- Ja? Zdradzić? Nigdy - prychnąłem.
- Co zdradzić? - usłyszałem głos Iana za sobą, więc automatycznie się odwróciłem. - Albo kogo zdradzić... Peda...
- Uważaj! - warknąłem, aż się zamknął. Zaczepki, uszczypliwości to drobiazgi, które niweluje mi obecność Josha. Jednak obrażać nie dam ani siebie, a ni jego. Właściwie tym bardziej jego. - Nie wystawiaj mnie na próbę, bo nie będę się hamował. Wpierdolę ci i ojciec ci nie pomoże, rozumiesz?
- Co tak Milesik broni zaciekle nowego Adriena w domu? Tamten przynajmniej miał jakiś poziom... Pomimo gówna jakim jesteście - trzy, dwa, jeden... nerwy puszczono. Ojciec pojawił się w drzwiach, blady. - I pomyśleć, że ta suka co cię zawsze wolała, leży w szpitalu, co za sprawiedliwość dziejowa.
Tata na niego spojrzał. Przez ułamek sekundy docierało do mnie, że ten stojący przede mną, właściwie mi już obcy człowiek, obraża moją matkę. Matkę, która dwukrotnie dała mi życie, jemu dała życie, ojcu dała dzieci i szczęśliwe. Obraża moje szczęście. Wzrok ojca był pełen gniewu, niemal z nienawiścią, wyciągnął ręce do ramienia swojego młodszego syna, ale w jednym skoku znalazłem się obok Iana, odtrącając ojca i łapiąc brata za gardło. Przyszpiliłem go do ściany na korytarzu, przeciągając go wcześniej przez całą kuchnię.
- Teraz, wyrzucę cię z mojego domu. Nie wrócisz tutaj, rozumiesz? Jednak jeśli spróbujesz, bez wyrzutów sumienia, skręcę ci kark. A jedyną osobą, która może cię tutaj przywrócić, to ta wspaniała kobieta, która cierpi w szpitalu - wysyczałem mu w twarz. Ciągnąc go po chwili po korytarzu, zastanawiałem się, czy może od razu go nie zabić. W końcu wszyscy by tylko zyskali na śmierci takiej wszy. Chyba zaczynam troszeczkę rozumieć Raskolnikowa. Skończyło się jednak na wyrzuceniu go na chodnik, pobiciu i skopaniu, krzycząc oraz wyzywając go. Uderzyłem drzwiami, dopiero czując, jak bardzo mam rozkwaszone kostki dłoni. Jęknąłem cicho, dotykając obolałych dłoni. Jednak to nie było najgorsze... gorszy był widok ich dwóch. Patrzących na mnie. Ojciec i Joshua. Przerażeni. Może źli. Nie wiem. Nie chciałem wiedzieć.
- Ostrzegałem, że go stąd wyrzucę jak jeszcze raz obrazi mamę - wyznałem cicho. Patrząc w oczy tego starszego.
- Tylko o to chodzi? - zapytał ojciec. Spuściłem głowę. Nie. Nigdy nie chodziło tylko o to.
- Nie ma prawa obrażać mojej miłości, nawet jeśli jej nie rozumie, czy nie akceptuje - powiedziałem do siebie.
- Idź po niego. Tak nie...
- Zamknij się! - krzyknąłem. Pierwszy raz krzyknąłem na ojca, jednak jakbym tego nie zrobił, to chyba bym się rozpłakał. - Zamknij, zamknij, zamknij! Co on ci w życiu dał?! Co dobrego zrobił?! Nie potrafi nawet uszanować swojej matki. Nie waż się do niego wyjść. Rozumiesz?
- Miles - odparł niepewnie.
- Rozumiesz? - zapytałem lodowatym tonem. Pokiwał głową. - To dobrze - minąłem ich po chwili idąc na górę. Do pokoju Iana. Słyszałem jak coś szepnął do mojego ojca, później westchnął głośno.
- Poczekaj! - krzyknął za mną, jednak ja już byłem w pokoju brata. Tam mnie znalazł. Podszedł od tyłu i objął w pasie, układając podbródek na moim ramieniu. - Miles... - westchnął przeciągle, jednak tonem, który dodawał mi trochę otuchy. Trwało to jednak chwilę, ponieważ od razu przeszedłem do taktyki obrony, bo ponownie widział coś, czego nie powinien, a ja już zaczynałem się gubić w moich kłamstwach.
- Nie rozumiesz. To była tylko iskra, stos układał sobie od kilku lat. Od pięciu lat. Odkąd przyprowadziłem do domu... pewnego chłopaka... mojego chłopaka - westchnąłem.
- Nie musisz... - pogładził mnie po ramieniu.
- Ja... po prostu nie mogę już znieść tego, że w tak prostacki sposób mnie ocenia, ocenia nas i do tego mówi takie rzeczy o mamie... - wziąłem głęboki oddech i wypuściłem głośno powietrze. - Pomożesz mi?
- W czym? - zainteresował się.
- Trzeba spakować to wszystko... A później...
- A później? - dopytał. Wzruszyłam ramionami.
- A później wyrzucę to na ulicę, tam gdzie wcześniej Iana. Nie tłumacz mi, żeby nie robił tego. Nie wysilaj się niepotrzebnie.
Szpital. Cholera kolejny stres. Nienawidzę szpitali odkąd w jednym z takich bezdusznych, białych pomieszczeń umarł Adrien. Moja miłość, umarła tam razem z nim. Pogląd, który został obalony, jeszcze nie do końca, przez pojawienie się Joshuy. Nie wiem dlaczego, nie wiem przez co i z jakiego powodu wybrałem jego i on wybrał mnie. Nie byłem pewny, czy on mnie wybrał, ale wydawało mi się, że tak... Chociaż w pewnej części.
Do sali mamy najpierw wszedł tata, gdzie spędził cztery minuty i dwadzieścia trzy sekundy, zanim nas wpuścił. Owszem, liczyłem. Po tej wieczności, zostaliśmy zaproszeni do środka z Joshem. Ja od razu podszedłem do łóżka i przytuliłem mamę, szatyn z nie za dalekiej odległości miło się przywitał, po czym podszedł do okna i oparł się o parapet. Rozpoczęła się jakże miła rozmowa o czysto przyziemnych sprawach, nauce i innych nieważnych zbdetach. Zauważyłem, że mama szybko męczyła się mówieniem, co nie spodobało mi się. Ogólnie zauważyłem, że się postarzała. Więcej zmarszczek, kilka siwych włosów... Dotychczas miałem wrażenie, jakby mój świat zatrzymał się na dniu śmierci Adriena, a tutaj się okazało nagle, że to nie prawda. Ja dorastam, dojrzewam, rodzice się starzeją, świat się zmienia, idzie na przód, a ja z nim. W końcu ja żyję.
- No dobrze chłopcy. Możecie zostawić mnie i Milesa samych? - zapytała w pewnym momencie mama. Podejrzane. Najpierw ojciec sam tutaj, teraz mama chcę rozmawiać na osobności... Może być ciekawie. Kiwnęli tylko głowami, odprowadziłem Josha wzrokiem, do samych drzwi. Kiedy drzwi się zamknęły, powoli przeniosłem wzrok na nią.
- Więc?
- Tata mi powiedział, co zrobiłeś z Ianem - odparła smutno.
- Nie mam wyrzutów sumienia, jeśli o to ci chodzi - westchnąłem, chowając twarz w dłonie.
- Nie. Nie o to mi chodzi - poczułem jej delikatny dotyk na moich włosach. - Wiem jaki on jest. Jednak wiem też coś innego. Ważniejszego.
- Co takiego? - zapytałem przez ręce.
- Wiem, że się tutaj dusisz. Miłość do Adriena nie wyklucza miłości do Josha, może być dla niej wskazówką, podstawą. Ty natomiast zachowujesz się, jakby ten chłopak, którego zabrałeś ze sobą nawet tutaj, nic dla ciebie nie znaczył. Kochasz go...
- Kocham go - odparłem cicho, jakby bardziej do siebie.
- To nie było pytanie skarbie. To po prostu widać. W pojedynczych gestach, słowach, w sposobie jakim na niego patrzysz. Skoro więc go kochasz, to nie zniszcz tego na siłę. Otwórz się wreszcie. Zobacz co się dzieje! Jestem tutaj, jutro może mnie nie być na tym świecie. Jeśli mam żyć w niepewności, to chcę przynajmniej widzieć, że mój syn, mój ukochany, dobry syn, który zawsze był obok mnie, jest szczęśliwy.
- Myślisz... że mógłbym... - uniosłem wzrok.
- Myślę, że jesteś na tyle silnym mężczyzną, że mógłbyś wszystko. Pogódź się z Adrienem. On chciał, żebyś był szczęśliwy. Nigdy nie chciałeś o tym słyszeć, ale on prosił mnie i Julesa, żebyśmy nie pozwolili ci zatracić się po jego śmierci. Sądzę, że to odpowiedni moment, żeby ci to powiedzieć - westchnęła głośno.
- Co mi proponujesz? - zapytałem cicho, nadal myśląc nad tymi informacjami, nad szczegółami, które dużo zmieniają.
- Wyjazd. Wyjedź, zmień miejsce, poczuj wolność i świeże powietrze.
- Myślisz, że powinienem mu zaproponować wyjazd ze mną?
- Nie wiem, to zależy tylko od ciebie - odparła bawiąc się moimi włosami.
- Boję się... boję się, że odmówi...
- Ale wiesz przystojniaku, że jeśli go nie zapytasz, to nigdy się nie dowiesz, wyjdziesz sam i będziesz żałował, że go wtedy nie zapytałeś? - zapytała delikatnie, jakby upewniała się.
- Wiem... przynajmniej tak mi się wydaje... pomyślę nad tym... pomyślę, obiecuję - odparłem, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Dobrze - odetchnęła. Nie spodziewałem się, że aż tak bardzo wszystko po mnie widać i tak bardzo na tym jej zależy. Jednak to moja matka. Matka, która zawsze widziała więcej i rozumiała więcej.
Powrót do domu minął w tak grobowej ciszy, że w końcu odezwał się mój ojciec, który jeśli chodzi o zaczynanie rozmowy, był chyba jeszcze mniej prawdopodobny niż Joshua.
- Strasznie zamilkłeś... Co takiego ci powiedziała? - zagadnął mnie.
- Powiedziała mi prawdę. Posypała solą rany, zniszczyła psychicznie... Nie chcę rozmawiać - oparłem głowę o chłodną szybę.
- A powiesz mi chociaż co na obiad chcesz? - mruknął.
- Ja mogę coś zrobić - odezwał się z tyłu Joshua.
- Naprawdę? - zainteresował się tym. Nawet ja się odwróciłem.
- Jasne. Coś tam potrafię zrobić - uśmiechnął się niepewnie.
- Tak... pewnie jest świetnym kucharzem, ale jego Joshowa skromności i chcę niebytu w świetle każe mu zaprzeczyć takiemu twierdzeniu - mruknąłem.
- Jesteś niemiły - odparł ojciec.
- Wiem, ale i tak mnie takiego uwielbiacie - wzruszyłem ramionami. - A zresztą ja go tutaj próbuje zmusić do zaprzeczenia, a ty mi nie pomagasz - westchnąłem przeciągle.
- Jasne, czyli jednak mam do czynienia z Milesem dobroczyńczą, a nie zmęczonym potworem? - zaśmiał się, a ja pacnąłem go w ramię.
- Nie jestem potworem! Nawet jeśli wypierdoliłem swojego brata z domu - po chwili byliśmy na podjeździe. - Idę spać! Tato nie zabij mi Josha, dobrze?
- To ty idziesz spać, a gość nie? - zaśmiał się.
- Skoro nie mogę spać z nim... to chyba mogę iść spać sam - wzruszyłem ramionami, otwierając drzwi do domu.
- Te twoje dwuznaczności mnie czasem dobijają - westchnął ojciec, ale zaraz się zaśmiał. - A mi nie będzie przeszkadzać, jak będziecie spać razem.
- Obawiam się, że pewnemu takiemu Joshowi mogłoby to jednakowoż przeszkadzać - zachichotałem, a on mnie tylko walnął.
- Powinieneś zostać adwokatem, a nie pilotem - mruknął próbując skryć uśmiech, który błąkał się po jego ustach.
- Myślałem nad tym, ale mimo wszystko wznoszenie się w przestworzach jest o wiele ciekawsze. Rozumiesz, słonko, wolność...
- Rock'n'roll - dodał ojciec i wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Później oni naprawdę zniknęli w kuchni, a ja ułożyłem się na sofie w salonie. Myślałem... po raz pierwszy od tak długiego czasu myślałem realnie i bardzo krytycznie wobec siebie. Z jednej strony moje serce było jak parzone przez piekielny ogień, a jednak kiedy roztrząsałem kolejne sprawy, wspomnienia, po czym dokonywałem wyborów, przynosiło mi to ulgę. Przynajmniej w jakieś części mojej zmęczonej, skołatanej duszy. Czy to możliwe, że wszystko to, co zostało się przez ostatnie cztery lata mojego życia, powodował strach? Nie chciałem nawet o tym myśleć w taki sposób... prawda w oczy kole.
Cały wieczór i kolejny dzień spędziłem jakby w pół śnie, amoku i odurzeniu własnymi myślami. Rozmawiałem z mamą, lekarze mi powiedzieli, że za cztery pięć dni będzie mogła wrócić do domu. Wszystko wychodziło na prostą, a mi coraz jaśniej i wyraźniej pojawiała się wizja podróży do Norwegii. Tak daleko, ale jednak podobnie do tego kraju. Inny, ale nadal z górskim powietrzem, z charakterystycznym chłodem arktycznym, który lubił do nas zawiewać. Rozmawiałem nawet z Julesem, który jak to on powiedział, że za dwa dni przyjeżdża, bo nie wyobraża sobie mojego wyjazdu bez pożegnania. Wiedziałem, że długo nie wytrzyma i i tak mnie odwiedzi. W końcu to moja Julesowa kluseczka, której tak bardzo nienawidzę. Uśmiechnąłem się do siebie, myśląc, jakie to szczęście znaleźć taką kluseczkę. Wstałem z łóżka w gościnnym pokoju (nie zamierzałem spać w dawnym pokoju Iana) i powędrowałem przez cały korytarz, do swojego pokoju. Lekko zapukałem i wszedłem do środka, w końcu i tak nie miał co już przede mną ukryć. Miałem wrażenie... czy on się pakował?
- Joshua? - zapytałem niepewnie, a on tylko westchnął, patrząc na swoje rzeczy.
- Ja... cóż... - przetarł dłonią twarz. - Chciałeś coś?
- Porozmawiać - skrzyżowałem ręce na torsie.
- No to rozmawiaj - usiadł na skraju łóżka i wlepił we mnie oczy. Na chwilę zapadła grobowa cisza. Może dlatego, że nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Postanowiłem w końcu postawił sprawę jasno, bez owijania w bawełnę. Westchnąłem kilka razy, zanim się wreszcie odezwałem.
- Wtedy, kiedy zostałem sam na sam z moją mamą... podsunęła mi... właściwie zaproponowała mi coś - jego wzrok mówił mi, że mam kontynuować, więc to zrobiłem. - Zaproponowała mi wyjechać z Wielkiej Brytanii, ponieważ w ten sposób najprościej zapomnę i zacznę wszystko od początku, a chcę to zrobić. Wyjeżdżam za tydzień, bo mama zaraz wróci do domu, a nie chcę zostawiać taty samego z jej przeprowadzką z powrotem do domu... I... Chciałem cię zapytać... W sumie... Ehh... Chciałbyś wyjechać ze mną? - zapytałem niepewnie. Przygotowany na odmowę, jednak z nadzieją, że nie odmówi. Odmówił.
- To nie tak, że ja nie... Ja... nie mogę chyba Miles - odparł. Zacisnąłem szczęki. Zacząć nowy początek? Może jednak te kobiety wcale nie są złe? - Ja nie wiem Miles. Muszę mieć... Muszę mieć czas.
- Dobrze. Nie ma sprawy. Po prostu za tydzień będę z dwoma biletami czekał o czternastej dwadzieścia, przy wschodnim wejściu na tutejsze lotnisko. Będzie czekał na ciebie i... i jeśli ze mną polecisz, wyjaśnię ci wszystko... Opowiem ci wszystko o sobie, co będziesz chciał wiedzieć. Tutaj nie mam na to siły...
