niedziela, 24 września 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Lewdo chodzę do domu i od razu słyszę niewygodne pytania. To cholerne fatum jakieś, bo wyczucie czasu powinno dotyczyć rzeczy miłych, a nie denerwujących oraz wymagających wyjaśnień, a to właśnie takie było.
- Właściwie... - wszedłem do kuchni - to jutro, a maksymalnie za dwa dni.
- Szybka reakcja? - Rossi uniosła brew. Czyli usłyszały jak wchodziłem do domu.
- Powiedziałeś jej? - zapytała Hailey. Skąd ten pomysł? Chociaż z drugiej strony to logiczny pomysł...
- Po kolei... Zawsze musicie mi zadawać pytania na raz? - westchnąłem. - Tak, bardzo szybka reakcja i nie, tylko domyśla się, że to coś co jest w stanie ściąć mnie z nóg i to okraja zasięg możliwości, że tak powiem.
- Ale powiesz mi? - kobieta wykrzywiła usta we wrednym uśmieszku.
- Nie - mruknąłem i podszedłem do siedzącej przy stole Hailey.
- I tak się dowiem - prychnęła, po czym odwróciła się do nas plecami. Typowe zachowanie tej denerwującej osoby... Z drugiej strony jest kochana i doświadczona... Usiadłem obok Hail i sięgnąłem po jej dłoń. Kciukiem delikatnie rysowałem koła po jej zewnętrznej stronie. Dziewczyna niepewnie się uśmiechnęła.
- Gdzie byłeś? - zainteresowała się. - Miałeś wrócić...
- Musiałem w spokoju zadzwonić - odparłem łagodnie.
- I dlatego wyszedłeś aż na zewnątrz i zniknąłeś na tak długo? - zapytała Rossy.
- Owszem - westchnąłem.
- Co ustaliłeś? - zapytała Hail opierając głowę o rękę położoną na stole.
- A miałem coś ustalić?
- Nie oszukujmy się, to ty tutaj jesteś od logicznego myślenia oraz planowania. Zrobimy to, co powiesz - zapewniła mnie.
- Co się dzieje? - zapytała nagle Rossy, odwracając się i mierząc nas podejrzliwymi spojrzeniami. Popatrzyliśmy na siebie.
- Jestem w ciąży - odparła dziewczyna, mocniej ściskając moją dłoń.
- Jesteś... - nie skończyła. Spojrzała po nas, jakby usilnie się nad czymś zastanawiała. - To mów co zamierzacie - podeszła do stołu i usiadła z nami, bawiąc się ścierką w dłoniach.
- Nagły tryb "pomóc dzieciom bo zjebały sobie życie"? - prychnąłem. - Nic takiego nie jest nam potrzebne.
- Lewis - jęknęła Hail.
- To nie tak, Lewis - odparła Rossy.
- Ale tak myślisz... wszyscy tak myślą - mruknąłem. - Bo co? Bo młodzi jesteśmy? To nie znaczy, że zniszczyliśmy sobie życie i nigdy nie będę tego odbierał w ten sposób.
- Uspokój się - kobieta ucięła mój zawiązujący się dłuższy wywód. - Nie myślę tak. Moją najstarszą córkę urodziłam mając dziewiętnaście lat. Co prawda byłam po ślubie, ale mimo to byłam młoda. A moje życie bardzo mi się podoba.
- Nie kłam. Wiem, że chciałabyś mniej pracować - zachichotałem, a ona pokręciła głową.
- To kobieta w ciąży może mnie huśtawki nastrojów, a ty się zachowujesz jakbyś sam był w ciąży albo co najmniej okres miał - odparła, a ja puściłem głowę.
- Bo się cieszę - niepewnie na nią spojrzałem.
- To jest najważniejsze, bo na jej miejscu byłabym przerażona czekając na twoją reakcję.
- Ale... ale... - zacząłem. - To nieprawda! Jestem taki straszny i taki okropny? - spojrzałem na Hailey.
- Cóż... bałam się twojej rekacji. Nadal się boję, że nagle uzmysłowisz sobie, że będziesz ojcem, odpowiedzialnym na przykład za syna i znowu wpadniesz w jakąś paranoję... - przerwała. Chyba zrobiłem się blady jak papier. Cholera. Bo ona miała rację. Myślałem, że zaraz wpadnę w panikę i gdzieś ucieknę, schowam się w kącie, żeby nikt mnie nie znalazł.
- O mój Boże...
- Lewis... ale głupia jestem, spokój - chciałem wstać, ale pociągnęła mnie w dół.
- Ja wcale nie jestem przerażony - pokręciłem głową.
- Nie. Skądże - przewróciła oczami. Jak ona bardzo tego nie rozumie. - Przecież ty to nie twój ojciec.
- I znowu ta dyskusja bez sensu - puściłem jej dłoń i schowałem twarz w dłonie. - Ja to wiem, ale to nic nie zmienia. Będę przerażony, dopóki się i upewnię się w czymś.
- A tak jaśniej? - zapytała.
- Plan jest taki - przetarłem dłońmi twarz i spojrzałem na nie. - Ciocia nie odbiera, ale jutro, pojutrze ma wrócić. Muszę z nią porozmawiać. Rozmawiałem z wujkiem i dziadkami.
- Lewis... - zaczęła.
- Wiem, miałem być cicho, ale to było ważne, a oni nie rozgłoszą tego połowie świata - przerwałem jej. - Jak porozmawiam z ciocią, to wrócimy do Anglii. Najpierw pojedziemy do twoich rodziców, tam zostaniemy na chwilę... I... nieważne. Później pójdziemy do Morgan i odejdziemy z uniwersytetu. Możesz się przenieść na inny, nie zabronię ci tego.
- A ty?
- Właśnie po to dzwoniłem do wujka. Na razie on da mi pracę. Znam trochę języków, więc problemem nie będzie dla mnie znalezienie pracy szczególnie po pracy u niego, a że mamy różne nazwiska, to nikt nie domyśli się, że to firma mojego wujka. Przydałyby się studia, ale mogę je zrobić za ocznie. Będziemy ustatkowani. Tylko jest problem...
- Jaki?
- Firma jest w Dublinie. Więc musielibyśmy wyjechać z Anglii do Irlandii.
- I wtedy moglibyśmy mieszkać u twoich dziadków i po to do nich dzwoniłeś - pokiwałem głową. Wszystkiego się domyśliła. - Kiedy to wymyśliłeś?
- Na poczekaniu... a dokładniej kiedy czekałem na wyniki testu - przyznałem. - Miałem wrażenie, że o niczym nie myślałem, a w podświadomości układał mi się ten plan. Myślę, że nie jest on jakoś bardzo beznadziejny.
- Ja natomiast myślę, - odezwała się wreszcie, bo długiej jak na nią chwili milczenia, Rossy - że to jest całkiem dobry pomysł. Będziesz mógł część pracy wziąć do domu i pomóc. Twoi dziadkowie, to doświadczeni ludzie, którzy też wam pomogą.
- I będę miał blisko Aleksandra - uśmiechnąłem się.
- Właśnie. Jednak mam dziwne wrażenie,  - zmrużyła oczy - że chcesz popełnić jedno znaczące głupstwo.
- Jakie głupstwo? - zdziwiła się Hailey i zmarszczyła brwi.
- Powiedział, że zatrzymacie się u twoich rodziców na chwilę i chciał coś dodać, jednak urwał - będę kiedyś musiał zabić tą kobietę. Kolejna zbyt inteligentna, która tylko sprawia problemy. - A co on może dodać w pobliżu twojego dony?
- Ty chcesz do nich iść?! - krzyknęła Hailey.
- Nie... znaczy... tak... znaczy... - zacząłem się jąkać.
- Masz mi natychmiast obiecać, że tego nie zrobić, że nie pójdziesz do nich, kiedy tylko nadarzy się okazja, bo ja gdzieś wyjdę, albo pójdę spać. Jasne?!
- Jasne... Tylko nie krzycz - odparłem cicho.
- Dlaczego? - zdziwiła się ponownie.
- Bo nam się dziecko stresuje - mruknąłem.
- Kochanie... ono jest za małe - zaczęła się śmiać.
- Tak, tak... ale się już stresuje. Więc nie krzycz - spuściłem głowę, a ona potargała moje włosy.
- No dobrze, nie będę. Teraz twoja kolej.
- Obiecuję, że do nich nie pójdę - odparłem, do podłogi.
- Proszę ładnie to powtórzyć, patrząc mi w oczy - powiedziała, a Rossy zachichotała. To się dobrały. Chcąc nie chcąc uniosłem głowę, spojrzałem w te śliczne oczęta i powtórzyłem moje wcześniejsze słowa. Zaraz potem jednak zaświtała mi myśl... kusząca myśl. Mianowicie musieliśmy choć na jedną noc zostać w Morgan. Jeśli wystarczająco wcześnie wstanę, a z tym problemów nie mam, to niezauważenie pojadę do Londynu. Nie pójdę do nich. Tylko pojadę... a co się tyczy tej liczby mnogiej "ich" to się jeszcze poważnie zastanowię...

Hailey?
Wracamy kociaku <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz