika. Zaraz po tym, gdy takowy znalazłem, usłyszałem dzwonek do drzwi. Zdziwiony uznalem po chwili, że musiała to być jakaś pomyłka, bo mnie nikt nie odwiedzał. Dlatego też zignorowałem odgłos dobijania się do mojego mieszkania i na spokojnie owinąłem duży ręcznik tuż nad linią bioder, a mniejszy zarzuciłem na szyję, by sam zsunął się na ramiona. Słuchałem przyjemnej ciszy, która nastała po chwili i byłem pewien, że gość już sobie poszedł, jednak ta nadzieja zaraz została rozwiana. Nastąpiła salwa pukania o drewno, a następnie kolejna seria dzwonienia dzwonkiem. Przeklinając w myślach natrętnego człowieka, podszedłem do źródła upierdliwych dźwięków i nie zajmując sobie nawet głowy tym, by przez judasza sprawdzić kto stał przed moim mieszkaniem, przekręciłem klucz tkwiący pod klamką i z rozmachem otworzyłem drzwi. I stanąłem, nie przymierzając, jak wryty. Wyczułem jak gęsta była zapanowana atmosfera, więc niewiele myśląc, odsunąłem się w drzwiach, robiąc przejście dla Jaqueline, abyśmy nie musieli stać w tak niezręcznej dla niej sytuacji. A ja? Ja nie miałem się czego wstydzić, toteż nienerwowo wskazałem dziewczynie salon, a ta niezdarnie, jak na nią przystało, usiadła na oparciu siedzenia. Patrzyłem jeszcze przez chwile, jak lekko, stopniowo się z niej zsuwa, by zaraz spaść na podłogę, po czym poszedłem do swojej sypialni. Z szafy wyciągnąłem niezbędną parę bokserek i sięgające mi nieco za kolano szare dresy. Wciągnąłem na siebie przygotowane ubrania, po czym wyszedłem z pomieszczenia i pchnąłem drzwi, aby same się zamknęły. Odczekałem przed nimi aż usłyszę ciche „klik”, a kiedy tak się stało, wróciłem do małego salonu, gdzie blondynka zdążyła się już rozgościć. Krzywiąc się na oparte o koniec szklanego stolika bose stopy, postanowiłem zabrać głos i- w zamyśle- jak najszybciej pozbyć się intruza z mojego domu.
- Mogłabyś mi wytłumaczyć, co u licha robisz w moim mieszkaniu, siedząc bezczelnie na fotelu i zajmując mój cenny czas?
Dziewczyna z dezaprobatą podkręciła głową, po czym zastukala wsakzującym palcem w wysuniętą, to jest dolną wargę.
- Ajć, nieładnie, nieładnie - z cwanym uśmieszkiem spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, a kiedy w odpowiedzi otrzymała moje niezrozumienie, bo naprawdę nierozumiałem o co tej wariatkę mogło chodzić, dodała - A gdzie się podział ten ładny, kulturalny - postawiła nacisk na ostatnie słowie - zwrot do mnie jako starszej osoby? Spodobało mi się - naburmuszona wydała dolną wargę, po czym znowu kilka razy o nią uderzyła.
- Nie ma, zwiał na widok twojej facjaty - mruknąłem. - Przechodź do konkretów. Czego ode mnie chcesz?
<Jacqueline?>
- Cóż, senpai-chan...
Pozostałości po ojcu i zwyczajach w Japonii wciąż tliły się z tylu mojej głowy, walcząc o pierwszeństwo w moim zachowaniu z amerykańskimi przyzwyczajeniami.
- Zwracam należne honory - mówiąc to skłoniłem się wpół z kpiną wymalowaną na twarzy.
Dziewczyna spojrzała na mnie z uniesioną brwią i ustami uniesionymi na rodzaj krzywego uśmiechu.
- Ja rozumiem, że swoim wątpliwie istniejącym móżdżkiem, sądzisz, że rozmawianie z końmi jest dziecinne. Ale to tylko znaczy, że masz ze swoim wierzchowcem dobry kontakt i jeśli tak cię to drażni, wnisokuję, że sam nie potrafisz utrzymać takiej więzi z koniem - i z uśmiechemm satysfakcji zakończyła swój wywód.
- Ja-cqu-eli-ne-chan - powoli przeliterowałem. - Nie śmieję się z mówienia do zwierząt, bo sam to robię, tylko z twojego zachowania. Choćby te lody - lekko wygiąłem lewy kącik ust, widząc ciwmniejący z każdą chwilą czerwony rumieniec na policzkach dziewczyny. Tę rundę wygrałem i z taką myślą postanowiłem ogłosić swe zwycięstwo całemu światu, to jest jedynie obecnej tu Jacqueline. Złożyłem palce w pistolet i wystrzeliłem w zdziwioną twarz blondynki.
- Wygrałem - parsknąłem radośnie i odwróciłem się na pięcie, kierując się w stronę boksu mojego ogierka. Za sobą usłyszałem jeszcze krzyk dziewczęcego głosu, w którym drgała nutka rozbawienia:
- I kto tu jest dziecinny?,
Roześmiałem się w głos, czując, że mimo wszystko, za odpowiednio dużą opłatą i zapewnieniem bezpłatnych codziennych wizyt u psychologa (czy też psychiatry, bo ta dziewczyna mogła by doprowadzić mnie do czystego szaleństwa), byłbym w stanie znieść jej towarzystwo na dłużej. Czując nadchodzącą chrypkę, chrzaknąłem i kilka razy przełknąłem swoją ślinę, jako że preferuję nawilżone, a nie pieczące, bo wyschnięte gardło. Szybkim krokiem podszedłem do boksu Tooru, który zdążył już wychylić łeb maksymalnie do przodu- do tego stopnia, że chyba to cud sprawił, że jeszcze nie zrobił sobie nic w szyję. Kręcąc głową nad jego głupotą, sprawnie otworzyłem boks i z wcześniej zabranymi szczotkami w ręku, wziąłem się za czyszczenie konia. Rozczesując sklejone włosie i pozbywając się grud błota, których swoją drogą pochodzenia nie mogłem zrozumieć, czułem rosnącą irytację. Kiedy przyszedł czas na czyszczenie kopyt, byłem skłonny zamknąć wyrywającego się ogiera w końskiej izolatce o ile coś takiego istnieje i więcej go nie odwiedzać. Po długich, niezwykle się wlekących minutach udręki i mocowania się z Tooru, w końcu go osiodłałem i mogłem spokojnie, na tyle na ile było to możliwe z tym diabłem, wyprowadzić konia ze stajni. Podporowadziłem ogiera pod ujeżdżalnię i na niego wsiadłem. Wjeżdżając na piasek, omal się nie przewróciłem... Znaczy, nie spadłem z konia. Zatrzymałem Tooru i patrzyłem. Byłem świadkiem pięknego skoku Jacqueline. Kiedy jej koń wrócił na ziemię, płynnie ruszyła kłusem w kierunku kolejnej przeszkody. Zacisnąłem wargi, pewnie do tego stopni, że pobielały i lekko ścisnąłem łydki, aby ruszyć tego andaluzyjskiego diabła z miejsca. Skierowałem się na najbliższą przeszkodę, wcześniej upewniając się, że blondyna kłusowała w zupełnie innej części ujeżdżalni. Zrezygnowałem z planowanych ćwiczeń z Tooru i postanowiłem się rozerwać poprzez skakanie. Zacząłem od niskich przeszkód, stopniowo przechodząc w te średnie. Nie miałem ochoty skakać wysoko, bo czułem jak świat wokół mnie wirował, gdy tylko ogier podrywał kopyta z ziemi. Nie rozumiałem swojej reakcji na dobrze wykonane skoki, ponieważ zazwyczaj wysokość nie sprawiała mi problemu. Czułem palący policzki wstyd przed samym sobą, choć wiedziałem, że i tak nie zarumieniłem się nawet w najmniejszym stopniu. Delikatnie pociagnąłem za wodze, żeby pohamować Tooru rwącego się do galopu i przełożyłem je do prawej ręki, aby wolną pociągnąć po twarzy i strzepać osiągające się na niej paprochy. Czując nieopartą chęć kichnięcia, przymknąłem do ust dłoń złożoną w pieść, prawie sobie ją przy tym wpychając do ust, by stłumić dźwięk, który mógłby rozdrażnić lub przestraszyć konie. Minęło pół godziny, a kolejna godzina upłynęła w moim odczuciu jeszcze szybciej. Wyjechałem z ujeżdżalni i podjechałem pod stajnię, zaraz przy tylnym wejściu do niej. Zsunalem się z siodła i wprowadziłem Tooru na korytarz. Po chwili ogier stał w swoim boskie, a ja szczokowałem jego zlepioną potem sierść. Gdy kopyta zostały wyczyszczone, a sierść była przyjemnie miękka, pożegnałem się z wierzchowcem i wyszedłem z przesiąkniętego zapachem koni miejsca. Leniwym krokiem szedłem przez coś, co chyba było dziedzińcem, kierowałem się do swojego pokoju. Po mękach z wlokącymi się schodami i tłokiem na korytarzach akademika, na drzwiach błysnął mieniący się na srebrno numer 21 i zaraz później byłem już w domu. Szybko zrzuciłem z siebie ubrania, które z braku sił i chęci na cokolwiek innego rzuciłem na podłogę, a przybrudzony kask wsunąłem pod łóżko. Czułem brud przyklejony do mojego ciała, przylagejące do skóry ubrania i czułem pot z pewnością wsiadający już w pościel, szczególnie w kołdrę, bezpośrednio na której leżałem, dlatego też postanowiłem się umyć. Zgodnie z zamiarem, udałem się do łazienki i szybko zrzuciłem z siebie ubrania, które z głuchym dźwiękiem opadły na wilgotne kafelki. Z kolei ja sam wlazłem pod prysznic i niechętnie puściłem parzącą wodę. Skrzywiłem się, gdy pierwsze krople gradu wody z pluskiem uderzyły o moje ramiona. Wziąłem do ręki żel do mycia ciała i wyciągnąłem nieco na otwraą dłoń. Całe to mydlenie, spłukiwanie i mycie głowy strasznie mi się dłużyło, dlatego kiedy tylko z moich włosów nie lały się już ciurkiem strumienie cieplej wody, a jedynie kąpały w postaci małych lub większych (choć raczej tych dużych) kropli, wybiegłem z łazienki nie zważając na swoje jedyne okrycie, w postaci małego, szorstkiego ku mojej irytacji ręcznika, a raczej jej brak. Szybko otarłem większą cześć ciała i wróciłem do toalety, by wątpliwie na spokojnie poszukać jakiegoś większego ręcznika. Zaraz po tym, gdy takowy znalazłem, usłyszałem dzwonek do drzwi. Zdziwiony uznalem po chwili, że musiała to być jakaś pomyłka, bo mnie nikt nie odwiedzał. Dlatego też zignorowałem odgłos dobijania się do mojego mieszkania i na spokojnie owinąłem duży ręcznik tuż nad linią bioder, a mniejszy zarzuciłem na szyję, by sam zsunął się na ramiona. Słuchałem przyjemnej ciszy, która nastała po chwili i byłem pewien, że gość już sobie poszedł, jednak ta nadzieja zaraz została rozwiana. Nastąpiła salwa pukania o drewno, a następnie kolejna seria dzwonienia dzwonkiem. Przeklinając w myślach natrętnego człowieka, podszedłem do źródła upierdliwych dźwięków i nie zajmując sobie nawet głowy tym, by przez judasza sprawdzić kto stał przed moim mieszkaniem, przekręciłem klucz tkwiący pod klamką i z rozmachem otworzyłem drzwi. I stanąłem, nie przymierzając, jak wryty. Wyczułem jak gęsta była zapanowana atmosfera, więc niewiele myśląc, odsunąłem się w drzwiach, robiąc przejście dla Jaqueline, abyśmy nie musieli stać w tak niezręcznej dla niej sytuacji. A ja? Ja nie miałem się czego wstydzić, toteż nienerwowo wskazałem dziewczynie salon, a ta niezdarnie, jak na nią przystało, usiadła na oparciu siedzenia. Patrzyłem jeszcze przez chwile, jak lekko, stopniowo się z niej zsuwa, by zaraz spaść na podłogę, po czym poszedłem do swojej sypialni. Z szafy wyciągnąłem niezbędną parę bokserek i sięgające mi nieco za kolano szare dresy. Wciągnąłem na siebie przygotowane ubrania, po czym wyszedłem z pomieszczenia i pchnąłem drzwi, aby same się zamknęły. Odczekałem przed nimi aż usłyszę ciche „klik”, a kiedy tak się stało, wróciłem do małego salonu, gdzie blondynka zdążyła się już rozgościć. Krzywiąc się na oparte o koniec szklanego stolika bose stopy, postanowiłem zabrać głos i- w zamyśle- jak najszybciej pozbyć się intruza z mojego domu.
- Mogłabyś mi wytłumaczyć, co u licha robisz w moim mieszkaniu, siedząc bezczelnie na fotelu i zajmując mój cenny czas?
Dziewczyna z dezaprobatą podkręciła głową, po czym zastukala wsakzującym palcem w wysuniętą, to jest dolną wargę.
- Ajć, nieładnie, nieładnie - z cwanym uśmieszkiem spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek, a kiedy w odpowiedzi otrzymała moje niezrozumienie, bo naprawdę nierozumiałem o co tej wariatkę mogło chodzić, dodała - A gdzie się podział ten ładny, kulturalny - postawiła nacisk na ostatnie słowie - zwrot do mnie jako starszej osoby? Spodobało mi się - naburmuszona wydała dolną wargę, po czym znowu kilka razy o nią uderzyła.
- Nie ma, zwiał na widok twojej facjaty - mruknąłem. - Przechodź do konkretów. Czego ode mnie chcesz?
<Jacqueline?>
Długie całkiem nawet :-*
OdpowiedzUsuńA czego się spodziewałaś? Ja zawsze (z wyjątkiem jednego opka) piszę Yuu na ponad 1500 słów
Usuń