- Co zdradzić? - usłyszałem głos Iana za sobą, więc automatycznie się odwróciłem. - Albo kogo zdradzić... Peda...
- Uważaj! - warknąłem, aż się zamknął. Zaczepki, uszczypliwości to drobiazgi, które niweluje mi obecność Josha. Jednak obrażać nie dam ani siebie, a ni jego. Właściwie tym bardziej jego. - Nie wystawiaj mnie na próbę, bo nie będę się hamował. Wpierdolę ci i ojciec ci nie pomoże, rozumiesz?
- Co tak Milesik broni zaciekle nowego Adriena w domu? Tamten przynajmniej miał jakiś poziom... Pomimo gówna jakim jesteście - trzy, dwa, jeden... nerwy puszczono. Ojciec pojawił się w drzwiach, blady. - I pomyśleć, że ta suka co cię zawsze wolała, leży w szpitalu, co za sprawiedliwość dziejowa.
Tata na niego spojrzał. Przez ułamek sekundy docierało do mnie, że ten stojący przede mną, właściwie mi już obcy człowiek, obraża moją matkę. Matkę, która dwukrotnie dała mi życie, jemu dała życie, ojcu dała dzieci i szczęśliwe. Obraża moje szczęście. Wzrok ojca był pełen gniewu, niemal z nienawiścią, wyciągnął ręce do ramienia swojego młodszego syna, ale w jednym skoku znalazłem się obok Iana, odtrącając ojca i łapiąc brata za gardło. Przyszpiliłem go do ściany na korytarzu, przeciągając go wcześniej przez całą kuchnię.
- Teraz, wyrzucę cię z mojego domu. Nie wrócisz tutaj, rozumiesz? Jednak jeśli spróbujesz, bez wyrzutów sumienia, skręcę ci kark. A jedyną osobą, która może cię tutaj przywrócić, to ta wspaniała kobieta, która cierpi w szpitalu - wysyczałem mu w twarz. Ciągnąc go po chwili po korytarzu, zastanawiałem się, czy może od razu go nie zabić. W końcu wszyscy by tylko zyskali na śmierci takiej wszy. Chyba zaczynam troszeczkę rozumieć Raskolnikowa. Skończyło się jednak na wyrzuceniu go na chodnik, pobiciu i skopaniu, krzycząc oraz wyzywając go. Uderzyłem drzwiami, dopiero czując, jak bardzo mam rozkwaszone kostki dłoni. Jęknąłem cicho, dotykając obolałych dłoni. Jednak to nie było najgorsze... gorszy był widok ich dwóch. Patrzących na mnie. Ojciec i Joshua. Przerażeni. Może źli. Nie wiem. Nie chciałem wiedzieć.
- Ostrzegałem, że go stąd wyrzucę jak jeszcze raz obrazi mamę - wyznałem cicho. Patrząc w oczy tego starszego.
- Tylko o to chodzi? - zapytał ojciec. Spuściłem głowę. Nie. Nigdy nie chodziło tylko o to.
- Nie ma prawa obrażać mojej miłości, nawet jeśli jej nie rozumie, czy nie akceptuje - powiedziałem do siebie.
- Idź po niego. Tak nie...
- Zamknij się! - krzyknąłem. Pierwszy raz krzyknąłem na ojca, jednak jakbym tego nie zrobił, to chyba bym się rozpłakał. - Zamknij, zamknij, zamknij! Co on ci w życiu dał?! Co dobrego zrobił?! Nie potrafi nawet uszanować swojej matki. Nie waż się do niego wyjść. Rozumiesz?
- Miles - odparł niepewnie.
- Rozumiesz? - zapytałem lodowatym tonem. Pokiwał głową. - To dobrze - minąłem ich po chwili idąc na górę. Do pokoju Iana. Słyszałem jak coś szepnął do mojego ojca, później westchnął głośno.
- Poczekaj! - krzyknął za mną, jednak ja już byłem w pokoju brata. Tam mnie znalazł. Podszedł od tyłu i objął w pasie, układając podbródek na moim ramieniu. - Miles... - westchnął przeciągle, jednak tonem, który dodawał mi trochę otuchy. Trwało to jednak chwilę, ponieważ od razu przeszedłem do taktyki obrony, bo ponownie widział coś, czego nie powinien, a ja już zaczynałem się gubić w moich kłamstwach.
- Nie rozumiesz. To była tylko iskra, stos układał sobie od kilku lat. Od pięciu lat. Odkąd przyprowadziłem do domu... pewnego chłopaka... mojego chłopaka - westchnąłem.
- Nie musisz... - pogładził mnie po ramieniu.
- Ja... po prostu nie mogę już znieść tego, że w tak prostacki sposób mnie ocenia, ocenia nas i do tego mówi takie rzeczy o mamie... - wziąłem głęboki oddech i wypuściłem głośno powietrze. - Pomożesz mi?
- W czym? - zainteresował się.
- Trzeba spakować to wszystko... A później...
- A później? - dopytał. Wzruszyłam ramionami.
- A później wyrzucę to na ulicę, tam gdzie wcześniej Iana. Nie tłumacz mi, żeby nie robił tego. Nie wysilaj się niepotrzebnie.
* * *
Szpital. Cholera kolejny stres. Nienawidzę szpitali odkąd w jednym z takich bezdusznych, białych pomieszczeń umarł Adrien. Moja miłość, umarła tam razem z nim. Pogląd, który został obalony, jeszcze nie do końca, przez pojawienie się Joshuy. Nie wiem dlaczego, nie wiem przez co i z jakiego powodu wybrałem jego i on wybrał mnie. Nie byłem pewny, czy on mnie wybrał, ale wydawało mi się, że tak... Chociaż w pewnej części.
Do sali mamy najpierw wszedł tata, gdzie spędził cztery minuty i dwadzieścia trzy sekundy, zanim nas wpuścił. Owszem, liczyłem. Po tej wieczności, zostaliśmy zaproszeni do środka z Joshem. Ja od razu podszedłem do łóżka i przytuliłem mamę, szatyn z nie za dalekiej odległości miło się przywitał, po czym podszedł do okna i oparł się o parapet. Rozpoczęła się jakże miła rozmowa o czysto przyziemnych sprawach, nauce i innych nieważnych zbdetach. Zauważyłem, że mama szybko męczyła się mówieniem, co nie spodobało mi się. Ogólnie zauważyłem, że się postarzała. Więcej zmarszczek, kilka siwych włosów... Dotychczas miałem wrażenie, jakby mój świat zatrzymał się na dniu śmierci Adriena, a tutaj się okazało nagle, że to nie prawda. Ja dorastam, dojrzewam, rodzice się starzeją, świat się zmienia, idzie na przód, a ja z nim. W końcu ja żyję.
- No dobrze chłopcy. Możecie zostawić mnie i Milesa samych? - zapytała w pewnym momencie mama. Podejrzane. Najpierw ojciec sam tutaj, teraz mama chcę rozmawiać na osobności... Może być ciekawie. Kiwnęli tylko głowami, odprowadziłem Josha wzrokiem, do samych drzwi. Kiedy drzwi się zamknęły, powoli przeniosłem wzrok na nią.
- Więc?
- Tata mi powiedział, co zrobiłeś z Ianem - odparła smutno.
- Nie mam wyrzutów sumienia, jeśli o to ci chodzi - westchnąłem, chowając twarz w dłonie.
- Nie. Nie o to mi chodzi - poczułem jej delikatny dotyk na moich włosach. - Wiem jaki on jest. Jednak wiem też coś innego. Ważniejszego.
- Co takiego? - zapytałem przez ręce.
- Wiem, że się tutaj dusisz. Miłość do Adriena nie wyklucza miłości do Josha, może być dla niej wskazówką, podstawą. Ty natomiast zachowujesz się, jakby ten chłopak, którego zabrałeś ze sobą nawet tutaj, nic dla ciebie nie znaczył. Kochasz go...
- Kocham go - odparłem cicho, jakby bardziej do siebie.
- To nie było pytanie skarbie. To po prostu widać. W pojedynczych gestach, słowach, w sposobie jakim na niego patrzysz. Skoro więc go kochasz, to nie zniszcz tego na siłę. Otwórz się wreszcie. Zobacz co się dzieje! Jestem tutaj, jutro może mnie nie być na tym świecie. Jeśli mam żyć w niepewności, to chcę przynajmniej widzieć, że mój syn, mój ukochany, dobry syn, który zawsze był obok mnie, jest szczęśliwy.
- Myślisz... że mógłbym... - uniosłem wzrok.
- Myślę, że jesteś na tyle silnym mężczyzną, że mógłbyś wszystko. Pogódź się z Adrienem. On chciał, żebyś był szczęśliwy. Nigdy nie chciałeś o tym słyszeć, ale on prosił mnie i Julesa, żebyśmy nie pozwolili ci zatracić się po jego śmierci. Sądzę, że to odpowiedni moment, żeby ci to powiedzieć - westchnęła głośno.
- Co mi proponujesz? - zapytałem cicho, nadal myśląc nad tymi informacjami, nad szczegółami, które dużo zmieniają.
- Wyjazd. Wyjedź, zmień miejsce, poczuj wolność i świeże powietrze.
- Myślisz, że powinienem mu zaproponować wyjazd ze mną?
- Nie wiem, to zależy tylko od ciebie - odparła bawiąc się moimi włosami.
- Boję się... boję się, że odmówi...
- Ale wiesz przystojniaku, że jeśli go nie zapytasz, to nigdy się nie dowiesz, wyjdziesz sam i będziesz żałował, że go wtedy nie zapytałeś? - zapytała delikatnie, jakby upewniała się.
- Wiem... przynajmniej tak mi się wydaje... pomyślę nad tym... pomyślę, obiecuję - odparłem, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Dobrze - odetchnęła. Nie spodziewałem się, że aż tak bardzo wszystko po mnie widać i tak bardzo na tym jej zależy. Jednak to moja matka. Matka, która zawsze widziała więcej i rozumiała więcej.
Powrót do domu minął w tak grobowej ciszy, że w końcu odezwał się mój ojciec, który jeśli chodzi o zaczynanie rozmowy, był chyba jeszcze mniej prawdopodobny niż Joshua.
- Strasznie zamilkłeś... Co takiego ci powiedziała? - zagadnął mnie.
- Powiedziała mi prawdę. Posypała solą rany, zniszczyła psychicznie... Nie chcę rozmawiać - oparłem głowę o chłodną szybę.
- A powiesz mi chociaż co na obiad chcesz? - mruknął.
- Ja mogę coś zrobić - odezwał się z tyłu Joshua.
- Naprawdę? - zainteresował się tym. Nawet ja się odwróciłem.
- Jasne. Coś tam potrafię zrobić - uśmiechnął się niepewnie.
- Tak... pewnie jest świetnym kucharzem, ale jego Joshowa skromności i chcę niebytu w świetle każe mu zaprzeczyć takiemu twierdzeniu - mruknąłem.
- Jesteś niemiły - odparł ojciec.
- Wiem, ale i tak mnie takiego uwielbiacie - wzruszyłem ramionami. - A zresztą ja go tutaj próbuje zmusić do zaprzeczenia, a ty mi nie pomagasz - westchnąłem przeciągle.
- Jasne, czyli jednak mam do czynienia z Milesem dobroczyńczą, a nie zmęczonym potworem? - zaśmiał się, a ja pacnąłem go w ramię.
- Nie jestem potworem! Nawet jeśli wypierdoliłem swojego brata z domu - po chwili byliśmy na podjeździe. - Idę spać! Tato nie zabij mi Josha, dobrze?
- To ty idziesz spać, a gość nie? - zaśmiał się.
- Skoro nie mogę spać z nim... to chyba mogę iść spać sam - wzruszyłem ramionami, otwierając drzwi do domu.
- Te twoje dwuznaczności mnie czasem dobijają - westchnął ojciec, ale zaraz się zaśmiał. - A mi nie będzie przeszkadzać, jak będziecie spać razem.
- Obawiam się, że pewnemu takiemu Joshowi mogłoby to jednakowoż przeszkadzać - zachichotałem, a on mnie tylko walnął.
- Powinieneś zostać adwokatem, a nie pilotem - mruknął próbując skryć uśmiech, który błąkał się po jego ustach.
- Myślałem nad tym, ale mimo wszystko wznoszenie się w przestworzach jest o wiele ciekawsze. Rozumiesz, słonko, wolność...
- Rock'n'roll - dodał ojciec i wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Później oni naprawdę zniknęli w kuchni, a ja ułożyłem się na sofie w salonie. Myślałem... po raz pierwszy od tak długiego czasu myślałem realnie i bardzo krytycznie wobec siebie. Z jednej strony moje serce było jak parzone przez piekielny ogień, a jednak kiedy roztrząsałem kolejne sprawy, wspomnienia, po czym dokonywałem wyborów, przynosiło mi to ulgę. Przynajmniej w jakieś części mojej zmęczonej, skołatanej duszy. Czy to możliwe, że wszystko to, co zostało się przez ostatnie cztery lata mojego życia, powodował strach? Nie chciałem nawet o tym myśleć w taki sposób... prawda w oczy kole.
Cały wieczór i kolejny dzień spędziłem jakby w pół śnie, amoku i odurzeniu własnymi myślami. Rozmawiałem z mamą, lekarze mi powiedzieli, że za cztery pięć dni będzie mogła wrócić do domu. Wszystko wychodziło na prostą, a mi coraz jaśniej i wyraźniej pojawiała się wizja podróży do Norwegii. Tak daleko, ale jednak podobnie do tego kraju. Inny, ale nadal z górskim powietrzem, z charakterystycznym chłodem arktycznym, który lubił do nas zawiewać. Rozmawiałem nawet z Julesem, który jak to on powiedział, że za dwa dni przyjeżdża, bo nie wyobraża sobie mojego wyjazdu bez pożegnania. Wiedziałem, że długo nie wytrzyma i i tak mnie odwiedzi. W końcu to moja Julesowa kluseczka, której tak bardzo nienawidzę. Uśmiechnąłem się do siebie, myśląc, jakie to szczęście znaleźć taką kluseczkę. Wstałem z łóżka w gościnnym pokoju (nie zamierzałem spać w dawnym pokoju Iana) i powędrowałem przez cały korytarz, do swojego pokoju. Lekko zapukałem i wszedłem do środka, w końcu i tak nie miał co już przede mną ukryć. Miałem wrażenie... czy on się pakował?
- Joshua? - zapytałem niepewnie, a on tylko westchnął, patrząc na swoje rzeczy.
- Ja... cóż... - przetarł dłonią twarz. - Chciałeś coś?
- Porozmawiać - skrzyżowałem ręce na torsie.
- No to rozmawiaj - usiadł na skraju łóżka i wlepił we mnie oczy. Na chwilę zapadła grobowa cisza. Może dlatego, że nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Postanowiłem w końcu postawił sprawę jasno, bez owijania w bawełnę. Westchnąłem kilka razy, zanim się wreszcie odezwałem.
- Wtedy, kiedy zostałem sam na sam z moją mamą... podsunęła mi... właściwie zaproponowała mi coś - jego wzrok mówił mi, że mam kontynuować, więc to zrobiłem. - Zaproponowała mi wyjechać z Wielkiej Brytanii, ponieważ w ten sposób najprościej zapomnę i zacznę wszystko od początku, a chcę to zrobić. Wyjeżdżam za tydzień, bo mama zaraz wróci do domu, a nie chcę zostawiać taty samego z jej przeprowadzką z powrotem do domu... I... Chciałem cię zapytać... W sumie... Ehh... Chciałbyś wyjechać ze mną? - zapytałem niepewnie. Przygotowany na odmowę, jednak z nadzieją, że nie odmówi. Odmówił.
- To nie tak, że ja nie... Ja... nie mogę chyba Miles - odparł. Zacisnąłem szczęki. Zacząć nowy początek? Może jednak te kobiety wcale nie są złe? - Ja nie wiem Miles. Muszę mieć... Muszę mieć czas.
- Dobrze. Nie ma sprawy. Po prostu za tydzień będę z dwoma biletami czekał o czternastej dwadzieścia, przy wschodnim wejściu na tutejsze lotnisko. Będzie czekał na ciebie i... i jeśli ze mną polecisz, wyjaśnię ci wszystko... Opowiem ci wszystko o sobie, co będziesz chciał wiedzieć. Tutaj nie mam na to siły...
Joshua?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz