- Jak miło - sarknąłem do siebie, gdy Oli’emu podano pierwszą porcję
tlenu i chłopak zniknął mi z oczu. - Właśnie dowiedziałem się, że mam
chłopaka.
Westchnąłem. To prawda, że byłem panseksualny, co w
pewnym sensie jest odłamem biseksualistów, ale proszę. Niech mi niecnego
nie wmawiają, bo od tych bredni głowa zaczęła mi pulsować. Dzięki
cudownie zidiociałem lekarzowi dowiedziałem się, że mały Oliś nie jest
już taką cnotką, na jaką wygląda, tylko kurwą. I tak już to
wiedziałem... Zaraz, miałem na myśli, że okazał się być gejem. A ja
jestem jego ukochanym, odważnym i dominującym seme, który niczym
pierwszorzędny superman ratuje biedne dupsko swojego kochasia przed
spłonięciem żywcem. Chyba powinniśmy dokładniej ustalać reguły w naszym nowo narodzonym związku. Mocno
zakaszlałem, czując jak moje przepełnione dymem nozdrza, drażni ostry,
nienaturalnie intensywny zapach niedaleko rosnących, małej grupce
kwiatów. Ich ostre kolory irytowały moje oczy, wciąż widzące czające się
za plecami płomienie. Wszystko mnie denerwowało. Wręcz wrzasnąłem z
furii, gdy poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Szybko się odwróciłem,
chcąc pozbyć się natarczywej osoby i zostać sam. Czułem, że
potrzebowałem długiego snu i kilka godzin na spokojne przemyślenie
wszystkiego. Bądź co bądź, najprawdopodobniej właśnie uratowałem komuś
życie. Gwałtownie strąciłem rękę lekarza, łypiąc na niego nieprzyjaznym
spojrzeniem.
- Sądzę, że podobnie jak twój chłopak, powinieneś
poddać się chociaż wstępnym badaniom - jego spokojny głos nieco ostudził
moje mordercze zamiary. Spojrzałem na niego. Był to ten drugi lekarz,
nie owy, który magicznie zeswatał mnie i blondyna. Ale najwyraźniej też
odebrał nasze relacje błędnie. Westchnąłem, pozwalając starszemu
mężczyźnie kontynuować. - Zakładam, że dosyć dużo czasu w lesie
spędziłeś na szukaniu...
- Oli’ego - dopowiedziałem. W odpowiedzi
doktor tylko kinął głową. - Nie mam nic przeciwko. Badajcie mnie ile
chcecie, ja się poddaję. Dajcie mi tylko spać.
Lekarz lekko
się uśmiechnął i zaprowadził mnie do karetki. Posłusznie usiadłem na
stołku, który mi wskazał i czekałem. Po dosyć długim czasie u wejścia
pojawił się jeden z doktorów i jakaś kobieta. Ona zaczęła mnie pytać o
samopoczucie, on zapisywał wszystko, co powiedziałem. Starałem się nie
pleść głupstw, ale ciemność przed oczami nie ułatwiała mi prowadzenia
sensownej konwersacji. Po chwili zrozumiałem, że nie docierają do mnie
słowa kobiety i nie mogąc się dłużej opierać- odpłynąłem w krainę snów.
***
Czas
to pojęcie tak bardzo względne. Mówią, że szczęśliwi czasu nie liczą,
ale praca i namaszczony tryb życia zmusza każdego człowieka do zerkania
na zegarek. Tykającej wskazówki, mała i duża, połączone w rytmie
oddzielnej, ale łączącej się melodii. Tik-tak, taki-tak.
Potrząsnąłem
głową czując się niezwykle idiotycznie. Zagapiając się w tarczę
naściennego zegara, nie miałem nic do roboty. Z nudów zacząłem bawić się
w filozofa, rozmyślając jaki jest sens obecnego świata. Potrząsając
nagle głową, starałem się odgonić idiotyczny słowotok w myślach.
Przetarłem palcami wskazującymi kąciki oczu, pozbywając się uciążliwych
paprochów. Z ogólnego stanu, jakim było nierozbudzenie się, a
jednocześnie już nie spanie, wyrwało mnie ciche postukiwanie kopyt.
Irracjonalną częścią siebie licząc, że to Tooru, zerwałem się z noszy-
na których swoją drogą nie wiem jak się znalazłem- i uchylając wyjście,
zajrzałem na dwór. Rażące słońce przyjemnie musnęło moją twarz, dając
poczucie nikłego ciepła. Rozejrzałem się, natychmiast znajdując źródło
dźwięku. Jakaś brunetka jechała na koniu. Była ubrana w strój jeździecki
i miała skuloną wręcz posturę. Byłem pewien, że znała Oli’ego i po
usłyszeniu wieści o pożarze, martwiła się o blondyna. O ile ktoś
wytrzymuje z tym chujem. Mocniej pchnąłem drzwi i spokojnie wyszedłem na
zewnątrz. Dziewczyna od razu skierowała swój wzrok na mnie i
zawiedziona westchnęła, gdy nie okazałem się być blondwłosym dupkiem.
Lekko pociągnęła za wodze, całkiem zatrzymując swojego konia. Zgrabnie z
niego zeskoczyła, wcześniej wyjmując stopy ze strzemion i przytrzymując
wierzchowca, podeszła do mnie.
- Co z nim?
W odpowiedzi
roześmiałem się jej prosto w twarz. Obserwowałem, jak dziewczyna,
zdziwiona moim zachowaniem, przystaje i dziwnie mi się przygląda.
-
Nie interesuje mnie to - prychnąłem po dłuższym czasie, wciąż sławiąc
się śmiechem. Brunetka z dezaprobatą podkręciła głową. Spojrzała na mnie
po raz kolejny.
- To ty go uratowałeś - bardziej oznajmiła, niż zapytała. Usłyszała w odpowiedzi zwrotnej „może”.
Wzruszyłem ramionami. Staliśmy chwilę w kompletnej ciszy. W pewnym
momencie na widoku pojawił się lekarz. Dziewczyna od razu do niego
podbiegła, puszczając wodze konia. Mimowolnie je złapałem. Doszły do
mnie strzępki rozmowy, w której brunette wypytywała doktora- biedny
facet- o Oli’ego. Pokręciłem głową, śmiejąc się pod nosem z ironii
sytuacji.
- Ostatnio ciągle się śmieję - powiedziałem sam do siebie, obserwując żywą gestykulację obu rozmówców.
-
A kim pani jest? Krewną? - spytał po chwili lekarz. Widząc, że
dziewczyna kręci głową w formie zaprzeczenia, oświadczył - Nie wolno mi
udzielać informacji o stanie zdrowia pacjenta obcym osobom.
-
Jestem jego dziewczyną - jęknęła z błaganiem wymalowanym na twarzy.
Lekarz westchnął i po kolejnej wymianie zdań, opowiedział pokrótce, co
zaszło i co z blondynem. Roześmiałem się, czując, że łzy, które pojawiły
się przez moje rozbawienie, nazbierane w kącikach oczu, powoli
wydostają się na zapewne zaczerwienione już policzki. Czując, że zaraz
przepona miała mi pęknąć, ryknąłem gromkim śmiechem. Był to dźwięk
niezwykle głośny, jednak lekarz nie zwracał na te odgłosy. Jednak w
końcu zauważył moją płaczącą ze śmiechu osobę. Natychmiast zostawił
brunetkę samej sobie i podszedł do mnie, mrucząc coś o tym, że miałem
przebywać w karetce. Mężczyzna zaczął wykład, czemu bez zgody nikogo z
personelu nie powinienem opuszczać ambulansu.
- Gdzie Oli? -
warknąłem w końcu, gdy już się uspokoiłem i przestałem śmiać.
Przewróciłem oczami, mając dość ciągłej paplaniny doktora. Na jego twarz
wpłynął leniwy uśmiech, jakby sytuacja sprzed chwili nie miała miejsca.
- W szpitalu - odpowiedział niedługo później lekarz, lekko przyglądając się mojej reakcji. Zachowując kamienną twarz,
skinąłem głową, analizując w myślach, jak poważne „obrażenia” musiał
mieć. Skoro zabrano go do szpitala, zakładałem, że nie mógł czuć się
dobrze, chociaż nie wyglądał źle. Wiadomo, że wymiotował, ale to
normalna reakcja na duże ilości dymu- mruczałem do siebie. Szybko
pożegnałem się z mężczyzną, puściłem konia, czekając aż przejmie go jego
właścicielka i skierowałem się w stronę budynku uniwersytetu. W końcu
pod murkiem między akademikiem, a miejscem uczniowskich lekcji,
zostawiłem rolki. Na miejscu wziąłem wszystkie zostawione rzeczy i
wróciłem do akademika. Czując narastające przytłoczeniu, sięgnąłem po
papierosa i wyszedłem na swój balkon. Prostą w wyglądzie zapalniczką,
zapaliłem i już po chwili zaciągnąłem się dymem, czując jak przyjemne
dreszczowiec przechodzą mnie po karku. Podrapałem go, głównie w przy
wystającej u mnie lini kręgosłupa. Wydychając powietrze, wypuściłem z
ust ciemnoszare kłęby papierosowego dymu. Wdychając zapach tak bardzo
różniący się od woni dymu od żywego ognia, przymknąłem oczy. W tamtej
chwili absolutnie nie życzyłem sobie, aby cokolwiek zaburzyło mój
spokój, jednak nie dane było mi spokojnie wypalić papierosa. Niechętnie,
specjalnie się ociągając, zszedłem z balkonu i podszedłem do drzwi.
Zajrzałem przez wizjer, czy jak kiedyś usłyszałem- Judasza. Wciąż z nim w
ustach, otworzyłem drzwi, do których ktoś usilnie się dobijał. Nie do
końca ktoś, bo od razu poznałem tą drobną posturę.
- Jakbyś
zapukała raz, to też by wystarczyło - warknąłem na stojącej w drzwiach
dziewczyny. Była to ta sama, która pytała lekarza o swojego rzekomego
chłopaka. Wtedy zakładałem, że to jedna z ogłupiałych wielbicielek
Oli’ego, lecących na jego pedantyzm i możliwe, że pieniądze chłopaka.
Nieproszony gość powtórzył to, co ja zrobiłem jeszcze na polu- podniosła
ramiona i powoli, ze złośliwym wyrazem twarzy, opuszczała je. Strasznie
mnie to zirytowało, dlatego od razu kazałem się jej streszczać. Krótko
rozmawialiśmy, poznałem jej, swoją drogą obrzydliwe, imię i po
obserwacji zachowania, pokrótce charakter. W końcu dotarła do
najwyraźniej tego tematu, który chciała poruszyć od początku i to, co
chciała przekazać mi swoim przynudzającym monologiem, miała zaraz mi
wyznać. Chciała przejść do tematu swojego chłopaka, Oli'ego.
-
On... Pewnie wiesz co się z nim stało... - wykrztusiła, patrząc na moją
reakcję. Z kamienną twarzą pokiwałem głową. Przytakując, jednocześnie
dałem jej znak, aby kontynuowała to, co chciała powiedzieć. Miałem
nadzieję, że dziewczyna szybko przejdzie do sedna. Na szczęście od razu
po prostu wypaliła:
- Dzwoniłam do szpitala, na oddział na którym
leży. I... - zawahała się i z przybitą miną obniżyła głos o kilka tonów.
- I źle z nim.
<Oli?
Miałam pomysł na więcej, ale to by zepsuło dramat kwestii Nastii. W ogóle przepraszam, że ją w to wplątałam>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz