Nie ruszyłem się, gdy Miles odsunął się na tyle gwałtownie abym nie mógł nawet tego zarejestrować w swoim umyśle. Nadal leżałem w tej samej pozycji, wpatrując się z sufit i nie zwracając uwagi na Milesa, choć miałem świadomość co robi. Nie patrzyłem na niego jak się podnosi, otworzyłem oczy dopiero, gdy był na tyle daleko by nie dostrzegł w nich nic. By wcale na miał wglądu, choć wiedziałem, że obecnie stoi odwrócony przy ścianie i nie ma takiej możliwości. Przełknąłem głośno ślinę, choć starałem się zachowywać jak najciszej. Zwrócenie uwagi byłoby najgorszą rzeczą. Dopiero po chwili, powoli usiadłem na łóżko ze zwieszoną głową, przygryzając wargę z wbitym spojrzeniem w podłogę, choć wewnętrznie chciałem podnieść wzrok i skierować go na chłopaka. Aż w końcu to zrobiłem, przyglądając się mu w ciszy.
-To nie miało tak wyjść... - przysunął się bliżej drzwi, wyciągając rękę aby umożliwić sobie jedyną drogę ucieczki i przejść do miejsca, gdzie po prostu chłód będzie mógł go uspokoić i oblać całe ciało. Przynajmniej kierując się moim tokiem myślenia. Ale nie chciałem aby teraz wychodził. Aby karcił siebie za to co zrobił. I mój ruch nie był kwestią tego, że chciałem uspokoić sytuację czy też być oznaką litości dla jego zdenerwowania. Właściwie... nie wiem co konkretnie miał oznaczać ten ruch i dlaczego ja go do cholery zrobiłem. Wiedząc jednak, że nie ma wyjścia, wyciągnąłem rękę do przodu, opierając się o ścianę tuż przy rozpoczęciu linii drzwi, tym samym powstrzymując Milesa przed kolejnym ruchem, krokiem, czymkolwiek co pozwoliłoby mu uciec. Po prostu uciec, bo to nie było dyskretne cofnięcie się. Przyglądał się mojej drgającej ręce z zaciśniętymi ustami, dopiero po chwili odwracając głowę w moją stronę. W tym samym momencie podniosłem wzrok, do tego czasu nie mogąc spojrzeć w górę. Znowu dało się wyczuć tą bliskość, chcący czy nie, wyprostowałem się, próbując ją zwiększyć, ale wewnętrznie czułem, że właściwie to nie wiem dlaczego i nie chcę tego robić. Bo jakaś część mnie mówiła, że mi się podobało. Nie ciągnęła, ale delikatnie podkreślała, że w sumie dlaczego nie odwzajemniłem. A to gryzło. Gryzło tak okropnie wewnętrznie, że otworzyłem usta, ale nic nie powiedziałem, znowu spuszczając jeszcze niżej głowę i przecierając wolną ręką oczy.
No i co ty do cholery robisz!?
Nic... po prostu...
Nic? W końcu trzasnę ci w ten łeb i zrobisz! Nie zastanawiaj się.
Nie mogę... nie potrafię...
Całuj!
- Nie idź - zdążyłem wydusić z siebie i nie zastanawiając się nad reakcją drugiej strony, po prostu złapałem go za bluzkę i przyciągnąłem, odwzajemniając to co wcześniej mną wstrząsnęło. Właściwie poczułem, że moja druga osobowość, którą dusiłem zaczęła się odzywać, a teraz, poprzez ten nic nieznaczący ruch, po raz pierwszy mocniej mnie przycisnęła. Wróć na miejsce Joshua. Natychmiast. Cofnąłem głowę do tyłu, tam samo jak całe ciało i oderwałem dłoń od zimnej ściany. Zimnej? W tamtym momencie wydawała się gorąca i marzeniem było aby dała trochę chłodu. Teraz dotarło do mnie czy on rzeczywiście tego chciał, bo przecież mówił, że nie może... - Wszystko dobrze - odparłem po kolejnej chwili ciszy i nie zastanawiając się, uniosłem kąciki ust, otworzyłem drzwi i... - Dobranoc - ...i wyszedłem. To było najdziwniejsze pożegnanie w moim życiu. Gdy zamknąłem za sobą drzwi, czułem niedosyt, ale bardziej z powodu tego, że nie wyjaśniłem mu wszystkiego. Tak jakbym zostawił otwartą sprawę bez zamknięcia, czego nienawidziłem robić. Wszedłem do pokoju, o dziwo już całkiem uspokojony, a jednak oparłem głowę o drzwi i odetchnąłem jeszcze raz, mając nadzieję, że chłopak nie odebrał tego źle. Zsunąłem się po drzwiach na podłogę i uśmiechnąłem szeroko jak głupi. I z czego się tak szczerzysz właściwie jak jakiś zamknięty w psychiatryku? Zamknąłem oczy, mówiąc sobie, że to tylko tak na chwilę. Jednak z chwili zrobił się środek nocy. Obudził mnie język Raven na swoim policzku. Otarłem twarz, odpychając od siebie psa i wstałem obolały z podłogi. Jednak zamiast skierować się do łóżka, wyszedłem z pokoju do kuchni, łapiąc butelkę wody, którą niedawno sam odstawiałem na miejsce, nadal pamiętając gdzie ją odłożyłem. Oparłem się o blat, wlepiając zaspane spojrzenie w wolne, delikatnie odsunięte krzesło do tyłu, tak jakby mówiło, żebym zajął odpowiednie miejsce. Jednak mój kręgosłup wyrażał inną chęć. Spanie na podłodze opartym o drzwi, nie zawsze wychodziło na dobre. Nawet nie wiem w jaki sposób zasnąłem, wydawało mi się to niemożliwe w tamtym momencie, a było lepiej niż zawsze.
Cisza domu pomagała mi się skupić na pojedynczych dźwiękach, dochodzących z zewnątrz. A to zaszczekał jakiś pies, albo przejechał samochód, nawet było słychać cichą rozmowę, która w momencie się urwała aż w końcu ucichła. Zastanawiało mnie, co zrobiłby Miles gdybym pozwolił mu wyjść. Przez jakiś czas nurtowało mnie to pytanie i pewnie nadal tkwiłbym w tej samej pozycji z otwartą wodą, trzymaną na wysokości bioder, gdy ktoś oparł dłoń na moim ramieniu. Wzdrygnąłem się, mając przed oczami twarz pani Young. Światło dochodzące z przyulicznej latarni oświetliło jej sylwetkę. Należy przypomnieć, że roleta w kuchni nie była zasłonięta.
- Ktoś tu nie sypia? - spytała łagodnym głosem, nalewając sobie do kubka wody. Spojrzałem na szyjkę butelki. Byłem przyzwyczajony do tego, że piję z butelki, bo zazwyczaj z nikim nie musiałem się dzielić. Delikatny przypał?
- Jak na razie widzę tu tylko jedną osobę, która nie może spać - kobieta uśmiechnęła się. Polubiłem ją. Przypominała Rose. Może nie z wyglądu, ale z charakteru. I miała podobny głos. Taki łagodny i spokojny. Ścisnęło mnie w środku, gdy o niej wspomniałem. Mogłem mówić, ale od razu, przed oczami miałem widok, który wypalił piętno. Więc zastąpiłem tę wizję, uwagą na matce Milesa.
- Jednorazowe zdarzenie. Zazwyczaj śpię normalnie - wytłumaczyła - Ale mam na tyle czujny sen by wiedzieć, że ktoś w domu nie śpi.
- Szósty zmysł - potwierdziłem, szukając dookoła siebie zakrętki od butelki. Było ciemno, więc aby znaleźć zgubę, musiałem się odwrócić plecami. W tym samym czasie, usłyszałem głos kobiety, która zaczęła mówić przez uśmiech. A przynajmniej tak mi się zdawało.
- Wiesz Joshua... - to był taki typowo przyjacielski początek. Naprawdę jej nie przeszkadzał fakt, że właściwie do jestem obcym człowiekiem. Obcym... Natychmiast przypomniało mi się wydarzenie z wieczora, które przez chwilę wytrąciło moją uwagę, ale zaraz natychmiast wróciłem na ziemię - Jesteś bardzo podobny do Adriena - udało mi się znaleźć nakrętkę, ale po słowach kobiety, przestała mieć znaczenie. Odwróciłem się, spoglądając na nią delikatnie pytającym spojrzeniem, ale w tym samym czasie, z góry wydobyło się delikatne światło i zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, kobieta wstała od stołu - Budzi się za każdym razem - zaśmiała się cicho, a ja odpowiedziałem jej tym samym - Nie siedź za długo. Nie zdrowo nie spać mniej niż siedem godzin.
- Dobranoc - odpowiedziałem jej, gdy wyszła z kuchni. I miała rację. A, że byłem posłuszny, jak to powiedziała Amber, niczym wierny pies, po prostu przypomniałem sobie o wodzie, zamknąłem ją i wróciłem do pokoju. Zanim jednak do niego wszedłem, spojrzałem w kierunku drzwi Milesa. Ot tak. Było ciemno. I cicho. Miałem w sumie ochotę sprawdzić czy śpi, ale zaraz skarciłem siebie w myślach, pokręciłem głową z westchnieniem i wszedłem do środka. Spojrzałem na łóżko, gdzie leżała rozwalona Raven, zajmując prawie połowę.
- A lady się przypadkiem nie pomyliło? - ułożyłem głowę na poduszce. Dobrym pomysłem byłoby przykrycie się, bo rano może być zimno. I tak tego nie zrobiłem. Najwyżej zmarznę, trudno. Pies nie zwrócił uwagi i wyglądało na to, że spał, więc po prostu wziąłem z niej przykład.
~*~
Ranek nie był taki ciężki jak się spodziewałem. Wstałem o normalnej godzinie dla mnie, a to oznaczało pobudka równo o szóstej trzydzieści. W domu nadal było cicho, ale sądząc po pozostawionym kubku na stole, jedna osoba, pewnie ojciec Milesa, pojechała do pracy. Więc najciszej jak umiałem, zabrałem Raven ze sobą i ruszyłem odruchowo tą samą drogą, którą szliśmy wczoraj razem. Jednak teraz moją ścieżką był chodnik, nie droga. Skręciłem w jakąś wąską uliczkę między domami, mając nadzieję, że się nie zgubię. Gdy przede mną ukazała się mała polanka zakończona lasem, spuściłem psa ze smyczy. Pobiegła przed siebie, ginąc w krzakach nieopodal. Moim początkowym zamiarem było wejście do lasku, jednak zrezygnowałem na rzecz przystanięcia w tym jednym miejscu i obserwowania wolnej przestrzeni z siedzącej perspektywy. Trawa była sucha, bo zapowiadał się kolejny, ładny dzień, chociaż w dali przesuwały się z wolna nieco ciemniejsze chmury. Zrobiłem to co od dawna nie byłem w stanie. Rozluźniłem się, kładąc głowę na ziemię. Czysty błękit nieba nade mną był zasłonięty w połowie gęstymi gałęziami drzew lasu, które zasłaniały słońce. Tak się akurat składało, że wschód był za nim. Więc ciekawe jak wyglądał zachód na polanie. Mało osób tu chodziło, co dziwne, bo wydawało się miejscem publicznym. W tym momencie zazdrościłem mieszkańcom. W Szkocji, znaczy tam gdzie mieszkam... mieszkałem, co prawda było mało budynków wokół, ale brak takiego miejsca. Może ze względu na to, że dzielnica była jedną z tych bogatszych, a ludzie uważali, że takie coś jest zbędne.Na moim brzuchu stanęła Raven, opierając przednie łapy. Spojrzałem na nią i podniosłem się. Moja jasna koszulka nie była tak jasna, tak samo jak sierść suczki. No może w połowie.
- Gdzieś ty się wynorała brudasie jeden - otrzepałem się jakby to miało coś dać - Do domu taka nie wejdziesz, nie ma nawet mowy - planowałem pożyczyć węża i wodę za pozwoleniem pani Lisy - Czeka cię przykra niespodzianka. Chodź, wracamy - wróciłem tą samą drogą, zostawiając psa na podwórku. Wszedłem dosyć cicho, choć w kuchni było słychać już kroki, a po chwili zza ściany wyłoniła się twarz kobiety.
- Bez śniadania cię nigdzie nie puszczam. Kolejny się znalazł co zamierza się sprzeciwiać. Od razu tu chodź - dało się słyszeć z kuchni.
- Przyrzekam, że nie zamierzałem uciekać bez tak bez najważniejszej rzeczy rano - wszedłem na chwilę do łazienki aby umyć ręce i wróciłem do kuchni, siadając przy stole. Dziwne uczucie dostawać coś przygotowanego, gdy przez tyle lat sam wszystko dla siebie robiłem.
- Wszystko ma być zjedzone - podkreśliła i położyła drugi talerz naprzeciwko, pewnie dla Milesa - A ten gdzie znowu odleciał... - mruknęła pod nosem i zajrzała na schody.
- Długi sen? - wziąłem pierwszy kęs.
- Raczej niechęć do wstawania - odpowiedziała - A ty gdzie byłeś, bo nie wiem czy ta bluzka jest biała czy też czarna - spojrzałem po sobie, przypominając o spacerze.
- A... spacer - wzruszyłem ramieniem i bardziej zakryłem się bluzą - Mogę użyczyć węża? - spytałem niepewnie.
- Jasne - kobieta uśmiechnęła się, odwracając głowę w bok - Dzień dobry panu - podeszła do Milesa i ucałowała go w policzek.
- Dzień dobry mamo - przeciągnął się - Śniadanie?
- Już dawno... siadaj - uniosłem spojrzenie, gdy chłopak znalazł się w obszarze mojego wzroku. Uśmiechnął się niepewnie, tak jakby oczekując ode mnie odwzajemnienia. Więc odwzajemniłem, a jego twarz natychmiast zmieniła wyraz na lepszy. Zmarszczył brwi, patrząc poniżej mojej twarzy - A ty lunatykujesz czy co?
- Byłem na spacerze i... no właśnie... czeka Raven kąpiel - odpowiedziałem z delikatnym skrzywieniem.
- Ciebie też - wyszczerzył się i popił herbatę. Uśmiechnąłem się pod nosem rozbawiony, kręcąc głową.
- Nie licz, że wejdę pod strumień wody. Pomożesz mi ją myć. Sam jej nie utrzymam.
- Ja? - zdziwił się.
- Silna cholera z niej, a ktoś wczoraj wspominał o tym, że jest równie silny - spojrzałem na niego znad kubka. Nie oczekiwałem odpowiedzi, bo wiedziałem, że mi pomoże... Albo nie? Za bardzo pospieszyłem się z tym wiedziałem.
Miles?
2092 słowa, ale odpuszczam i zostawiam tobie ciąg dalszy ♥
A co to za odważne ruchy ze strony naszego cudownego Josha? XD
OdpowiedzUsuń