wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Ryana cd. Tessy

Po tych parunastu dniach spędzonych w uniwersytecie mogłem mówić, że powoli czułem się tu jak w drugim domu. Co prawda nadal nie poznałem na tyle interesującej dziewczyny, by zająć się nią dłużej niż parę godzin, ale to tylko mały szczegół. Niektórzy już zdołali zapamiętać, żeby ze mną nie zadzierać i miałem ogromną nadzieję, że samym byciem nie narobiłem sobie zbyt dużo wrogów. Dotychczas wprost emanowałem pewnością siebie i to mogło sprawdzić, że ludzie wyjątkowo odczuwający swoje królestwa mogli niezbyt mnie polubić.
Trudno, wyjdzie w praniu.
Jak codziennie (z braku lepszych zajęć) ruszyłem w stronę garaży w celu sprawdzenia, czy mój ukochany motor nadal tam stał. Cicho podśpiewując pod nosem odsunąłem wrota do góry, a widząc, co się tam stało, momentalnie skamieniałem.
– Chryste! – zawołałem z przerażeniem, podchodząc do kawasaki.
Zobaczyłem, że cały pokryty był czymś, co przypominało truskawkowe lody. Momentalnie zacząłem oklepywać kieszenie bojówek w poszukiwaniu chusteczek, jednak kiedy nic nie znalazłem, siarczyście zakląłem. Szybko opracowałem w myślach plan – przez stajnię do akademika byłoby krócej, niż ją omijając. Nie zastanawiałem się nawet nad tym, kto mógł to zrobić, jednak w momencie zakręcania na drogę prowadzącą do stajni wpadłem na kogoś minimalnie tej samej postury co ja. Od razu podniosłem na niego wzrok i z nadzieją w oczach zapytałem:
– Masz może chusteczki?
Ten, zaskoczony, skinął głową i wyciągnął z kieszeni całą paczkę. Wyciągnął jedną, jednak bez wahania porwałem całe opakowanie i odwróciłem się, po czym dopadłem motoru. 
– Jezu, stary, ratujesz mi życie! – powiedziałem, nawet na niego nie spoglądając.
Zacząłem wycierać różową warstwę z miejsc, które były najmniej odporne na cokolwiek lepiącego się, jednak już po tych krótkich oględzinach zdołałem zdać sobie sprawę, że niektóre rzeczy były totalnie zapchane i nie mogło obyć się bez wizyty u mechanika. Zakląłem pod nosem i chwyciłem mokre chusteczki do obu rąk, po czym podszedłem do kosza i ze zrezygnowaniem wrzuciłem je do środka. Oparłem się o metalowy przedmiot i poczułem, jak serce przyspieszyło mi bicia – nie mogłem tak zostawić tego motoru. Przetrzepałem kieszenie w poszukiwaniu telefonu, a w końcu przypomniałem sobie, że zostawiłem go na biurku w pokoju. Widząc pytające spojrzenie chłopaka, który nadal tam był, westchnąłem nerwowo i lekceważącym gestem machnąłem w stronę garażu.
– Ktoś zapaćkał mi lodami cały motor… Jedynie wizyta u mechanika go uratuje – mruknąłem na tyle głośno, by chłopak to usłyszał.
– Może ktoś przypadkowo…?
Posłałem mu spojrzenie spod uniesionych ironicznie brwi. Dźwignąłem się do przodu i z cichym westchnięciem podszedłem do drzwi garażowych.
– To – zacząłem, wskazując na teraz różowy motor – na pewno nie stało się przypadkiem.
Chłopak wzruszył ramionami, najwyraźniej już rozumiejąc. Dalej nie miałem pojęcia, kto i dlaczego mógł posunąć się do takiego czynu, jednak to, że ten znalazł się w tym miejscu o takiej samej porze co ja, nie dawało mi spokoju. Mógł to być jedynie zwykły przypadek, ale… moje zmysły wyraźnie dawały do zrozumienia, że ktoś musiał za tym stać – prędzej czy później się o tym dowiem.
– Idę po telefon, zadzwonię do jakiegoś mechanika… sam nie wiem, co z tego będzie – mruknąłem ze zrezygnowaniem, po czym zamknąłem drzwi garażu i ruszyłem w stronę stajni.
Chłopak podążył za mną – zgadywałem, że chciał rekompensaty za stracone chusteczki. Do moich nozdrzy dotarł zapach truskawek, na co tylko się skrzywiłem.
– Mówię ci: ten idiota jeszcze zobaczy, co to znaczy ze mną zadzierać – wycedziłem bardziej do siebie, niż do mojego towarzysza.
Ten jakby zrozumiał, że jego pomoc już się zakończyła i odszedł ze wzruszeniem ramionami. W tamtej chwili nie miałem ochoty na czyjekolwiek towarzystwo, więc w gruncie rzeczy się ucieszyłem. Przechodziłem wzdłuż rzędu boksów natarczywie wpatrując się w podłogę, a kątem oka zauważyłem, jak czyjaś głowa wychyliła się zza drzwi. Momentalnie się zatrzymałem i uniosłem wzrok, napotykając uśmiechniętą twarz jakiejś dziewczyny. Średniej długości włosy chaotycznie zwisały jej z głowy, a ja sam stwierdziłem, że dodało jej to wyjątkowo dużo uroku.
– Em… – zaczęła nieśmiało. – Hej? – Pomachała mi wesoło, po czym spokojnie wyszła z boksu.
Spróbowałem opanować się z całych sił, jakie aktualnie posiadałem w swojej duszy. Udało mi się spokojnie powiedzieć:
– No cześć – uśmiechnąłem się, opierając bokiem ciała o drewno obok siebie. Momentalnie zdałem sobie sprawę, że musiała usłyszeć ten urywek z całej mojej rozmowy i zrozumiałem, że już na wstępie mogła wyrobić sobie o mnie niezbyt dobrą opinię: – Jesteś tutaj nowa, prawda? Jeszcze cię tutaj nie widziałem… a jakiś czas już tutaj baluję – powiedziałem, udając zastanowienie.
– Noo… dopiero co przyjechałam – odparła, wzruszając ramionami. – Nie wiedziałam, dokąd dokładnie pójść, więc przyszłam tutaj – dodała luźnym tonem.
– Skądś to znam – zaśmiałem się. – To twój koń? – zapytałem, wskazując na wierzchowca stojącego w boksie.
Nie, przecież to nie mógł być jej koń. Weszłaby do zupełnie obcego, nie przejmując się, że coś jej zrobi albo przyjdzie właściciel. Brawo, Ryan.
– Klacz – poprawiła mnie dziewczyna, sięgając ponad drzwiami do pyska wierzchowca. – Florence ma na imię.
Uśmiechnąłem się. Pomyślałem, że skoro zaczęło się o imionach, to wypadałoby poznać swoje – nie mogłem przecież cały czas myśleć o niej per „dziewczyna”. Przeczesałem dłonią włosy i zacząłem:
– Ryan. – Wyciągnąłem przed siebie dłoń, czekając na jej uściśnięcie.
– Tessa – odpowiedziała, bez wahania ujmując moją rękę.
– Ładnie – pochwaliłem, znowu spoglądając na klacz.
Ta nieco odeszła do tyłu, prawdopodobnie nieco bojąc się obcego człowieka. Pomyślałem o swoim Walkerze, który prawdopodobnie był teraz albo na pastwisku, albo w boksie – zważając na porę dnia raczej to pierwsze. Mimo iż ten uniwersytet skupiał się właśnie na jeździe konnej, musiałem przyznać, że nie do końca tym się zajmowałem – może gdzieś w głębi podświadomości wiedziałem, że najpierw chciałem poznać ludzi, a dopiero potem skupić się na właściwym zajęciu. Zresztą trwały ostatnie dni wakacji, więc miałem ochotę wykorzystać je w pełni.
– O co chodziło z tymi krzykami? – zapytała Tessa po chwili.
Machnąłem lekceważąco ręką.
– Ktoś uwalił mi motor lodami…
– Lodami? – powtórzyła z cichym chichotem, jakby nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
– Truskawkowymi – burknąłem, a widząc rozbawione spojrzenie Tessy, dodałem: – To nie jest śmieszne! – powiedziałem, udając obrażony ton i zakładając ręce na piersi.
Dziewczyna zaśmiała się, jakby przecząc moim słowom. Prychnąłem z rozbawieniem i zacisnąłem dłoń, czując nagłe zimno, które jakimś cudem wniknęło do wnętrza moich rąk.

Tessa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz