- Książę w końcu wstał - uśmiechnąłem się szeroko, przymykając przy tym oczy i jakże specyficznie wzdychając. Ten to wiedział jak podnieść mi na cały dzień samoocenę.
- Jego wysokość życzy sobie kubka kawy - myślałem, że jest to dosyć wyraźne podkreślenie "Może mi przyniesiesz?", ale czego ja oczekiwałem... tylko w wyjątkowych okazjach miałem zaszczyt być przez niego wyręczany, bo jak uparcie twierdził - należy się nauczyć samowystarczalności, paniczu.
- To niech jego wysokość wie, że w kuchni jest ekspres. Życie podarowało rączki to można sobie zrobić - usłyszałem za sobą słowa Lewisa i uśmiechnąłem się szerzej, wchodząc do pierwszego pomieszczenia z prawej. Nie, to z całą pewnością nie jest kuchnia - Czy ja mam zanik pamięci czy tu ten pokój był wcześniej pokojem?
- Kuchnia jest dalej...
- U ciebie jest to samo - mruknęła Brooke.
- Proszę jakieś tabliczki informacyjne albo coś w rodzaju sztucznej inteligencji, która prowadziłaby mnie to upragnionego ekspresu, dzięki któremu wleje w siebie jeszcze bardziej upragnioną kofeinę -
cofnąłem się, zaczesując włosy do tyłu - I nie prawda - odpowiedziałem Brooke.
- Niby dlaczego? - jak zwykle musi podważyć to co mówię nawet zbędnymi pytaniami.
- Bo u mnie możesz znaleźć łazienkę - zajrzałem do środka, a widząc znajome szafki i jeszcze bardziej znajomą sylwetkę Rossy, uśmiechnąłem się szeroko - Dzień dobry. Pani nadal gryzie tak mocno jak wtedy? - kobieta odwróciła się powoli, mierząc mnie chłodnym spojrzeniem.
- Nawet bardziej niż wtedy - wróciła do swojego zajęcia - I nie patrz tym ciekawskim spojrzeniem, bo drugiemu już będzie groziła śmierć poprzez ugotowanie.
- Pani chciała mi zabić przyjaciela? - oburzyłem się, a ona pokręciła głową z dezaprobatą - Jak zawsze kochana z pani cicha woda - przyznałem i zrobiłem sobie według poleceń mojego doradcy, sam kawę. Zabrałem kubek ze sobą, wynosząc się do salonu, gdy kobieta niemal zabijała mnie wzrokiem od nawału pytań co robi i zaglądaniem jej przez ramię. Więc posłałem jej tylko szeroki uśmiech i odwróciłem się. Pomimo zgryźliwości, zobaczyłem ten cień uśmiechu na jej twarzy. Rozłożyłem się wygodnie na sofie, wsłuchując w rozmowę reszty.
- Mówcie trochę głośniej, bo nie mogę już ciszej oddychać - usłyszałem jak kroki się zbliżają, a po chwili ktoś mocno trąca mnie w ramię. Wlepiłem przestraszone spojrzenie w gorący kubek kawy i trzęsącą się na wszystkie strony aksamitnie wyglądającą, życiodajną przynajmniej dla mnie, ciesz. Uniosłem głowę do góry, chłodnym spojrzeniem wpatrując się w Lewisa - Czy ty chcesz wyrządzić mnie i mnie krzywdę?
- Skądże, ale posunąłbyś ten swój tyłek trochę, bo się nikt nie mieści - warknął.
- Nie moja wina, że jest tak wymagający - wyszczerzyłem się, czując jak na moim brzuchu siada cały ciężar Hailey. Skrzywiłem się, jak najszybciej odstawiając kubek kawy na niedaleko stojący stoliczek - Dobra, już się przesuwam, ale nie zgniataj mi układu pokarmowego - uśmiechnęła się szeroko i wstała, a ja podniosłem się do pozycji siedzącej.
- A wiesz co dałem Brooke? - wziąłem łyk kawy i uniosłem spojrzenie na Lewisa - Mówiłem, że załatwię fioletowy papier o jakże cudownym zapachu.
- W dodatku napisane wszystko jest jeszcze piękniejszym długopisem - wtrąciła Brooke, która usiadła obok Hailey.
- Nie zgub jej - zwrócił się do niej Lewis, na co tylko prychnęła cicho pod nosem.
- Nie. To nie mówi się tak. Patrz - odstawiłem z powrotem kubek, bo spokojnie kawy już nie można wypić - Jak zgubisz to już nigdy, przenigdy w życiu się od ciebie nie odczepię. Będę jak ten cień, cały czas chodził za tobą aż w końcu zastąpię wszystko i wszystkich, i się ode mnie uzależnisz - odwróciła głowę, mierząc mnie pełnym powagi spojrzeniem, na które odpowiedziałem tym samym. Niestety Hailey raczyła popsuć i parsknęła śmiechem - I zwaliłaś - mruknąłem do niej.
- Przepraszam, ale to było zbyt poważnie powiedziane jak na ciebie - pokręciła głową.
- Czyli brzmiało poważnie... no tak miało - odpowiedziałem zadowolony.
- Tak czy inaczej. Będę cię kontrolował i konkretnie sprawdzał czy masz tę zgodę - dodał Lewis. Brooke spojrzała po naszej dwójce. Odwróciłem głowę z przystawionymi ustami do porcelany i pokiwałem twierdząco głową. Uśmiechnęła się i westchnęła zarazem.
- Zastanawiam się tylko jak to zrobisz? - zaczęła. Oho, znam ten ton. Ten prowokujący, tak samo jak niewinny wyraz twarzy. Kątem oka jej się przyjrzałem. Tak. Teraz byłem pewny. Będzie chciała udowodnić, że nie czuje przez to żadnej kontroli.
- Nie pytaj się jak to zrobię. Znajdę sposób - odpowiedział jej Lewis.
- Jestem po prostu ciekawa, a skoro Zain nie będzie mógł sprawdzić czy ją mam to... - moja mina spoważniała. Że ja czegokolwiek nie mogę?
- Może być wiele sposobów - ciągnął Lewis. Mają zbyt podobne charaktery pod pewnymi względami.
- Na przykład?
- Na przykład...
- Ciii - przystawiłem palec do jego ust - Bo jak się zaprze to zacznie gryźć, a ja za szczepienia nie będę odpowiadał - szepnąłem, odwracając głowę w stronę Brooke.
- Zaraz sam cię ugryzę - odsunął głowę.
- A gryź ile tylko chcesz skarbie - posłałem mu wymowny uśmiech i wróciłem do picia kawy.
- Nie pozwalaj sobie - dodała Hailey.
- Cicho. Pani też chce zgodę? Tym razem ode mnie? - usłyszałem cichy śmiech Lewisa za sobą.
- Że niby dla mnie? - oparła dłoń na swojej klatce piersiowej.
- A dla kogo innego? Dla niego nie mogę, bo za dobrze go znam, poza tym nie pozwolił by mi na swoje ograniczanie, ale możesz mi zdradzić sposób. Ciebie w sumie też doskonale znam, ale rozumiesz, są pewne, istotne różnice.
- Interesujące.
- Z tego co wiem mieliście coś załatwić - dopiłem kawę, odwracając wzrok od Hailey, choć teoretycznie powinienem odsunąć się od Lewisa.
- A skąd on to wie?
- Ja mu nic nie mówiłem - podniósł ręce w geście obronnym.
- No już... sio, sio - odgoniłem ich obiema rękoma - Bawcie się dobrze, choć co do tego nie mam wątpliwości. Zajmę się całym domem całkiem troskliwie.
- A próbuj mi cokolwiek ruszyć! Sprzątałam tu dopiero co! - usłyszałem odpowiedź dobiegającą z kuchni.
- Nie muszę nic dodawać - spojrzałem na Lewisa i oberwałem w ramię.
- Ał? Zamienimy się rolami. Teraz ja cię będę bić - wyszczerzyłem się. Pokręcił głową i obydwoje wyszli z pokoju. Spojrzałem na Brooke. Podciągnęła nogi, kładąc na moich i zrobiła to co ja zamierzałem. Zmarszczyłem brwi, pokazując niezadowolenie. Wzruszyła ramionami i odwróciła głowę - Chciałbym przez chwilę stać się kobietą i zobaczyć jak to jest.
- A po co?
- No wiesz... obrażacie się kiedy chcecie, o co chcecie, potem nagle jest dobrze wtedy kiedy chcecie, na kogo chcecie i wiele innych rzeczy, o których nawet ja jako mężczyzna nie mogę pomyśleć - przewróciłem oczami.
- Profity od natury.
- To nie sprawiedliwe?
- Oczywiście, też tak uważam. Dlaczego na przykład tobie wolno rzeczy, których ja nie mogę? - i wszystko wróciło na miejsce.
- Bo ja to ja. Proste. I można się nawet nazywać Zain Malik, a i tak trzeba być mną żeby robić to co robię.
- A gdzie pozwolenie?
- Podpisałem pakt z życiem na samym początku. I najważniejsza rzecz... ja nie potrzebuję pozwolenia w przeciwieństwie do niektórych - zmierzyłem ją z szerokim uśmiechem.
- Fioletowy papier...
- To nie ja wymyśliłem!
- W dodatku pachnący.
- A to akurat mi się podoba. Pełna kultura i szacunek.
- Kolorowym długopisem.
- Zrzędzisz jak typowa nastolatka, której nic nie pasuje. Dlatego tak dobrze dogadujesz się z Safaaą.
- Chociaż to mogę.
- I jesteś złośliwa.
- Zaczniesz mi wypominać wady?
- Codziennie rano, gdy wstaję, idę do lustra i mówię do siebie "Oh Zain, ale ty jesteś cudowny" bądź coś w ten deseń. Komuś muszę te wady wypominać. Ja ich nie posiadam - rozłożyłem ręce na boki.
- Chyba, że nadzwyczaj duże ego.
- Cicho! Bo się obrazi. I nazywaj to nadzwyczaj wysoką samooceną, a nie tak... po chłopsku - prychnąłem.
- No tak... delikatniusi pan cudowny.
- Dziękuję, że podkreślasz moje wartości wewnętrzne.
- Wiesz co? Wkurzasz mnie - przyznała, a ja po chwili zastanowienia potwierdziłem skinieniem głowy.
- Przestaniesz mi w końcu prawić te komplementy? Bo się w sobie zakocham.
- A jeszcze tego nie zrobiłeś? - zaśmiała się.
- Nie mogę pozwolić byś była zazdrosna - zamruczałem.
- A potrafisz rozmawiać poważnie?
- Oczywiście - oburzyłem się - Czekaj... - ułożyłem grzywkę na boki, aby dokładnie przylegała do twarzy, włożyłem bluzkę do spodni, wyjąłem patyczek z buzi, splotłem swoje palce, opierając łokcie o kolana i z obojętnym wyrazem twarzy, popatrzyłem na Brooke - Słucham...
- O nie, przestań... - roześmiała się.
- No co? Chciałaś rozmawiać z poważnym mną.
- Błagam, chociaż popraw włosy...
- Nie podoba ci się ta fryzura? Jesteś nietolerancyjna. Może właśnie przyszedł by ktoś z ulizanymi włosami na boki i co wtedy? Zaczęłabyś komentować jego wygląd i zaczęła śmiać? - sięgnąłem po telefon i przystawiłem do ucha - Tak? Halo... FBI? Obok mnie siedzi kobieta z predyspozycjami do zabijania ludzi, którzy czeszą się...
- Okey, dosyć. Wolę tamtego Zaina - spojrzałem na nią.
- Oddzwonię później - sięgnąłem po patyczek i przygryzłem zębami ponownie - I nie ma problemu - odparłem zadowolony - A teraz wybacz, idę wydostać się z żenującej postaci mojej osoby - zdjąłem jej nogi z siebie i wstałem.
- I kto tu jest nietolerancyjny!?
- A czy ja powiedziałem, że mi się nie podoba? - stanąłem w przejściu.
- Tak - odparła całkiem twardo.
- Masz urojenia. Za dużo słońca.
- Nieprawda.
- Prawda.
- Niepra... Idź do tej łazienki już - wrócił do wygodnej pozycji na sofie.
- Widzisz. Znów budzi się w tobie pazur tygrysa. Pasowałabyś do Isabelle, chociaż ona bywa delikatniejsza tak mi się wydaje - powiedziałem swoje myśli na głos, spuszczając zamyślone spojrzenie na dół.
- Twierdzisz, że masz najgorzej?
- Są plusy. Jak się zgubimy w jakiejś dżungli to mnie obronisz.
- Gdzie tu są do cholery jasnej jakieś poduszki czy cokolwiek?
- Dobra, już dobrze... zamykam się i idę do tej łazienki - wzdrygnąłem się i wchodząc do nieco mniejszej niż ta na górze, ułożyłem włosy w naturalny ład. Po chwili byłem z powrotem.
- Lepiej?
- O wiele lepiej. Nie czesz się tak więcej - czyżby prośba?
- Czyli bluzka w spodnie może być?
- Nie. To też sobie odpuśćmy. Tak samo jak okulary, których nie masz pod ręką.
- Twierdzisz, że źle w nich wyglądam?
- Jakbyś musiał nosić to zmusiłabym cię do założenia soczewek - potwierdziła.
- Czyli twierdzisz, że niezaprzeczalnie jestem przystojny w obecnej postaci?
- A stwierdziłam to?
- Ja to tak odebrałem.
- Znowu mnie zmusisz do przyznania sobie racji?
- Jeśli tego chcesz. Dla mnie to żaden problem.
- Od kiedy to pytasz czego ja chcę? Zawsze sam brałeś sobie to co chciałeś.
- Jestem do tego przyzwyczajony. Na twoim miejscu bym się cieszył z mojej poprawy. Mi osobiście nie przeszkadza ponowne zmuszenie ciebie do przyznania mi racji. Dasz mi tylko dodatkową satysfakcję, a wiem jak bardzo uwielbisz to robić.
- I kto tu jest złośliwy.
- To nie jest złośliwość. To stwierdzenie faktu z nutką tajemniczości.
- Mam się bać jak zwykle?
- Możesz. Nawet nie wiesz co chcę z tobą zrobić.
- Aha... - uśmiechnęła się - A wracając do planów na dziś?
- Cóż... zapewne wrócimy do domu w Bel Air, a resztę pozostawiam tobie, bo podobno ktoś chciał tu sobie ułożyć plany według własnej woli - odgarnęła włosy - A więc oddaję karteczkę i długopis pani, panno Sky. A rzadko powierzam siebie i mój wolny czas komukolwiek, w obawie przed zbytnim wykorzystaniem. Chyba, że chcesz zobaczyć kolejny most? - ożywiłem się, domyślając najbardziej prawdopodobnej odpowiedzi.
Brooke?
Do administracji: 2263 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz