- Gryź, gryź - objąłem ją w talii.
- Dasz mi gotować? - zapytała śmiertelnie poważnie, jednak z mojej perspektywy wyszło to dosyć groteskowo, więc zacząłem się śmiać.
- A mogę sobie tutaj posiedzieć?
- Możesz - westchnęła. Hailey I Łaskawa.... Oj to będzie ciekawe życie. Puściłem ją i usiadłem sobie na krzesełku przy stole i oparłem się o ścianę. Obserwowałem ruchy Hail, która krzątała się po kuchni.
- Wiesz, jeśli zamieszkamy razem, to ja będę częściej gotować. Lubię to robić... - odwróciła się gwałtownie.
- Jeśli? Chyba kiedy - poprawiła mnie.
- Ty... naprawdę... o mój Boże... - tylko tyle zdołałem z siebie wydusić.
- Naprawdę myślałeś, że to tylko omamy, które wyjęczałam, abyś mnie lepiej zadowolił? - uniosła brwi.
- Nie, ale... - przerwałem. Nie wierzę, że ktoś mnie może kochać? To silniejsze ode mnie?
- Kocham cię, Lewis - zamieszała warzywa i podeszła do mnie, dłonią pogładziła mój policzek. - Po prostu się temu oddaj. Niech cię to pochłonie.
- Wiesz, że to nie takie proste. Bo jak jesteśmy razem... w sensie, kochamy się lub po prostu dotykamy, to ja to wiem, ale później to tak jakoś jakbym Alzheimera miał... zapominam, że ta moja miłość jest wreszcie, po raz pierwszy tak naprawdę, odwzajemniona i... Warzywa ci się palą - zmarszczyłem brwi, a ona rzuciła się im na ratunek.
- To wszystko przez ciebie! - mruknęła.
- Ale...
- No dobrze, nie jestem zła, chodź tu - wyciągnęła do mnie dłoń, za którą złapałem i po sekundzie znalazłem się obok niej. - Mieszaj, tylko nie podjadaj, bo się obrażę i będziesz spać sam.
- To już szantaż! - odparłem smutny i zrobiłem minkę zbitego psa.
- Nie mąć, mieszaj - cmoknęła mnie szybko i zajęła się czymś innym. Zajrzałem nad jej ramieniem. Ryba? Ryba! RYBA! Kocham rybę...
- Ale smaż na masełku, dobrze? - zapytałem cicho, a ona odwróciła się i zgromiła mnie wzrokiem, spuściłem głowę i zająłem się mieszaniem, jak prosiła. Radio tłumiło panującą między nami ciszę. Kiedyś bałem się ciszy, ponieważ zwiastowała ona przyjście mojego ojca z pasem w ręku. Ta zwykła część garderoby odnajdywała zaskakująco dużo funkcji przy tym sadyście. Wtedy przyszła mi do głowy pewna myśl. Wżarła się w mój umysł, jak kiedyś ołówek w ręku Zaina w mój policzek. Do dziś mam małą bliznę. Myśl brzmiała mniej więcej tak: "Jeśli będę mieć dzieci, to czy nie obudzi się we mnie mój ojciec?" Uderzyć własne dziecko... To obrzydliwe... Myślę tak teraz. A co będzie, jak nie wytrzymam? Jak w jakiś bliżej nieokreślony sposób moja psychika się załamie, ten mostek do normalności i zapadnę się w otchłań tej części mojej osobowości, której nawet ja się boję?
- Hailly? - szepnąłem niemalże.
- Co? - odwróciła się do mnie z uśmiechem.
- Ja nie mogę mieć dzieci...
- W sensie... - spojrzała w dół, zmarszczyłem brwi.
- Nie! W sensie, że... ja się tego... chyba boję.
- Każdy na początku się boi - zaśmiała się, ale za chwilę zmartwiła się widząc mnie przerażonego.
- Przecież, ja temu dzieciątku coś zrobię... Ja... ja nie będę dobrym ojcem - odparłem spuszczając głowę.
- Głupoty pleciesz. Będziesz wspaniałym ojcem. Zanim zresztą do tego dojdzie, zdążę wychować cię na ludzi - zaświergotała. Podszedłem do niej, odgarnąłem jej włosy i pocałowałem jej szyję.
- Przy tobie wszystko wydaje się takie proste - zaśmiałem się.
- No może oprócz smażenia ryby - mruknęła.
- To się zamień - zaproponowałem.
- Nie! To ja mam zrobić kolację - odepchnęła mnie.
- Ale z wadzywkami pomóć, ciak? - zapytałem mówiąc jak małe dziecko.
- Tak, z wadzywkami tak - wybuchła śmiechem. Dalsze gotowanie minęło bez większych dramatów, jednak kilka razy musiałem ratować rybę Hailey. W końcu usiedliśmy przy stole z dymiącymi talerzami przed nami.
- Poczekaj - uprzedziłem ją przed zatopieniem widelca w tym biednym zwierzątku. Podszedłem do lodówki i wygrzebałem z niej wino, które nalałem do kieliszków, jeden postawiłem obok talerza Hailey.
- Skąd to wziąłeś?
- Ja po prostu wiem, gdzie szukać - puściłem jej oczko. - Smacznego
- Przyznaj się, chcesz mnie upić i wykorzystać - przymrużyła oczy.
- Aby się wykorzystać... nie muszę cię upijać - uśmiechnąłem się szeroko, po czym zacząłem się śmiać.
- Jesteś okropny...
- Jestem szczery - odparłem między kęsami.
- Nienawidzę cię - powiedziała wkładając widelec do ust.
- A ja myślałem, że kochasz.
- To też - spuściła delikatnie głowę.
- To już lepiej - upiłem trochę wina, nie spuszczając z niej wzroku. Musiałem przyznać, że nawet dobra wyszła nam ta kolacja. Zaskoczyło mnie jak szybko zjadła swoją porcję, ponieważ zazwyczaj to ja czekałem na nią godzinami. Po skończonym jedzeniu, poprawiła się na krześle i zaczęła delektować się winem. Całe szczęście, że ja je kupiłem, bo te dwie wariatki nie miały pojęcia o dobrym winie. W pewnym momencie Hail się wyciągnęła i ułożyła stopy na moim udzie. Popatrzyłem na nie, a później przeniosłem wzrok na dziewczynę.
- Pani to nie za wygodnie? - zapytałem, unosząc brwi.
- Przyzwyczaj się - zaśmiała się.
- A jak zmienię zdanie?
- Proszę cię, znamy się tyle lat, wiedziałeś mnie w o wiele gorszych i bardziej żenujących sytuacjach. Jakbyś miał zmienić zdanie, to już byś to dawno zrobił.
- Olivia też jest całkiem ładna...
- Ty mnie nie denerwuj! - raptowanie odsunęła krzesło i podeszła do mnie, odsunąłem się trochę od stołu, a ona usiadła mi na kolanach, przodem do mnie. - Nie chcę o niej słyszeć. O żadnej nie chcę słyszeć, rozumiesz? Jesteś mój i tylko mój - ujęła moją twarz w dłonie. - Ale...
- Ale? - odwróciła głowę. - A... chcesz mnie zapytać, czy ją przeleciałem, ale nie wiesz jak. Odpowiem ci, że nie.
- Nie? - ponownie na mnie patrzyła, tylko teraz z błyszczącymi oczętami. Ładne ma te oczy...
- A co ja jestem? Męska dziwka, żeby z pierwszą lepszą spać? - odpowiedzią był pocałunek. Chociaż bardziej przystawałbym za tym, że reakcja na to, że z pierwszą lepszą nie śpię. - Jak mogłaś pomyśleć, że jesteś jedną z wielu? Jesteś wyjątkowa, ważna i wyczekana... - nie dała mi dokończyć, zamykając moje usta pocałunkiem. Zaczęła rytmicznie się poruszać, dla rozpalenia zmysłów.
- Przestań - złapałem ją za biodra.
- Dlaczego? - wyszeptała.
- Bo jeszcze nie dokończyłem kolacji.
- Nie wiem czy będę w stanie później aż tak zapłonąć - zatopiła zęby w mojej szyi.
- Mam na razie nieco inne plany... I dodatkowo nie wiem, czy moje płuca wytrzymają taki wysiłek jak na jeden dzień - odparłem.
- Co za nagła zmiana postawy. Jakie plany?
- Wyspać się. Od pierwszej nocy w Irlandii praktycznie nie spałem - przyznałem.
- A po powrocie?
- Ja, alkohol i spanie? To tak nie działa. Budziłem się co pięć minut, a to bardziej męczące niż jakbym wcale nie spał. I chyba musimy porozmawiać, czy coś...
- Tak... a o czym chcesz rozmawiać?
- O tym gdzie spędzimy resztę wakacji - wymruczałem. - Trzeba dobrze spożytkować tą szansę, którą dostałem od życia.
- Dasz mi gotować? - zapytała śmiertelnie poważnie, jednak z mojej perspektywy wyszło to dosyć groteskowo, więc zacząłem się śmiać.
- A mogę sobie tutaj posiedzieć?
- Możesz - westchnęła. Hailey I Łaskawa.... Oj to będzie ciekawe życie. Puściłem ją i usiadłem sobie na krzesełku przy stole i oparłem się o ścianę. Obserwowałem ruchy Hail, która krzątała się po kuchni.
- Wiesz, jeśli zamieszkamy razem, to ja będę częściej gotować. Lubię to robić... - odwróciła się gwałtownie.
- Jeśli? Chyba kiedy - poprawiła mnie.
- Ty... naprawdę... o mój Boże... - tylko tyle zdołałem z siebie wydusić.
- Naprawdę myślałeś, że to tylko omamy, które wyjęczałam, abyś mnie lepiej zadowolił? - uniosła brwi.
- Nie, ale... - przerwałem. Nie wierzę, że ktoś mnie może kochać? To silniejsze ode mnie?
- Kocham cię, Lewis - zamieszała warzywa i podeszła do mnie, dłonią pogładziła mój policzek. - Po prostu się temu oddaj. Niech cię to pochłonie.
- Wiesz, że to nie takie proste. Bo jak jesteśmy razem... w sensie, kochamy się lub po prostu dotykamy, to ja to wiem, ale później to tak jakoś jakbym Alzheimera miał... zapominam, że ta moja miłość jest wreszcie, po raz pierwszy tak naprawdę, odwzajemniona i... Warzywa ci się palą - zmarszczyłem brwi, a ona rzuciła się im na ratunek.
- To wszystko przez ciebie! - mruknęła.
- Ale...
- No dobrze, nie jestem zła, chodź tu - wyciągnęła do mnie dłoń, za którą złapałem i po sekundzie znalazłem się obok niej. - Mieszaj, tylko nie podjadaj, bo się obrażę i będziesz spać sam.
- To już szantaż! - odparłem smutny i zrobiłem minkę zbitego psa.
- Nie mąć, mieszaj - cmoknęła mnie szybko i zajęła się czymś innym. Zajrzałem nad jej ramieniem. Ryba? Ryba! RYBA! Kocham rybę...
- Ale smaż na masełku, dobrze? - zapytałem cicho, a ona odwróciła się i zgromiła mnie wzrokiem, spuściłem głowę i zająłem się mieszaniem, jak prosiła. Radio tłumiło panującą między nami ciszę. Kiedyś bałem się ciszy, ponieważ zwiastowała ona przyjście mojego ojca z pasem w ręku. Ta zwykła część garderoby odnajdywała zaskakująco dużo funkcji przy tym sadyście. Wtedy przyszła mi do głowy pewna myśl. Wżarła się w mój umysł, jak kiedyś ołówek w ręku Zaina w mój policzek. Do dziś mam małą bliznę. Myśl brzmiała mniej więcej tak: "Jeśli będę mieć dzieci, to czy nie obudzi się we mnie mój ojciec?" Uderzyć własne dziecko... To obrzydliwe... Myślę tak teraz. A co będzie, jak nie wytrzymam? Jak w jakiś bliżej nieokreślony sposób moja psychika się załamie, ten mostek do normalności i zapadnę się w otchłań tej części mojej osobowości, której nawet ja się boję?
- Hailly? - szepnąłem niemalże.
- Co? - odwróciła się do mnie z uśmiechem.
- Ja nie mogę mieć dzieci...
- W sensie... - spojrzała w dół, zmarszczyłem brwi.
- Nie! W sensie, że... ja się tego... chyba boję.
- Każdy na początku się boi - zaśmiała się, ale za chwilę zmartwiła się widząc mnie przerażonego.
- Przecież, ja temu dzieciątku coś zrobię... Ja... ja nie będę dobrym ojcem - odparłem spuszczając głowę.
- Głupoty pleciesz. Będziesz wspaniałym ojcem. Zanim zresztą do tego dojdzie, zdążę wychować cię na ludzi - zaświergotała. Podszedłem do niej, odgarnąłem jej włosy i pocałowałem jej szyję.
- Przy tobie wszystko wydaje się takie proste - zaśmiałem się.
- No może oprócz smażenia ryby - mruknęła.
- To się zamień - zaproponowałem.
- Nie! To ja mam zrobić kolację - odepchnęła mnie.
- Ale z wadzywkami pomóć, ciak? - zapytałem mówiąc jak małe dziecko.
- Tak, z wadzywkami tak - wybuchła śmiechem. Dalsze gotowanie minęło bez większych dramatów, jednak kilka razy musiałem ratować rybę Hailey. W końcu usiedliśmy przy stole z dymiącymi talerzami przed nami.
- Poczekaj - uprzedziłem ją przed zatopieniem widelca w tym biednym zwierzątku. Podszedłem do lodówki i wygrzebałem z niej wino, które nalałem do kieliszków, jeden postawiłem obok talerza Hailey.
- Skąd to wziąłeś?
- Ja po prostu wiem, gdzie szukać - puściłem jej oczko. - Smacznego
- Przyznaj się, chcesz mnie upić i wykorzystać - przymrużyła oczy.
- Aby się wykorzystać... nie muszę cię upijać - uśmiechnąłem się szeroko, po czym zacząłem się śmiać.
- Jesteś okropny...
- Jestem szczery - odparłem między kęsami.
- Nienawidzę cię - powiedziała wkładając widelec do ust.
- A ja myślałem, że kochasz.
- To też - spuściła delikatnie głowę.
- To już lepiej - upiłem trochę wina, nie spuszczając z niej wzroku. Musiałem przyznać, że nawet dobra wyszła nam ta kolacja. Zaskoczyło mnie jak szybko zjadła swoją porcję, ponieważ zazwyczaj to ja czekałem na nią godzinami. Po skończonym jedzeniu, poprawiła się na krześle i zaczęła delektować się winem. Całe szczęście, że ja je kupiłem, bo te dwie wariatki nie miały pojęcia o dobrym winie. W pewnym momencie Hail się wyciągnęła i ułożyła stopy na moim udzie. Popatrzyłem na nie, a później przeniosłem wzrok na dziewczynę.
- Pani to nie za wygodnie? - zapytałem, unosząc brwi.
- Przyzwyczaj się - zaśmiała się.
- A jak zmienię zdanie?
- Proszę cię, znamy się tyle lat, wiedziałeś mnie w o wiele gorszych i bardziej żenujących sytuacjach. Jakbyś miał zmienić zdanie, to już byś to dawno zrobił.
- Olivia też jest całkiem ładna...
- Ty mnie nie denerwuj! - raptowanie odsunęła krzesło i podeszła do mnie, odsunąłem się trochę od stołu, a ona usiadła mi na kolanach, przodem do mnie. - Nie chcę o niej słyszeć. O żadnej nie chcę słyszeć, rozumiesz? Jesteś mój i tylko mój - ujęła moją twarz w dłonie. - Ale...
- Ale? - odwróciła głowę. - A... chcesz mnie zapytać, czy ją przeleciałem, ale nie wiesz jak. Odpowiem ci, że nie.
- Nie? - ponownie na mnie patrzyła, tylko teraz z błyszczącymi oczętami. Ładne ma te oczy...
- A co ja jestem? Męska dziwka, żeby z pierwszą lepszą spać? - odpowiedzią był pocałunek. Chociaż bardziej przystawałbym za tym, że reakcja na to, że z pierwszą lepszą nie śpię. - Jak mogłaś pomyśleć, że jesteś jedną z wielu? Jesteś wyjątkowa, ważna i wyczekana... - nie dała mi dokończyć, zamykając moje usta pocałunkiem. Zaczęła rytmicznie się poruszać, dla rozpalenia zmysłów.
- Przestań - złapałem ją za biodra.
- Dlaczego? - wyszeptała.
- Bo jeszcze nie dokończyłem kolacji.
- Nie wiem czy będę w stanie później aż tak zapłonąć - zatopiła zęby w mojej szyi.
- Mam na razie nieco inne plany... I dodatkowo nie wiem, czy moje płuca wytrzymają taki wysiłek jak na jeden dzień - odparłem.
- Co za nagła zmiana postawy. Jakie plany?
- Wyspać się. Od pierwszej nocy w Irlandii praktycznie nie spałem - przyznałem.
- A po powrocie?
- Ja, alkohol i spanie? To tak nie działa. Budziłem się co pięć minut, a to bardziej męczące niż jakbym wcale nie spał. I chyba musimy porozmawiać, czy coś...
- Tak... a o czym chcesz rozmawiać?
- O tym gdzie spędzimy resztę wakacji - wymruczałem. - Trzeba dobrze spożytkować tą szansę, którą dostałem od życia.
Hailey?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz