Powlekłam się do sekretariatu za panią Ruby, która od razu wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie. Była bardzo sympatyczna, a jej szczery, ciepły uśmiech od razu wzbudzał zaufanie w człowieku. Zasępiłam się trochę, bo przeszło mi przez głowę, że taka powinna być matka. I choć bardzo się starałam, nie mogłam odwzajemnić jej tego uśmiechu. Spochmurniałam jeszcze bardziej.
- Coś cię trapi? - zatroskała się pani Ruby, przerywając swój monolog o szkole. Nie jestem nawet pewna czy mówiła o planie lekcji czy regulaminie, bo nie byłam w stanie się skupić na słowach.
- Nie... - mruknęłam cicho, patrząc gdzieś ponad jej ramieniem - Tylko zastanawiam się jak rozwiązać problem z treningami. Nie mam własnego konia. - wymyśliłam na poczekaniu.
Pani Ruby znów się do mnie uśmiechnęła.
- Nie martw się, skarbie, będziesz miała możliwość bezpłatnej dzierżawy jednego z koni uniwersyteckich. - odparła spokojnie - A co do treningów, wiem, że chodzisz na terapię w piątki, ale wtedy mamy treningi i... - urwała, jakby nie wiedząc jak ma mi to powiedzieć.
- Jeśli chodzi o zmianę terminu, to nie powinno być z tym problemu. Czwartki są wolne, prawda? - odpowiedziałam spokojnie.
- Tak. Proszę, to klucze do twojego pokoju, plan lekcji oraz plan szkoły.
Na końcu spróbowałam się uśmiechnąć, ale wyszedł mi chyba jakiś grymas. Pani Ruby odprowadziła mnie do drzwi, tłumacząc po drodze, że nie może pokazać mi szkoły przez brak czasu związany z remontem i, że sprawą dzierżawy zajmiemy się jutro. Nie miałam z tym problemu, a nawet ucieszyło mnie to opóźnienie - dziś już nie miałam ochoty na babranie się w papierach. Wtedy podszedł do nas Andy. Nie było już przy nim tego psa, Aresa, a na jego twarzy gościł delikatny uśmiech.
- Pomóc ci z walizkami? - spytał, spoglądając mi w oczy. To spojrzenie trwało zaledwie ułamek sekundy, bo prawie od razu odwróciłam wzrok.
- Nie chcę się narzucać. - odparłam, wbijając wzrok w podłogę. Czułam się dziwnie nieswojo, zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień.
- Nie narzucasz się.- stwierdził.
Po chwili szłam za nim po schodach na trzecie piętro. Jak się okazało nastąpiła awaria windy, ale mówiąc szczerze, nawet gdybym miała wybór wspinałabym się po schodach. W windach się duszę i wciąż boję się, że się zatną.
- Na długo tutaj przyjechałeś? - spytałam, wpatrując się w plecy Andy'ego.
Zaskoczyłam sama siebie, zwykle nie odzywam się pierwsza, jeśli w ogóle, a to mi wyszło jakoś tak naturalnie. Bez przymusu, tak normalnie. Andy spojrzał na mnie przez ramię.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami - A ty?
- Też nie wiem... Nie zastanawiałam się nad tym. - odparłam - Ale pewnie do końca mojej edukacji, to w końcu szkoła. Chociaż nie wiążę swojej przyszłości ani z jeździectwem, ani z końmi w jakikolwiek inny sposób.
Zastanawiam się dlaczego w ogóle o tym opowiadam. Nie miałam problemu z mówieniem przy Andym. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że wokół niego panuje jakaś przyjazna atmosfera.
- To dlaczego tu przyjechałaś? - dopytał, a ja zdołałam usłyszeć nutkę ciekawości w jego głosie.
- Żeby... - urwałam na chwilę, by zastanowić się co mam powiedzieć. Naprawdę wolałam, żeby nikt nie dowiedział się jaki jest główny powód mojego przyjazdu. -... odpocząć.
Chłopak zaśmiał się, a je zerknęłam na niego.
- To tak, jak ja. - skwitował krótko.
Myślałam, że jeśli zrobię choć kilka kroków więcej to umrę. Już miałam straszną zadyszkę, a nie jestem pewna czy przeszłam choć połowę drogi.
- Ej, w porządku? - zapytał Andy, kiedy zorientował się, że zostałam w tyle.
- Yhym, jasne... wszystko w porządku. - wysapałam.
Podniosłam ze stopnia tę głupią walizkę i zrobiłam jeszcze dwa kroki, kiedy to przeklęte badziewie samo się rozsunęło. Myślałam, że dostanę zawału. Po schodach posypały się wszystkie moje rzeczy - ubrania, buty, kosmetyki, ale co najgorsze moje teksty.
Dziś już umarłam.
Andy c:
Miało być fajne, ale nie wyszło :<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz