- Nawet odrobinę... - myślałem, że uda mi się wypertraktować te pięć minut. Doszedłem do wniosku, że jest coś ze mną nie tak, bo prośba nie zadziałała. To zaczyna być podejrzane.
- Będę ci liczyła minuty - odwróciła się i wbiła we mnie teatralnie odegrane srogie spojrzenie - Co do jednej setnej sekundy masz być punktualnie, bo znajdę ci taką karę, że następnym razem będziesz z pół godzinnym wyprzedzeniem - uniosłem ręce do góry w geście uległości, zaraz potem chwytając wodze karej, stojącej tuż obok mnie. Wszyscy już wyszli, w dali było widoczne, jak część nawet wraca do akademika.
- Dobrze, ale na następny spóźnię się pięć minut - pokiwałem głową aby jeszcze bardziej zaznaczyć moje słowa. Kobieta uniosła brew i pokręciła z dezaprobatą głową, być może kryjąc rezygnację za uśmiechem.
Odprowadziłem Morrigan do stajni, zostawiając ją w boksie. Nie czując wielkiej presji czasu, nawet nie spieszyłem się, aby wyjść jak najszybciej. Byłem zdolny wymyślić dosłownie wszystko i zabrać tym samym następne pięć minut lekcji. Stare przyzwyczajenia ciężko wyplenić. W tym przypadku spóźnienie nie groziło, bo na śniadanie zdążę idealnie. Najwyżej nie zjem, zresztą i tak nie jestem wielce głodny.
Ogarnąłem się na szybko w pokoju, następnie kierując się do stołówki, gdzie natknąłem się na Harry'ego rozmawiającego z Archim. Znaleźli swój temat, który nie ukrywajmy, niezbyt mnie interesował. Przejechałem spojrzeniem po stolikach od niechcenia, zatrzymując się jednak na znajomej twarzy, w której rozpoznałem Felicity. No proszę... nawet się nie spodziewałem, choć widziałem ją na treningu. Dosyć szybko się zabrała i... jak to ująć... uciekła ze stołówki, bo gdy po raz kolejny spojrzałem w tamtym kierunku, już jej nie było.
Szybko zjadłem śniadanie, pomijając fakt, że sam poganiałem przyjaciela, aby robił to szybciej, jednak ten wciągnięty w rozmowę z Archim, z przyzwyczajenia mnie już ignorował. Więc postanowiłem wrócić do pokoju i przygotować się do lekcji. Spuszczając głowę, nie zauważyłem pojawiającej się w jednej chwili przede mną dziewczyny. Na wyminięcie nie było już czasu. Chciałem ją przytrzymać, ale na dobrych chęciach, piekło wybrukowano. Czy jakoś to tak leciało... Nieważne. Wcale jednak nie byłbym zadowolony gdyby upadła, bo mam świadomość naszych niezbyt przyjacielskich relacji, nawet jeśli znamy się tylko od niecałych dwudziestu czterech godzin, i wiem, że powstrzymując śmiech, pogorszyłbym jeszcze wszystko. Podparła się o ścianę, aby nie upaść na podłogę. Dosyć dyskretnie i szybko znowu się wyprostowała. Jej z początku łagodny wyraz twarzy, na mój widok, przybrał znowu specyficzny grymas, niekoniecznie łącząc ze sobą te przyjemniejsze cechy. Połączenie znudzenia, ustępującego zakłopotania myślami, że przed chwilą mogła dosyć porządnie uderzyć o podłogę, tarczy obronnej, którą może pomóc w jak najszybszym pozbyciu się mnie i jeszcze parę innych wizerunków człowieka, który niekoniecznie zamierza przebywać tutaj dłużej niż chwilę.
Mimo, że na mnie nie patrzyła, wręcz odwracała na siłę wzrok w drugą stronę, ja zdążyłem dokładnie jej się przyjrzeć i zapamiętać dosyć ogólnikowo rysy jej twarzy. Na szczegóły było za mało czasu, bo w tym samym momencie usłyszałem jej cichy pomruk. Niedokładnie, ale jej głos był na tyle wyraźny bym domyślił się co powiedziała i z jakim akcentem. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, tym samym podkreślając napływającą drwinę z jej słów.
- Mam świadomość tego, że ludzie cieszą się na mój widok, ale bez przesady. Żeby od razu wpadać na kogoś? - obruszyłem się, patrząc na nią delikatnie z góry. Oczywiście, ona nie szczędziła sobie, wręcz posyłając mi coraz bardziej znudzone spojrzenie. Zaskakujące, jak bardzo ludzie potrafią ukrywać poirytowanie - Z pełną wzajemnością, Felicity - dopowiedziałem ciszej, jednak ona całkowicie to zignorowała. Przestąpiła z nogi na nogę i spojrzała w kierunku wyjścia, obliczając jak bardzo daleko ma, by zniknąć mi raz na zawsze z oczu. Tak naprawdę nie wiem, czy tak myślała, ale podejrzewam, że mogło jej przemknąć przez głowę coś podobnego.
- Przepraszam, ale umówiłam się w sali lekcyjnej, więc tak jakby się spieszę - szósty zmysł, czy po prostu uczestniczyłem w takich sytuacjach już nie raz? Tak czy inaczej, uśmiech nie schodził mi z twarzy, przyznając się samemu, że za szczery to on nie był.
- Widzę, że fason trzymasz nawet poza pracą - wyminęliśmy się, a ku mojemu zdziwieniu dziewczyna nie ruszyła przed siebie, ignorując moją docinkę. Zmierzyła mnie szybkim spojrzeniem, wcale nie przejmując się, a przynajmniej nie tak bardzo jak zaistniałą przed chwilą sytuacją.
- Rozwiązując twoje dalsze dokuczliwości w związku z moim miejscem pracy... nie wstydzę się tego, że pracuję w barze - odwróciła się plecami do mnie i odeszła niezauważona. Przechyliłem głowę, odprowadzając dziewczynę spojrzeniem aż do samych drzwi wejściowych, które otworzyła i zniknęła za ich granicą. Uśmiechnąłem się mimowolnie, z początku tylko unosząc kąciki ust w górę. Wcale nie miałem tego na myśli, ale nie chciałem jej już wyprowadzać z błędu. Zresztą ani ja, ani zapewne ona, nie chcieliśmy wdawać się w dyskusję, którą bezsensownie tylko przedłużać.
Odwróciłem się w celu, aby już do końca w spokoju wrócić do swojego pokoju, niepotrzebnie jednak spuszczając głowę i zauważając leżące na ziemi klucze. Nie wierzę. To jak zrządzenie losu, fabuła w książce, w której niekoniecznie lubiące się osoby, zrzesza jedna, mała, jednak znacząca rzecz. Nie lubię takich ciągów wydarzeń, bo zwyczajnie są bezsensowne w tym swoim naciąganym znaczeniu. Podniosłem klucze, chowając je wraz z zaciśniętą na nich dłonią w kieszeń bluzy. To nie tak, że ja z automatu kogoś nie lubię. Nie działa to na zasadzie widzi mi się. Choć brzmię jakbym właśnie próbował sam siebie usprawiedliwiać, za sytuacje z Felicity.
~*~
Gdy wyszedłem z pokoju, nie było jakoś wielce dużo do lekcji, ale zdziwiłbym się sam, gdybym zjawił się w sali lekcyjnej samowolnie wcześniej. Dotarcie do budynku szkolnego, przez akademik, szybki skrót, o który już raz ścigał mnie uniwersytecki ogrodnik, do dzisiaj mierząc mnie spojrzeniem, jakbym dopuścił się morderstwa i momentalnie jestem w sali, jeszcze przed nauczycielem. A właściwie nauczycielką, bo jako pierwsza lekcja w planie widnieje angielski.- Zamierzasz zniknąć gdzieś dzisiaj wieczorem? - usłyszałem głos nad swoim ramieniem, gdy stałem oparty o parapet przy oknie.
- Zamierzałem... ale wnioskując z twojego podejrzliwie interesownego tonu głosu, chyba niezbyt mi to wyjdzie - uniosłem brew, spoglądając na Stylesa. Pokiwał głową, jakby to co przed chwilą chciał załatwić, minęło bezpowrotnie - Więc o co chodzi? - zapytałem podejrzliwie, nie chcąc kończyć zaczętego tematu. Nie udało mi się, bo chłopak przeszedł do następnego.
- Zrobiłeś to co ci mówiłem? - skrzyżował ręce, a widząc moje od niechcenia przewracanie oczami, zganił mnie cichym mruknięciem - Oczywiście, że nie zrobiłeś - odpowiedział za mnie. Przechyliłem głowę, patrząc na niego z błaganiem - Ja za ciebie tego nie zrobię.
- Nawet cię o to nie proszę - prychnąłem, krzyżując nogi w kostce i obserwując uważnie wejście do klasy.
- A wiesz co? Tak samo było wtedy, gdy... - kaszlnąłem głośno, tym samym mu przerywając - Gdy... - powtórzyłem, patrząc na niego wymownie. Westchnął i dalej nie kontynuował.
- Ja przecież wiem. Doskonale wszystko wiem. A że tobie, na moje nieszczęście, obiecałem, to muszę to zrobić - odpowiedziałem od niechcenia, nadal utrzymując postawę taką, aby nie myślał, że samowolnie chciałem to zrobić... w określonym czasie. Przejechałem palcem po metalicznej powierzchni kluczy, które nadal znajdowały się w kieszeni mojej bluzy, nie spuszczając wzroku z drzwi od klasy.
- Nadal nie mam pojęcia jak udało mi się ciebie przekonać - uśmiechnął się zadowolony, ale tak, abym nie mógł mu niczego zarzucić. Pokiwałem głową z uznaniem, nie chcąc nawet zaznaczać, że to nie on mnie przekonał, choć taka była prawda - Tak czy inaczej, liczę na to, że w przeciągu czasu, gdy będziesz zastanawiał się nad swoim życiem i udawał niewrażliwego na wszystkich dupka, nie narobisz sobie wrogów. Pamiętaj, że ty jako ty, nie możesz sobie na to pozwolić - cofnął się parę kroków do tyłu, machając ręką na pożegnanie. Nie wiem, czy to był taktyczny odwrót, czy zwyczajnie mu się spieszyło, ale dobrze zrobił, odchodząc. Narobić sobie wrogów? A kim ja niby jestem?
Odepchnąłem się od ściany i ruszyłem w kierunku sali, póki na horyzoncie nie wiedziałem nauczycielki. Zanim wszedłem do środka, rozejrzałem się po klasie, odruchowo zatrzymując spojrzenie na siedzącej tuż obok swojej czekoladowłosej koleżanki Felicity. Układałem sobie w głowie plan, przez cały czas, oplatając palcami klucz od pokoju dziewczyny. Chciałem coś sprawdzić. Może nie na przykładzie eksperymentu, ale byłem po prostu ciekawy.
Przekroczyłem próg sali, kierując się w stronę ławki tuż za dziewczynami. Z racji tego, że była pusta, bez problemu i żadnych skrupułów ją zająłem. Pochyliłem się do przodu, widząc już wcześniej jak Felicity strategicznie unika spojrzenia na mnie.
- Teraz całkiem szczerze i bez żadnych ukrytych intencji, przepraszam za moje karygodne zachowanie - zwróciłem się do niej, przerywając w tej samej chwili ich rozmowę. Emerson, z tego co już zdążyłem się dowiedzieć, odwróciła głowę i uśmiechnęła się delikatnie, za to jej koleżanka nie zwróciła najmniejszej uwagi.
- Co znowu przeskrobałeś? - zapytała, gdy ta druga, nie okazywała żadnego zainteresowania.
- Obawiam się, że porządnie dałem się we znaki twojej koleżance - odpowiedziałem, prostując się i opierając się o krzesło plecami - Ale jak widać, gdy ładnie przepraszam, ona postanawia mnie ignorować - podkreśliłem, a Felicity powoli odwróciła głowę i spojrzała na mnie beznamiętnie.
- Zawsze masz tak, czy po prostu momentalnie spływa na ciebie objawienie i świadomie podejmujesz decyzję o tak drastycznym kroku, jakim są przeprosiny? - odezwała się, nadal niezbyt odwracając w moją stronę.
- Przyzwyczaiłem się do tego, że ludzie zazwyczaj nie przyjmują przeprosin i wolą chodzić obrażeni dalej. Wiesz... gdyby mi jeszcze jakoś zależało na tym aby ich przed tym powstrzymywać... pewnie bym to zrobił. Ale sama widzisz jak jest...
- Owszem. Widzę jak jest i jaki ty jesteś - Emerson cicho się zaśmiała, bawiąc się trzymanym w dłoni długopisem, na przemian go odwracając.
- To miała być ukryta obelga w formie sugestii? - zmarszczyłem brwi, ale nie z powodu tego co powiedziała, ale jak zaczęła się wycofywać z wszystkiego postawą.
- Bystry jesteś - odpowiedziała ciszej.
- A ty straszliwie pyskata... - mruknąłem pod nosem, podejrzewając, że moja współrozmówczyni niekoniecznie to usłyszała, ale spodziewała się podobnej, pretensjonalnej odpowiedzi.
- Myślę, że nasza rozmowa skończyła się w momencie wypowiedzenia przez ciebie pierwszego zdania. I nie wiem czy nawet kiedykolwiek się zaczęła - spojrzała mi twardo w oczy, wymuszając tym samym moment ciszy. Pierwszy odwróciłem głowę, powoli zaczynając myśleć, że to wszystko robi się zbyt automatyczne.
- Twoja przyjaciółka jest nadzwyczaj drażliwa - zwróciłem się do Emerson, nie spuszczając z oczu dziewczyny, która nie zamierzała przywrócić kontaktu wzrokowego. Westchnąłem w duchu - Naprawdę, będąc teraz szczerym, nie wyglądasz mi na taką co odgryza się za każde słowo, wypowiedziane przez drugiego człowieka - do jednego się przyznam. Podziwiam jej twardość i spokój. Choć nie zdążyłem jej się przyjrzeć zbyt długo, to wiem, że nie jest typem człowieka rozgadanego, objawiającego siebie każdemu z osobna.
- Dobrze. Więc ja nie będę się czepiać, a ty się za to odczepisz - przez cały czas bawiłem się kluczami w dłoni, trzymając ją w kieszeni. Jednak wraz z tokiem rozmowy, rezygnowałem z decydującego ruchu. Oparłem dwie dłonie o ławkę, nawet nie wspominając o jej zgubie.
- Propozycja?
- Kusząca, nieprawdaż? - zmierzyłem ją uważnym spojrzeniem, tak jakbym kalkulował tok jej myślenia, działanie... jakby miała ułożony plan, a ja chciałbym go koniecznie odkryć, wiedząc, że przecież takowego nie ma. To wszystko coś mi przypomina i nawet jakby było choć w najmniejszej części podobne, i tak nie miało takiego prawa. Rzadko kiedy rezygnowałem, wycofywałem się z podjętej przeze mnie samego decyzji, a nawet kiedy miałem wrażenie obecności jakiegoś niepokojącego odczucia, ale ten przypadek wywarł właśnie na mnie zdecydowane cofnięcie się o jedno pole do tyłu.
- Niech będzie - zgodziłem się, nie zwracając większej uwagi na zbierających się w klasie uczniów, stukając o metal krzesła palcami - Dajmy sobie spokój, jak w cywilizowanym świecie przystało.
- Pertraktacje jak na wojnie normalnie wtrąciła siedząca obok Felicity jej znajoma i przewróciła oczami, chyba delikatnie rozbawiona.
- Dobra, porozmawiajmy więc jak człowiek z człowiekiem.
- Może zabrzmi to jak słowa młodszej siostry skarżącej się mamie na brata, ale pozwól, że ich użyję... Ty zacząłeś - och, tylko nie mów mamie. Powstrzymałem się przed tym i pokiwałem głową, przyznając jej rację, że faktycznie zabrzmiało to jak słowa młodszego rodzeństwa. Uniosłem wzrok na wchodzącą akurat do sali panią Larson - nauczycielkę angielskiego - trzymającą w ręku swoją nieodłączną towarzyszkę lekcji - ogromną, bordową teczkę, wyglądającą już raczej jak artefakt niż przedmiot codziennego użytku. Momentalnie zapadła cisza. Szybko tylko się po chyliłem do dziewczyny z powrotem.
- Nie chcę cię rozpraszać już na początku lekcji i dnia, ale jak zmienisz zdanie co do swojego nastawienia, to mam coś dla ciebie. Pewnie interesującego, ale sama musisz wykazać dobrą wolę - usiadłem na miejsce i zająłem się na powrót sobą.
Felicity?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz