- Tato, - przerwałam mu, delikatnie ściskając jego ramię - spokojnie. Będę dzwonić. Przecież wiesz, że będę. Nie mogłabym zasnąć, bez usłyszenia, że u was wszystko jest dobrze i nic złego nikomu się nie stało.
- Tylko nie zapomnij. W przeciwnym razie mama zacznie panikować... rozumiesz, jak to ona - mówiąc to, spuścił wzrok, nagle znajdując najwyraźniej coś interesującego na jednym ze swoim butów.
- Tato? - zaśmiałam się cicho - Oboje dobrze powiemy, że to ty najbardziej panikujesz - odparłam. - Jednak to nie szkodzi. Przyzwyczaiłam się do tego i do twojej paniki. Kocham was, wszystkich - przytuliłam się do niego, starając się objąć go w talii.
- A my ciebie - oparł podbródek na czubku mojej głowy. - Wiem, że dasz sobie radę, ale musisz mi obiecać, że będziesz na siebie uważać. Nie daj się skrzywdzić Daisy, nie oczekuj sprawiedliwości od tej twojej karmy.
Tak oto znalazłam się tutaj. Znalazłam się w Morgan University. Dokładniej rzecz ujmując na lekcji francuskiego w ławce przy oknie, skąd mogłam swobodnie obserwować pół mojej grupy. W ciągu niewielu dni, jakie tutaj spędziłam, zdążyłam zauważyć, że można tutaj spotkać naprawdę miłych ludzi. Z drugiej strony to jednak nadal za krótki czas, aby powiedzieć prawdę o tym, w jaki sposób będą mnie traktować za jakiś czas. W każdym razie, aktualnie czułam się zaakceptowana, pomimo że pojawiłam się tutaj znienacka, w środku semestru. Trenerzy również, zdawałoby się, nie widzą nic niecodziennego w moim zjawieniu się tutaj, więc można było pomyśleć, że znalazłam swoje statyczne miejsce w tej akademii. Zdawałoby się.
W pełnej ciszy klasie rozległ się tak raptownie dźwięk dzwonka, że podskakując z przerażenia, nagłym wyrwaniem mnie z zamyślenia, uderzyłam kolanem o rurkę, biegnącą tuż pod blatem ławki, przy której spędziłam właśnie minioną lekcję. Moje palce spłynęły na moje kolano, delikatnie masując je przez cienki materiał moich spodni. Niestety będzie brzydki siny ślad. Powoli zebrałam swoje rzeczy z blatu i uważnie ułożyłam je na swoim miejscu w torbie. Wszystko byle zapobiec chaosowi w niej. Rozejrzałam się i westchnęłam, wychodząc na korytarz samotnie. Już nawet nauczyciel opuścił salę. Naprawdę aż tak długo rozżalałam się nad swoim kolanem? Muszę jakoś zacząć nad tym panować. Wszystko zaczęło się, kiedy mój chłopak, Dylan, wyjechał z Galway na studia, na drugi koniec świata. Wyjechał, zrywając ze mną, aby nas nie wiązać, bezsensownym związkiem na odległość. Chciał być wolny, nie mogłam mieć mu tego za złe. Jednak wtedy zaczęłam się zamyślać. Podejrzewam, że to była pewnego typu nostalgia, tęsknota za nim.
Tak więc wychyliłam się zza drzwi i wdzięcznie zamknęłam je za sobą, po czym z pełną gracją obróciłam się na pięcie, żeby odejść, kiedy napotkałam przeszkodę. Trochę twardą, jednak zdecydowanie kościstą oraz wyższą ode mnie. Nie trzeba mieć profesury z fizyki, żeby wiedzieć, że odbiłam się od tej osoby, jak podejrzewałam, jak od ściany. Jakby nie było wystarczające to tępe cierpienie, to później moje drobna postać zetknęła się z zimną podłogą. Podparłam się na łokciu, a głowę uniosłam w górę, aby zobaczyć kto spowodował mój upadek. Chłopak. Właściwie powinnam powiedzieć, że młody mężczyzna. Był bardzo przystojny ze swoimi czarnymi włosami i niezwykłymi rysami twarzy. Takie zagraniczne, całkowicie nie podobne do tych, które można spotkać na każdym rogu ulicy zatłoczonych miast Anglii, czy miasteczek Irlandii. I te kości policzkowe... Michał Anioł rzeźbił mu te rysy twarzy, że były takie idealne? Bo były. Miałam cichą nadzieję, że mimo wszystko mnie przeprosi. Cicha nadzieja wzrastała w moim serduszku, aby zaraz zostać z niego wyrwaną i rzuconą na podłogę, obok mojego ciała.
- Uważaj jak chodzisz! - krzyknął, a mną wstrząsnął dreszcz. W moim domu się nie krzyczało, co spowodowało, że praktycznie nie wykształciłam w sobie odporności na uniesiony głos. Zauważyłam, że dopiero po tych słowach, na mnie spojrzał i zamilkł. Powoli zaczęłam się podnosić, kiedy nagle ktoś mnie ujął pod ramiona i wręcz postawił na nogach.
- Przepraszam bardzo za niego. Ostatnio stracił chyba rozum! - obejrzałam się, za mną stał wysoki mężczyzna. Bardzo wysoki. Sięgałam mu do ramienia. Chciałam się odezwać, a jednak on mi przerwał. - Zain przeproś ją! A tak w ogóle to jestem Harry, miło mi - wyciągnął do mnie dłoń, którą delikatnie uścisnęłam.
- Daisy... miło mi - uśmiechnęłam się, chcąc mu chociaż w ten sposób wynagrodzić jego uprzejmość. Właściwie to naprawdę było mi miło z powodu jego pojawienia się, szczególnie kiedy już zauważyłam, jakie miał doskonale zielone oczy. Po chwili jednak wróciłam wzrokiem do czarnowłosego, który nadal wpatrywał się we mnie z lekko rozchylonymi ustami. - Przepraszam... Przepraszam, że wpadłam na ciebie. Nie chciałam. Ja... ja muszę iść. Do zobaczenia, zgaduję? - to bardziej zabrzmiało jak pytanie. Miałam tylko nadzieję, że ich nie uraziłam. Mogłam wyjaśnić, że musiałam znaleźć salę, w której miałam mieć kolejną lekcję. Ulgę mojemu sercu przyniósł dzwonek, który chyba wyjaśnił całej naszej trójce niezręczną sytuację, które przed chwilą rozegrała się między nami. Zniknęłam wśród tłumu udając się na fizykę, z tego co już zdążyłam zapamiętać.
W końcu lekcje się skończyły. Ja za to mogłam spokojnie siąść na trybunach przy boisku sportowym. Kilku chłopaków grało w koszykówkę, a ja spokojnie suwałam ołówkiem po jednej z kartek mojego pamiętnika. Moje myśli krążyły w bliżej nieokreślonym miejscu. Chciałam tylko pobyć sama, bez zgiełku, szarego tłumu szkoły. Chciałam trochę potęsknić za rodziną, za zielenią Irlandii. Naprawdę tylko tam zieleń jest prawdziwa, doskonała. Krzyk jednego z grających, oderwał mój umysł od tej zieleni, od wspomnień. Natomiast mój rysunek zaczynał nabierać kształtu człowieka, którego miałam wrażenie, że już spotkałam. "Deja vu" - pomyślałam, jednak już po chwili nie byłam tego taka pewna, kiedy to do moich stóp potoczyła się piłka, a za nią przyszedł on. Czarnowłosy z korytarza. Harry, który mi się przedstawił, jakoś się do niego zwrócił. Jednak na tyle nietypowo, że w tamtym momencie już nie pamiętałam jak. Jego wzrok padł na mnie. Czułam się niczym w świetle policyjnego reflektora, chociaż nie miałam tak naprawdę powodu, żeby panikować. Przecież go nie znałam. Moje usta wykrzywiły się w uśmiech. "Nie moje realia, nie mogę go oceniać. Może to nie brak wychowania, czy zwykła arogancja. Może..." - mówił głos w mojej głowie.
- Cześć - rzuciłam łagodnie, po czym w mgnieniu oka zebrałam swoje rzeczy. - Przepraszam, że ci przeszkadzam. Przeszkadzam ci? Pewnie tak. Ja... i tak miałam już iść - czułam się źle. Jakbym popełniła błąd, uraziła go. W końcu zachowałam się, jakbym się go bała. To zamykanie się. Powinnam to naprawić.
- Poczekaj! - słyszałam za sobą, nim zdążyłam odejść na kilka kroków. Wtedy byłam już przerażona. Nie chciałam, żeby był na mnie zły, nie chciałam się od niego odwrócić. Nie powinnam też zakładać, że będzie zły. Zatrzymałam się, uznając to za najlepsze wyjście. Konfrontacja z problemem. Nie lubię tego. Kątem oka zobaczyłam jak odrzucił piłkę pozostałym i wolnym, szelmowskim krokiem zaczął podchodzić do mnie, a z jego postaci biło jakieś niewyparte poczucie pewności siebie i czegoś jeszcze, czegoś co powodowało, że kolana zaczęły pode mną mięknąć. Jego dłoń powoli przesunęła się wzdłuż mojego przedramienia w górę, aż spoczęła delikatnie na ramieniu. Nieznacznie pochylił się do mnie.
- Jesteś Daisy, dobrze pamiętam? - zapytał wdzięcznym głosem, do którego nie pasował akcent, co uderzyło we mnie myślą, że okropnie do siebie te elementy nie pasują. Kiwnij, zrób coś. To nie miło nie odpowiedzieć. Skinęłam głową. Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Chłopak w odpowiedzi wykrzywił usta w wymuszonym uśmiechu, po jego oczach widać było, że był zraniony. - Boisz się mnie?
- Nie. To nie tak. Nie chciałam cię urazić, przepraszam. Nie chciałam po prostu sprawić ci problemu, nikomu bym nie chciała, ale to nie tak, że uciekam od ciebie... Przepraszam - ścisnęłam usta w wąską kreskę, nie widząc co mam dalej powiedzieć lub co dalej zrobić.
Zain?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz