niedziela, 7 stycznia 2018

Od Milesa C.D. Joshuy

Patrzyłem na niego, tylko patrzyłem, ponieważ właściwie to trochę zamurowało mnie to pytanie. Wcześniej się nad tym za wiele nie zastanawiałem, właściwie mówiąc, to wcale. Jak to będzie wyglądało? Ciche przemykanie wieczorami do pokoju? Po kryjome pocałunki na korytarzu lub na treningu? W każdym razie ciężko tutaj mówić o wielkiej, romantycznej historii miłosnej, której ta akademia jeszcze nie widziała. Westchnąłem przeciągle, zaczynając bawić się palcami dłoni.
- A tak konkretniej o co ci chodzi? - zapytałem woląc odciągać chwilę odpowiedzi, ponieważ tak naprawdę jej nie miałem. Adrien wtedy dla mnie też nie miał, a prawda była taka, że nigdy nie da się tego przewidzieć. To zależy od danych ludzi, jak również od otoczenia, w którym się znajdują.
- Tak konkretniej... o wszystko - wzruszył ramionami, odwrócił wzrok ode mnie, aby utkwić go na dobre w jeziorze.
- Właściwie... To nie wiem co ci odpowiedzieć - za często mówię tą prawdę. To zaczyna się po pierwsze rozbić niebezpieczne, a po drugie niewygodne. - To zależy... - nic nie odpowiedział, to zresztą byłoby niezgodne z jego naturą, więc postanowiłem kontynuować. - Na pewno chciałbym częściej spędzać wieczoru na słuchaniu niepohamowanych potoków słów, płynących z twoich ust - szepnąłem mu do ucha. Zerknął na mnie z promiennym uśmiechem, który jednakowoż próbował ukryć.
- Tak? - zapytał cicho. Objąłem go ramieniem i oparłem głowę o jego ramię.
- Tak. Zdecydowanie tak. Może nie do końca tak samo, ale chodzi o ogólny sens - odparłem. - Właściwie to inaczej to planowałem. Wiesz... Jakieś fajne mięciutkie łóżeczko, ciepełko, przyjemna, rozluźniająca atmosfera... Coś nie wyszło - mruknąłem, krzywiąc się.
- Nie było tak źle... akurat ciepło to mi było - odparł i obaj zaczęliśmy się śmiać.
- Chyba niestety tylko ciepło - westchnąłem, a on dalej się śmiał. - No materac w namiocie, to nie jest spełnieniem moich marzeń, ale to jednak zawsze materac.
- Obiecuję ci, że wynagrodzę ci tę niewygodę - szepnąłem.
- Nie... To nie tak... - zaczął się tłumaczyć.
- Nie musisz się tłumaczyć. Chcę ci to wynagrodzić. Nie sytuację, tylko ten materac w namiocie, jasne? - zaśmiałem się a on pokiwał głową. - Bo tak ogólnie... to niczego poza miejscem bym nie zmienił.
- Niczego? - zapytał niepewnie. Podniosłem się z jego ramienia i spojrzałem mu w oczy.
- Niczego. Dałeś mi coś... czego bardzo długo mi brakowało i nikt tego lepiej by nie zrobił - zapewniłem go. - Ale tutaj nie chodzi tylko o seks, fizyczność. Bardzo cię szanuję i lubię, czas z tobą to przyjemność...
- Nie musisz...
- Muszę - przerwałem mu. - Wiem, że pamiętasz o układzie, ja też o nim pamiętam, ale nie chcę, żebyś czuł się jak przedmiot. Bo po pierwsze nim nie jesteś, po drugie nie o to mi chodziło oraz po trzecie pochlastałbym się chyba, gdybyś zaczął tak myśleć - odparłem, nie za dużo zastanawiając się, bo mówię. Jednak z drugiej strony, kiedy dotarły one do mnie, czułem nieco ulgę, że powiedziałem to.
- Naprawdę? - zmarszczył brwi, a ja pokiwałem głową. Przysunął się do mnie i pocałował.

~ * ~

W Glanffrydlas mieliśmy bezpośredni pociąg do Londynu. Powrót zajął nam pół dnia, jednak nie musieliśmy czekać na bardzo rzadkie pociągi w tym kierunku. Za to z biletami nie było żadnych problemów. Właściwie to założyliśmy po minie pani w kasie, że praktycznie niewiele osób nim jeździ... Przynajmniej z tej stacji. Oczekiwania się potwierdziły, kiedy na peron podjechał pociąg. Wsiedliśmy do niego samotnie, co mi pasowało. Zaraz po odjeździe, bardzo miła pani sprawdziła nam bilety i powędrowała do innego przedziału. Zanim jednak zniknęła zapytałem się o długość podróży. Około pięć - sześć godzin. Pięknie... Automatyczne drzwi kliknęły, a ja spojrzałem na Joshuę.
- Co? - spytał cicho, jakby wokół nas był tłum.
- Ja przykładowo nie robiłem nigdy tego w pociągu - wzruszyłem ramionami.
- Zboczeniec - prychnął sięgając po książkę. - Raven patrzy. Nie chcę jej deprawować.
- Ale to tylko pies - jęknąłem. - Jesteśmy tutaj sami. Sami... Samotni... - szepnąłem mu do ucha, zjeżdżając dłonią po jego klatce piersiowej.
- Napaleniec - odparł, a ja się zaśmiałem.
- Mhm... owszem - szepnąłem, a po chwili siedziałem mu na kolanach, przodem do niego. Zabrałem mu z rąk książkę i rzuciłem na siedzenia za mną.
- Czytałem - burknął.
- Wiem... - szepnąłem i przypiłem się do jego ust, uśmiechnąłem się po oderwaniu od niego.
- Ale ja... - ponownie go pocałowałem.
- Musisz mi wybaczyć ten okropny sposób na uciszanie cię, ale to uzależniające... - przygryzłem wargę. Czy ja się przyznałem właśnie do tego, że uzależniam się od całowania go. - A wracając do mojego bycia napaleńcem... Cóż... - dłonie suwałem w górę i w dół jego ud. - Musisz mnie zrozumieć. Mam przed sobą... i częściowo pod sobą... - uśmiechnąłem się. - Przystojnego, inteligentnego, pociągającego, miłego chłopaka, o cudownym ciele, co wczoraj sprawdziłem bardzo dogłębnie, i który dopuścił mnie do tego swojego ciałka, więc to logiczne, że skoro człowiek chce aby to, co przyjemne, trwało jak najdłużej, to będę chciał powtarzać to jak najczęściej, ale to ma same plusy...
- Jak to? - zdziwił się.
- No patrz, bo to prościej niż z dziewczyną. Mniej rozbierania, mnie ubierania, więc mniej czasu na ucieczkę, w sumie to można dzięki temu wszędzie to robić, bo nie zajmiemy dużo miejsca...
- Stop - przerwał mi. - Nienawidzę komuś przerywać, to nawet sprzeczne z moją naturą, ale przestań...
- I kto tu jest dzieciak? - oburzyłem się. - Moje niewiniątko...
- A skąd wiesz, że to mój pierwszy raz z chłopakiem? - uniósł brew, a ja najpierw zmarszczyłem brwi, a później zdziwiłem się.
- Yyy... założenie zgodne z zebranymi wcześniej szczątkami informacji? - uśmiechnąłem się niewinnie.
- I jesteś taki pewien? - zastanowię się chwilkę.
- Twoje słowa z tamtego wieczoru, jak i stosunku, całkowicie mi wystarczą - skrzyżowałem ramiona.
- A może po prostu byłem na twoim miejscu?
- To wtedy byś się tak nie opierał, tylko o tym wspomniał, bo mi to dużej różnicy nie robi - zauważyłem.
- Skąd miałem to wiedzieć?
- To... - skrzywiłem się. - To dobre pytanie...
- Wiem - uśmiechnął się.
- Podoba mi się ta większa pewność siebie - wyszczerzyłem się, a on natomiast skrzywił.
- No mi nie za bardzo - mruknął.
- Nie wiem dlaczego. Możesz mi nie mówić, bo sam nie wszystko mówię. Jednak jeśli kiedykolwiek byś chciał... to wiesz gdzie mnie szukać - pogładziłem go po policzku. Wkrótce później siedziałem już obok niego, on spał oparty o moje ramię, a ja zatopiłem umysł w książce, którą mu zabrałem, a która mnie zainteresowała. Raven spokojnie leżała obok mnie, a kiedy pojawiało się już więcej ludzi, przeprowadziłem ją, aby siadła między nami. Przed nami usiadła starsza kobieta z wnuczką, mniej więcej w naszym wieku, jednak zrobiły to kilka stacji przed Londynem. Surowy wzrok tej pierwszej, gdyby mógł, to pewnie spaliłby mnie żywcem. Jak mi bardzo nie przykro, że się przyzwyczaiłem już do tego.
- Jak tak w ogóle można? - pytała wnuczki, która coraz bardziej się czerwieniła.
- Babciu, przestań - szeptała.
- Ale jak oni mogą się z tym tak obnosić? Wstydu nie mają....
- Babciu... - jęknęła i zerknęła na mnie, uśmiechnąłem się rozbawiony do niej.
- Nie przejmuj się - odparłem do niej. - Przyzwyczaiłem się już, a on... on śpi, więc go to nie zrani.
- Przepraszam - odparła uśmiechając się niepewnie.
- Nie ma problemu, a pani jest nieco mało tolerancyjna jak na ten krzyżyk, który pani nosi - odparłem do starszej kobiety. Zmarszczyła brwi. - Pewnie zdziwi panią, że jestem ochrzczony i wierzący, prawda? - spojrzałem jeszcze raz na dziewczynę. - Miles - podałem jej rękę, przytrzymując jakimś cudem nadal śpiącego Josha.
- Ruby - uścisnęła moją rękę. - A... on?
- Joshua...
- C-co? - nagle się przebudził. - Gdzie moja książka?
- Czytam ją, śpij - zebrałem jego włosy do tyłu, przeczesując je placami.
- Dobrze... Obudź mnie w Londynie... - mruknął jeszcze. Ruby okazała się całkiem miłą i inteligentną młodą dziewczyną na studiach, z nieco konserwatywną babcią. Miałem tylko nadzieję, że jej nie wyklnie, albo coś. Obudziłem Josha chwilę przed zatrzymaniem się pociągu. Samochód tak jak obiecał ojciec czekał na parkingu za budynkiem dworca. Zanim jednak wyjechaliśmy z tego parkingu, Joshua ponownie spał, Raven ułożona na siedzeniach z tyłu, chyba już też. Kolejna samotna podróż? Nie ostatnia w życiu... Włączyłem radio, ale zanim ruszyłem przyszedł mi sms od Julesa: "Jest problem w Edynburgu, przełożeni cię szukają, gdzie jesteś do cholery?!". Westchnąłem. Miałem nadzieję, że wszystko się wyjaśni i nie będę musiał tam teraz jechać. Spokojna muzyka nigdy nie działała na mnie usypiająco w samochodzie, jedynym warunkiem musiało być to, że znałem piosenki i je chociaż cicho nuciłem.
Kiedy zaparkowałem pod budynkiem akademii, delikatnie obudziłem Josha.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał zaspany.
- Na miejscu, pod akademikiem - gładziłem go po włosach.
- Mhm... to musimy iść? - zapytał wzdychając.
- Tak. Razem, chyba że nie chcesz... Bo widzisz sporo myślałem i nie można dokładnie przewidzieć jak będzie po powrocie - wyprostował się i spojrzał na mnie przytomnie. - Ludzie mogą na nas krzywo patrzeć, bo zawsze się tacy znajdą. Wolałbym ci tego oszczędzić, ponieważ to układ, a nie poważny związek. Wolałbym, żeby cię nie ranili, ale to twój wybór, bo ja sobie poradzę, cokolwiek powiesz.

Joshua?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz