niedziela, 30 kwietnia 2017

Od Marie CD Nathaniel'a

No proszę, proszę. Jakiś lovelas mnie tu bajeruje. Każdy kto mnie zna doskonale wie, że nigdy nie zgodziłabym się na taką propozycję, ale coś mnie jednak podkusiło. Chłopak nie spuszczał ze mnie oka cały czas uśmiechając się szeroko. Odwzajemniłam to sztucznym uśmiechem po czym naciągnęłam ten nieszczęsny kask na głowę i usiadłam za nieznajomym oplatając go rękoma.
Dopiero w połowie drogi zorientowałam się, że nawet nie wiem do jakiego klubu on mnie wiezie. Co gorsza - czy on w ogóle mnie tam wiezie. Na szczęście bezpiecznie dotarliśmy pod jeden z bardziej znanych lokali.
- Dzięki. - rzuciłam obojętnie zsiadając z motocykla i oddając chłopakowi kask.
- To co dziś pijesz? Ja stawiam. - zaproponował brunet opierający się o swój pojazd.
- A kto powiedział, że będę się bawić z tobą? - uniosłam wrednie jedną brew do góry. - Już mówiłam, dzięki za podwózkę, ale poradzę sobie już, cześć. - zarzuciłam włosami i niczym modelka ruszyłam w kierunku wejścia do lokalu.
Pchnęłam duże czarne drzwi. Kilku mężczyzn śledziło za mną wzrokiem, ja natomiast zgrabnie kierowałam się w stronę kilku dziewczyn z Morgan siedzących wokół stolika na skórzanych siedzeniach. Zamówiłyśmy pierwsze drinki. Kątem oka zauważyłam, że nieznajomy również wszedł do tego klubu i obecnie siedzi przy barze co jakiś czas zerkając na mnie. Co za jebany stalker. Mam zacząć się go bać?
- Widziałyście tego chłopaka, jest cudowny! - rzekła blondynka siedząca naprzeciwko mnie.
Odwróciłam głowę. Chodziło o tego samego mężczyznę, który mnie podwiózł. Czemu mnie to nie dziwi?
- Tsaa.. chodzi do nas do szkoły czy coś. - chwyciłam w zęby różową słomkę.
- Serio? Skąd to wiesz? - nastolatka posłała mi pytające spojrzenie.
- No widzisz. - posłałam jej sztuczny uśmiech.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez jakiś czas, przy okazji zmawiając nowe drinki. W końcu któraś z moich towarzyszek wyszła z inicjatywą by pójść potańczyć. Ha! Teraz Marie pokaże tym sztywnym anglikom jak to robią kangury. Wkroczyłam na parkiet. Zaczęłam tańczyć angażując do tego każdą partię mojego ciała, krótko mówiąc wyginałam się nieźle. Nawet twerk o dziwo mi wyszedł. Nagle pociągnęłam kogoś z bara, niestety był to ten brunet.
- Nie wiedziałem, że tak super tańczysz. - rzekł przyłączając się do mnie.
- Oj tam. Nic nadzwyczajnego. - odparłam. - Jak masz na imię? - spytałam.
- Nathaniel.
W tym momencie moje wcześniejsze słowa stały się kompletnie nieważne. Tańczyłam z chłopakiem przez dłuższą chwilę, później zniknął mi z oczu. Zabawa trwała w najlepsze, jak to bywa w piątkowe wieczory. Koło godziny 3:45 koleżanki zaczęły się rozchodzić, a o 4:00 zostałam już całkowicie sama. Zarzuciłam na siebie swoją ramoneskę i wyszłam przed klub, zamówiłam taksówkę. Ni stąd ni z owąt znów w moim pobliżu pojawił się Nathaniel. Kompletnie pijany chciał wsiąść na motocykl.
- Co ty robisz! - chwyciłam go za nadgarstek.
- Chc.. chcę pojechać do akademmi . - język plątał mu się niemiłosiernie.
- Co?! Nie ma mowy. Jedziesz ze mną. - pociągnęłam jego bezwładne ciało za sob,ą w kierunku taksówki.


Nathaniel?
Przepraszam, że tak długo musiałeś czekać na odpis, po prostu nie widziałam tego opka. Wyszło mi ono bardzo źle, ale nie miałam konkretnego pomysłu c;

Od June C.D. Alistaira

- Boże nie...
- Wystarczy Alar, a nie od razu Boże... - wyszczerzył się, a ja przekręciłam oczami. - Ciebie to nie da się zadowolić.
- Spróbuj po prostu zrobić to... jakby to ująć... mniej inwazyjnie? - delikatnie się uśmiechnęłam, ale to raczej wyglądało jakbym się skrzywiła.
- Czyli jak?
- Proszę nie rzucaj mi żartami na poziomie gimnazjum, bo nie łapie się na taki lep. Nie jestem pustą laską.
- Właśnie widzę. Zwykłe laski się cieszą jak przystojny facet je gdzieś zabiera - udawał oburzonego moim zachowaniem.
- Cóż za wrodzona pokora i niska samoocena - wybuchnęłam śmiechem.
- Uznam to za komplement, a nawet jeśli to był okropny sarkazm, to warto było tego posłuchać dla tego śmiechu.
- Czy ty mnie cały czas podrywasz?
- Może - przyznał.
- No dobra chodź do tego wesołego miasteczka - ruszyłam w tamtą stronę, a po chwili chłopak mnie dogonił, co zresztą nie było jakoś wybitnie trudne.
Po minięciu kilki skrzyżowań wyszliśmy na peryferie miasteczka, a raczej na ogromną równinę za nim, na którym były ustawione przeróżne atrakcje. Pierwsza rzuciła mi się w oczy kolejna górska, ale jednak bardziej ciągnęło mnie do strzelnicy. Załapałam towarzysza za rękaw i poprowadziłam w tamta stronę.
- Strzelnica? - zdziwił się.
- Tak... potrafisz strzelać?
- A ty?
- Zobaczymy - odparłam podchodząc do blatu, zza którego jakiś miły, młody pan podał mi wiatrówkę.
- Powodzenia - puścił mi oczko. Przekręciłam oczami, a Alistair wybuchnął śmiechem. Poprawiłam się, ustaliłam tak, aby nie obciążać chorej nogi i... ta mina wszystkich mężczyzn, kiedy jakaś dziewczyna zbija 60 kaczek na 60 i bije rekord wesołego miasteczka... bezcenne.
- Cóż... chyba wygrałam - odparłam patrząc na chłopaka.
- Kto cię tego nauczył?
- Mój chłopak.
- Masz chłopaka - zainteresował się. Spuściłam głowę.
- Miałam.
- Co za idiota, zostawia taką dziewczynę?
- Nie zostawił...
- Znudził ci się?
- Zginął - odparłam i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Ooo...
- Oooo? - przekręciłam oczami. - Miałam nadzieję, że chociaż ty nie będziesz ze mnie ofiary losu robić. Nie dość że kaleka, to chłopak jej zginął. Nienawidzę współczucia.
- To widać na pierwszy rzut oka - chyba się otrząsnął z tej wiadomości. - Skoro wygrałaś i dopiero co zjedliśmy, to może pójdziemy na młot?
- Wiesz dlaczego jedzenie sałatek jest lepsze od jedzenia mięsa?
- Dlaczego?
- Bo to nie ja zwymiotuję, gdy będziemy wisieć głowami w dół - wyszczerzyłam się.
- Ja też nie zamierzam - odparł.
- Zobaczymy.
- Zobaczymy jak zaczniesz wrzeszczeć, stara.
- Kto będzie wrz... krzyczeć, - poprawiłam się - ten będzie.
- Co za imponująca samodyscyplina.
- Też byś się pouczył, przydałoby się - syknęłam.
- Od kiedy jesteś złośliwa? - mruknął. - Wcześniej tego nie zauważyłem.
- Nie jestem złośliwa, ale czasem nie mogę się powtrzymać, żeby nie wykorzystać takiej sytuacji. Co to, młot, czy jednak za bardzo się boisz, żeby spróbować.
- Bać to ja się mogę tylko o ciebie, madame - uśmiechnął się czarująco.
- Zbyteczny wysiłek sir, potrafię zadbać o siebie - odpowiedziałam równie czarującym uśmiechem.
- Mówisz jakbyś była angielską arystokratką.
- Tak... szczególnie, że pochodzę z Holandii - zaśmiałam się.

Alistair?
Następne będzie lepsze, obiecuję.

Od Alistaira cd.o June

 - Spokojnie, spokojnie - uniosłem lekko ręce w górę - Jestem posiadaczem Szarej Strzały i zaraz będziesz miała zaszczyt się nią przejechać - skierowałem się na parking gdzie był zaparkowany mój Hyundai, dziewczyna podążała za mną - Oto i ona - teatralnie wskazałem na auto, otworzyłem drzwi pasażera kłaniając się nisko - Madame? - dziewczyna nie komentując mojego zachowania usiadła.
Przekręciłem kluczyk, auto ledwie zagruchotało i cisza, za drugim razem to samo
 - Nie wierzę - zaśmiała się - Masz zepsute auto
 - Nie nie jest zepsute - stwierdziłem - Nie ma paliwa
 - Wiedziałeś, że nie ma paliwa i nie zatankowałeś?
 - Chciałem sprawdzić ile wytrzyma na oparach - spojrzałem na nią z uśmiechem - To co pomożesz mi je dopchać do najbliższej stacji? - dziewczyna spojrzała na mnie jak na debila - Żartuje stara - zacząłem się śmiać widząc jej minę
 - Nie smieszny żart - powiedziała ale usta drgnęły jej lekko
Wysiadłem i wyjąłem z bagażnika kanister na czarną godzinę, która właśnie wybiła. Szybko zalałem bak i wróciłem do auta, odpaliłem, elegancko. Wycofałem i ruszyłem. Przez pierwsze piętnaście minut nikt się nie odezwał. Zacząłem monotonnym głosem
 - Nazywam się Alistair i mam 23 lata. Urodziłem się w Dakocie Północnej i przyjechałem tutaj wraz z moim jedynym przyjacielem koniem Mitropoulusem...
 - Co ty na spotkaniu AA jesteś? - przerwała mi pytająco
 - Nie ale na jakiejś zmowie milczenia chyba - zacząłem się śmiać, dziewczyna również się uśmiechnęła - A Ty?
 - Co ja?
 - Jak się nazywasz?
 - June - powiedziała i spojrzała przez okno - Dokąd jedziemy?
Znalezione obrazy dla zapytania papierosy tumblr gif - Nie wiem, poważnie nie wiem - powiedziałem widząc mordercze spojrzenie June - przyjechałem tutaj zaledwie kilka dni temu i byłem tylko w miasteczku do którego jedzie się w drugą stronę - przyznałem - Ale czas nas nie goni - spojrzałem zza plecy jakbyśmy przed kimś uciekali - Więc możemy jechać, prawda?
 - Jesteś walnięty - skomentowała - Dopóki benzyna ci się nie skończy
 - Zaraz zatankujemy stara -  rzeczywiście po chwili znalazła się stacja na której się zatrzymaliśmy. Zatankowałem i ruszyliśmy dalej w naszą podróż. Wyciągnąłem paczkę papierosów
 - Chcesz? - wyciągnęła jednego bez słowa, podałem jej zapalniczkę, następnie sam zapaliłem.
Znów jechaliśmy chwilę w ciszy. Ty razem to dziewczyna się odezwała
 - Długo zamierzasz tak pędzić przed siebie?
 - A co wolisz żebyśmy wysiedli i szli pieszo?
 - Marzę o tym - powiedziała z ironią, skręciłem gwałtownie w prawo, po niecałych dwóch kilometrach dojechaliśmy do jakiegoś miasta
 - Koniec wycieczki - powiedziałem po zaparkowaniu samochodu - Idziemy najpierw coś zjeść tam - wskazałem ręką na budynek - Albo nie tam - przesunąłem ramię i wskazałem inny bar - A potem rozejrzymy się po okolicy dobrze? - posłałem jej uśmiech
 - Dobrze panie przewodniku - zasalutowała dłonią i ruszyła przodem.
Usiedliśmy przy stole i zamówiliśmy jedzenie. Ja frytki z dużym kawałkiem karkówki a June sałatkę
 - Nie jesz nic normalnego? - spojrzałem na jej liście sałaty
 - A co to jest nienormalne?
 - Dla mnie tak. A mięsko?
 - Czy ty możesz być chociaż przez chwilę poważny? - spiorunowała mnie wzrokiem
 - Chciałbym - powiedziałem krótko, zabrałem się za jedzenie podobnie jak dziewczyna. Po trzydziestu minutach wyszliśmy z baru
 - To gdzie teraz geniuszu? - spytała patrząc na mnie
 - Masz ochotę na wypad do wesołego miasteczka? -spytałem patrząc na widoczną za nami karuzelę i kolejkę górską.


June? Co Ty na to?

Od Zaina cd. Brooke

Odnalazłem wspólny język z babcią Brooke szybciej niż się spodziewałem. To była przesympatyczna kobieta, której energii nie mogłem się nadziwić. Już sam fakt, że sama prowadziła stajnię zaimponował mi. Polubiłem ją jeszcze bardziej gdy staruszka w chwilach nieobecności dziewczyny zdradzała mi dosyć ciekawe i nie raz śmieszne momenty z życia Brooke. A te informacje na pewno się przydadzą. Dziewczyna zdziwi się z ich zasobu, gdy tylko opowiem jej jedno z wyczynów za czasów dzieciństwa.
Klucze były wypadkiem jednorazowym. Z przepraszającą miną spojrzałem na Brooke, która uniosła oczy i przechyliła głowę bez zbędnego zdziwienia, że coś znowu odwaliłem.
-Sięgaj je - ruchem głowy wskazała na drewniane deski tarasu.
-Ale wiesz, że to nie specjalnie? - posłałem jej niepewny uśmiech. Uniosła brew do góry, a ja w tym czasie zszedłem po schodach i stanąłem, wyciągając z kieszeni wszystko co tylko miałem, podając je Brooke. Położyłem się na ziemi i przeczołgałem pod tarasem w poszukiwaniu kluczy od domu.
-Na co ty mnie narażasz? - stęknąłem, uderzając głową o deski. To bolało.
-Jakbyś nie był sierotą to byś nie musiał bawić się w żołnierza - nie mogłem na nią spojrzeć, ale wiedziałem, że w tej chwili pewnie na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech. A mówi, że to ja chcę ją zabić. Kłamstewka.
-A jak nie znajdę tego kluczyka...? - zagadnąłem, nie mówiąc wprost, że go nigdzie nie było.
-Nie denerwuj mnie - dziewczyna oparła kolana na deskach i pochyliła, patrząc na mnie z góry. Przewróciłem się na plecy, szukając przez niewielki szpary w deskach twarz Brooke. I tak jestem cały brudny z przodu, więc tył mi już całkiem nie przeszkadza - Lepiej się wysil.
-Tu jest ciemno, podaj mi telefon - dziewczyna wrzuciła telefon między deski w moim kierunku. Spadł na moją szyję w pobliży policzka. Posłałem jej chłodne spojrzenie, ale pewnie i tak tego nie zauważyła. Włączyłem latarkę i znalazłem kluczyk. Chwyciłem go w dłonie i już chciałem mówić, że jestem cudowny, ale...
-Nie ma go - wydusiłem, udając załamanego.
-Jak to nie ma? - dziewczyna z westchnieniem zeszła po schodach i pochyliła się, patrząc pod taras. Odwróciłem głowę, wyszukując jej oczu i wzruszyłem ramionami - Posuń się - delikatnie uderzyła mnie w nogę i sama wczołgała się po piachu.
-Mówię, że go nie ma. Czemu się nie słuchasz? - uśmiechnąłem się. Przewróciła oczami, unosząc do góry kąciki ust i spróbowała wyszukać klucza. Będzie wściekła jak tylko się dowie, że zataiłem prawdę. Jak przeżyję jutra bez jakiegoś urazu na ciele to będzie mistrzostwo.
-Sierota - po chwili ciszy usłyszałem jej głos. Oboje wyczołgaliśmy się spod tarasu. Otrzepałem swoje obrania - I co teraz? - dziewczyna wzruszyła ramionami.
Rozejrzałem się dookoła. Cisza, spokój, las, jezioro... ani żywej duszy. Na górze było otwarte okno. Za ten pomysł, Brooke również mnie zabije.
-Wjedziemy przez okno - wskazałem na piętro. Dziewczyna spojrzała w górę, po chwili posyłając mi wymowne spojrzenie.
-Ciekawe jak zamierzasz to zrobić? - sama zaczęła się zastanawiać.
-Wejdziemy na daszek tarasu po tych szczebelkach, chyba się nie zarwą pod twoim ciężarem, prawda? - poczułem na swoich żebrach łokieć Brooke. Delikatnie zgiąłem się w pół - A potem... podsadzę cię do góry i wśliźniesz się przez okno do środka - uśmiechnąłem się bezproblemowo.
-Czy ja ci wyglądam na kaskadera i człowieka narażającego życie? - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
-Z opowieści babci wynika, że jednak lubisz pewnego rodzaju ryzyko - wypowiedziałem nieco ciszej, sprawdzając czy oby na pewno szczebelki wytrzymają.
-Chwila, chwila... co powiedziała ci moja babcia? - dziewczyna spojrzała na mnie z dołu z nieukrywanym zaciekawieniem.
-A wiesz... - skupiłem się na złapaniu dłońmi daszku - To i owo - wskoczyłem na niego i spojrzałem na Brooke z góry, uśmiechając się szeroko - Wchodzisz?
Przez chwilę dziewczyna się wahała, nie wiedząc czy mój pomysł jest do końca dobry. Jakby były z tym jakiekolwiek wątpliwości. Po chwili jednak położyła nogę na szczebelku i zaczęła się wdrapywać. Podałem jej dłoń by jej pomóc i po chwili razem byliśmy na górze.
-Wskakuj - uklęknąłem by bezproblemowo położyła nogi na moich ramionach.
-Jak coś zrobisz to pamiętaj co ci mówiłam - oparła dłonie o moje ramiona i wdrapała się bezproblemowo.
-Postaraj się nie zniszczyć mojej fryzury, dobra? - wstałem na proste nogi. Brooke zachwiała się, chwytając dłońmi parapet i skoczyła do góry. Moje ramiona...
Położyła się na brzuchu, otwierając uchylone okno i po chwili była już w środku. Wyjrzała przez nie z trumfem wyrysowanym na twarzy. odwzajemniłem uśmiech i zeskoczyłem z daszku na ziemię. Po chwili drzwi od domu zostały otworzone. Wszedłem do środka.
-A widzisz... udało się. Moje pomysły są niezawodne...
-To nie zmienia faktu, że klucz musi się znaleźć - przypomniała, zamykając za mną drzwi. Spojrzałem na nasze brudne od czarnej ziemi ubrania. Sięgnąłem do kieszeni spodni i wyciągnąłem z niej kluczyk, pokazując go Brooke z szerokim uśmiechem. Dziewczyna popatrzyła do na niego to na mnie, a jej dolna warga przez chwilę poruszała się w górę i dół.
-Ja cię dosłownie posiekam... - zamknęła oczy. Odsunąłem się parę kroków do tyłu, szukając w razie czego drogę ucieczki.

Brooke?
To gdzie jedziemy na wycieczkę? xd

Od Harry'ego cd. Isabelle

Zacząłem szybko przeszukiwać swoje kieszenie, nie mogąc odnaleźć w nich komórki. Całe szczęście Brittany wygrzebał ją ze sterty liści, więc szybko chwyciłem telefon do ręki i biegiem ruszyliśmy w stronę autobusu. Gdy Isabelle wsiadała do środka, my ledwo wybiegliśmy na chodnik i wciąż nie wiem jakim cudem, udało nam się w porę dobiec i kupić bilety. Usiadłem zdyszany obok dziewczyny, a pies wskoczył na moje kolana, jednak zaraz przeszedł do swojej właścicielki. 
- Masz słabą kondycję, za dużo palisz - zaśmiała się.
- Nie palę - westchnąłem - Spróbowałabyś biec szybko zaraz po zderzeniu się z drzewem, to naprawdę nie jest takie proste.
- Może to nie jest proste, ale za to bardzo zabawnie wygląda. - Spróbowała zachować powagę, jednak już po chwili parsknęła śmiechem.
- Wiesz co... nie rozmawiam z tobą. - Udałem obrażonego i odwróciłem wzrok w stronę okna.
- Okej, czyli gramy w teledysku, rozumiem - odpowiedziała, robiąc dokładnie to samo co ja.
Jak powiedziałem, tak się stało. Przez większość drogi wcale się nie odzywaliśmy, chyba, że w momentach, gdy Britanny zaczynał się kręcić i chciał urządzać sobie przechadzki po autobusie. Pies widocznie sygnalizował nam silną ochotę zaspokojenia swoich potrzeb fizjologicznych, jednak w tym przypadku nie było to możliwe.
- Błagam cię - jęknąłem - Już blisko, wytrzymasz te pięć minut.
- Harry, on nie wytrzyma. Wysiądźmy tu, a dalej.. pójdziemy na pieszo. - Wzruszyła ramionami.
- O nie, nie, aż tak to mi się nie chce chodzić. Nie martw się, to zuch chłopak, przetrzyma te kilka kilometrów.
- Lepiej go znam i wiem, że nie wytrzyma! - uniosła głos.
- Isabelle, nie przesadzaj. - Wywróciłem oczami, a pies ponownie wskoczył na moje kolana.
- Em.. Harry. On chyba już nie wytrzymał. - Isabelle zmarszczyła brwi, wskazując na podłogę pod naszym siedzeniem.
- O cholera, faktycznie.
- Masz swojego zuch chłopaka, mówiłam, żebyśmy wysiedli.
- Spokojnie, to da się jakoś załatwić. Po prostu udawaj, że.. em.. po prostu zachowuj się naturalnie, nikt nie zauważy.
- Okeej.
Chciało mi się śmiać, chciało mi się cholernie śmiać, jednak musiałem zachować powagę. Droga, którą musieliśmy jeszcze pokonać na całe szczęście nie była zbyt długa i po jakiś ośmiu minutach byliśmy już na miejscu. Isabelle przypięła Brittany'emu smycz i szybko opuściliśmy pojazd.
- To nie było zbyt grzeczne - westchnęła, kierując się w stronę chodnika.
- Wiem, ale chcesz wrócić i to posprzątać? - Uniosłem brwi - Za to, że sprowadzam cię na złą drogę.. stawiam lody.
Gdy tylko zauważyłem wielką budkę z lodami, wiedziałem, że na pewno nie będę mógł przejść obok niej obojętnie.
- Podoba mi się ten pomysł. - Uśmiechnęła się szeroko i ruszyliśmy w stronę naszego celu.
Muszę przyznać, że o dziwo pogoda nam dopisywała. Świeciło słońce, niebo było lekko pochmurne, a wiatr nie był zbyt silny. Bardzo dobry dzień na wyjazd nad morze!
- Jakie lubisz? - spytałem, zatrzymując się przy budce.
- Zaskocz mnie - zaśmiała się.
O nie, nie. Znając mnie i moją wspaniałą intuicję, wybiorę te, których nienawidzi, albo ma na nie uczulenie. Podszedłem bliżej i zamówiłem lody o smaku malinowym i mango.
- Masz uczulenie na maliny? - Zmarszczyłem brwi, odwracając się w jej stronę.
- Wziąłeś mi malinowe? - Spytała lekko zdziwiona.
- O cholera, nie lubisz ich?
- Tu cię zaskoczę, bo uwielbiam. Nie mam pojęcia, jakim cudem tak dobrze trafiłeś.
Dzięki Bogu.
Postanowiliśmy od razu udać się na plażę, by nie stracić ani chwili, w końcu nie wiemy jeszcze, o której będziemy wracać i.. teoretycznie mogliśmy sprawdzić, kiedy kursuje autobus, jednak żadne z nas nie pomyślało o tym w odpowiednim momencie.
- Jejku, jak ja kocham lody o smaku mango - westchnąłem.
- Moje malinowe są dużo lepsze.
- Nie ma szans, nie wygrają z mango! - zawołałem.
- Naprawdę chcesz się kłócić o smak lodów? - Uniosła brwi.
- Spróbuj i przyznaj mi rację - powiedziałem, podając jej mojego loda.
- Hm.. muszę przyznać, że całkiem dobry - odezwała się, gdy już spróbowała - Ale spróbuj tego.
Mogłem się spodziewać, że Isabelle przywali mi lodem w twarz, jednak sądziłem, że nie będzie do tego zdolna, zwłaszcza, że jesteśmy na plaży i ktoś mógłby przypadkiem ją wrzucić do wody.
tak sobie wyobrażam jego minę w tym momencie XD
- I tak moje lepsze - westchnąłem, wycierając twarz -
~~*~~*~~
Zwiedziliśmy sporą część miasta, jednak i tak plaża była dla nas najciekawszym i jednocześnie najpiękniejszym miejscem. Zatrzymaliśmy się kawałek przed brzegiem i odłożyliśmy swoje rzeczy na piasek.
- Ej.. myślisz, że woda jest zimna?
- Nie wiem, pewnie tak. - Wzruszyła ramionami. - Harry.. proszę cię, nie patrz tak na mnie.
- Dlaczego?
Już nie zdążyła odpowiedzieć na moje pytanie, bo szybko podniosłem ją i przerzuciłem sobie przez ramię, kierując w stronę wody.
- Harry! Puść mnie! - krzyknęła, jednak to nie powstrzymało mnie przed kąpielą w cholernie zimnym morzu.
Gdy tylko wrzuciłem Isabelle do wody, ta pisnęła głośno i szybko ruszyła w stronę brzegu.
- Styles! Jestem cała mokra!
- To chyba dobrze, prawda? - Uśmiechnąłem się, czekając aż uda mi się ją zdenerwować. Wygląda uroczo i jednocześnie dość śmiesznie gdy jest zła.
- Poczekaj, aż wrócimy do akademika!
- Ej, ale to było za te lody - zaśmiałem się, wychodząc z wody.
Dziewczyna objęła się rękoma, a wiatr zaczynał coraz mocniej wiać.
- Lepiej sprawdźmy, o której mamy autobus powrotny - jęknęła, podnosząc swoją torbę, której Britt cały czas dzielnie pilnował.
- Tak czy siak, nie wpuszczą nas mokrych do autobusu. Lepiej chodźmy się przebrać.
Dziewczyna kiwnęła głową i oboje ruszyliśmy w poszukiwaniu jakiegoś wygodnego miejsca, w którym bez problemu moglibyśmy zmienić ubrania. Weszliśmy do jednej z restauracji, niestety Brittany musiał poczekać na zewnątrz, więc wiedzieliśmy, że trzeba szybko się ogarnąć. Poszliśmy do łazienek i w moment uporaliśmy się z przebieraniem, jednak Isabelle miała na sobie legginsy i bluzkę na krótki rękaw.
- Nie wzięłaś żadnej bluzy? - Zmarszczyłem brwi.
- Wzięłam, niestety jest mokra. - Gdyby wzrok mógł zabijać, to już byłbym martwy.
- Czekaj, dam ci swoją.
Zdjąłem plecak i wyjąłem z niego szarą bluzę z kapturem, rzucając nią w stronę dziewczyny.
- Dzięki - mruknęła pod nosem i czym prędzej wyszliśmy ze środka.
Jak to się mówi? Kwiecień plecień? Muszę się z tym zgodzić, bo w momencie, w którym wchodziliśmy do środka świeciło słońce, a na niebie widniały jedynie pojedyncze chmury, a gdy wyszliśmy zdążyło się już nieźle rozpadać.
- Biegniemy na przystanek? - Zaproponowała Isabelle, odwiązując smycz Brittany'ego.
- Chyba nie mamy wyjścia - jęknąłem, nie mając nawet najmniejszej ochoty na bieganie.
Ruszyliśmy prędko w stronę przystanku i na całe szczęście, nie znajdował się on aż tak daleko. Isabelle podeszła do rozkładu jazdy, a ja usiadłem na ławce, drapiąc psa za uchem.
- Jeżdżą tu pociągi? - spytała po krótkiej chwili.
- Chyba nie, a jeżeli tak, to na pewno nie o tej porze. A co?
- Ostatni autobus odjechał dziesięć minut temu.
- C-co? - spytałem, zrywając się na równe nogi.
Podszedłem do rozkładu, mając nadzieję, że dziewczynie zebrało się na żarty ze mnie, jednak.. niestety to była prawda. O tej porze ciężko będzie złapać chociażby taksówkę, a jeżeli już to na pewno nieźle sobie za to policzą. Odwróciłem się do Isabelle, naciągając jej kaptur na głowę. Bluza sięgała jej prawie do kolan, co sprawiało, że wyglądała całkiem uroczo.
- Więc co teraz robimy? - spytałem - Na pewno nie będę szedł kilkadziesiąt kilometrów pieszo.


Isabelle?


Od June do Alistaira

Moment kiedy budzisz się z uczuciem, jakby wbijano w twoje ciało tysiące gwoździ... piękne i przerażające. Samotna łza spłynęła po moim policzku. Zawsze działo się to samoczynnie, jakby mój organizm chciał, żebym płakała, ale ja nie płaczę. Ostatni raz zrobiłam to na wiadomość o śmierci mojego chłopaka... dlaczego nie powiem po imieniu? Bo jego imię, nie przejdzie mi przez gardło, sama myśl o nim boli i obrzydza mi siebie. Chyba z godzinę unosiłam się, by wreszcie usiąść. Sięgnęłam po pudełko stojące na stoliku nocnym. Wyciągnęłam z niego strzykawkę wypełnioną złotym płynem i wstrzyknęłam sobie w żyłę. Kolejną godzinę ból powoli puszczał, aby powrócić do normalnego poziomu. Trzeba iść coś zjeść, a później na lekcje. Nie chciałam iść na lekcje... nic nie chciałam. Z trudem przedostałam się do łazienki, oparłam się o umywalkę i spojrzałam w lusterko. Wyglądałam, jakbym wcale nie spała. Nie, że jakieś wory czy cienie, ale byłam zmęczona. Tak... ból męczy. Rok ma 365 dni. To o 365 dni za dużo. Mogłabym się zabić, ale to tchórzostwo. Teraz to wiem...
Złożyłam jakieś spodnie, koszulę, tenisówki, związałam włosy w luźny kok i wyszłam z pokoju. Cel był prosty, znaleźć kawę. Znalazłam ją na stołówce pełnej ludzi, którzy się przepychali, dotykali mnie i przestawiali. Krótko mówiąc, sprawiali ból. Po co oni tu są? Nie rozumiem, po co. Cholerni egoiści. Zwinęłam kubek pełen gorącego, jasnobrązowego napoju i polazłam na koniec pomieszczenia, żeby tylko mnie tam nikt nie znalazł. Rozsiadłam się na krzesełku i podciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Powoli delektowałam się napojem. Najlepsze w byciu kaleką jest to, że nikt mnie się nie czepia, jeśli się gdzieś spóźnię. Powiem, że noga mnie bolała o jeszcze będą mi współczuć. To ohydne. Wymiotować mi się chce, kiedy nachodzą mnie takie myśli...
Do mojego stolika podszedł jakiś bardzo wysoki chłopak. Podniosła głowę, aby na niego spojrzeć, kiedy nasze spojrzenia się spotkały uśmiechnął się. Spłynęło to po mnie, jak po kaczce... może byłam nią w którymś wcieleniu.
- Cześć, mogę się dosiąść?
- Proszę - przekręciłam oczami.
- A czemu taka ślicznotka ma zły humor?
- Bo ślicznotce wszyscy wybaczą - odparłam, a on się zaśmiał. - Tylko najpierw trzeba być ślicznotką.
- Proszę cię, mogłabyś być modelka albo miss z tego co widzę.
Spojrzałam na niego. Co za idiota. Może i nieświadomy swoich czynów, ale idiota. Chciałam zostać modelką. Byłam nią... Byłam cholera jasna! BYŁAM.
- Nie sądzę aby dziewczyna z ohydnymi bliznami mogła zostać miss.
- Ohydnymi? - uniósł brew. - Nie wierzę.
- Cóż udowadniania nie mam w zestawie, więc będziesz musiał zostać niedowiarkiem.
- Szkoda - puścił mi oczko. Zero reakcji. Chociaż. Wymownie pochyliłam się nad stołem i zlustrowałam go wzrokiem.
- Może i szkoda.
- Długo tutaj jesteś?
- Nie, ale na tyle długo, żeby poznać za wielu ludzi.
- Nie lubisz ludzi? - zdziwił się.
- Nie, kiedy sprawiają mi ból.
- A kiedy to robią?
- Dzisiaj za każdym razem, kiedy mnie dotkną. Taki bonus nieuleczalnej choroby.
- Nie wierzę.
- Słabo z tą twoją wiarą - odparłem. - Co pijesz?
- Gorącą czekoladę - sięgnęłam po jego kubek i wypiłam łyka zanim zdążył zaprotestować. Była gorzka. - Fuj, gorzka.
- Nie wiesz, że nie rusza się nie swojego?
- Oj, przecież całego ci nie wypiłam, nie?
- To jakie masz jeszcze te bonusy? - zapytał z uśmiechem.
- Mogę się spóźniać, mam wciąż życzenie dla dżina, mam wszystko co chcę, rodzice są aż zbyt wrażliwi i mnie denerwują... nic ciekawego - odparłem, stawiając nogi na podłodze i opierając się łokciami o blat.
- I jak się spóźnisz to nic ci nie zrobią?
- Robię słodkie, smutne oczy i mówię, że tak bardzo mnie bolała noga, że lewdo doszłam do sali. Ohydne...
- Jak to ohydne?
- Normalnie... zdechłabym z bólu, a się do niego nie przyznała, ale to najlepsza wymówka jaką mam - mruknęłam.
- Przesadzasz z tą ohydą, w końcu cię boli, tak? Bo tak zrozumiałem.
- No boli... - zamyśliłam się.
- Chce ci się iść na lekcje? - zapytał.
- Nie... A coś proponujesz?
- Tak. Bo wiesz, przypadkowo mi też się nie chce iść.
- Niech będzie - odparłam, sama się zdziwiłam, że tak szybko dałam się namówić do wyjścia z tym chłopakiem. Jednak to lepsze od gnicia na lekcjach, a zresztą, miałam być bardziej normalna niż zwykle, nie? - Tylko proszę bez wysiłku fizycznego, bo będziesz mnie nosił.

Alistair?
Niech zacznie się gra xD

Od Phill'a Cd. Isabelle

- Ładnie to tak? -spytałem zatrzymując dziewczynę, ta spiorunowała mnie wzrokiem
- To znaczy jak? -zapytała
- Poczułem się bardzo smutny gdy się obudziłem, a nie było Cię przy mnie.. -wyszydziłem powstrzymując się od śmiechu
- Trzeba było nie spać tak długo, a w ogóle jak znalazłeś się tu tak szybko? -spytała po chwili namysłu
- Mam samochód? -powiedziałem ironicznie
- Ale przecież poszliśmy z buta.. -powiedziała Isabelle
- Załatwiłem to gdy spałaś, chciałem zadbać o to byś ni musiała tułać się taksówką, albo wracać na piechotę, cóż.. Nie udało mi się.. -wyjaśniłem
- Musisz być szybszy..-pokiwała głową i zamknęła drzwi boksu
Ehh.. Z dziewczynami...
***
Po treningu poszedłem do pokoju, przebrałem się w czyste ubrania i wybierałem się na przejażdżkę nad wodospad. Wpadłem na pomysł, żeby zabrać ze sobą Isabelle, ale właściwie niby czemu miała by się zgodzić?
***
Zgodziła się! Pod warunkiem, że zabierzemy Britt. Dla mnie nie był to kłopot
- Nie ma sprawy powiedziałem
Wyszliśmy na dwór, a ja jako dżentelmen otworzyłem dziewczynie drzwi do auta i zamknąłem je za nią, sam zaś wskoczyłem górą przez zamknięte
- Nie popisuj się.. -mruknęła Isabelle
- Wybacz, zachowałem się jak szczeniak.. Mogę iść do konta? -spytałem robiąc smutną minkę i oczy szczeniaczka, a dziewczyna wybuchnęła śmiechem
- Jedźmy już. -dodała po chwili
***
Gdy byliśmy na miejscu (na wzgórzu nieopodal wodospadu) otworzyłem bagażnik i wyciągnąłem z niego kosz piknikowy i koc.
- Ty tak poważnie? -zapytała dziewczyna wybałuszając oczy
Znalezione obrazy dla zapytania kocur gif- Zamknij buzię bo Ci mucha wleci -zaśmiałem się
***
Kilka minut później wszystko było już rozłożone, Britt żebrał o jedzenie, od czasu do czasu z rezultatem. W pewnym momencie husky zerwał się z miejsca i pobiegł w krzaki.
- Brittany! Chodź tutaj! -zareagowała natychmiast Isabelle
Husky wrócił do pani, a w krzakach coś się ruszało. Zerwałem się na równe nogi i zobaczyłem.. Kota! Dosłowie kota.. Wziąłem go na ręce, Britt podszedł i powąchał go bez jakiegokolwiek zamiaru wyrządzenia mu krzywdy.
- Skąd się tu wziąłeś maluchu? Gdzie twój pan? -zadawałem retoryczne pytania, wiedząc że kocur jest bezpański
- Weźmiesz go? -zapytała Isabelle unosząc jedną brew i głaskając swojego psa
- No raczej, przecież go tu nie zostawię.. -powiedziałem
***
Po udanym pikniku w towarzystwie czworonogów wróciliśmy pod akademię. Otworzyłem dziewczynie drzwi, wypuściłem też jej psa i wróciłem na miejsce kierowcy
- A ty gdzie się jeszcze wybierasz? -zapytała dziewczyna
- Do miasta. Muszę zabrać go do weterynarza -wskazałem na rozłożonego na tylnej kanapie kocura -przy okazji kupię mu trochę rzeczy, wiesz nie jestem przygotowany na czworonoga -zaśmiałem się drapiąc po karku -Co chcesz jechać ze mną? -zapytałem

<Isabelle?>

Od Brooke CD Zaina

Telefon na stole zawibrował i na ekranie pojawiła się wiadomość. No nareszcie. Myślałam, że będziemy musieli siedzieć tu aż do zamknięcia.
- Ruszaj się. Wracamy- powiedziałam i wstałam, biorąc kurtkę z oparcia krzesła
Zain wstał nawet nie protestując i również zarzucił na siebie bluzę. Wyszliśmy z lokalu i udaliśmy się na parking. Odruchowo ruszyłam na miejsce od strony kierowcy, ale zaraz naprzeciwko mnie stanął Zain z promiennym uśmiechem i pokazał mi kluczyki w dłoni. No tak. Obeszłam auto i usiadłam od strony pasażera. Gdy siedzielismy w środku zmierzyłam chłopaka spojrzeniem.
~***~
Zain zaparkował w tym samym miejscu co ja poprzednio. Babcia siedziała na tarasie z kubkiem herbaty w ręku i uśmiechnęła się na nasz widok. Wysiadłam z auta i okrażając je stanęłam na drodze chłopakowi, chcąc odzyskać kluczyki. Po chwili wachania oddał mi przedmiot. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę starszej kobiety. Słońce zaszło, ale dalej było widno.  Od strony stajni było słychać ciche pomruki koni. Babcia wyściskała mnie. Nie było mowy o tym aby Zain nie zaprezentował się ze złej strony. Wszedł za mną z promiennym uśmiechem. Oczywiście zapomnieliśmy o torbach i byliśmy zmuszeni wrócić po nie do auta. Weszliśmy do domu. Od razu zauważyłam, że od środka dom był odświeżony. Odłożyłam bagaże w swoim pokoju na pietrze i zeszłam na dół.
- Gdzie podział się zapasowy klucz z boksu?- spytałam
- Nie było go tam?- spytała, wyraźnie zdziwiona moim pytaniem kobieta
Pokręciłam głową w odpowiedzi.
- Najwyraźniej jest w szufladzie- wzruszyła ramionami i zniknęła w kuchni
Przy kolacji nie odbyło się bez pytań o szkołę, oceny i treningi.
Babcia zaraz po posiłku poszła spać. Było kilka minut po dwudziestej pierwszej. Nie byłam w ogóle zmęczona podróżą. Jednak przyszło ono dopiero dużo później.

*Następny dzień*

Zeszłam na dół. Było po dziewiątej. Babcia wraz ze stajennymi mieli pojawić się na miejscu trochę szybciej. Ja wolałam dojechać tam trochę później. W kuchni siedział Zain nad kubkiem kawy. Podeszłam i zabrałam kubek sprzed nosa chłopaka i upiłam łyk.
- Ej no! To moje- burknął niezadowolony
- A przerwa od kawy? Przyda ci się. Nie marudź- odparłam
Nic nie odpowiedział i podparł głowę na dłoni. Widziałam przez okno jak stajenny zamyka jedną z przyczep. Lubiłam widok z tego okna. Nie dość, że było dużo to dodatkowo rozpościerał się z niego widok na padoki i kawałek stajni.
~***~
Wróciliśmy dużo szybciej niż się spodziewaliśmy. Byliśmy tam góra dwie godziny. Sama kobieta wraz z końmi miała wrócić dopiero po południu. Czasami nie mogłam się nadziwić, że ma ona w sobie tyle energii. Babcia mówiła, że przekazała klucz do domu chłopakowi. Gdyż mnie nie mogła niby znaleść. Jasne. Wymówka. Zain zapomniał zupełnie o tym, że je ma. Przetrzepał kieszenie i w końcu w jednej z nich znalazł klucze. Jednak zbyt trudnym zadaniem było dla niego utrzymanie ich w rękach i metalowe klucze po chwili znalazły się pod tarasem. Westchnęłam zrezygnowana.
- Wchodzisz po nie- powiedziałam i wskazałam na drewniany taras w miejscu gdzie przed chwilą spadły klucze
To ja tu mam plan wybrać się na wycieczkę krajoznawczą po jednych z ładniejszych miejsc jakie znam z grzbietu konia, a on mi takie niespodzianki sprawia.

Zain?
Wybacz za jakość i wgl >.<
Zakończenie wcale nie jest brane z własnych doświadczeń xdd

Od Isabelle cd. Phill`a

Nie byłam zbyt zadowolona z tego pomysłu, na który wpadłam, ale kanapa w salonie była mała. Chłopak ledwie się na niej mieścił, a ja już kiedyś przerabiałam wraz z bratem taką sytuację. Potem przez dwa dni jęczał jak to go bolą plecy i dlaczego nie mógł zająć chociaż jednej trzeciej łóżka, które sobie pierwsza zajęłam. Nie chciałam mieć marudzącego dziecka przez cały dzień.
Otworzyłam oczy, czując na twarzy język Brittany`ego. Skrzywiłam buzię, odpychając psa od siebie. Teraz jestem cała mokra! Otworzyłam oczy, czując ciepło, tym razem w okolicach rąk. Spojrzałam na leżącego obok Phill`a. Gwałtownie się odsunęłam. Moja mina musiała być w tamtym momencie bezcenna. I co on robi bez koszulki? Wstałam z łóżka ostrożnie by go nie budzić. Z całą pewnością oberwie mu się.
Ruszyłam w kierunku łazienki, zabierając przy okazji ze sobą wczorajsze rzeczy. Wzięłam szybki prysznic, związałam włosy w kucyk i wyszłam, od razu odnajdując smycz, leżącą na krześle w salonie. Zauważywszy na podłodze podartą poduszkę, przez chwilę stałam jak wmurowana w ziemię. Sprawka psa. Kierownik hotelu będzie miał ochotę kogoś chyba dzisiaj zabić. Zostawię sprzątanie Phill`owi. Posłałam śpiącemu chłopakowi ostatnie spojrzenie. Była siódma rano. Zapewne zdziwi się, że wyszłam, ale cóż. Zamknęłam po cichu drzwi i tak samo jak wprowadziłam psa do hotelu to wyprowadziłam. Sama potem ruszyłam do recepcji i wymeldowałam się na nazwisko Phill`a. Nie obrazi się, że zostawiłam go z tym kosztem. Przy okazji wspomniałam o drzwiach, które stały się powodem problemu i wyszłam. Sięgnęłam po portfel z kieszeni kurtki i wsiadłam do taksówki. Pies wskoczył obok na siedzenie. Przy okazji pokłóciłam się nieco z kierowcą gdyż nie był zbyt obiektywnie nastawiony do Brittany`ego. Jednak wystarczyło trochę podyskutować i pójść na kompromis bym mogła w spokoju dojechać do akademii.
Dałam kierowcy pieniądze i ruszyłam wzdłuż ścieżki, z której był już widoczny budynek uniwersytetu. Musiałam wrócić do pokoju i się przebrać. Chyba dobrze zrobi mi również przejażdżka.
Weszłam do budynku, otwierając swój pokój. Brittany od razu skoczył na swoje posłanie, szarpiąc przy tym biednego miśka. Ja natomiast otworzyłam szafę i wyjęłam bryczesy oraz wygodną koszulkę i przebrałam się w łazience. Zaraz potem z powrotem wyszłam z pokoju, kierując się do stajni.
Silverino, jak się okazało, był na pastwisku. Wzięłam kantar ze sobą i żwawym krokiem ruszyłam po niego. Koń w spokoju wygrzewał się w porannym majowym słońcu, które co jakiś czas zostało przykrywane przez chmury. W tym momentach robiło się zimniej. Nie zamierzał wcale wstawać, gdy zobaczył mnie na horyzoncie. Czekał aż do niego podejdę. Wtedy podniósł się i mierzwiąc przy tym grzywę, uniósł energicznie głowę do góry. Zaprowadziłam go do stajni, planując trasę wycieczki w teren. Najlepiej jakieś dalekiej, dwugodzinnej. Szybko go wyczyściłam i udałam się po sprzęt. Zamierzałam właśnie wyjść, gdy w dali zobaczyłam znajomą sylwetkę. O, czyżby w tak szybkim czasie uporał się z wyjściem z hotelu?
Odłożyłam sprzęt, ignorując go i wchodząc z powrotem do boksu Silverino.

Phill?

Od Lewisa C.D. Olivii

W głębi duszy miałem nadzieję, że nie będzie aż tak źle, jak mówiła Olivia. Cóż... nadzieja matką głupich. Ja naprawdę widziałem wiele pijanych osób, potrafiłem nawet się z nimi jako tako dogadać, ja za to miałem mocną głowę, co nie było wielką zaletą, szczególnie w takiej sytuacji. Prosiłem, pij powoli, a ta swoje, czyli 3/4 drinka na raz.... drinka, właściwie to to sama wóda była. Aż się skrzywiłem patrząc na to. Prędzej bym wszystko zwrócił, niż tyle na raz wypił. Straciła na chwilę równowagę, a ja się zerwałem na równe nogi, pomimo że i tak bym nie zdążył do niej dobiec, jednak po chwili wróciła do pionu i się zaczęło... Nie trudno było zgadnąć, że urwał jej się film, bo zaczęła opowiadać historie, których nikt nigdy nie chciałby nikomu powiedzieć. Podszedłem do niej powoli, przestało mi się kręcić w głowie dopiero po kilku krokach. Buźka się jej ani na sekundę nie zamykała.
- Hej, mała - wyciągnąłem do niej rękę. - Cicho, chodź do nas.
- Nie! - krzyknęła przerywając historię i zaczęła uciekać.
- Olivia - mruknąłem.
- Złap mnie!
- To nie jest najgorszy pomysł - poparł ją Gabriel. - Przynajmniej ją tu przyniesiesz.
- A ty, nie chcesz pobiegać? - zapytałem go, odpowiedział mi tylko śmiechem. - Czyli nie... Olivciu...
- No chodź Lewis!
- Nie będę za tobą biegał - odparłem.
- Zobaczymy - biegiem ruszyła wzdłuż barierki. I tak nie ma stąd wyjścia, w końcu wróci do punktu wyjścia... Ale jest kilka metrów barierki bez ekranu... Cholera. Pobiegłem za nią, ignorując krzyki i docinki moich przyjaciół. Kochane mordy.
Kilkanaście metrów dalej, kiedy zniknąłem im z oczu, zobaczyłem opierającą się o barierkę Olivię. Nie było tam ekranu, więc wiatr rozwiewał jej włosy. Pochyliła się tak, że praktycznie w połowie wisiała za barierką. Bujała się w przód, w tył i w przód i... Boże... Złapałem ją w pasie i przeciągnąłem ponownie na taras. Przyparłem dziewczynę do ściany, pod drugiej stronie, ponieważ tutaj korytarz był węższy.
- Przecież bym nie wypadła - odparła słodkim głosikiem.
- Miałem inne wrażenie.
- Martwisz się o mnie - pogłaskała mnie po policzku.
- To ja cię tutaj zabrałem, więc poczuwam się do odpowiedzialności za twoje bezpieczeństwo.
- O jaki ty jesteś słodki - patrzcie jakich ciekawych rzeczy można się dowiedzieć od pijanej osoby - i przystojny...
Jej dłonie powędrowały na mój tors i zaczęły po nim krążyć. Zaczyna się robić coraz ciekawiej. W sumie to chciałem, żeby jutro pamiętała tą chwilę. Jej reakcja mogłaby być bezcenna. Był tylko jeden problem, była tak pijana, że właściwie to co mówi, nie musiało nakładać się z tym, co czuje w rzeczywistości.
- A podobam ci się?
- Mhm - pokiwała głową.
- To chodź ze mną...
- A będziesz mój? - przerwała mi.
- Da się zrobić - odparłem. Objąłem ją w pasie i zacząłem prowadzić w stronę, z której przyszliśmy. Kiedy wyłoniliśmy się zza zakrętu, usłyszałem charakterystyczny szept, którego nienawidziłem, ale jakoś musiałem ją doprowadzić. Byliśmy dobre dziesięć metrów od nich, kiedy Olivia zaczęła się kręcić.
- Nie chcę do nich - krzyknęła i z całej siły, uderzyła mnie z łokcia w żebra. Niemal od razu ją puściłem. Nie mogłem oddychać, a ból nagle objął moje ciało. Gabriel zerwał się, aby mi pomóc.
- Łap ją - rzuciłem, a on od razu poszedł za nią. Poczułem jak po policzku spływa mi łza, upadłem na kolana i zgiąłem się w pół. Powietrza! Błagam, powietrza... Taki ból czułem chyba tylko po obudzeniu się ze śpiączki, po wypadku. Poczułem czyjeś ręce na moich plecach, ktoś coś do mnie mówił, jednak nie wiedziałem co. Po bliżej nieznanym mi czasie, usiadłem, a później położyłem się. Nade mną pochylała się Hail, a zaraz dołączył do niej Brian.
- Lewis, słyszysz mnie? - zapytała dziewczyna.
- Już tak - odparłem cicho, na szczęście mogłem już normalnie oddychać. - Złapał ją.
- Tak - mruknął Brian. - Ale ci przywaliła.
- Nieświadomie.
- Bronisz jej? - zapytała Hail.
- A mam przed kim? - pokręciła głową.
- Jak chcesz - rzuciła.
- Przestań. Mało razy dałaś mi w twarz po pijaku? - zapytałem, a Brian pomógł mi wstać. Wszyscy siedzieli jak wcześniej, tylko Olivia spała, oparta o tego jej przyjaciela... Paula? Chyba tak. Usiadłem na swoim miejscu.
- Mogę zapytać, co to było? - spytała mnie Melody, jak dobrze pamiętałem.
- Osoby pijane, mają więcej siły niż normalnie. Uderzyła mnie w ranę, po wypadku, która w sumie wciąż mnie boli...
- To lekko powiedziane - dodał Gab. - To tak jakby ranę ciętą solą leczyć.
- Co? - przeraziła się dziewczyna.
- Cóż... - mruknąłem dopijając drinka do końca.
-To co teraz? - zapytał Brian.
- Trzeźwiejemy, dajemy jej trochę pospać, żeby też wytrzeźwiała, no i wracamy... tylko obwodnicą, bo mam pomysł.
- Ty masz pomysł?! - wydarł się Gab.
- No a czyj on był?
- No dobra, twój - przyznał.
Przy procentach rozmowa jakoś prościej idzie. Okazało się, że ta dwójka, jest całkiem do wytrzymania, chyba zbyt szybko ich oceniłem... albo wciąż miałem za mało krwi w alkoholu. To było bardzo prawdopodobne. Kiedy Paul zaczął się kręcić pod naciskiem Olivii na jego ramię, podszedłem do niej, kucnąłem i delikatnie wziąłem ją na ręce. Wróciłem na swoje miejsce, usadziłem ją tak, aby siedziała tak, żebym nie musiał męczyć nóg jej ciężarem, jej nogi przerzuciłem sobie nad udem, oparłem ją o swój tors i objąłem trochę powyżej łokci. Nieświadomie dziewczyna wtuliła we mnie twarz i co kilka minut coś mruczała. Przynajmniej nie lunatykowała. Wszyscy byli już nieźle zmęczeni i zaczęliśmy się zastanawiać, jak wrócić do domów, kiedy Olivia się obudziła.
- Gdzie ja jestem? - zapytała, przecierając oczy.
- Na sześćdziesiątym ósmym piętrze najwyższego budynku w Londynie - odparłem.
- O Lewis... jesteś tu... to dobrze, choć nie do końca pamiętam, dlaczego tutaj jesteśmy.
- A co pamiętasz? - zainteresował się Brian.
- Że ktoś zapomniał o moich urodzinach i że jedliśmy spaghetti, a później, że krzyczałam.
- Darłaś się, aż uszy bolały, a jechałem kilka metrów za wami - zaśmiał się Gabriel.
- Poszłabym spać.
- Okey, to chodź zabierzemy cię - powiedział Paul.
- Wy też tutaj jesteście? O, jak miło... Ale ja chcę wrócić z nimi, chcę wracać motocyklem... i nie pożegnałam się z Aleksandrem.
- Chyba wciąż jest pijana - zauważyła Hailey.
- Pewnie tak, ale przynajmniej się przytrzyma mnie.
- Wy naprawdę chcecie jechać motocyklami?! - krzyknęła Melody.
- Oczywiście - prychnął Gabriel. - Jesteśmy profesjonalistami, nic nam nie będzie i tej małej też.
- Tylko nie małej - warknął Paul.
- Spokój - mruknąłem. - Wrócimy z nią do mnie, to nie pierwszy raz, kiedy będziemy tak jechać i jestem już praktycznie trzeźwy. Zbyt niemiecką głowę mam na takie napoiki.

* * *

Wyjechaliśmy na drogę ekspresową, nadkładaliśmy spory kawałek drogi i pewnie nikt by się nie zgodził na ten pomysł, gdyby nie to, że po pierwsze byliśmy na motocyklach i po drugie, Gabriel miał w plecaku małą niespodziankę.
Przed nami majaczył Londyn, na drodze było znośnie pusto, dochodziła pewnie trzecia, kiedy się zatrzymaliśmy. Nie obchodziło nas, że blokujemy całą drogę. Gabriel wyjął z plecaka trzy małe puszeczki, podłużne o niewielkiej średnicy. Jedną zostawił sobie, drugą rzucił Hail, trzecią mi.
- Gotowa na gwóźdź programu? - zapytałem siedzącej za mną Olivii, która zaczynała dochodzić do siebie.
- Chyba tak.
- Trzymaj się mocno i nie puść tej puszeczki - odparłem spokojnie, przysunęła się jeszcze bliżej mnie. Kiwnąłem głową do przyjaciół, wręczyłem przedmiot Olivii i w tym momencie, odpaliłem ją, w ułamku sekundy ruszyliśmy. Otoczył nas kolorowy dym.
- Świece dymne? - pisnęła Olivia.
- Podoba się?
- Jest cudownie! Dziękuję!
- Jeszcze będziesz miała do tego okazję - zaśmiałem się przyspieszając. To wyglądało jakbyśmy płynęli w morzu kolorów, albo lecieli w chmurach, gdyby tylko Gab nie wytrzasną jednej zielonej świecy, która delikatnie nie pasowała do fioletu świecy Olivii i pomarańczu Hailey. Ale co tam, w końcu liczy się zabawa...

* * *

Rozstaliśmy się pod moim domem, Gabriel i Brian odjechali, a Hail poszła chwiejnym krokiem do siebie. Zostaliśmy tylko we dwoje.
- Masz fajnych znajomych.
- Dziękuję - odparłem. - Twoi też nie są tacy źli, jak myślałem.
- Uznam to za komplement... - ziewnęła. - Spać mi się chce.
- No to idziemy.
- Zanieś mnie - szepnęła, wyciągając do mnie ręce. Westchnąłem.
- Okey, niech ci będzie skrzacie.
- Nie jestem skrzatem.
- Jesteś - uśmiechnąłem się, biorąc ją na ręce. - Taki mały, leciutki skrzat, który zmieściłby się do kieszeni...
Zasnęła. Dobrze, że ją niosłem, nie musiałem jej przynajmniej łapać. Cicho podszedłem do drzwi i łokciem spróbowałem otworzyć drzwi. Zamknięte... pięknie. Spojrzałem na ulicę, na której stał samochód należący do rodziców. Przypomnieli sobie widocznie, że mieli nieletniego syna. Nagle zamek w drzwiach się przekręcił, a przede mną stanął Aleksander.
- Czekałem na was.
- Dzięki, braciszku.
- Proszę bardzo, braciszku - uśmiechnął się. Zamknął za nami drzwi. Skierowałem się prosto do pokoju, marzyłem tylko o łóżku. Położyłem Olivię i sam poszedłem się ogarnąć. Kiedy wreszcie, czyściutki, odświeżony i jakby wypoczęty wylazłem z łazienki, wziąłem się za nią. Zdjąłem jej buty i ogólnie ją rozebrałem, zostawiając tylko bieliznę i ubrałem w jedną z moich bluzek, w której i tak wyglądała jak w sukience. Wyszedłem z pokoju i polazłem do Aleksandra.
- A myślałem, że jej nie opuścisz - zaśmiał się, kiedy przesunąłem go na łóżku.
- Warto przynajmniej spróbować uratować resztki jej godności osobistej.
- Miejmy tylko nadzieję, że nie lunatykuje.
- Przestań - mruknąłem. - I tak nie wiem czy zasnę.
Odpowiedział mi tylko śmiechem.

Olivia?
Hahahahahahahaha 

Od Isabelle cd. Harry`ego

Z początku myślałam żeby nie zabierać Bittany`ego i komuś po prostu powierzyć nad nim opiekę, ale myśląc, że rzeczy danej osoby miałyby ucierpieć na zębach psa, zrezygnowałam z dalszego poszukiwania. W końcu chyba się nie obrażą jeśli zabiorę mniejszego towarzysza do zabaw. Pies w tym czasie położył się na mojej torbie i sprawdzał działanie zamka. Zepchnęłam go na dół, wkładając kolejną rzecz, chyba ostatnią, która wydawała mi się potrzebna.
Rano jeszcze byłam u Silverino chociaż trochę go rozruszać. Teraz będzie miał wolne przez kilka dni. Nie specjalnie prosiłam kogoś aby do niego zajrzał. Ogier z pewnością poradzi sobie sam.
Usiadłam na łóżku, zakładając na głowę okulary przeciwsłoneczne i przełożyłam torbę przez głowę. Pies stanął przy drzwiach jakby doskonale wiedział, że zabieram go ze sobą i charakterystycznym skomleniem poganiał mnie. Założyłam buty i wyszłam z pokoju, zamykając drzwi i chowając klucz w kieszeni.
Myślałam, że będę co najwyżej druga, sądząc po godzinie o której wyszłam z pokoju, jednak jak się okazało byłam jedyną, która o ustalonej godzinie znajdywała się przed akademikiem. Po Harry`m spodziewałabym się spóźnienia, ale nie po Charlotte, która zapewne również zadbałaby o punktualność swojego chłopaka. Usiadłam na murku, opierając dłonie o zimny marmur i spojrzałam na telefon. Żadnej wiadomości, odzewu czy czegokolwiek. Spojrzałam na Brittany`ego, który z braku smyczy pozwalał sobie na oddalanie. Szybko jednak przyleciał, szczekając na widok znajomej osoby jaką był Harry. Chyba i on zdziwił się, że widzi mnie samą. Spojrzał na zegarek, sprawdzając czy oby na pewno spóźnił się pięć minut czy też może jest przed czasem.
Jak się wkrótce okazało Nialla rozłożyło przeziębienie. Nie dziwię się Charlie, że zatrzymała go w pokoju, choć zapewne dla blondyna było to gorsze niż zabranie samych chusteczek. Spojrzałam na Harry`ego, który pomimo tego nie zamierzał zrezygnować z morza. Zresztą ja również byłam nastawiona na wyjazd.
-Dobra, w takim razie chodź. Życzmy Niallowi szybki powrót do zdrowia - zeskoczyłam z murku i przywołałam do siebie psa.
-Hehe... Będę przysyłał mu pełno zdjęć - chłopak uśmiechnął się złośliwie do telefonu i schował go z powrotem do kieszeni.
-Mogę wierzyć, że jesteś odpowiedzialnym kompanem? - spojrzałam na niego z delikatnym uśmiechem.
-Jestem wprost idealnym kompanem i zarazem najlepszym przewodnikiem - uniósł do góry brwi, otwierając samochód.
Chwyciłam na wpół otwarte drzwi i z powrotem je zamknęłam. Zdziwiony brunet spojrzał na mnie zdezorientowanym spojrzeniem. Pokręciłam głową, zabierając mu z rąk kluczyki i zamykając auto.
-Jedziemy na własną rękę - uśmiechnęłam się i odeszłam.
-A-ale...
-Nie czekam! - krzyknęłam z daleka, słysząc jak Harry z delikatnym wahaniem podchodzi bliżej. Rzuciłam mu kluczyki - Autobus nie gryzie, księżniczko. A tak będzie ciekawiej - przerwałam mu w chwili gdy właśnie otwierał usta by coś powiedzieć.

Szliśmy parkiem, gdy Brittany zauważył w dali wiewiórkę i szarpnął za smycz, którą trzymał Harry. Niestety chłopak przeżył spotkanie z pobliskim drzewem. Wybuchnęłam śmiechem, widząc jak oszołomiony zrywa się z ziemi i rozgląda dookoła. Pies wściekły szczekał na drzewo, opierając się o jego pień.
-Mówiłam, że ma siłę - strzepałam z jego płaszcza przyczepione liście.
-Toż to dzika bestia jakaś. Nie miałem szans - usprawiedliwił się z szerokim uśmiechem.
-Nie pogubiłeś butów ani nic za sobą to chyba dobrze? - odciągnęłam husky`ego od drzewa i spojrzałam w kierunku przystanku, widząc jak nasz autobus podjeżdża pod niego. O cholera - Harry, sprężaj tyłek! - krzyknęłam do chłopaka, który obecnie był zajęty oglądaniem siebie dookoła. Uniósł energicznie głowę do góry i rozbieganym spojrzeniem zaczął szukać przyczyny mojego pośpiechu.
-Chyba mnie nie zostawisz?! - ruszył za mną.
-Jak nie dogonisz autobusu to wyraźnie odwiedzę brytyjskie może sama - posłałam mu szybkie spojrzenie.

Harry?
Obcy komputer to jednak nie to samo

Od Phill'a Cd. Isabelle

- Daj ja spróbuję -powiedziała dziewczyna, mimo wszystko jej starania poszły na marne, bo drzwi jak na złość się zacięły. Bez sensu robić teraz zamieszanie o to i sprowadzać tu ludzi, skoro za drzwiami obok jest Britt, który w każdej chwili może zacząć szczekać przykuwając tym uwagę wszystkich dookoła, a my z pewnością wylądowalibyśmy na bruku.
- To nic nie da.. -powiedziałem nie mogąc już patrzeć na zapasy Isabelle z drzwiami
- To co teraz? -powiedziała dziewczyna po czym przypomniało jej się, że przecież mamy dwa pokoje - Dobra, chodź do mnie. -dodała po chwili
- Jak chcesz -powiedziałem szczerząc ząbki, aby podpuścić trochę dziewczynę
Zamknąłem za sobą drzwi, a Isabelle powiedziała, że myje się pierwsza. Lekko się zaśmiałem
- Zostawisz mnie samego z tym brytanem? -zaśmiałem się wskazując na psa, który akurat przeżuwał prześcieradło
- Przecież Cię nie zje.. -dziewczyna wywróciła oczami i zniknęła w łazience
Gdy już się wykąpała, poszedłem i ja się umyć. Gdy wróciłem Isabelle siedziała na łóżku głaszcząc psa. Spojrzała na mnie wymownie, gdyż byłem w samych bokserkach
- Weź coś na siebie załóż... -powiedziała
- Przeszkadza Ci to? -spytałem lekko się uśmiechając
Po chwili ciszy dziewczyna odpowiedziała - Trochę...
- Boże.. -westchnąłem i sięgnąłem po T-shirt - Rzuć mi jedną poduszkę chociaż -powiedziałem rozkładając na sofie koc
- Będziesz tam spał? -spytała unosząc jedną brew
- A gdzie mam spać? Na podłodze? -spytałem lekko sarkastycznie, po chwili gryząc się w język, pod żadnym pozorem nie chciałbym zrazić jej do siebie
- Nie jestem aż taka gruba, zmieścimy się przecież na łóżku.. -powiedziała
- To tak serio? -spytałem
- No.. -wzruszyła ramionami
Na mojej twarzy wymalował się szeroki uśmiech
- Na nic się nie nastawiaj. -zagroziła dziewczyna, a ja wybuchłem śmiechem
Chwilę później oboje już leżeliśmy w łóżku, przez kilka minut rozmawialiśmy, potem Isabelle stwierdziła, że idzie spać. W pewnym momencie, w środku nocy się przebudziłem. Chciałem wstać, ale dziewczyna tak mocno się we mnie wtuliła, że nie chciałem jej obudzić, dlatego odczekałem trochę, aż poluzuje uścisk, gdy to nastało wstałem i poszedłem do łazienki wykonać telefon. Załatwiłem, że przyprowadzą mojego meśka pod hotel, bo jeśli mam być szczery to nie chce mi się wstawać za pół godziny, żeby iść te piętnaście kilometrów, wolę godzinkę dłużej pospać.
Niedługo po rozmowie telefonicznej wyszedłem z łazienki, nie lubię spać w t-shircie, więc go zdjąłem ponownie zostając w samych bokserkach. Gdy tylko się znów położyłem Isabelle wtuliła się we mnie ponownie...

<Isabelle?>

Od Olivii C.D. Lewisa

Spuściłam wzrok w dół i poczułam jak moje policzki spłonęły rumieńcem,  a chłopak delikatnie pstryknął mnie w nos. Po chwili przypomniałam sobie o obecności jego przyjaciół, więc odsunęłam się od niego i spojrzałam kolejny raz na miasto. Różowo-błękitne niebo i blask zachodzącego słońca pięknie komponowały z błyszczącymi światłami Londynu. Przyłożyłam kieliszek do ust i wypiłam troszkę.
- Pięknie tu - szepnęłam bardziej do siebie, niż do Lewisa, a potem się odwróciłam - dziękuję wam - uśmiechnęłam się szeroko. Gabriel i Brian jak na komendę zasalutowali, a po chwili rozsiedliśmy się wszyscy na tarasie. Podciągnęłam kolana pod piersi i objęłam nogi rękami, przysłuchując się ich historiom, czasami dopowiadałam coś od siebie.
Właściwie to było mi trochę głupio za mój niepohamowany napad zazdrości w pokoju Lewisa, muszę nad tym popracować, to zdecydowanie jedna z wad, której w sobie nienawidzę. Z drugiej strony cieszyłam się, że chłopak tak dużo mi o sobie opowiedział. Lubiłam gdy ludzie mi ufali.
- Babii, nie odbierz tego tak, że nie chcemy spędzać z tobą czasu, ale co z twoimi przyjaciółmi? - zwrócił się nagle do mnie Brian. Zmarszczyłam brwi i zastanowiłam się przez chwilę, zaczęłam mieć już z tym pewne trudności, dwa kieliszki zaczęły już ewidentnie krążyć w moich żyłach, a ja miałam niestety bardzo słabą głowę.
- Wiesz, że nie wiem - wzruszyłam ramionami, a potem doszłam do wniosku, że to naprawdę niemiłe. Co prawda widzieliśmy się po południu, ale halo, nie dłużej niż dziesięć minut. - Zaraz to naprawimy - powiedziałam poważnie i zaczęłam szukać mojego telefonu, nie wiem dlaczego, ale był w kieszeni u Lewisa, wyciszony. Odblokowałam i spojrzałam na czternaście nieodebranych połączeń na przemian od Paula i Melody, a także niezliczoną ilość sms'ów. Zaśmiałam się pod nosem czytając je, większość z nich brzmiała jak parodia sms'ów mamy Melody.
Wiadomości mamy Melody były... Specyficzne. Pisała takim oficjalnym tonem, jakby do premiera, a nie do własnej córki. Hail nalała mi kolejny kieliszek, odmówiłam, wiedząc że skończy się to dla mnie bardzo źle, ale wszyscy nawet nie chcieli o tym słyszeć. Ostrzegłam towarzystwo przed skutkami, ale nikt nie brał moich słów na poważnie. Nim zdążyłam przeczytać je wszystkie, to kolejna porcja alkoholu zdążyła już mi wejść i byłam pijana.
 - "Uprzejmie proszę o odebranie połączenia i poinformowanie gdzie i w jakim stanie się znajdujesz, pozdrawiam" - przeczytałam na głos i wybuchnęłam śmiechem, widząc ich zdezorientowane miny chciało mi się jeszcze bardziej śmiać, aż w końcu dostałam czkawki, po chwili moja głupawka ich zaraziła i również zaczęli zanosić się śmiechem. Pierwszy uspokoił się Lewis, spojrzałam na niego i hamując czkawkę, poprosiłam by oddzwonił do któregokolwiek z nich. Ustawił połączenie na głośnomówiący i podstawił mi. Paul odebrał po kilku sygnałach.
- Dzięki, Babii, wielkie dzięki - powiedział z pretensją - miło, że nas porzuciłaś na rzecz swojego nowego znajomego.
- Znajomych - wtrącił Gabriel.
- Jezus, Paul, to nie tak - odparłam płaczliwym tonem - bardzo chciałabym was zobaczyć, ale uciekliście.
- I jeszcze dodatkowo się narąbałaś bez nas, co ty sobie wyobrażasz, dziewczyno?
- Bez pozdrowień - usłyszałam gdzieś stłumiony głos Mel.
Byłam prawie pewna, że żartują, prawie.
- Ale naprawdę? - zapytałam.
- Gdzie jesteś, głupku? - spytał chłopak.
- Wysoko, bardzo, zgadnij gdzie - odpowiedziałam wesoło.
- Lewis, czy jakiś inny znajomy, który się tam znajduje, jest jakieś ryzyko, żeby spadła?
- Spoko, pilnujemy jej, póki co jest grzeczna - odparł brunet.
- Jestem tutaj - przypomniałam głosowi z telefonu.
- Może wpadnijcie, jak macie czas? - zaproponowała Hailey. Jakoś się dogadali, gdy opróżniałam kolejny kieliszek, teraz już było mi wszystko jedno. Moja impreza właśnie wchodziła na inny  poziom, niż ta, w której uczestniczyła reszta osób, właściwie to zawsze tak było. Ludzie byli jeszcze trzeźwi, a mnie przydałoby się odesłać już do domu. Na szczęście każdy zawsze mi to wybaczał i tolerował moje radosne bełkotanie. Ponoć nawet nie było irytujące, ale nie wierzyłam w to, bo raz Mel mnie nagrała, i było... Bardzo źle. Nie jestem baletnicą i nawet nie tańczę, ale za każdym razem po procentach wychodzą ze mnie jakieś skryte w podświadomości marzenia.
Po jakimś czasie na tarasie pojawili się moi cudowni przyjaciele, zerwałam się i podbiegłam do nich tanecznym (chwiejnym) krokiem i rzuciłam się Melody na szyję. W zamierzeniu miał być to Paul, ale było mi trochę nie po drodze. Dziewczyna zachwiała się, ale chłopak ją podparł i jakoś utrzymałyśmy  równowagę.
- Pójdziesz spać? - spytał chłopak.
- Nie, jesteś piękny, ty też jesteś piękna, Mel, wy też jesteście piękni - powiedziałam na wydechu, patrząc na wszystkich po kolei.
- Były już balety? - zapytała się towarzystwa Melody.
- Co masz na myśli? - zapytał Gabriel, a ja klasnęłam przeszczęśliwa w ręce.
- Nie było, ja też jestem piękna, patrzcie! - wyciągnęłam w górę ręce i splotłam palce, a potem wyprostowałam nogę i uniosłam ją. Mel objęła mnie w pasie i pomogła złapać równowagę.
- Nie świeć majtkami przed wszystkimi, pewnie masz te w kaczki - zwróciła mi uwagę.
- Jesteś piękna, ale głupiutka, nie noszę ich już od pół roku, bo mi się przetargały - zaśmiałam się i przytuliłam się do niej. - Dlaczego ubrałam dzisiaj sukienkę? Mel, wiesz, że zaatakowała mnie dziś kaczka w Hyde Parku?
Wszyscy spojrzeli pytająco na Lewisa, jakby wiedząc, że nie byłabym w stanie sensownie opowiedzieć o co mi chodzi. Chłopak streścił im moją niesamowicie ciekawą przygodę, ale wszyscy głośno się zaśmiali, wypite wino zaczęło działać nie tylko na mnie.
- Siadaj - posadzili mnie obok znajomych.
- Lewis, jesteś piękny.
- No, już zamknij buzie, Babii, wiemy, wszyscy są piękni - poklepał mnie po plecach Paul.
- Gabriel też, a Hailey aż za bardzo - powiedziałam - chciałabym jeszcze trochę wina.
- Skończyło się już - westchnęła Hail.
- Mamy coś w zastępstwo - uśmiechnęła się Melody i wyciągnęła z torby butelkę czystej. - Nie przyszlibyśmy na krzywy ryj, oczywiście.
- Boże, będę po tym umierać - westchnęłam głośno.
- Może wystarczy? - zaproponował Lewis
- Pojebało cie? - spytałam i od razu zasłoniłam usta dłonią i zaczęłam panicznie przepraszać. - Jezu, Jezu, nie chciałam, przepraszam, nie chciałam na ciebie przeklinać.
- No dobrze, dobrze, może powinniśmy jednak słuchać jej ostrzeżeń - parsknął śmiechem pod nosem brunet. Dostałam po chwili ogromnego drinka i nakaz, bym piła go powoli. Usiadłam więc z boku, sączyłam napój, walczyłam z sennością i znowu przysłuchiwałam się rozmowie. Oparłam się o barierkę i wpatrywałam przez chwilę w widok, zdążyło się zrobić już całkiem ciemno. Zamknęłam na moment oczy.
- Może jej znajdziemy jakieś wygodniejsze miejsce do spania? - zastanowił się Gabriel.
- Ja nie śpię - poderwałam się gwałtownie - wiecie, że ja też umiem szprechać po deutsch?
- Co to ma do rzeczy? - spytał rozbawiony Brian.
- Wierzysz mi?
- Oczywiście - skinął głową.
- Lewis na mnie wyjechał kiedyś z takim niemieckim akcentem - przypomniałam sobie i postanowiłam się tym podzielić z resztą. Spojrzałam na trzy czwarte mojego drinka i wychyliłam go duszkiem. I właśnie tym momencie urwał mi się film.

Lewis? jakie rekordy żałosności pobiła Olivia? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

sobota, 29 kwietnia 2017

Od Isabelle cd. Phill`a

Brytyjskie wesołe miasteczko nie mogło się równać z tym w Australii, ale i tak robiło ogromne wrażenie. Nie było mi to obce, gdyż z młodszymi braćmi chodziłam na wspólne spacery dosyć sporo. Zaczęło się ściemniać. Wątpię byśmy wyrobili się z dojściem do akademii, choć niby nie była nałożona stalowa zasada znajdowania się w swoim pokoju do 23. Propozycja Phill`a nie była zła. Wiedziałam, że miał dobre intencje, ale raczej wątpię by wpuścili mnie wraz z Brittany`m, który pozostawiłby po sobie pewnie niezły bałagan w pokoju.
-A co z psem? - spytałam, chowając ręce w kieszenie kurtki.
Chłopak zastanowił się, patrząc na husky`ego, który wygodnie położył się pod moimi nogami. Po chwili jednak uśmiechnął się. Widocznie wpadł na jakiś pomysł.
-Jak recepcjonista przydzieli nam pokoje to pójdziemy na górę i od razu do tylnego wyjścia przez kuchnię. Czy Brittany zostanie na ten czas sam przy drzwiach? - zapytał.
-Chyba tak - przechyliłam głowę - Ryzykowne - uniosłam delikatnie kąciki ust.
-Chyba, że chcesz schować psa pod kurtkę - uśmiechnął się złośliwie.
-Sam sobie go schowaj - prychnęłam, przewracając oczami - Chodź - skierowałam się w kierunku hotelu, którego banner widoczny był z miejsca obok wesołego miasteczka, przy którym staliśmy.

Przed wejściem zatrzymałam się, próbując ustalić ostateczny plan działania. Phill idzie załatwiać klucze, ja tymczasem zostawiam Brittany`ego przed tylnymi drzwiami i dołączam do chłopaka. Na co ja się piszę?
-Brittany, zostań - wskazałam palcem na miejsce. Pies usiadł, przechylając łeb w bok i patrząc na mnie jakbym co najmniej go porzucała. Wyszeptałam, że przyjdę i żwawym krokiem wróciłam do Phill`a, któremu udało się załatwić dwa pokoje. Ucieszony, uniósł dwa klucze do góry.
-Świetnie - powiedziałam, idąc wzdłuż korytarza, szukając wzrokiem kuchni. Weszłam do środka wraz z towarzyszem i przemknęłam się między kucharzami. Pies na szczęście siedział tam gdzie miał zostać. Uradowany zaczął szczekać jakby mnie nie widział z tydzień. Uciszyłam go, chwytając smycz.
Dotarliśmy najciszej jak tylko potrafiliśmy pod swoje drzwi, które znajdywały się niedaleko siebie.
-Trzydziestka czy trzydzieści trzy? - pozwolił mi wybrać.
-Dwie trójki -  nie czekając na jego reakcję, chwyciłam klucz w ręce i otworzyłam drzwi, szybko wprowadzając husky`ego do środka. Teraz byleby nie wpaść i nie wpuszczać żadnego kelnera, sprzątaczki ani nikogo obcego, kto mógłby zauważyć Britt`a.
-Chyba się udało- odetchnęłam.
-A ja nie mogę otworzyć moich drzwi - Phill jęknął pod nosem, odwracając głowę w moją stronę z wymownym spojrzeniem.

Phill?
Wybacz, ale moja wena się wypaliła.

Od Harry'ego cd. Isabelle

- Chyba jednak te ciastka nie odwróciły zbytnio jej uwagi - mruknął Niall, zmierzając szybkim krokiem w stronę swojego pokoju.
- Jak pojedziemy nad morze, to zajedziemy do sklepu i kupimy nową, chociaż to ty ją rozwaliłeś!
- A-ale, ale.. to był twój pomysł, żeby iść do jej pokoju! - zaczął się bronić.
- Dobra, okej, złożymy się po połowie - westchnąłem, zatrzymując się przy drzwiach swojego pokoju - Co do wyjazdu nad morze, to później się dogadamy.
Horan rzucił tylko krótkie okej i ruszył dalej, gdy ja właśnie przekręcałem klucz w drzwiach. Ujrzawszy starannie pościelone łóżko, poczułem wszechogarniające mnie zmęczonie, więc nie zważając na nic, wziąłem krótki rozbieg i skoczyłem na posłanie. Przeturlałem się na drugi kraniec, jednocześnie owijając szczelnie kołdrą i układając pod głową dwie poduszki. Ten wyjazd nad morze, może być całkiem dobrym pomysłem. Co prawda, pogoda nie zawsze jest sprzyjająca, jednak nie mamy aż tak daleko, żeby nie móc zaryzykować.
~~*~~*~~
Nie mam zielonego pojęcia kiedy zasnąłem, jednak otworzyłem oczy dopiero w okolicy godziny drugiej. Nie doskwierał mi głód, więc uznałem, że lepszym wyjściem będzie pozostać w swoim cieplutkim i wygodnym łóżeczku. Jedynym, co przeszkadzało mi w błogim nic nie robieniu były ciągłe wibracje mojej komórki. Leniwie sięgnąłem po telefon, leżący na szafce nocnej i szybko odblokowałem. Moim oczom ukazała się nowa grupa na Facebooku, stworzona przez niejakiego Nialla Horana i nosząca nazwę "Wypad nad morze". Z ciekawości wszedłem w zakładkę członków konwersacji i zobaczyłem tam jeszcze Isabelle oraz Charlotte. Większość wiadomości należała do Nialla, jednak z tego co zrozumiałem, próbował znaleźć wygodny dla nas wszystkich termin. Jego wiadomości były tak pomieszane, że ledwo udało mi się dojść do wniosku, że proponuje wyjechać jutro o godzinie dziewiątej.

Niall: Jutro, godzina dziewiąta?
Charlotte: Mi pasuje.
Isabelle: Jeżeli pozwolicie mi się wyspać, to mogę jechać.
Ja: No nie wiem, nie wiem 8)
Isabelle: Styles.. ty mnie lepiej nie denerwuj.
Niall: Eejj, chcecie zobaczyć fajne zdjęcie Harry'ego? XD
Ja: Nie wiem jakie masz, ale dla swojego dobra i bezpieczeństwa, nie radzę ci go wysyłać.
Isabelle: Dlaczego? Ja chętnie zobaczę :D
Niall: tam tam tam, przed państwem młody Harry i jego proste włosy!
Niall: *Niall Horan wysłał zdjęcie*

Skoro tak chce się bawić, niech tylko poczeka, aż napiszę do Gemmy. Nie mam przy sobie zbyt dużo zdjęć, a większość przechowywana jest na płytach, które zostały w domu. Siostra na pewno znajdzie odpowiednią, żebym mógł się odegrać na Horanie, chociaż... te moje proste włosy były dziwne i jednocześnie zabawne. Jak ja mogłem się gdzieś z takimi pokazać?

Isabelle: Uroczo xD
Ja: Ma się ten urok osobisty...
Niall: Dobra, żarty żartami, ale jutro o dziewiątej przed akademikiem!

Zablokowałem telefon i odłożyłem go z powrotem na szafkę. Nasunęło mi się od razu bardzo ważne pytanie.
Wstać, czy nie wstać?
Stoczyłem wewnętrzną walkę ze sobą, jednak zdecydowałem się w końcu na to pierwsze. Po względnym ogarnięciu się i przebraniu w coś bardziej jeździeckiego zbiegłem na dół, kierując się do stajni, by spędzić resztę tego jakże cudownego dnia z Rainbow Dash.
~~*~~*~~
Gdy skończyłem pakować najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka, było już pięć po dziewiątej, więc trochę nie zdziwiło, że Niall jeszcze nie dzwonił. Naciągnąłem szybko buty na nogi i wybiegłem z pokoju, kierując szybko w stronę schodów oraz wyjścia. Po drodze nigdzie nie słyszałem wiecznego darcia mordy Nialla, a gdy wyszedłem z akademika zastałem tam tylko Isabelle.
- Dzień dobry, śpiąca królewno! - Uśmiechnąłem się szeroko.
- Cześć Harry, dzisiaj chociaż w miarę się wyspałam - westchnęła - Gdzie Niall i Charlotte?
- Właśnie też mnie to zastanawia - mruknąłem pod nosem i wyjąłem z kieszeni telefon, wybierając numer do Horana.
Wystarczyły dwa sygnały, a chłopak od razu odebrał.
- Gdzie ty jesteś?
- Harry, nie pojadę. Chyba jestem chory i Charlie mi nie pozwala.
- Jak to jesteś chory?
- Pół nocy nie spałem, bo męczył mnie straszny kaszel, a teraz jeszcze mam gorączkę - jęknął, a ja już zacząłem współczuć Charlotte.
Chory Niall potrafi być cholernie denerwujący.
- No okej, trudno. Nie wkurzaj za bardzo Charlie i najlepiej idź spać - powiedziałem, rozłączając się.
Odwróciłem się do Isabelle, wokół której radośnie biegał Brittany.
- Niall nie jedzie jest chory - zwróciłem się do dziewczyny, która kiwnęła głową.
- Czyli przekładamy wyjazd? - Uniosła brwi, chcąc się upewnić.
- Niekoniecznie, możemy jechać sami. Za bardzo już się nakręciłem na wyjazd, żeby teraz z niego rezygnować - zaśmiałem się, czekając na odpowiedź Isabelle.

Isabelle?
pisanie z telefonu odbiera mi wenę, ale tragicznie nie jest :)

Od Phill'a Cd. Isabelle

|...| Później zobaczyłem ją na stołówce, była wyszykowana i miała na sobie kurtkę. Nie mogłem się powstrzymać by nie zapytać dokąd się wybiera.. Okazało się, że Isabelle idzie do miasta ze swoim psem. Nie chciałem się narzucać, ale tak strasznie mi się znudziło siedzenie w pokoju, że spróbowałem przekonać ją, bym mógł jej potowarzyszyć.
***
Wyszliśmy z uniwersytetu. Isabelle praktycznie całą drogę milczała, doprowadzało mnie to do wewnętrznego rozpierdolu, ale co mogłem poradzić, w końcu jest dziewczyną.. Nagle zaczęło się robić tłoczniej, spojrzeliśmy na siebie stwierdzając, że jesteśmy w mieście. Tu dziewczyna zdała się być inna. Na jej twarz wkradł się uśmiech, a ja z daleka zobaczyłem wesołe miasteczko. Tak długo krążyliśmy, że w końcu byliśmy tak blisko diabelskiego młyna, że nie mogłem jej nie zaprosić.
- ..a co z Brittany`m?-zapytała
- Poczeka -uśmiechnąłem się łapiąc za smycz psiaka i przywiązując go do ławki nieopodal młyna
***
Po udanej przejażdżce (mam nadzieje xd) Isabelle podbiegła do swojego psiaka i odwiązała go.
Zabrałem ją na shake'a i ciastko do miejsca do którego mogą wchodzić również psy. Wychodząc spojrzałem na zegarek, który znajdował się na mojej lewej ręce, dochodziła dwudziesta pierwsza.
- Wiesz.. Myślę, że powinniśmy się zbierać, mamy jeszcze dobry kawałek do pokonania.
Dziewczyna spojrzała na mnie, a potem w dal, trochę jakby w zamyśleniu
- Właściwie i tak już mamy przechlapane, chcesz to możemy się przekimać w hotelu -zaśmiałem się rzucając tę propozycję

<Isabelle? Jeśli wybierzesz powrót z buta to proszę Cię gadaj coś, bo szału dostanę XD>

Od Isabelle cd. Phill`a

Poklepałam Silverino po szyi, puszczając wodze. Koń sam spokojnym stępem ruszył w stronę stajni, a ja zamierzałam jak najszybciej go rozsiodłać i wrócić do pokoju by ogarnąć się i wyjechać do miasta wraz z Brittany`m, który tylko czekał na dłuższy spacer. Ja sama nie znałam zbytnio tutejszego miasteczka, które podobno było godne zobaczenia. Niby siedzę w akademii już dobry tydzień, lecz dotychczas albo nie znajdywałam czasu, albo wcale nie chciało mi się ruszyć z pokoju po lekcjach i dwóch treningach. Niby mam potem dużo czasu, a jednak nigdy nie zebrałam się w sobie i pojechałam, chociażby autobusem. A przydałoby się rozruszać moje kochanie na dwóch kółkach, które tylko pewnie czeka na to abym odpaliła silnik, założyła kask i ruszyła przed siebie.
Po rozsiodłaniu ogiera, wypuściłam go na pastwisko by te kilka godzin odpoczął i wylał z siebie pozostałą część energii, która pozostała. Wróciłam do stajni by odłożyć sprzęt, który znajdywał się nadal przy boksie Silverino. Przejechałam dłonią po gładkiej skórze siodła i uniosłam je w górę, zanosząc do siodlarni.
Planowałam wrócić do pokoju, odświeżyć się, zjeść jakiś posiłek tak dla zasady i bez zbędnych ceregieli i marnowania czasu, wybrać się na miasto. Pod boksem Bułata moją uwagę przyciągnęła jednak bluza, leżąca na ziemi. Zapewne należała do Phill`a. Minęłam ją obojętnie. Nie będę przecież goniła za nim po całej akademii, zresztą zorientuje się sam, że jej nie ma. Mimo tego, zatrzymałam się i sięgnęłam po nią.
Otworzyłam drzwi swojego pokoju i rzuciłam czarną bluzę na łóżko, mówiąc husky`emu by nie warzył się nawet jej ruszyć. Wiedziałam, że wzbudziła ona jego zainteresowanie, w szczególności gdy pachniała totalnie inaczej niż ja. A skoro nie moje to czemu by nie pogryźć? Zanim jednak się wykąpałam, postanowiłam oddać własność chłopaka. Nie mam pojęcia gdzie mieszka, ale szukanie go po wszystkich pokojach wcale nie jest irracjonalnym pomysłem. W końcu są tu ludzie, którzy zapewne wiedzą gdzie kto każdy mieszka, nie ważne czy go znają czy nie.
Wyszłam na korytarz, rozglądając się niepewnie.

Po jakimś czasie dowiedziałam się od przypadkowej osoby numer pokoju Phill`a. Nie było łatwo, bo zmarnowałam cenny czas, w którym mogłabym się ubrać. Zapukałam do drzwi, które po chwili się otworzyły. Uchyliłam usta, by poinformować go, że znalazłam jego własność, ale ostatecznie zrezygnowałam z tego, gdy w przejściu zobaczyłam go tylko w samym ręczniku. Boże, czemu ja mam takiego pecha? Nie mogę poznać kogoś normalnego, kto nie jest do połowy rozebrany i mu to nie przeszkadza?
-Znalazłam to przy boksie twojego konia... - podałam mu bluzę i odwróciłam się, chcąc wrócić do swojego pokoju.
-Nie wejdziesz? - chłopak zatrzymał mnie, uśmiechając się entuzjastycznie.
-Nie, wiesz... mam jeszcze co zrobienia - pokiwałam głową i pożegnałam się z nim, odwzajemniając uśmiech.
Wróciłam do pokoju, szybko biorąc prysznic. Czy wszyscy faceci nie kryją się ze swoją nagością?
-Brittany, pójdę coś szybko zjeść i jedziemy do miasta. Albo spacer...? - odezwałam się do zwierzęcia, które bawiło się swoim ogonem na moim łóżku, które było potem całe w białej sierści. Ano tak. Okres kiedy to Britt zaczyna linieć, kłacząc całą moją garderobę, pokój i wszystko inne. Wielkie kępy sierści walające się po podłodze - tylko o tym marzyłam.
Weszłam pod prysznic, przez chwilę relaksując się w ciepłej wodzie, spływającej po moim ciele. Po miłej kąpieli, ubrałam się w jakieś jasne jeansy, czarny sweter, bo pogoda widocznie nie była przychylna pozostać piękna i słoneczna. Na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury, świadczące, że mogą zrobić mi niespodziankę i próbować zmoczyć deszczem. Włożyłam jakieś białe adidasy, które dotychczas leżały nieruszone w pudełku. Ruszyłam na stołówkę by chociaż trochę skubnąć jakiegoś jedzenia na drogę.
W pomieszczeniu było mało osób ku mojemu zadowoleniu. Szybciej dostanę obiad i nie będę musiała czekać w kolejce. Usiadłam przy wolnym stoliku, do którego wkrótce dosiadła się znajoma osoba. Phill. Tym razem ubrany.
-Szybko ci poszły te sprawy, które miałaś załatwić - uśmiechnął się.
-Tak... - mruknęłam, biorąc kęs.
-Wybierasz się gdzieś? - zapytał, widząc nałożoną kurtkę na moje ramiona.
-Do miasta. Jeszcze go nie widziałam, a mojemu psu przyda się spacer. Piętnaście kilometrów to dla nas nic - wzruszyłam ramionami, odpowiadając - Przy okazji zakupię jakieś przydatne rzeczy, może wejdę do jeździeckiego poprzeglądać coś co by się mogło przydać mnie i Silverino...
-Świetnie. Może pójdę z tobą? - zareagował dość entuzjastycznie. Uniosłam spojrzenie, zastanawiając się czy chcę mieć towarzystwo. Pochyliłam głowę na znak, że jeśli chce to nie widzę problemu by ze mną nie poszedł choć nie potrzebowałam jakoś wielce u mojego boku kogoś do rozmowy.

Phill?

Od Phill'a Cd. Isabelle

- Spróbuj jeszcze raz -zachęciłem - Na pewno Ci się uda! -dodałem entuzjastycznie i nie myliłem się, dziewczyna na siwku dokonała bezbłędnego przejazdu, w dodatku z dobrym czasem
- No to Bułacik mamy rywali. -zaśmiałem się i poklepałem gniadosza po szyi
Zaraz po tych ćwiczeniach, gdy wszyscy już skończyli, Pani Blue zarządziła powrót do akademii. Było o wiele luźniej niż w drodze na polanę. Nie jechaliśmy już w rzędzie, a byliśmy rozsypani jak w zabawie w berka. Ten rzucił wyzwanie, ten nie chciał się ścigać, a jeszcze inny je przyjął i tak wystartowali, że na "mecie" byli równocześnie. Śmiać mi się chciało kiedy oglądałem ich wygłupy. W pewnym momencie ludzie zaczęli się zbijać w grupę. Kompletnie zapomniałem o Tym, że za chwileczkę czeka nas przejazd przez most unoszący się nad strumieniem. Galopowałem na gniadym przed siebie w ostatniej chwili zauważając rów z wodą, dodałem Bułatowi łydki, a ten z gracją przeskoczył strumyk o dość silnym prądzie.
Poklepałem go po szyi i zebrałem gratulacje od instruktorki, która po chwili dodała
- Następnym razem trzymaj się w grupie.
Westchnąłem i dalszą drogę jechałem na końcu "nie wychylając się".
***
Po powrocie do uniwersytetu rozsiodłałem mojego konia i odstawiłem go do boksu, zaraz po tym przyniosłem mu suplementy, które nasypałem ogierowi do żłobu, a ten zaczął zajadać je ze smakiem. Poklepałem konia po szyi, po czym wyszedłem ze stajni...
***
Gdy wszedłem do pokoju miałem ogromną ochotę od razu rzucić się na łóżko, ale priorytetem na chwilę obecną był prysznic.. Rozebrałem się i wszedłem do kabiny. Odkręciłem letnią wodę i dałem się ponieść myślom. Gdy nagle z zamyślenia wytrąciło mnie pukanie do drzwi. Ehhh!! Wyszedłem spod prysznica i owinąłem się ręcznikiem.. Podszedłem do drzwi, szczerze nie miałem pojęcia kto to może być, wszystko wyjaśniło się kiedy otworzyłem drzwi...

<Isabelle?>

Od Isabelle cd. Phill`a

Spokojnym krokiem, mijałam kolejno boksy koni. W niektórych już dzielnie uwijali się niektórzy członkowie akademii, zapewne ci bardziej sumienni. Stanęłam obok tabliczki z wyrytym, pełnym imieniem Silverino, który znalazł sobie nowego przyjaciela jakim był koń z sąsiedniego boksu. Siwek nie zwrócił na mnie uwagi, a ja widząc jaki on czysty aż zamarłam. Ten niepozornie spokojny charakter, czasem wydaje się istnym ancymonem w moich oczach.
Wyprowadziłam go z boksu, przypinając mu do kantaru dwa uwiązy. Zastrzygł uszami, próbując rozpracować mechanikę działania linek, które go trzymają w miejscu. Poklepałam go po szyi, widząc jak w powietrze unosi się kurz.

Rajdy długodystansowe nigdy nie były najlepsze w naszym wykonaniu. Biorąc pod uwagę fakt iż ogier potrafił się przestraszyć nawet spadającej szyszki z drzewa, nie miałam do tej dyscypliny nawet nadziei. Zresztą wystarczyłaby jedna kurtka, reklamówka czy też jakakolwiek szurająca rzecz bym natychmiast znalazła się z grzbietu konia na ziemi. Po dosyć krótkich ćwiczeniach, instruktorka stwierdziła, że pojedziemy wszyscy w teren. Lubiłam tereny, Silverino wtedy się odprężał i znów stawał spokojnym siwkiem z ukrytym temperamentem Paso Fino. Jednak nie byłam zbyt zadowolona z informacji, że będę musiała jechać w kolumnie. Choć były też plusy. Miałam być ostatnia, a wiadomo... kto ostatni ten galopuje jak tylko chce i kiedy chce.
Ogier wkrótce przeszedł do ładnego, wyraźnego galopu, dając mi znak ruchem głowy, że oczekuje trochę więcej luzu na wędzidle. Gdy instruktorka stanęła na polanie, wszyscy rozjechali się dookoła niej. Poklepałam siwego po szyi, który przeszedł z dodatkową gracją do stępa. Sześć lat a zachowanie jak u roczniaka.
Moment, w którym mieliśmy dobierać się w pary był tym, którego tak bardzo się obawiałam. Nie lubiłam nigdy podchodzić i pytać z radosnym uśmiechem "Hej, czy zostaniesz moją parą? Co tam u ciebie?". Drażniła mnie myśl, że będę musiała się sztucznie zachowywać... ale dobrze, Isabelle. Pamiętaj, że żyjesz w jakimś tam społeczeństwie.
Podszedł do mnie jakiś chłopak, przedstawiając się, widocznie uradowany, że znalazł kogoś wolnego. Odwzajemniłam uśmiech, ściskając dłoń Phill`a w geście przywitania.
-Jasne - zgodziłam się, bo niby co innego miałam zrobić.
Ćwiczenia miały polegać na tym, na czym polegał cały rajd długodystansowy. Szczerze mówiąc to nie widziałam potrzeby dobierania się w pary przy nich. Dobra, skończ już swoje wywody Izzy.
Pnie na polanie układały się w idealne przeszkody. Phill na swoim wierzchowcu zgrabne przeskoczył z zapasem nad jedną z nich i zaraz po tym nakierował konia na drugą. Ja w tym czasie mierzyłam mu czas, zgodnie z poleceniem pani Blue. Gdy skończył swoją rundę, podjechał bliżej z uśmiechem.
-Myślałam, że będzie lepiej - uśmiechnęłam się złośliwie, spuszczając wzrok i odciągając łeb siwego od kuszącej, pierwszej, wiosennej trawy.
-Tak? Sama spróbuj. Zobaczymy ile tobie wyjdzie - wyciągnął telefon, włączając stoper.
Poprawiłam sobie toczek na głowie i ścisnęłam delikatnie łydkami Silva, który od razu przeszedł do galopu. Dwa pierwsze pieńki zostało spokojnie przeskoczone przez Silverino, który parsknął głośno. Kolejne dwa środkowe również niezbyt sprawiły problemu, jednak czułam już jakiś upór ze strony ogiera, który próbował znaleźć sposób by nie skakać. Ostatnia przeszkoda była jednak tą, na którą niestety się nadzialiśmy. Siwek poruszył łbem i zatrzymał się gwałtownie, unosząc delikatnie do góry dwie przednie nogi. Ześlizgnęłam się po szyi konia, stając na dwie nogi i łapiąc wodze, choć wiedziałam, że koń nigdzie nie ucieknie. Cóż, może to nie bliskie spotkanie z ziemią, ale w jakimś sensie upadek. Czułam, że ten ostatni pieniek niezbyt przyjacielsko się do mnie "uśmiecha".

Phill?

Od Lewisa C.D. Olivii

- Siadaj Brian - mruknąłem.
- Bo co?
- Bo zasłaniasz, idioto! - warknął Gab.
- Czy wy jesteście głusi? - zapytał Brian.
- Nie bardziej niż ty - odparłem spokojnie, usiadł ze zrezygnowaną miną. - Ty czy ja?
- No ty.
- Tylko wiesz, że muszę ją jutro zawieść do akademii? I muszę być przynajmniej pół trzeźwy?
- Po prostu nie będziesz pił - odparła Hail.
- Właśnie - odparła Olivia, wraz z Brianem.
- Jak on nie będzie pił, to ja też - powiedział pewnie Gabriel. - Chcecie imprezę, na której nie będę pił?
- Nie - mruknął Brian, a Hail tylko pokręciła głową, a ja się tylko uśmiechnąłem do przyjaciela.
- Któż by się spodziewał - mruknął, odwzajemniając po chwili uśmiech. Wstałem, zebrałem od wszystkich talerze i wyszedłem do kuchni. Wstawiłem naczynia do zlewu, a kiedy się odwróciłem, za mną stała Olivia.
- Nie chcę nie wiadomo jakiej imprezy, właściwie to nic nie chcę.
- Dobrze - skrzyżowałem ręce. - W takim razie, idź im to powiedz.
- To twoi znajomi - odparła.
- Moi znajomi, którzy chcę uczcić twoje urodziny, a nie zostawić cię na ulicy.
- Jesteś niesprawiedliwy - warknęła.
- Może. Może dlatego, że byłem tak zostawiany przez wielu ludzi i tylko oni, którzy mogą wydać ci się dziwni i skrajnie nieodpowiedzialni, byli zawsze obok mnie. Pamiętam moją osiemnastkę. Gabriel przyjechał do mnie z Glasgow, dokładnie o północy stanął pod moim oknem i wydzierał się, że mam natychmiast zejść. Zabrał mnie wściekłego nad Tamizę, a tam czekała reszta. W tak cichym rejonie w jakim się znaleźliśmy, to ich wycie mi sto lat, brzmiało tak okropnie, że aż pięknie. Wznieśliśmy toast za nas, a kilka dni później uderzyłem o tamtą barierkę. Pewnie mniej niż sekundę zajęło mi przelecenie przez nią, pomyślałem tylko "Boże, Aleksander..." i obudziłem się nie mogąc się ruszyć, czując przerażający ból, a przy mnie nie siedzieli moi rodzice, tylko oni. A teraz po tej fascynującej historii, powiem ci tyle. Żałować nie będziesz, ciesz się z życia póki je masz i nie przyjmuję odmowy, ponieważ panna Olivia, uważa moje towarzystwo za nieodpowiednie.
- Tego nie powiedziałam.
- Ale na pewno pomyślałaś - zaśmiałem się. - Jak nie chcesz wielkiej imprezy, to tym lepiej, bo ciężko byłoby znaleźć kogoś, kto by nas wkręcił dziś do klubu.
- Dzwoniłeś? - do kuchni wszedł Gab. - A przepraszam, już nie przeszkadzam.
- Jakby było w czym - odparła Olivia.
- O proszę, widzę Lewis, że albo twój urok nie działa, albo się nadzwyczajnie starasz.
- A to co ma wspólnego? - zapytała.
- On zawsze wszystko zagmatwa jak się zaczyna starać, jakiś kompletny idiota.
- Uważaj, mam nóż i nie zawaham się go użyć, aby ci uciąć język.
- Też cię kocham - mruknął, złapał za butelkę skoku i wyszedł.
- Wiem - zawołałem za nim. - Gotowa, na urodziny w naszym stylu?
- Tylko proszę bez wyścigów - odparła.
- Niech będzie - uśmiechnąłem się. - Poczekasz chwilę?
Pokiwała głową, a ja wyciągnąłem telefon. Po kilku sygnałach, usłyszałem znajomy głos Emmy, mojej koleżanki z Niemiec. Krótka rozmowa, zarysowała w mojej głowie plan na wieczór.
- Okey, wszystko jasne - podszedłem do niej bliżej. - Idziemy w dość wietrzne miejsce, chcesz jakąś bluzę.
- Jak Hailey? - zmarszczyłem brwi. - Każdą tak mamisz?
- Co robię? - delikatnie mnie zatkało. - Powiem ci w sekrecie, że osoby, która nic dla mnie nie znaczy, nie zabieram do mojego domu, a już na pewno nie pozwalam zbliżyć się do mojego młodszego brata. Nie gotuję dla niej i nie poznaję z osobami, które są dla mnie całym życiem. Marznięcie to twój wybór, chciałem tego uniknąć.
Odsunąłem się od niej, już byłem w drzwiach, kiedy się zatrzymałem i spojrzałem na nią.
- Hej - podniosła głowę i spojrzała na mnie. - Zaraz coś ci przyniosę i nie musisz być zazdrosna o Hail.
- Nie...
- Tak, tak. Nie jesteś zazdrosna - przekręciłem oczami.
Wpadłem do salonu, ogłosiłem, że wychodzimy, na korytarzu wpadłem na Aleksandra, który oświadczył mi, że wróci przed dwudziestą drugą, kiwnąłem głową. Wchodząc po schodach na drugie piętro, które dzieliłem z Aleksandrem, spojrzałem na zegar, który wysiał na półpiętrze. Zbliżała się osiemnasta. Zdążymy... musimy. Na moim piętrze otworzyłem drugie drzwi na lewo, całkowicie nieświadomie. Dopiero kiedy znalazłem się w moim pokoju, zdałem sobie z tego sprawę. Nie rozglądałem się po nim. Wiedziałem, że nic się w nim nie zmieniło. Podszedłem do szafy, z której wyciągnąłem cienki sweter dla mnie i jakiś cieplejszy dla Olivii. Rzuciłem to za siebie na łóżko, zwróciłem się do niego, przez co stałem tyłem do wyjścia. Zdjąłem bluzę i koszulkę, którą na sobie miałem, podniosłem sweter z łóżka, aby go założyć, kiedy usłyszałam zamykające się drzwi. Pomyślałem, że to najpewniej Gabriel.
- Gotowi? - zapytałem, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Założyłem górną część garderoby, odwracając się. Jak zwykle zastanawiałem się, jak bardzo widać moją bliznę. Kiedy wreszcie uporałem się z ubraniem się, co przez ból z boku klatki piersiowej, nie było proste, moim oczom ukazała się, opierająca się o drzwi patrząca się na mnie Olivia. Cholera, była całkiem ładna. W pokoju panował już półmrok, jej twarz oświetlało jeszcze światło wpadające przez okno. Z jednej strony wielu by powiedziało, że taka zwykła, ale jednak pociągająca... Lewis! Ziemia! Urodziny! Sięgnąłem po drugi sweter, leżący na łóżku, podszedłem do niej.
- Trzymaj, może się w nim nie utopisz.
- To konsekwencja tamtego wypadku - delikatnie sięgnęła do mojego boku, ale cofnęła rękę.
- Tak, masz rację... nie mówmy o tym teraz. Masz urodziny, a to nie jest przyjemna rozmowa.
- Powiedziałeś, że tutaj zrozumiem twoje problemy... widzę tylko jeden.
- Tak?
- Musisz być straszliwie samotny w tej akademii widząc, że oni tutaj na ciebie czekają. Nie znam twoich rodziców, ale pewnie drugim problemem są oni i Aleksander.
- Owszem.
- Coś jeszcze?
- Tak... ale najpierw The Shard.
- Co? Jak? - zdziwiła się.
- Wiesz jak jest... znajomi, znajomych, znajomych... tak wyszło.

* * *

Jakimś pięknym cudem ominęliśmy tłumy, a to oznaczało tylko jedno... zawrotne prędkości. Dawno nie słyszałem tylu wyzwisk, które podczas tej jazdy popłynęły z ust Olivii. Wcale nie jechałem wybitnie niebezpiecznie... tak optymalnie raczej. Wreszcie wjechaliśmy na podziemny parking najwyższego budynku w Londynie. Kilka minut musieliśmy czekać na Gabriela, który zniknął w czasie drogi. Kiedy zsiadł z motocyklu, puścił mi oko. Czyli zadanie wykonane. Doskonale.
Na parterze spotkaliśmy niską i ogólnie drobną blondynkę, która wręczyła mi karteczkę z kodem i numerem piętra i odeszła do recepcji. Sporo było tych pięter. W windzie mi i Gabrielowi ani na minutę nie zamknęły się usta. W sumie ciężko określić dlaczego. Nagle przypomniało nam się milion naszych spotkań, imprez, wpychania się w miejsca, gdzie nigdy nie powinniśmy się znaleźć. Wreszcie winda się zatrzymała, wpisałem podany na kartce kod i wysiedliśmy. Cała pozostała trójka najwyraźniej odetchnęła z ulgą, kiedy zamknęliśmy się z Gabrielem. A powód był, bo widok na tym 68 piętrze, zapierał dech. Wiedziałem czego się spodziewać, ale to przeszło moje oczekiwania. Olivia podeszła do wysokiej barierki, za którą znajdował się ekran, który chronił od wiatru. Gabriel wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki butelkę, wyśmienitego wina i cieszył się jak dziecko, że tego nie zbił, a Hail wygrzebała z plecaka kieliszki. Brian polał wszystkim i podeszliśmy do Olivii, wręczyłem jej kieliszek.
- To kto mówi? - spojrzałem na przyjaciół.
- No okey - mruknął Gabriel. - Za naszą nową znajomą Babii, niech ogarnie nam Lewisa, nie da się zwariować w tym ich uniwersytecie i by nikt nie zapomniał o jej urodzinach.
- Jesteś okropnym mówcą - powiedziałem.
- Wiem. Dlatego to ja zawsze mówię - wyszczerzył się. - Zdrowie.
- Zdrowie - powtórzyliśmy za nim. Po wzięciu łyku wina, pochyliłem się do Olivii. - Mam nadzieję, że nie jest najgorzej. A tym trzecim problemem jesteś ty, bo jesteś zbyt wymagająca, ale chyba jednak warto się starać... - uśmiechnąłem się.


Olivia?
Reszta wieczoru, do twojej dyspozycji xD