niedziela, 29 lipca 2018

Od Imanuelle cd Zaina

Zatrzasnęły się za mną drzwi pokoju, który miałam dzielić z Louisem i dopiero wtedy poczułam schodzące ze mnie powietrze. Wyglądało to tak, jakbym przez ten cały czas odkąd minęłam Zaina i ruszyłam w tę stronę, wstrzymywałam oddech. Schowałam twarz w dłonie, tego było nagle za dużo. Miałam dosyć, chciałam się wrócić, wykrzyczeć mu wszystko w twarz i mieć spokój. Co mnie zatrzymywało? Duma? Chyba raczej głupota i cicha nadzieja, że może to wszystko okaże się snem, a przynajmniej słowa Harry'ego, że on tak naprawdę niczego nie jest pewny, ale chodzą plotki, chodząc jak cień za Zainem, również jak przyczyna tych plotek, dziewczyna którą pocałował na moich oczach - Daisy. A mimo to tęskniłam za rzucaniem mu w twarz obelgami... Wtedy wydawało się wszystko prostsze, on też zaczynał krzyczeć i wszystko się jakoś wyjaśniało... A może ja nie chciałam wyjaśnienia? Może pomimo bólu jaki czułam w moim małym zimnym serduszku, cieszyłam się, że Zain zrobił krok na przód? Nie. Ja nie jestem kulką szczęścia i optymizmu jak Harry Styles i nie cieszę się. Dlaczego on w ogóle podsunął mi taką myśl? Przecież nawet pies pasterki by w to nie uwierzył znając mnie. Woda w łazience przestała spływać głośnym strumieniem i to wybiło mnie z myśli. Właściwie to nawet wcześniej nie słyszałam tych odgłosów. Dziwna zależność, że zauważamy coś dopiero po stracie... Idiotyczna zależność. Ja się mogę podnieść. Chcę się podnieść? Jeśli chcę to dlaczego praktycznie płaczę w swoje ręce za chłopcem, który nie powinien już nic znaczyć? Za dużo razy chyba sobie to powtarzam. Jednak kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą... Nie. To nie jest kłamstwo i ja wcale nie cytuję nazistowskiego mistrza propagandy. Muszę z tym skończyć, tak dla mojego zdrowia psychicznego jak i fizycznego. Moje oczy nadal nie są przyzwyczajone do płaczu. Otrząsam się po chwili, przetarłam dłońmi twarz, odepchnęłam się od drzwi i podeszłam do szafy. Tak jak myślałam, Louis wypakował wszystkie nasze rzeczy. Znalazłam tam idealnie złożoną piżamę dla mnie i z ciężkim westchnięciem wzięłam ją do ręki. Bez słowa przywitania minęłam Louisa w drzwiach do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi z głośnym hukiem. Pomyślałam sobie, że szybki prysznic mi wystarczy, nie chciałam tam utknąć jak jakaś ameba czy z drugiej strony jakaś pleśń ciągnąca do wilgoci. Niedługo później leżałam już pod ciepłym okryciem, zatopiona w poduszkę, jednak z głową pełną myśli. Ułożyłam się na boku, plecami do Louisa, co zdarzyło się może tylko kilka razy w naszym "związku". Teraz zastanawiało mnie, czy to naprawdę był związek, czy tylko pewnego rodzaju relacja, która miała nadać mi tylko bezpieczeństwo, a przerodziła się w pewne przyzwyczajenie, może z uczuciami u Lou, a u mnie? To było dla mnie bardzo skomplikowane, ponieważ coś do niego czułam, a niby nie, niby nie obchodził mnie Zain, a tak bardzo byłam teraz zraniona. Wszystko się we mnie kłębiło i pewnie gdyby nie Louis, który położył się za mną i objął w talii, cicho szepcząc mi do ucha słodkie słówka, nie usnęłabym do samego rana.
Rano skoro świt obudziłam się ponownie. Delikatnie wyślizgnęłam się z obcięcia mojego narzeczonego i usiadłam na łóżku. Spojrzałam na jego śpiącą postać i uśmiechnęłam się na ten widok. Był taki spokojny, eteryczny... pochyliłam się i pocałowałam go delikatnie w czoło. Był dla mnie taki dobry, nie mogłabym go zranić. Tydzień i będzie po wszystkim. Za to za kilka miesięcy zostanę szczęśliwą mężatką. Przeciągnęłam się i wstałam aby po chwili poszukać w szafie stroju do biegania. Przebrałam się szybko, złapałam za telefon, wsunęłam buty na stópki i wyszłam z pokoju na paluszkach. Trzeba było teraz tylko wyjść na zewnątrz niezauważoną. Przemknęłam jeszcze dosyć ciemnymi korytarzami akademika, ponieważ wlewało się do nich tylko przymglone, jakby leniwe światło poranka. Uśmiechnęłam się do siebie na myśl porannej mgły, która była bardzo potrzebna w takie parne dni, gorące dni. Precyzyjnie ustalałam listę energicznych piosenek, idealnych właśnie do biegania, kiedy nagle znalazł się obok mnie, wokół mnie spory bieg, który skakał i skamlał.
- Cześć Brittany! - zaśmiałam się, sięgając ręką do psa i gładząc go po łebku. Zaraz po tym obok mnie znalazła się nasza śliczna Australijka. - Cześć śliczna!
- O proszę, witasz mnie lepiej, niż to robi na co dzień mój chłopak - westchnęła, przewracając oczami, a ja zaśmiałam się.
- Cóż, myślę, że akurat z Harry'm wystarczy, że mu powiesz, a zostaniesz się każdego ranka piękną księżniczką, której ślady stóp mógłby całować...
- Dobra, dobra! Przestań! - teraz ona zaczęła chichotać. Zawsze ją lubiłam za jej siłę i niecodzienny charakter. Byłyśmy wbrew pozorom dosyć podobne.
- Nie wiedziałam, że biegasz? - rzuciłam, bawiąc się uszami Brittany'ego.
- Biegam tylko kiedy Harry mnie zdenerwuje.. a uwierz mi potrafi być małym irytującym dzieckiem - zaczęła się rozciągać, a ja po chwili do niej dołączyłam. - Ty jeszcze przed?
- Tak, dopiero wyszłam...
- Dołączymy do ciebie - powiedziała nagle tak pewnym tonem, że od razu pomyślałam, że chyba jakakolwiek dyskusja z nią, chyba nie miała większego sensu. Pokiwałam więc głową, zamknęłam usta i czekałam, aż zacznie temat. Czułam w kościach, że go zacznie, w końcu to nasza kochana Isabelle od naszego kochanego Harry'ego, a oni oczywiście musieli poczuwać się do roli mediatorów... szczególnie z poglądami i predyspozycjami Stylesa. Jednak ku mojemu zdziwieniu ruszyłyśmy równym truchtem, całkiem dobrym tempem, Issy zapytała, czy będę słuchać na słuchawkach, więc cicho puściłam muzykę z telefonu i tyle. Żadnego słowa wspomnienia o mnie i Zainie, żadnej niezręczności. Byłyśmy tylko my, jak zawsze sobie myślałam, że to mogłoby wyglądać, gdybyśmy nie mieszkały za daleko od siebie. My dwie biegnąc przed siebie, szukając przygód i spokoju, zen w biegu, jak zwykłam to określać, kiedy jeszcze regularnie biegałam. Dobiegłyśmy do lasu.
- Wiesz...
- O nie - mruknęłam od razu. Czyli jednak nadszedł ten moment?
- Posłuchaj - zatrzymała się, a ja zaraz po niej, czyli kilka metrów dalej. - To jest jedno wielkie nieporozumienie, rozumiesz?
- Co?! Co jest nieporozumieniem?! To że się przespał z tą dziwką?! - wydarłam się, nie miałam już siły trzymać tego w sobie.
- Kto powiedział, że to zrobił?
- Wszyscy! Wszyscy tak mówią, słyszę te ich szepty, słyszę je i mam dosyć!
- A wiesz, że jak zaczęłaś chodzić z Zainem, to też tak ludzie mówili? - zapytała, a ja otworzyłam szeroko oczy. Nawet o tym nie wiedziałam. - A spałaś z nim?
- Nie... - szepnęłam.
- Właśnie. Zresztą postaw się w jego sytuacji. Znikasz, wracasz i nagle masz narzeczonego, a nie masz pojęcia ile on się wycierpiał. Zain to świetny aktor, wyćwiczony, ale jestem kobietą i widzę, widziałam jak cierpiał na choćby widok blondynki, jak się oglądał myśląc, że to może ty, ale nigdy się do tego nie przyznał.
- A ja? Myślisz, że to przyjemne dowiedzieć się przez rozmowę telefoniczną, która nie trwała minuty, że ktoś chce cię prawdopodobnie zabić i masz zostawić miłość swojego życia, aby mogła być bezpieczna? - spojrzała na swoje stopy. - Nikt z was nie wie, czego tam doświadczyłam. Nie wiem dlaczego jestem z Louisem, ale wiem, że przy nim byłam bezpieczna i na tym mi zależało. Teraz? Nie wiem. Byłam taka wściekła jak zobaczyłam Zaina z inną, bo wiedziałam, że to moje miejsce. Nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, a to takie było! Nigdy, nikomu nie oddałam tak szybko serca, tak szybko, że zaczęłam od razu planować przyszłość, bo wiedziałam, że muszę z nim skończyć w małżeństwie!
- Dlaczego mu tego nie powiesz? - uniosła brew.
- Bo... Nieważne...
- Imany - złapała mnie za ramię, kiedy chciałam biec dalej, nawet nie wiem kiedy znalazła się obok mnie.
- Bo się boję - przyznałam cicho, niemal niesłyszalnie. Moje oczy napełniły się łzami. - Tak bardzo się boję, że mnie wyśmieje, że powie, że go zraniłam, zostawiłam i nie wybaczy mi tego... Nie chcę tego zrobić, nie chcę się ukorzyć. Nie chcę być tą słabszą, bo moja postać została zbudowana na sile, tylko tak przetrwam.
- Kochasz go? - zapytała.
- Którego?
- To ty mi powiedz - odparła pewnie.
- Louis... był bezpieczeństwem, jestem mu wdzięczna, ale nigdy nie spowodował takich motyli w moim brzuchu jak Zain... On potrafił to zrobić zwykłym, przelotnym spojrzeniem na zajęciach. Jego... jego zawsze chciałam... Nie wiem dlaczego tak wyszło z Louisem...
- Powiedz mu to.
- Louisowi?!
- Zainowi głupia - przewróciła oczami. - Spróbuj, jeśli powie coś złego, to dasz mu w twarz i wyjdziesz z tego z klasą. Po prostu zrób to. Dla mnie, dobrze? - pomachała tymi swoimi długimi rzęsami.
- Mhm... dobrze. Tylko nie rozmawiajmy już o tym. Nie lubię się otwierać. Skończmy to - mruknęłam, a ona zadowolona energetycznie pomachała głową. Przynajmniej tyle szczęścia w nieszczęściu.
Kiedy wróciłyśmy i wzięłam prysznic, a po wyjściu zauważyłam tylko, że Louisa nie ma w pokoju, więc wzruszyłam ramionami i miałam już wyjść, kiedy za łóżku zobaczyłam talerz pełen kanapek. Ten mężczyzna jest zdecydowanie zbyt idealny, aż mam tego czasem dosyć. Chcę mieć powód, żeby na niego nakrzyczeć, ale nawet nie mam ku temu okazji. Nie da się tego zrobić. Zjadłam kilka i zerknąwszy na zegarek zobaczyłam, że powinno być już wystarczająco późno, aby Zain był już obudzony. Złapałam się również na tym, że stanęłam przed lustrem i przeglądałam się w nim przez dobre pięć minut, chcąc wyglądać idealnie. Zaśmiałam się sama z siebie. Wyszłam. A później...
Drzwi były uchylone, pewnie przez Harry'ego i usłyszałam to. "Nienawidzę jej", "co za pusta idiotka", inne rzeczy, a te blond włosy najchętniej by podpalił... Coś we mnie pękło. Spojrzałam w stronę mojego pokoju, łzy zamazały mi obraz, ale widziałam Louisa, który patrzy się na mnie. Był zmartwiony, zły? Odwróciłam się, znalazłam pokój Issy i weszłam do niego, zamykając za sobą drzwi na klucz. Spojrzała na mnie, a ja wybuchnęłam łzami. Już mnie nic nie obchodziło, nic. Podeszła do mnie, złapała za dłonie, zaprowadziła do łóżka. Nie pytała, o nic nie pytała. Usiadła obok mnie, objęła, ja wtuliłam się w nią i płakałam. Każdy by płakał jakby nagle stracił kogoś bliskiego, a ja czułam się tak jak wtedy, kiedy powiedzieli mi jako małej dziewczynce, że już nie mam rodziny, że jestem sama... Znowu byłam sama...

Zain?
Przepraszam, miało być lepsze

piątek, 27 lipca 2018

Od Yuu CD Oli’ego

Skrzywiłem się okropnie, gdy Oli wstał. Spojrzałem na jego plecy, na których wyraźnie było widac zarys odstających lekko łopatek, ale to nie był powód mojego grymasu. Chłopak miał na sobie jedynie przykrótkawą koszulę szpitalną oraz niepodważalnie był skończonym debilem, a to po dodaniu dało fakt, że bez jakiej kolwiek bielizny, po prostu wstał i wyszedł, na prawo i lewo paradując ze swoją nagą dupą. Obrzydlistwo. Gdy kliknął zawias w drzwiach, w momencie, w którym sie zamknęły, grymas na mojej twarzy pogłębił sie jeszcze bardziej, a ja na wszelki wypadek poprawiłem swoje szare dresy. Przewróciłem się na drugi bok, żeby leżeć tyłem do drzwi i pustego już sąsiadującego mojemu łóżka. Mój spokojny oddech i panująca wokół cisza, przerywana jedynie pyknięciami aparatury, do której byłem przyczepiony, zaczęły mnie usypiać. Po krótkiej chwili mrugania oczami, kiedy to bezskutecznie próbowałem odgonić ogarniające mnie znużenie, głowa bezwiednie opadła mi na twardą poduszkę, a ja odleciałem do krainy snów.

***

Gdy wybudziłem się z jakiegoś iście porąbanego snu, za zasłonami dużego szpitalnego okna było już ciemno. A to przecież wspaniale, ponieważ noc oznaczała, że przegapiłem obiad i zapewne kolację. W moim brzuchu ziały pustki i czułem nieprzyjemne burczenie. Przekląłem soczyście, czując rosnącą irytację. Kiedy próbowałem podnieść się na ręce do pozycji siedzącej, ta nie wytrzymała i drżąc, osunąła się na pościel. Świetnie. Nie tylko byłem głodny, ale też osłabiony. Miałem ochotę zacząć krzyczeć (o ile mógłbym to zrobić ze względu na brak energii), ale wiedziałem, że pielęgniarki, czy inny personel mający dyżur na korytarzu, na pewno by podniosły larum i obudziłyby przy tym połowę szpitala. A zamieszania nad swoją osobą z pewnością nie chciałem. Westchnąłem więc przeciągłe i zacząłem się mościć na mało wygodnym łóżku, co chwila zmieniając pozycję i poprawiając poduszkę pod głową. Kiedy w końcu zasnąłem, los, bądź też inna Niezidentyfikowana Siła Wyższa postanowiła obarczyć mnie jeszcze jednym problemem. Chodzącym, a raczeh kuśtykającym i pięknie klnących problemem. Jeśli dodamy do tego jeszcze fakt, że był to mój blondwłosy wróg numer 1 - a należy zaznaczyć, że od zawsze miałem ich w cholerę - to już wszyscy powinni się domyslić o jakiego dupka chodziło. Westchnąłem przeciągle, gdy z ust chłopaka padła kolejna wiązanka przekleństw, od których czerwoni zrobiliby się nawet byli bądź obecni absolwenci najgorszych więzień. Przez tego idiotę w ciagu kilku sekund całkowicie się rozbudziłem.
- Oli, ja rozumiem, że jesteś głupi, ale że aż tak? Co tym razem zrobiła sobie nasza Księżniczka? - sarknąłem, unosząc się wyżej na poduszkach.
- Nie nazywaj mnie tak - wywarczał. - Uznaj, że schody były przepełnione pacjentami i personelem medycznym, więc wybrałem windę.
Przykładając sobie dłoń zaciśniętą w pięść do ust, próbowałem nie ryknąć śmiechem, bo, powiedzmy sobie szczerze, nie miałem ochoty jeszcze bardziej denerwować Księżniczki. Nie wiadomo co ten wariat kryje pod maską perfekcyjnego cioty. Swoją drogą, doszedłem do wniosku, że mam wyjątkowo dziwne skłonności do wymyślania ludziom przydomków. Niezdara, Księżniczka, kto będzie następny? Popatrzyłem na chłopaka, który z głuchym stęknieciem rzucił się na puste łóżko.
- Cóż... Chyba jesteś na mnie skazany - stwierdził po chwile blond chłopak, poprawiając się na pościeli. Mruknąłem kilka niecenzuralnych słów w odpowiedzi, w duszy przeczuwając, że ten dzień mojego pobytu w szpitalu będzie totalną porażką. Parsknąłem, gdy przypomniał mi się ten program, bajka, czy inne gówno „Wyspa Totalnej Porażki”.
- Na to wygląda - mruknąłem po dłuższej chwili ciszy. Popatrzyłem na zegar wiszący nad drzwiami. Był sterylnie biały, cały poza zielonawymi cyframi oznaczającymi godziny, podobnie jak całe to pomieszczenie. Westchnąłem lekko, obserwując jak sekundowa wskazówka mozolnie przesuwała się po tarczy. Każdy moment ciągnął mi się w nieskończoność, trwając w głuchej ciszy. Nie mając nic innego do roboty, ułożyłem się wygodnie i zacisnąłem powieki, próbując zasnąć. Jednak nie specjalnie mi się to udało, bo już po chwili do mojej głowy wpłynęły setki myśli. Zacząłem się zastanawiać, czy ktoś powiadomił moją matkę, a jeśli tak, to jak ona zareagowała. De facto nie odzywałem się do niej od prawie roku, bo jeszcze przed pójściem do Morgan University wyprowadziłem się z domu i zamieszkałem w wynajętym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Przetarłem powieki, ponieważ powoli czułem wszechogarniającą mnie senność. Po niedługim czasie uznałem, że drzemka się mi należy i spokojnie zasnąłem.
Błękit na niebie wręcz raził w o czy, więc przezornie przymknąłem powieki. Uwolnione sie z tego sterylnie czystego pierdla. A to oznaczało, że byłem wolny. Minął już dzień- swoją drogą okropny, przybijających dzień- więc mogłem wrócić do domu... znaczy Morgan.

***
Minęły dwa miesiące odkąd przyjechałem do akademii. Żyło mi się średnio, ale jakoś wytrzymywałem. W końcu oswoiłem się z myślą, że Morgan University stało się moim drugim domem, jednak w duszy wciąż zwymyślałem się od sentymentalnych głupców w rekacji na tego typu idiotyzmy. Z Jacqueline zdarzalo mi się rozmawiać, ale Oli... Z tym błazenowatym blondynem była zupełnie inna sprawa. Rzadko kiedy w ogóle się spotykaliśmy, a jeśli już to przelotem na zatłoczonych akademickich korytarzach. Nie powiem, żebym za nim tęsknił. Z nieco ponurą wizją najbliższej przyszłości- ciemne chmury zbierające się nad uczelnią nawet mnie zepsuły nastrój w ten jescze przed chwilą słoneczny dzień- wyszedłem na dziedziniec. Widząc zatłoczonychh nastolatków pchających się z powrotem do budynków, zrezygnowałem ze spaceru i przysiadłem na ostatnim stopniu schodów. Szybkim ruchem wyjąłem paczkę papierosów z kieszeni i nie przejmując się spojrzeniami, jakie na mnie padały i nadawałyby się do cenzury , gdyby ich znaczenie wydrukować, wyciągnąłem jednego i wsunąłem sobie do ust. Szybko użyłem zapalniczki, by już po chwili zaciągać się przyjemnym, bo tak znajomym uczuciem, koedy to dym zaczyna wypełniać płuca. Westchnąłem przeciągłe i Przymknąłem powieki, jednak nie dane było mi się w spokoju odprężyć. Warknąłem widząc zbliżającego się do mnie jakimś połamanym krokiem Oli’ego. Chłopak wyglądał jak żyrafa próbująca tańczyć balet i zabijająca się o swoje długie nogi. Stłumiłem parsknięcie w obawie przed wyplucie papierosa, bo obecnie miałem problem z ich pozyskiwaniem. Nic nie mówiąc, poprawiłem sie i otrzepalem ciemmą koszulkę z osiągającego na mnie pyłu. Wstałem zanim blondyn zdążył dobiec do schodów i w glorii swojej wysokości, stałem teraz przed nim na podwyższeniu.
- Miyamato, posłuchaj... - wysyczał to tonem, jakiego zapewne używałby bazyliszek, gdyby umiał i mógł mówić. Przewróciłem oczami, czując palące mnie w przełyku rozbawienie.
- Nie, nie mam na to ani czasu ani ochoty - wydałem z siebie bliżej nieokreślony dźwięk przypominające nieco „ghy” i beznamiętnie kontymuowal, bawiąc się każdym słowem - Nie zamierzam marnowac czasu na twoje opowieści, bo egzystujesz w zbyt płytkim brodziku intelektualnym, abym miał siłę nad rozpracowywaniem bzdur, które pleciesz.
Słysząc moje słowa, Oli głośno warknął i patrzył na mnie gorznie, jednak jego spojrzenie nie wywierało na mnie żadnego wrażenia. Spojrzałem na niego, rejestrując pedantyczne, typowe dla niego, perfekcyjne... W sumie wszystko poza samą jego osobą. Idealnie dobranego odcienie idealnie dopasowanych kolorów. Idealny rozmiar idealnie wypracowanych ubrań bez jakiegokolwiek zagięcia, zapewne szytych na miarę idealnie leżących na zapewne idealnym w jego mniemaniu właścicielu. Idealnie zaczesane włosy, z których nie wystawał nawet najmniejszy kosmyk w nieporządaną stronę. To wszystko w połączeniu z idealnie zadartym, bo nie za bardzo, ale też dość wyraźnie, noskiem i idealnym odcieniem idealnych oczu. Cała idealna postawa chłopaka strasznie działa mi na nerwy, chociaż chyba dawałem radę udawać spokój, aby nie mógł tego po mnie poznać. Łagodnym ruchem otwartej ręki przeczesałem swoje skołtunione i odstające na każdą możliwą stronę włosy, zdając sobie sprawę, że w prawie każdym calu byłem przeciwieństwem chłopaka. Szybko zrobiłem w tył zwrot i nie zważając na głośne protesty blondyna, ruszyłem do drzwi akademika, gdzieś po drodze gasząc niedopałek i rzucając peta gdzieś na bruk, pewny, że zbliżający się deszcz w pełni unieszkodliwi papierosa. Otworzyłem masywne drzwi i wpadłem do środka. Sprężystym krokiem dopadłem schodów i zacząłem się wspinać na górę, przeskakując to trzy, to dwa, a czasem nawet co cztery schody. Gdzieś w tyle usłyszałem spokojny głos Oli’ego, który swoją monotonią właśnie udowodnił, jak bardzo przywiązywał uwagę do swojej reputacji, a krzyk w jego wydaniu całkowicie by ją roztrzaskał. Toteż mówił spokojnie i stosunkowo cicho, ale ja mimo bycia już prawie na pierwszym pietrze, słyszałem go dobrze i wyraźnie. Będąc już na pietrze, ruszyłem dalej, żeby w końcu dobrnąć do swojego mieszkania. Numer 21 mignął mi swoim blaskiem przed oczami, jednak o łóżko zajęło moją uwagę bardziej niż tandetny błyszczący napis. Z pasją się na nie rzuciłem, nie kłopocząc się zdjęciem brudnych butów czy poprawieniem zmierzch ubrań, które po gorącym romansie z łóżkiem, całkowicie pomnę. Z rozmachem poruszyłem stopami w ten sposób, aby pozbyc się uciążliwych tenisówek, które z głuchym pluskiem upadły na deski i wkładając w to całą swoją namiętność, skrytą głęboko we mnie, a z której nawet nie zdawałem sobie do końca sprawy, przycisnąłem rozgrzany policzek do przyjemnie chłodnej poduszki. Wybrnka mego serca zachichotała głośno, kiedy po chwili cicho, jakby z powiątpiewaniem, mruknąłem do siebie:
- Zdecydowaniw niw jestem normalny. Przecież ty nie mowisz, prawda? - podniosłem się do siadu i w zamyśleniu robiłem kolka palcem na powierzchni leżącej wciąż poduszki. W odpowiedzi usłyszałem ciche pomrukiwanie, a to nieco... No, dosyć mocno mnie zdezorientowało. - Umówię się najwyżej do psychiatry - mruknąłem jeszcze do siebie, zanim ponownie opadłem w ramiona ukochanej, zagrzebując się w chłodzącej moje ciało pościeli.

<Oli? Co ty na nową miłość Yuu? Doceń te dokładnie 1500 słów, hihi>

wtorek, 24 lipca 2018

Od Julesa cd. Katji

- Jednak znam więcej słów po rosyjsku - zaśmiałem się, a dziewczyna mocniej przycisnęła kolano do moich pleców. Ma charakter, podoba mi się to. - Chyba lubisz dominować, co?
- Chyba lubisz być dupkiem - warknęła, jednak po chwili rozluźniła uścisk, dzięki czemu mogłem bez problemu wstać. Całe szczęście, że nie wrzuciła mnie w kałużę, znajdującą się jakiś metr od nas.
- Lubię. - Otrzepałem skórzaną kurtkę z resztek trawy i piachu, po czym spojrzałem z zadumą na nową. - Pomyślałem sobie, że zrobiłbym całkiem dobre wrażenie, gdybym pomógł ci z bagażami, ale teraz chyba się upewniłem, że bycie miłym nie popłaca.
Katja zmierzyła mnie wzrokiem, po czym wystawiła jedną z walizek w moją stronę. Głośno i wyraźnie oznajmiłem jej, że sięgam po jeszcze jedną, by nie narazić się na kolejny atak z tej strony. Naprawdę mnie tym zaskoczyła i szczerze mówiąc... zainteresowała. Gdy tylko wziąłem bagaż, przez krótką chwilę dane było mi zmierzyć się z jej morderczym spojrzeniem.
- Nie musisz mi w niczym pomagać, poradzę sobie sama. - Zmarszczyła brwi, wyjmując kolejną walizkę. Czy tylko ja przyjechałem tu z dwiema zasadniczo niewielkimi torbami? Być może dlatego, że cały bagażnik zapakowany był głównie rzeczami Hurricane, a moje zbiegły na zdecydowanie dalszy plan.
- Pomaganie ci to dla mnie czysta przyjemność. - Uśmiechnąłem się i poczekałem chwilę, aż zabierze się z częścią swoich rzeczy.
- W takim razie prowadź, jakże pomocny dupku. - Westchnęła ciężko, na co zareagowałem głośnym śmiechem. Spodobało mi się jej określenie wobec mojej osoby, słyszałem już wiele pseudonimów, wyzwisk i innych tego typu rzeczy, ale pomocnym dupkiem jeszcze nikt mnie nie nazwał.
- Proszę za mną - odpowiedziałem, kierując się w stronę ścieżki prowadzącej prosto do wejścia do akademika. Katja raczej niezbyt chętnie udała się za mną, próbując przy tym uporać się z niewspółpracującą walizką, której kółka ciągle skręcały w nieodpowiednią stronę. Próbowałem powstrzymać śmiech za każdym razem, gdy tylko spadała z dość wysokiego krawężnika, jednak muszę przyznać, że nie wychodziło mi to zbyt dobrze. Powstrzymywał mnie jedynie fakt, że prawdopodobnie rzuciłaby we mnie swoim bagażem, a wydaje mi się, że był on całkiem niezłą bronią.
Wewnątrz zatrzymaliśmy się jeszcze przy portierni, gdzie dziewczyna dostała swoje klucze do pokoju i dokładne instrukcje, gdzie ma się zgłosić po plan zajęć, regulamin i jakieś inne bzdety. Chciałem jak najszybciej skończyć zadanie zlecone mi przez panią Ruby i odrobinę oczyścić tym swoje ostatnie "wybryki" jak to mawia pan Stewart. Mógłbym wtedy spokojnie wrócić do nic nie robienia, albo.. albo nie wiem co, po prostu nie musiałbym udawać pomocnego ucznia i zająć się swoimi sprawami, chociaż nie ukrywam, że zaintrygowała mnie moja nowa koleżanka. 
- Wiesz już, w której będziesz grupie? - Spytałem, gdy zatrzymaliśmy się przy drzwiach z numerem pięć. Moja trzynastka nie jest aż tak daleko stąd.
- W drugiej - odpowiedziała, przekręcając kluczyk w zamku. Od razu wparowała do środka, nie zwracając większej uwagi na mnie. Podejrzewałem, że miała mnie dość, ale niestety - nie tak łatwo się ode mnie uwolnić.
- Czyli będziemy się dość często widywać. - Katja udała, że nie usłyszała mojej odpowiedzi i bez słowa wyszła z pokoju. Odłożyłem jej walizki koło łóżka i w moment dogoniłem ją na schodach. - Chciałaś przede mną uciec?
- Coś w tym stylu. Naprawdę musisz mnie oprowadzać i mi pomagać? Jestem w stu procentach przekonana, że świetnie poradziłabym sobie sama - mruknęła pod nosem.
- W to nie wątpię - odpowiedziałem, przypominając sobie jak jednym ruchem powaliła mnie na ziemię - jednak uznałem, że miło by było, gdybym ci pomógł.
- Mhm, ktoś ci kazał?
- Skądże. - Zmarszczyłem brwi i pokręciłem przecząco głową. - Dużo masz jeszcze do zaniesienia?
- Jedna torba i kot.
Oczywiście transportera z jej pupilem nie pozwoliła mi zanieść mimo, że od razu za niego złapałem. Rzuciła do mnie jakieś słowo po rosyjsku.. prawaliwaj, czy jakoś tak i zabrała zwierzaka mówiąc do niego coś niezrozumiałego dla mnie. A trzeba było słuchać na lekcjach rosyjskiego.


Katja?

niedziela, 22 lipca 2018

Jeremy Jefferson i Mustang

Wizerunek: Manu Ríos
Motto: Do it with passion or not at all.
Imię: Jeremy
Nazwisko: Jefferson
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 2 lutego 1999 rok (19 lat)
Pochodzenie: Stany Zjednoczone, Teksas, Hereford
Pojazd*: Początkowo nogi i Mustang, a później również Datsun 510 Sedan
Pokój: nr 28
Grupa: II
Poziom: Początkujący
Koń: Mustang
Głos: Manu Ríos
Rodzina:
* Bob Jefferson - ojciec Jeremy'ego, człowiek surowy i arogancki. Lepiej trzymać się od niego z daleka. Nienawidzi swojego syna ze wzajemnością.
* Robin Jefferson - matka Jeremy'ego. Opiekuńcza i miła kobieta. Jej poglądy są przeciwne do tych męża - woli, by ich syn samodzielnie wybrał zawód dla siebie, lecz uważa, że Bob nie chce dla chłopaka źle. Rodzaj kobiety, która we wszystkim widzi pozytywy.
Relacje:
* Nowy w akademii
Aparycja: Jeremy należy do przedstawicieli rasy aryjskiej. Starannie ułożone brązowe włosy i niebieskie oczy przykuwają uwagę. Jasna skóra chłopaka pozornie wygląda na niezwykle delikatną, a pełne usta sprawiają, że Jeremy wygląda nieco dziewczęco. Oczywiście było to powodem do śmiechu dla innych chłopców, mieszkających w sąsiedztwie lub uczęszczających do tej samej szkoły, co Jeremy. Szatyn jednak z czasem zaakceptował swój wygląd i traktuje wszystkie uwagi na jego temat jak żart.
Jeremy jest szczupłą i wysoką osobą (184 cm wzrostu). Wyrzeźbiony tors robi wrażenie na nie jednej dziewczynie tak samo jak długie, szczupłe nogi.
Styl ubierania się chłopaka jest najczęściej luźny. W tenisówkach, jeansach i T-shirt'cie Jeremy czuje się swobodnie. Prace w ogrodzie jednak woli wykonywać bez górnej części ubioru.
Charakter: Jeremy należy do spokojnych osób, które raczej unikają konfliktów. Sprzeczkę zazwyczaj stara się obrócić w żart, ale w poważnych sytuacjach uparcie trzyma się swojego zdania, którego nie wstydzi się wyrażać. Szatyn jest odważny oraz chętnie uczy się nowych rzeczy. Jest ambitny i nie boi się ciężkiej pracy.
Jeremy jest również szczerym, lojalnym chłopakiem. Zawsze mówi to, co myśli i nie owija w bawełnę. Szatyn jest cierpliwy. Wyprowadzenie go z równowagi jest niezwykle trudne.
Jeremy to wesoła i tolerancyjna osoba, która tak jak jego matka, stara się być uprzejma dla każdego niezależnie od koloru skóry, poglądów, religii czy orientacji. Sam nie jest swojej do końca pewien.
Zainteresowania: Chłopak interesuje się fotografią, ale jego pasją jest głównie jazda konna. Jeremy uprawia również inne sporty takie jak sztuki walki czy strzelectwo z broni palnej. Do większości z nich został jednak przyzwyczajony przez swojego ojca, który zawsze uważał, że jego syn powinien umieć walczyć i posługiwać się bronią. Jeremy po jakimś czasie polubił wszystkie te zajęcia, jednak od zawsze uwielbiał biegać na długie dystanse. Dodatkowo szatyn potrafi pięknie śpiewać, tańczyć oraz grać na gitarze, pianinie, skrzypcach i harmonijce, dzięki czemu zawsze zapewniał rozrywkę na festynach, odgrywając np. "Ring of Fire" Johnnego Cash'a.
Inne*:
* Inne zdjęcia:
1 | 2 | 3
* pracuje jako barman w barze "BlueChili", będącym w miasteczku obok akademii i słynącym z dobrego piwa
* Jeremy, zmuszony przez surowego ojca do podjęcia się zawodu prawnika, uciekł z domu, by móc spełnić swoje marzenie o zostaniu słynnym jeźdźcem. Długo wędrował, aż natrafił na Akademię, w której postanowił pozostać.
* Szatyn otrzymał Mustanga w prezencie od zaprzyjaźnionych z nim Indian, gdy był jeszcze chłopcem. Po zaprzyjaźnieniu się z dzikim koniem, rozpoczął trening.
Steruje:
* Howrse: MichaeleJohnes888* shoutbox: Michaele 


Imię: Mustang
Płeć: Ogier
Rasa: Mustang
Data urodzenia: 11 kwietnia 2011 roku (7 lat)
Charakter: Mustang jest odważnym i upartym koniem. Nie wykonuje poleceń obcych mu ludzi lub niegodnych do ich wydawania. Nawet te Jeremy'ego wykonuje z wielkim bólem serca. Mimo tego jest lojalnym i oddanym przyjacielem, który broni swoich bliskich. W stosunku do innych zwierząt jest władczy i zawsze stara się je zdominować.
Specjalizacja: wszechstronny
Umiejętności: Mustang to uzdolniony i inteligentny koń. Nic nie stanowi dla niego przeszkody, lecz tak, jak każdy, on również ma swoje słabsze i mocniejsze strony.
Tym, co w ofierze jest najlepsze jest prędkość. Mustang doskonale radzi sobie na wyścigach oraz rajdach. Z tego względu, że jest to dziki koń, nie ma problemów również ze skokami. Jest również doskonały do jazdy western. Woltyżerki lepiej z nim jednak nawet nie trenować. Koń jest zbyt nieprzewidywalny.
Właściciel: Jeremy Jefferson

sobota, 21 lipca 2018

Od Zaina cd. Imanuelle

Wchodzę do pokoju i pierwsze co robię, to biorę zimny prysznic. Na uspokojenie. Na uspokojenie myśli, serca, emocji i samego siebie, modląc się w duchu, żeby nikt mi nie przeszkodził. Ale kto mógłby mi teraz przeszkodzić, skoro wszyscy są na lekcjach?
Mimo tego, odczuwam pewien dyskomfort, mając poczucie, że znowu będę tym najgorszym. Dyskomfort? Co ja pieprzę? Jakbym miał odczuwać jakikolwiek dyskomfort z tego powodu, to pewnie dawno odszedłbym stąd. Odczuwam dyskomfort wyłącznie z powodu zaistniałej przed chwilą sytuacji. I nawet nie zdaję sobie sprawy, jaki jestem wkurzony. A zauważam to dopiero po chwili, gdy szczęka z powodu zaciskania jej zaczyna mnie naprawdę boleć.
Wychodzę spod prysznica, przebieram się w pokoju, zaczesuję do tyłu włosy, czując jak kapie z nich jeszcze woda i rzucam się na łóżko. Chcę odetchnąć z ulgą, ale ta dawno już ode mnie odeszła i czuję się, jakby coś mnie dusiło. Nie mogę nabrać powietrza pełną piersią, a i pokój zaczyna się wydawać zbyt ciasnym pomieszczeniem.
I co wtedy robię?
Zaczynam się zastanawiać nad tym, co przed chwilą totalnie mnie zbiło z tropu i od czego próbowałem się uwolnić przed chwilą pod prysznicem.
Nie czuję już tego ukłucia, które przeszyło mnie na parkingu. Czuję dziwne łaskotanie w klatce piersiowej i brzuchu, które może oznaczać jedynie fakt, że potrzebuję jakiegoś planu. I choć nadal nie wiem co się wokół mnie wyprawia, to naprawdę, widok tego faceta stojącego obok Imany i mówiącego do niej skarbie, mnie po prostu zirytowało. Ale nie to jest najgorsze. On bezczelnie położył rękę na jej biodrze. To już mnie nie zirytowało, ale wręcz wkurwiło.
Całe szczęście, że dopiero teraz to czuję, bo nie zamierzałem dawać mu satysfakcji z mojej reakcji.
Postanawiam napisać do James'a. Jego rodzice są adwokatami. Naprawdę dobrymi adwokatami. Więc powinien mieć do tego smykałkę. Powinien poradzić mi coś składającego z czystej logiki, racjonalności i tej płynącej równowagi. Chyba, że akurat jego głowę zaprząta Marie, paradując przed nim w samej bieliźnie. Albo i bez.
Nie myśl o tym, Malik. Przecież to zniszczy w tobie twoją dziecięcą niewinność.
To chyba zły pomysł.
A ja takie uwielbiam.

Ja: Jem, co byś zrobił, gdyby kobieta twojego życia, nagle przyjechała z powrotem przedstawiając ci swojego narzeczonego?

Bez zbędnych przywitań, które naszą grupkę raczej nie obowiązywały, od razu wysłałem wiadomość, czekając na jego odpowiedź. Jeśli nie robi, to co robi, albo nie robi, to co zwykle, powinna za chwilę przyjść. Tak jak podejrzewałem, odpowiedź przyszła od razu.

Cangaroo in my heart: To pytanie czysto hipotetyczne?

Tak. Zdecydowanie, wybierając nazwę dla Jamesa, obydwoje byliśmy zbyt pijani, by pomyśleć jak bardzo źle będzie to wyglądać, szczególnie, gdy jako dzwonek wybierzemy tradycyjną, australijską piosenkę. A mianowicie Billy of Tea. Każdy ogląda się, słysząc te ich dziwne dźwięki ich dziwnych gitar. Za każdym razem, gdy dzwoni, nie mogę powstrzymać się przed wybuchnięciem śmiechem. A on za każdym razem pyta, czy ludzie patrzą się na mnie jak na debila. Mam wrażenie, że satysfakcja leżu po obydwóch stronach.

Ja: Chyba tak.

Zastanawiam się nad odpowiedzą, ale zbyt ciekawi mnie wiadomość James'a, by myśleć nad swoją. Odpisuje, ale zaraz przerywa. Mam wrażenie, że albo zdecydował się zmienić wiadomość, albo naprawdę piszę nie w porę.
Czy mi to przeszkadza nawet jeśli miało tak być?
Oczywiście, że nie. Wręcz czuję się z tego powodu dumny.

Cangaroo in my heart: Zamordowałbym osobnika, a jej pokazał, że z nikim innym nie uprawiała jeszcze tak cudownego seksu, bo nikt inny nie byłby w stanie jej tak kochać.

Przewracam oczami, jednocześnie się śmiejąc. Chętnie bym to zrobił, gdyby to było możliwe. Teoretycznie jest. Szkoda, że tylko teoretycznie.

Ja: I ty jesteś synem prawników?
Ja: Jesteś chujowym doradcą.

Cangaroo in my heart: Nie ma za co.

Parskam pod nosem i rzucam telefon na drugi koniec łóżka. Jeśli chcę przeżyć ten dzień w sposób taki, jaki miałem zamiar go przeżyć, to muszę się stąd wydostać. Choćby dlatego, żeby nie wpaść na kogoś z kadry nauczycielskiej. Ale obecnie to mój najmniejszy problem. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że i tak wiem, że nic już mi nie pomoże. Moje myśli są skierowane na jeden tor. Mój mózg nie potrafi pojąć dlaczego, a serce zdecydowanie za szybko biegnie i przez to jest o wiele za daleko od umysłu. Jakby to był jakiś głupi wyścig. Uspokój się wariacie ty.
Nigdy w życiu nie potrafiłem przesiedzieć sam w pokoju, nie znajdując sobie zajęcia. A i specjalnie nie oglądałem się za tym, aby sobie cokolwiek znaleźć. Jeśli coś trzeba zrobić, samo rzuca się później w oczy. To moja definicja. Bałagan - artystyczne zagospodarowanie wolnej przestrzeni w pokoju. Tylko, że ja nie mam bałaganu. Moje rzeczy nie są na tyle porozrzucane, by określić mój pokój jako w kompletnym nieładzie. A nawet, można stwierdzić, że panuje tu dziwny porządek. Nie oszukujmy się, nie jestem pedantem i nie przywiązuję wagi, co do ułożenia w perfekcyjnym miejscu każdej rzeczy, ale ludzie się odnajdują w tym wszystkim.
Nawet nie wiem dlaczego próbuję odgonić obecne myśli moimi spostrzeżeniami na temat codziennych rzeczy. To niby ma mnie uspokajać, a czuję, jak tylko zamykam to wszystko w niewielkim pudełku, gdzieś głęboko we mnie i jeszcze na siłę próbuję domknąć. Niech mnie piorun strzeli - dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi. To była kwestia minuty. Jedna, mała cząsteczka czasu potrafi zmienić dosłownie wszystko.
Z widoczną frustracją malującą się na mojej twarzy, sięgam po swój telefon, przewalając się niemal przez całe łóżko i wstając. Rozglądam się po pokoju tylko po to, żeby się zorientować, gdzie leży Sharika, ale ta umiejscowiła się wygodnie na parapecie pośród słońca i wygrzewa się na nim, zapewne mrucząc w zadowoleniu. Koty mają jednak dobrze.

piątek, 20 lipca 2018

Od Imanuelle cd Zaina

Co za idiota. Co za przeciętny, głupi, idiotyczny idiota. Uspokój się Imauelle, jesteś kobietą z klasą, która nie zwraca uwagi na chłopaków o inteligencji równej zielonym glonom wyrzuconych przez podrzędne, okropne i zimne morze. Mała głupia larwa, która myśli, że wszystko jej się należy. Co za hipokryta! O nie... O nie! Ja sobą nie dam pogrywać i z bezczelnym wyrazem skrzywienia reagować na słowa mojego narzeczonego! Narzeczonego... Miałam nadzieję, że to słowo wypaliło mu piętno na duszy, za ten pocałunek na moich oczach, za który najchętniej wyrwałabym tej dziewczynie serce gołymi rękoma. A nie... przepraszam, szkoda mi moich paznokci, na taką... taką... nie powiem. Pozytywne myśli, rock'n'roll albo hipisi.... nie jako hipiska spałabym z oboma i ćpałabym ile tylko by we mnie weszło. Obrzydlistwo. Chociaż nie takie duże jak Z... Z... Ten jebany uchodźca, który nie powinien nigdy się znaleźć w moim kręgu. Szkoda tylko, że jest w połowie Anglikiem.
Wzdrygnęłam się, biorąc torebkę i teczkę. Jeszcze raz rozejrzałam się po parkingu, który teraz wydawał mi się jakiś brzydszy. Już nie jaśniał moim blaskiem, już nie było tej radości i czystej satysfakcji, bo moje serduszko zostało połamane i kurwa zdeptane, znieważone... Muszę się uspokoić.
- Wszystko w porządku, słońce? - zapytał Louis. Czemu on mówi do mnie słońce?! To Z... Aaaa! To tamten był słońcem dla mnie, ja dla niego, a teraz zdradza mnie z pierwszą lepszą dziwką. Zaraz. Spojrzałam na Louisa. Skąd on się tutaj wziął? Dlaczego nazywam jego hipokrytą, kiedy ja też nim jestem... Paradoks. Serce ludzkie, kiedy jest złamane, bywa okropnie subiektywne i ślepe na własne grzechy. Ale po kolei. Najpierw papiery.
- Jakiś mężczyzna podchodzi i niemalże krzyczy mi w twarz. Jak myślisz? - rzuciłam cała wściekła w jego stronę, mijając go i idąc do wejścia akademii.
- To, że ta sytuacja miała miejsce, nie znaczy, że możesz wyładowywać ją na mnie, Imanuelle - ruszył w krok za mną. Prychnęłam pod nosem, no jasne mów mi jak mam się zachowywać i co mam robić. Jestem silną i niezależną kobietą. Mam was wszystkich głęboko w d... gdzieś.
- Posłuchaj mnie uważnie mój kochany, cudowny narzeczony - zatrzymałam się i złapałam go obiema dłońmi za kołnierzyk koszuli. Zmusiłam go tym, aby nie spuszczał ze mnie wzroku. - Nie mów mi, czego nie powinnam robić, ponieważ może się to skończyć nieco tragicznie dla naszego jeszcze bardzo niedoświadczonego związku, który może się na przykład skończyć za wcześnie, dobrze? Jestem dorosłą kobietą już od jakiegoś czasu i szczerze uważam, że jakoś sobie radzę w moim życiu. Żadne rady osób, którymi mogę się stać, nie są mi potrzebne - puściłam jego kołnierzyk. - Ale mimo wszystko nadal cię kocham, więc udam, że ta pożałowania godna sytuacja nie zaistniała i wcale nie skomentowałeś mojego wzburzenia zachowaniem tamtego mężczyzny w tak szorstki sposób, kochanie.
- Imanu...
- Imany, proszę - uśmiechnęłam się. - Po co czynić to tak poważnym i surowym?
- Imany, nie popadajmy w radykalizm, dobrze? - złapał mnie za ramiona.
- Ja? W radykalizm? - zaśmiałam się sztucznie. - Nigdy. A teraz idę po te dokumenty, tak? - wyrwałam się z jego uścisku i ruszyłam w stronę wejścia. Czułam, że jeszcze długi dzień przede mną. Niestety można by powiedzieć. Z drugiej strony miałam jeszcze dwa cele do osiągnięcia. Dwa małe cele, które zakochane w sobie prosto sobie manipulują. Miałam tylko nadzieję, że pewna kochana Australijka nie postanowiła wziąć stronę tamtej... no... tamtej dziewczyny. Za to masz kochaś z tymi ślicznymi oczkami, zapatrzonymi właśnie w Issy na pewno wyśpiewa mi wszystko co wie. Innego wyboru nie ma, po prostu. Bo choćbym musiała torturować połowę osób na tym cholernym uniwersytecie, to dowiem wię wszystkiego, co do małego, malusieńkiego szczególiku.
Szybciutko wbiegłam po schodach, bo wcale nie szłam w szpilach, będą i tak już pokaźnego wzrostu. Szarpnęłam energicznie za drzwi, które zaskrzypiały przeraźliwie, jakby ktoś je z zawiasów wyrywał. Skierowałam się prosto do gabinetu dyrektorki. Wtedy moje spojrzenie skrzyżowało się z dziewczyną, która mnie mijała. Była w nich iskra, iskra siły i potęgi. Uśmiechnęłam się pod nosem, tym wrednym rodzajem uśmiechu, który denerwuje ludzi, a ona go odwzajemniła. Minęła mnie, a ja się za nią obejrzałam, po chwili ona zrobiła to samo. Jeśli ktoś kiedykolwiek doświadczył jakby znalezienia swojego bliźniaka duchowego, to zdecydowanie musiało być to.
- Jak się nazywasz? - zapytałam, uważnie się jej przyglądając. Zaśmiała się.
- Felicty - mruknęła. - A ty podobno jesteś legendarną panią Malik - uśmiechnęła się pod nosem, krzyżując ręce na piersi.
- To już legendarną? - uniosłam brew. - Legendarna to w tej akademii będzie chwila jego upokorzenia, przez moją skromną osobę - warknęłam.
- A jesteś pewna, że masz za co to robić? - rozejrzałam się po korytarzu. Było na nim nie za dużo ludzi, pewnie zaczęły się już zajęcia, jednak ja za daleko odpłynęłam w moich myślach, aby to zauważyć. Dopiero teraz Louis wszedł przez wejściowe drzwi i pomyślałam, że byłoby lepiej, gdyby nie dowiedział się o treści mojej rozmowy z dziewczyną przede mną.
- Tego nie wiem, jednak wydaje mi się, że ten pocałunek na moich oczach był wystarczająco sugestywny - skrzywiłam się na samo wspomnienie tamtego widoku. - Za to mogę cię zapewnić, że zanim popełnię zbrodnię, za którą dostanę dożywocie, to dokładnie dowiem się wszystkiego, co ma tylko z nim związek. Dowiem się nawet twojej roli w tej sytuacji... - uśmiechnęłam się. - Jakbyś jednak chciała współpracować, to myślę, że dzisiejszy wieczór spędzę na torturowaniu Stylesa, tam mnie znajdziesz słońce.
- Kto powiedział, że będę ciebie szukać? - prychnęła.
- Dlatego to ja tutaj jestem legendarna słońce, to ja myślę kilka kroków na przód i wiem, że ta nędzna kreatura człowieka, przyczołga się do ciebie i owszem, mam interes w tym, żeby się dowiedział co robię, myślisz, że mu nie powiesz? Uważaj, on nie jest wcale taki głupi, tylko struga idiotę, niestety... - westchnęłam, rzucając jej uśmieszek i odwróciłam się na pięcie, idąc do gabinetu dyrektorki. Weszłam do niego po zaproszeniu przez sekretarkę i od razu zostałam powitana stertą dokumentów oraz skomplikowaną sprawą pewnych akt, które się zapodziały. Oczywiście z treści rozmowy wynikło, że będę musiała na trochę zostać, ponieważ moja nowa uczelnia wymagała ode mnie pewnych papierów, których wypisanie zajmie nieco czasu, a ostatnio mieli właśnie papierkowe problemy. Nie było wyjścia, trzeba było zostać, co dawało mi bardzo dogodną sytuację do wyregulowania pewnych porachunków, zamknięcia pewnych spraw, zamordowania pewnych osób i zakopania ich w parku za budynkiem akademii.. No może trochę się zapędziłam, jednak to tylko przez nerwy, które nadal mną szargały. Elegancko się pożegnałam, spokojnie wyszłam z gabinetu, gdzie czekał na mnie Louis.
- Jak poszło? - zapytał od razu, wstając z krzesła dla oczekujących i podszedł do mnie, obejmując mnie ramieniem w talii.
- Będę lub będziemy musieli zostać. Znaczy... - przetarłam dłonią czoło - ja muszę, ty jeśli chcesz możesz zostać ze mną. Harvard wymaga jakiś tam dokumentów i pani Stewart twierdzi, że to nie jest takie proste, że trochę to zajmie i prosiła abym była zawsze dostępna dla nich, więc uzgodniłyśmy, że najlepiej będzie, jeśli zostaniemy w akademiku, dadzą nam pokój i wtedy w razie potrzeby będę pod ręką.
- Dobrze, dobrze... Ile to zajmie?
- Nie wiadomo, to zależy od wielu czynników, jakiś tam prac porządkowych, kontroli... W każdym razie ponad tydzień to na pewno będziemy musieli zostać, a ile dłużej nie wiem - wzruszyłam ramionami.
- W takim razie, chodźmy się rozpakować - posłał mi ciepły uśmiech, który odwzajemniłam tylko półgębkiem. Jakoś nie miałam ochoty się uśmiechać. Wróciliśmy po walizki do samochodu i skierowaliśmy się w stronę akademika, gdzie dostaliśmy klucz do pokoju 24. Poprowadziłam nas korytarzami budynku, który tak dobrze pamiętałam, za dobrze. Teraz nagle wszystko w nim mnie obrzydzało. Co dziwne nawet sam Louis mnie obrzydzał. Myśl.. Doskonała tylko w swej esencji. Tylko myśl mnie nie obrzydzała. Jej niedoskonała forma, nadawana przez język, przez odbiór, przez działanie tak. Myśl, czyli miłość, piękna postawa wobec kogoś, uczucie, żywioł, coś doskonałego i nie do opisania. Zmienione przez człowieka w grę, w ból, w coś obrzydliwego, bo w swojej istocie niedoskonałego. On otworzył drzwi, a ja spojrzałam na pozłacany numer na drzwiach i on mnie obrzydził najbardziej. Pozłacany numer na drzwiach do pokoju w budynku akademika. Po co ja tutaj przyszłam? Po co ja poszłam na Harvard? A tak! Samodzielność, niezależność... Mój majątek wraz ze skromnym, ale porządnym, czystym życiem powinien starczyć mi do końca moich dni. Dlaczego chcę zarabiać tysiące, skoro tak naprawdę się tym brzydzę? Jestem jakaś głupia albo całkowicie ześwirowana. Weszliśmy do pokoju, gdzie od razu Louis wziął się za rozpakowanie walizek. Skrzywiłam się. Dotychczas, odkąd go znałam, nie przeszkadzało mi to. Stwierdziłam, że zwyczajnie taki jest i nie ma co się z tym siłować, lepiej pozwolić mu być sobą i robić rzeczy, które uważa za stosowne, ale teraz? W tym przeklętym miejscu się zmieniałam, a może wracałam do siebie? Nigdy nie doszłam do ostatecznego wniosku, która z nas jest tą pierwotną i prawdziwą. Pokręciłam głową.
- Zapomniałam chyba małej torby z kosmetykami z samochodu - odparłam, łapiąc za kluczyki - pójdę po nią.
Tak naprawdę potrzebowałam czegoś. Powietrza? Może... W każdym razie czułam, że muszę stamtąd wyjść, natychmiast. Wzięłam kilka głębokich wdechów, kiedy znalazłam się na korytarzu. Zwróciłam się do wyjścia z akademika. Wtedy go zobaczyłam. Kilka pokoi ode mnie stała moja fureczka do wszelakich informacji, wysysająca połowę twarzy swojej dziewczyny. Odepchnęła do śmiejąc się, odwrócił wzrok. O tak. Witaj Harry. Zaczął gorączkowo szukać klucza do pokoju po kieszeniach, a ja ruszyłam w ich stronę. Znalazł, szybko wepchnął Issy do pokoju ku jej głośnemu niezadowoleniu, wstawiłam w drzwi nogę w ostatnim momencie. Nie zamknął ich.
- Otwieraj, bo nie ręczę za siebie - warknęłam, a on zrobił proszącą minę.
- Nie zmuszaj mnie Imany, po prostu z nim porozmawiaj, ja nie mogę...
- Harry... - rzuciłam ostrzegawczo.
- Imany, proszę...
- Otwieraj cholera jasna Styles! - wydarłam się, popychając drzwi i po chwili zatrzasnęłam je za sobą, zamykając je na klucz. Cofnął się do siedzącej na łóżku Issy. - A teraz gołąbeczki poważnie sobie porozmawiamy... Dopóki on się tutaj nie pojawi.

Zain?

czwartek, 19 lipca 2018

Od Lydii do Louisa

Obudził mnie bardzo wyrazisty zapach kawy, który pomimo że był obecny w powietrzu już od dawna, dopiero teraz uderzył we mnie, pobudzając moje zmysły i zwiększając pracę moich ślinianek, które nagle jakby sobie przypomniały, że ten napój to jednak jest całkiem smaczny, a mój mózg przez ten impuls pomyślał, że warto byłoby się go ponownie napić. A wszystko zostało pewnie spowodowane przez jakiegoś silnie począcego się dzieciaka, który otworzył okno w obawie, że w przeciwnym razie się rozpłynie. Mój wzrok nieubłaganie błądził w stronę kartonowego kubka z automatu na korytarzu, który zajmował honorowe miejsce na parapecie, co teoretycznie było zabronione, a w praktyce to każdy rozumiał, że tam jest bezpieczniejszy i gorący napój nie rozleje się na notatki moje jak i osoby obok mnie. Obok mnie? Zerknęłam w swoją prawą stronę, siedział tam chłopak. Mogłabym dać sobie rękę uciąć, że ostatnim razem, kiedy patrzyłam w tę stronę, nie siedział tutaj. Pojawił się niczym jakiś ninja, albo po prostu byłam zbyt pogrążona we własnych myślach, szukając odpowiednich, brakujących mi słów, żeby zauważyć, jak podchodzi do ławki, przy której znalazłam miejsce i zajmuje wolne krzesło obok. Za to chłopak również wyglądał, jakby mnie nie zauważał. Jego wzrok wytrwale skierowany był przed siebie, a więc mogłam przyjrzeć się tylko jego profilowi. Całkiem dobrze wyglądający profil, jeśli już miałam być szczera. Delikatny zarost nie przeszkadzał w zauważeniu dosyć wydatnych kości policzkowych, do których miałam większą słabość niż tzw. kwadratowych szczęk. Miał małe oczy, albo to ja miałam duże i byłam do nich przyzwyczajona. W każdym razie kiedy wytężał wzrok, skupiając się nad tym, co widzi, przy kącikach jego oczu pojawiały się malutkie, słodko wyglądające zmarszczki. Mój wzrok spadł na kartkę przede mną. Kartka jak każda inna w moim skórzanym notesie. Mam go już dobre kilka lat i nigdy mnie nie zawiódł. Piosenki, rysunki, jakieś małe komiksy, żarty, wpisy osób, których już dawno nie widziałam. Teraz zajmowałam się tym pierwszym. Słowa pokreślone, napisane luźnym charakterem pisma, trochę zabazgrane, a jednak układające się w piękną historię. Obok znajdowały się małe rysunki. Można było się tam dopatrzeć ptaka, dokładnie dosyć podobnego do rzeczywistego koliberka, kilkanaście gwiazdek, które proste w rysowaniu, powstawały jakby samoistnie. Szkic kobiety z rozwianą sukienką, niczym Marilyn Monroe, na którą patrzył się z boku mężczyzna. Przy tej scenie oczywiście nie mogło zabraknąć serduszek. Jednak mimo to na połowie kartki znajdował się szkic drzewa, spychając resztę w małą, ciasną przestrzeń. To było drzewo cytrynowe… Dopiero teraz dotarło do mnie, że wystukuję długopisem melodię tej piosenki. Uwielbiam Lemon Tree. Piosenka na każdy humor. Tak dobrze znany rytm, pomagał mi się skupić, co bym nie robiła. Wtedy się rozejrzałam ze zmarszczonymi brwiami. Byłam w klasie, ale to już była lekcja. Interesujące… Nie pamiętałam początku lekcji, nie słyszałam dzwonka, a teraz nagle otaczała mnie spora liczba osób, które najwyraźniej były w mniejszym lub większym stopniu zainteresowane tym co mówił… Zerknęłam w stronę tablicy. Co mówiła, bo to była nauczycielka. Ja za to jak wyrwana z snu o bliżej nieokreślonej treści, próbowałam wrócić jakoś do siebie. Zastanawiało mnie czy długo już tak siedziałam. Spojrzałam na zegarek nad głową nauczycielki, który mówił mi, że minęło już jakieś pięć minut od dzwonka. Cicho zaśmiałam się pod nosem. Świr już zaczyna się ze mnie robić, jeśli przez 5 minut, te 300 sekund, nie zauważyłam, że przerwa minęła, a ja marnuję sobie życie po pierwsze nie słuchając prowadzącej, po drugie nie rysując lub nie tworząc nowych wzorów na super tatuaże, no i po trzecie nie pisząc kolejnej piosenki w ostateczności. Z ciężkim westchnieniem odrzuciłam głowę do tyłu. Co ja robię ze swoim życiem?! O właściwie to bardzo dobre pytanie, szkoda tylko, że zdążyłam tutaj poznać tylko tego idiotę Julesa, a rozmowa z nim na takie tematy nawet w moich myślach wyglądała komicznie. Zresztą on by mi tylko przerywał, a on by pewnie przerywał mi co minutę albo i częściej. Z braku chęci do powrotu jeszcze do tej lekcji, ponownie spojrzałam na chłopaka obok mnie. Rękaw jego bluzy podwinął się z lekka, odsłaniając tym samym jego tatuaże. Zastanawiało mnie jak duża powierzchnia jego skóry była pokryta tatuażami, jak wiele ich miał, kto mu je robił… Naprawdę mnie to kręciło i wszyscy moi znajomi zastanawiali się skąd wzięła się moja obsesja na ich punkcie. Cóż. Wzięła się z pewnej prostej obserwacji. Mianowicie byłam w szpitalu, gdzie krążąc wśród korytarzy spotkałam dziewczynę po chemii. Można sobie wyobrazić jak wyglądała, a mimo to miała na przedramieniu tatuaż “Life is good” i zrozumiałam, że to bardzo osobisty, dożywotni sposób na wyrażenie siebie i to właśnie pokochałam. Miałam nadzieję, że ten szatyn obok mnie też tak myślał i przynajmniej część z tych tatuaży nie jest wynikiem pijanej fantazji, czy błędu młodości. Moje takie nie były i nie rozumiałam ludzi wytatuowanych od stóp do głowy, gdzie żaden z tych tuszowych rysunków nie ma znaczenia. Po co sobie przysparzać bólu, jeśli to nie ma sensu? Życie jest wystarczająco bolesne czasami. Obserwacja życia! Ja Lydia Rashford wiem coś o życiu! Jak to możliwe, niektórzy myślą. Jak ja czasem nienawidzę ludzi. Oderwałam wzrok od mojego towarzysza tak bardzo sfrustrowana, że szybko, miarowo zaczęłam uderzać długopisem o ławkę. Nagle na mojej dłoni znalazłam się czyjaś dłoń, zatrzymując moją czynność. Otworzyłam szeroko oczy z przerażeniem. Co się stało, kto mnie dotyka?! Spojrzałam na wąską, nie za dużą dłoń, która przykrywała moją. Wzrokiem powędrowałam wzdłuż przedramienia, w górę ramienia tej ręki, aby w końcu napotkać jakby przestraszony wzrok chłopaka.- Hej - uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, delikatnie machając w jego stronę drugą, wolną ręką. Chłopak mi nie odpowiedział, tylko w kąciku jego ust czaił się nieśmiały półuśmiech. Spojrzałam na nasze dłonie. - Przeszkadzam ci z tym stukaniem? - zapytałam, jednak on po dłuższej chwili odpowiedział mi tylko skinieniem głowy, przy czym bardzo się zarumienił, jakby powiedział coś złego lub wstydliwego. - Jestem Lydia.
- Louis - odezwał się po raz pierwszy, ale bardzo, bardzo cicho.
- Jesteś Francuzem albo masz korzenie francuskie? - moje oczy pewnie zaświeciły się jak reflektory.
- Nie - przyznał, po czym szybko zabrał swoją rękę, jakby nagle po dłuższym zastanowieniu decydując, że to już czas, ponieważ zaraz zrobi się to zbyt niezręczne. Jednak mi to nie przeszkadzało. Dopiero teraz czułam nieprzyjemne zimno, bo jego ogrzewająca moją dłoń, zniknęła. Chciał się odwrócić do tablicy, jednak mu przerwałam.
- Długo się tutaj uczysz? - teraz mnie uderzyło to, że miał niebieskie oczy. O nie, tylko nie niebieskie oczy, w których może utonąć każda kobieta, bo zawsze są piękne i hipnotyzujące! Jednak na szczęście jestem już trochę doświadczona, nie jest mnie tak prosto złapać nawet na tak ładne oczka. Ja nie potrzebuję chłopaka, tylko towarzysza na samotne noce, który będzie mnie szanował. Zawsze tak myślałam. Tak wyglądał mój plan na życie. Zdobyć wykształcenie, pokazać je rodzinie, spakować się, wyjechać do Nowego Jorku, zadekować się w studio tatuażu, a później poszukać kogoś bliższego. Zawsze śmieszyły mnie te miłostki do skończenia szkoły, czy później studiów. Takie romantyczki budzą się w środku nocy i myślą, dlaczego były takie głupie, jak od zawsze uważałam i ja postanowiłam nie popełniać ich błędów, i poczekać na miłość jak znajdę pracę i się ustatkuję. Ale wracając do niebieskookiego szatyna…
- Już jakiś czas... względem większości nawet długo… - odparł, bawiąc się długopisem.
- A tak, nie przeszkadzam ci, w końcu nie każdy jest mną i każdy ma prawo się uczyć - pokiwałam głową jakby do siebie, zostawiając w spokoju i chłopaka i wystukiwanie czegokolwiek długopisem o ławkę.

Lekcja się skończyła o wiele za dużo później. Wszyscy zaczęli zbierać swoje rzeczy, również Louis, jak i mozolnie ja. Wtedy pojawił się obok nas on. Ten idiota, który rzucił jakimś nieciekawym komentarzem w stronę Louisa, na co jakoś naturalnie miałam ochotę zareagować, co nie było dla mnie codziennością. Wychyliłam się do przodu, łapiąc uwagę Julesa.- Cześć Jules - zaświergotałam. - Masz tutaj jakiś problem lub interes?
- A jeśli mam? - uniósł brew.
- To chciałabym wiedzieć o nim. A właśnie, zapomniałabym przedstawić, to jest Louis, mój nowy przyjaciel - uśmiechnęłam się szeroko, ujmując siedzącego obok mnie szatyna pod ramię.
- Przyjaciel? - zdziwił się. Zaśmiałam się głośno, prawdopodobnie zwracając na nas uwagę wszystkich w tym pomieszczeniu.
- A co? Julesik myślał, że on zostanie moim przyjacielem? No niestety mam nieco wyższe standardy i lepszy gust w wybieraniu mojego towarzystwa, ale nie bój się, znowu pojedziesz do Londynu i może znowu sobie kogoś znajdziesz, słońce.
- Ja… - zrobił się jakby czerwony ze złości. To właśnie stan, kiedy najbardziej go lubiłam. - Pieprz się!
- Na pewno nie z tobą - rzuciłam za nim, kiedy odchodził. Puściłam ramię Louisa i złapałam za długopis pisząc małą notatkę z moim numerem telefonu i pokoju, z tyłu kartki z piosenką, którą dzisiaj napisałam. Wyrwałam tę kartkę z mojego notesu i położyłam przed chłopakiem na ławce. - Będę czekać na ciebie w parku na ławce po lekcjach, jakbyś chciał jednak porządnie porozmawiać, przyjacielu - szepnęłam mu do ucha, po czym pocałowałam go w policzek i wstałam. Minęłam jego krzesło i zniknęłam z klasy, wychodząc na korytarz i kierując się ku kolejnej sali, gdzie powinnam mieć zajęcia. Bardzo mnie zastanawiało, co chłopak zrobi z tym, co mu dałam i powiedziałam.


Louis?
Tak wiem, troszkę mi się zeszło z napisaniem, to już się nie powtórzy ha ha

środa, 18 lipca 2018

Od Zaina cd. Imanuelle

Uśmiechnąłem się do odchodzącej dziewczyny, którą doskonale znam, i do której zamierzam się tak uśmiechać, gdy po krótkiej chwili, ktoś trąca mnie w ramię, początkowo nawet w nie nie trafiając, co kwituję komicznym skrzywieniem na twarzy, mając nadzieję, że ta ręka jest chociaż godna dotknięcia mojej osoby.
Tak, jestem samolubną księżniczką tej całej placówki.
Odwracam się do Harry'ego, automatycznie mrużąc oczy, bo nie wygląda za dobrze. Jego mina jest taka, jakby przed chwilą zobaczył ducha, albo jego dusza nagle uleciała z ciała i nie pozostawiła po sobie ani śladu.
Jednym słowem. Nie wygląda zbyt atrakcyjnie, gdy jego włosy sterczą na wszystkie strony, jakby dopiero co wyszedł spod turbo suszarki.
Nie wiem w jakim celu mnie rozproszył, wydaje się szukać odpowiednich słów w tym momencie, dlatego cierpliwie czekam aż z siebie coś wydusi.
- Wiesz, może dobrym pomysłem byłoby...
Podnoszę z niedbałości wzrok i odwracam głowę w momencie, który ma przypieczętować koniec jego zmagań z wypowiedzią i próbą odwrócenia mojej uwagi.
- Czy ty to widzisz? - rozchylam usta z niedowierzaniem - Bo mi się wydaje, że poranne połączenie kofeiny i nikotyny przysparza mi większego haju niż mi się wydaje.
Jeśli los płata figle, to ten jest zdecydowanie najgorszy.
Cholera. Od dzisiaj koniec z porannym paleniem. Definitywnie.
Harry wpatruje się z takim samym niedowierzaniem malującym się na twarzy, jakie niewątpliwie pojawiło się na mojej. W ułamku sekundy wszystko, co próbowałem przez ostatnie cztery miesiące od siebie odsunąć, powróciło i uderzyło we mnie siłą wybuchu wulkanu.
Stoję jak wryty, nie wierząc, że ponownie widzę te jasne blond włosy, opadające na ramiona. Muszę naprawdę siebie upewniać, że to ona, i że jej nie pomyliłem z nikim innym, ale to nie jest ani fatamorgana, ani niewytłumaczalne zjawisko, choć jak dla mnie, może się nawet tak nazywać. Dobrze pamiętam, jak mówiła, że nigdy tu nie wróci. A teraz jej wzrok pada prosto na mnie i nasze spojrzenia się krzyżują. Jest daleko, ale udaje mi się wychwycić jej specyficzną i chwilową mimikę twarzy.
Nie wiem, czy przeżywa podobną walkę wewnętrzną, bo jak na razie nie widzę, aby zamierzała się wycofać.
Jej wzrok odczuwam całym ciałem i wszystko mnie fizycznie boli. Główny powód zdarzeń, które ostatnio się wydarzyły pomiędzy mną a Daisy, stoi właśnie w znaczącej odległości przede mną, przypominając, jak powinny wyglądać prawdziwe uczucia co do drugiej osoby.
Wtedy Imany opuszcza momentalnie spojrzenie i odwraca się tyłem, sięgając coś z samochodu.
Szkoda, że nie wie, ile o niej myślałem. Jak każdej nocy zadawałem sobie pytanie, czy ucisk w piersi naprawdę wynika z tęsknoty, czy tylko z tego, że sam sobie to ubzdurałem. Czasem ludzie chcą tego, czego nie mogą mieć, i mylą to z uczuciami do drugiej osoby.
Tak czy inaczej, to uczucie mi właśnie towarzyszy. Ucisk, ból powoli narastające w żołądku i zachęcające do pokonania dzielącego nas dystansu. Zrobiłbym już to do tej pory, gdyby nagle nie zaczęło mi coś przeszkadzać.
Wygląda dokładnie tak samo jak ją zapamiętałem, choć parę rzeczy jest sobie daleka. Jedna jest nad wyraz oczywista. Kim jest, przepraszam bardzo, stojący obok niej facet, do którego się uśmiecha?
- Zain - wtedy dociera do mnie, że dźwięk swojego imienia słyszałem już od jakiegoś czasu i dopiero teraz poczułem uderzenie na ramieniu. Chwyciłem się za rękę i odwróciłem z trudem głowę w stronę stojącego obok mnie Harry'ego. Dziwne, bo już nie maluje się na jego twarzy wyraz zaskoczenia, ale stanowczość, która mnie zaskakuje - Musimy wracać do środka - mówi, stając między mną, a widokiem, który rozciąga się przede mną. Patrzę na niego nieobecnym wzrokiem, kiwając głowę i wcale go nie słuchając. Słyszę go, aczkolwiek nie słucham. Przesuwam głowę, aby zobaczyć niemożliwe za nim.
- Co? Ach... tak - kręcę głową, przeczesując włosy dłonią. Czuję się jak w transie i odwracam w kierunku drzwi, choć to ostatnia rzecz jaką chcę zrobić. Robię parę kroków do przodu, ale zaraz przytomnieję i odwracam się gwałtownie, mijając chłopaka w ekspresowym tempie. Chyba próbuje chwycić mnie za koszulkę, aby mnie zatrzymać, ale nie udaje mu się, za to słyszę jego ciche przekleństwo pod nosem.
Nie zastanawiałem się ani przez chwilę co chcę zrobić, ani co powinienem zrobić, bo nie jestem takiego typu człowiekiem. Właściwie uświadomię sobie to dopiero, gdy stanę naprawdę blisko niej, a na pewno bliżej niż z drugiego końca parkingu.
Idę przed siebie, wcale nie będąc spięty tym zaskakującym spotkaniem. W mojej głowie pałęta się tyle pytań bez odpowiedzi i myśli, że nawet nie mam czasu, aby być zdenerwowanym, a nawet pomyśleć o tym, że powinienem być zdenerwowany. Mój wzrok pada jedynie na odwróconą sylwetkę Imanuelle, która wyciąga coś z samochodu.
Powinienem, nie powinienem...
- Co tutaj robisz? - prostuje się momentalnie na dźwięk mojego głosu, przewracając w rękach coś małego, co właśnie sięgnęła z samochodu. Nie odwraca się od razu, widzę jak jej ramiona unoszą się do góry i opadają przy zebraniu głębszego oddechu i dopiero po chwili odwraca się do mnie. Jej wzrok przeszywa moją duszę, ale jest w nim coś, co nie jestem w stanie określić. Tak samo jak mieszających się we mnie w tej chwili emocji.
- Niezwykle umiejętne oszczędzenie sobie zapoczątkowania rozmowy - mówi chłodnym tonem, mierząc mnie przeciągle spojrzeniem. Zakłada ramiona na piersi. Konsternacja, jaką widać na jej twarzy, przekonuje mnie, że nie spodziewała się mnie aż tak blisko. Ale w tej chwili mnie nic obchodzi, bo mam wrażenie jakby przede mną stanęło jakieś widmo, bo nie wierzę, że ona tu jest.
Gdy właśnie zamierzałem odpowiedzieć, obok niej pojawił się całkiem nieproszony gość i jednym niewinnym gestem sprawił, że znienawidziłem go już przed samym poznaniem imienia tego delikwenta.
Miałem wrażenie, że spogląda na mnie z wymuszonym uśmiechem, który tak idealnie wyrysował się na jego twarzy, choć ja nadal nie mogłem oderwać wzroku o jego dłoni, która spoczęła na biodrze Imany. Co do diabła...
- Mówiłem ci skarbie, żebyś zostawiła to w aucie - jego wyraz twarzy mówił coś w stylu "Trzymaj się z daleka od mojej dziewczyny" - Kto to? - Wtedy odwracam wzrok. Nie dlatego, że mnie wkurzył, czy zestresował, ale dlatego, że to przypomniało mi zapierający dech w piersiach cios w brzuch. Nazwanie przez niego Imany jego dziewczyną byłoby ostatnią rzeczą, jaką miałbym ochotę usłyszeć. A jeszcze nie wiedziałem, że czeka mnie o wiele mocniejszy cios. Na mojej twarzy pojawił się lekki grymas, który chyba udało mi się zdecydowanie szybko ukryć pod gestem wykrzywienia ust w uśmiechu.
- My się chyba jeszcze nie znamy? - zwracam się do niego. Widzę jak chłopak momentalnie się odpręża, gdy uświadamia sobie, że nie zamierzam wkroczyć na jego terytorium.
Cóż, tylko mu się tak wydaje.
Wyciąga w moim kierunku rękę, czekając aż odwzajemnię gest.
- Louis Al-Lahem, narzeczony Imanuelle - gdy wypowiada jej pełne imię, aż mnie skręca. Nie traktuje go z takim samym namaszczeniem jak ja. Nie wiem dlaczego przypinam sobie wyłączność zwracania się do niej pełnym imieniem, bo nawet go nie posiadam, ale nie podoba mi się, że on również może to robić. No oczywiście, że może. Jest jej narzeczonym.
Nagle znów wracają do mnie małe mdłości i naprawdę z całych sił staram się nie skrzywić. Momentalnie zamieram w środku, czując jakby ktoś wbił mi tępy nóż w plecy, który dodatkowo miał chropowatą powierzchnię i był zrobiony z drewna, co w połączeniu jest zdarzeniem niemożliwym.
Ukrywam to pod uśmiechem, ściskając dłoń chłopaka.
- Zain Malik - przedstawiam się, kątem oka obserwując Imany. Pewnie chce abym się oddalił jak najszybciej, zanim zrobię coś nieoczekiwanego. Ciekawe, czy jej narzeczony wie o wszystkim przed ich poznaniem. Mam niezmierną ochotę mu wszystko powiedzieć, niekoniecznie według prawdy, ale powstrzymuję się. A właściwie coś innego mnie powstrzymuje, nie potrafię określić co. Chłopak mruży oczy i kiwa głową.
- Znam cię - mówi, a ja nie ukrywam zadowolenia z tego powodu. Chociaż to nie zmienia mojego nastawienia. Zna mnie pół świata i nie poczuję sympatii do kogoś tylko z tego powodu. Choć trudno mi powstrzymać się przed okazaniem, że moje ego znacznie się podniosło - Wiem kim jesteś - nie tracę czujności z tego powodu - I wiem kim byłeś - czuję niepohamowaną chęć pozbycia się go w trybie natychmiastowym i naprawdę nie wiem, jakim cudem udaje mi się utrzymać uśmiech na twarzy, nawet jeśli był on ćwiczony przez parę dobrych lat z konieczności. Muszę też przyznać, że teraz uśmiecham się częściej, niżeli wokół publiki, bo czuję, że chyba to minimalnie pomaga mi ukryć niechęć jaką czuję.
Jednak nie rozumiem tutaj nic. Wszystko się nie zgadza. Nie ma tutaj logicznej spójności, którą próbuję na szybko znaleźć. Dlatego nie używam ani grama swojej typowej bezpośredniości i zachowuję się tak jakby to było faktycznie nasze pierwsze spotkanie. Zresztą, Imany nic nie mówi, zostawiając to Louisowi. Matko, to imię już mnie zaczyna prześladować. Nie podoba mi się. Wybacz Tomlinson.
- Lou, papiery - przypomina mu dziewczyna, na co chłopak się odwraca i tylko uśmiecha. Prostuję się, ale nie jest mi dane odpowiedzieć mu, bo po chwili znajduje się obok mnie mój cholerny anioł stróż, choć obecnie nazwałbym Stylesa piekielnym demonem, który mi bardzo przeszkodził w zapoczątkowaniu bezczelnego nastawienia ignoranta w stosunku do tego dupka.
- Przepraszam, ale ważna sprawa. Wybaczcie - chłopak odwraca mnie plecami do samochodu i popycha do przodu, zachowując chociaż pozory pośpiechu - Idziemy natychmiast i tym razem się nie kłóć, bo zawołam Isabelle - szepcze za mną, wykorzystując to, że wokół już nikogo nie ma, bo większość powchodziła już do środka budynku. Chyba jestem zbyt zbity z tropu, by mu się postawić. Zastanawiam się, ile czasu spędził nad zdecydowaniem, że musi coś zrobić.
Kiedy znikamy za drzwiami budynku, staję i wyrywam rękę, odsuwając się od niego.
- Zgłupiałeś? - podnoszę głos, choć nie jestem ani zdenerwowany, ani zły. Chociaż nie... jestem zdenerwowany. Ale nie na niego.
- Mogę spytać się tego samego ciebie - odwracam się i przez chwilę chodzę w tę, i z powrotem, pocierając kark. Zatrzymuję się i opieram plecami o zimną powierzchnię stojącej za mną ściany. Nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć. Moje serce łamie się dziwnie na tysiące kawałków po raz pierwszy w życiu.
- Wszystko w porządku? - pyta Harry, próbując wybadać sytuację swoim samym uważnym spojrzeniem. Zamykam oczy, odchylam głowę do tyłu i przecieram twarz dłońmi. Daje mi chwilę ciszy, wiedząc, że dopytywanie się nie poskutkuje. Zresztą, chyba nawet domyśla się o co chodzi.
Wpatruję się w sufit, próbując przyswoić do siebie ostatnie zdarzenia i buzujące we mnie emocje, które tym razem uderzają z całej siły o powłoki mojej duszy.
- Przekaż, że nie pojawię się na reszcie lekcji - mówię z trudem i znowu staję o własnych siłach na nogi.
Chłopak kręci głową, jakby stanowczo się nie zgadzał. Nie słucham go, jak wiele razy w życiu.
- Nie możesz tak po prostu ominąć całego dnia - argumentuje, ale staję obok niego i spoglądam w jego oczy, gestem pokazując, że to wcale mnie nie przekonuje. Nie przekonuje mnie teraz absolutnie nic i nie przekona.
- Harry... nie dam rady - kładę dłoń na jego ramieniu i uderzam go przyjacielsko w plecy, mijając go powoli. Nie zatrzymuje mnie tym razem. Nawet nie wiem, czy odwraca się w moim kierunku.
Mam nieprzeniknioną ochotę wybyć stąd i podobnie jak od razu po jej zniknięciu, pojawić się w swojej willi w Kalifornii i pić. Z kimś, czy bez, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Nawet jeśli mam teraz iść do jakiegoś baru, nie obchodzi mnie, czy to ktokolwiek zauważy, i czy po raz kolejny wszystkie osoby wokół będą musiały ratować mój wizerunek i reputację.
Jennifer by mnie zabiła. Udusiła na miejscu i pogrzebała gdzieś nad brzegiem Tamizy. Może, chyba... to nawet nie najgorsze wyjście?

Imanuelle?

wtorek, 17 lipca 2018

Od Siergieja do Molly

W takich miejscach jak Morgan University, gdzie zebrano wiele różnych jednostek, plotki rozchodzą się niezwykle szybko. Myślę, że nie byłoby to nawet zbytnim wyolbrzymieniem, gdybym określił to tempo mianem błyskawicznego. Może postronni ludzie, niezbyt zainteresowani życiem innych, nie zauważają tego faktu w tak dużym stopniu, jednak takie osoby jak ja, dla których zbieranie informacji jest wręcz esencją istnienia na tym świecie, taki stan rzeczy niezwykle cieszy. Nic więc dziwnego, że jako jeden z pierwszych dowiedziałem się, że ktoś zaczyna węszyć. Nie jest to może wybitnie ładne słowo, lecz określa sytuację wręcz idealnie.
Kiedy tylko taka informacja dotarła do mnie dzięki uszom w szkole, nakazałem czujce nadal monitorować sytuację, a sam przez kolejne dni szukałem czegokolwiek, co wychodziłoby ponad normę. Nikt jednak nie podążał za mną, nie było częstszych spojrzeń w moją stronę niż te, jakie otrzymywałem dotychczas, jednym słowem, wszytko toczyło się tym samym, leniwym, spokojnym torem co zazwyczaj. Zacząłem już stopniowo powątpiewać w sens posiadania takiej siatki pseudowywiadowczej, kiedy to podczas pewnego wieczoru w końcu otrzymałem coś, co potwierdziło pierwotne przypuszczenia.
Odpoczywałem wtedy po ciężkim dniu, spędzonym na treningach, relaksując się w chłodnej pościeli. Akurat grano na internetowym serwisie nowy odcinek mojego ulubionego serialu, więc żyć, nie umierać. Do tego udało mi się dorwać od mojego najbliższego pomocnika w tym regionie, Nikity, butelkę czerwonego wina, co dodatkowo sprawiało, że leżenie w łóżku było jeszcze przyjemniejsze. I kiedy tak sobie chłonąłem film, zastanawiając się, czy Roman wyjdzie cało z tej akcji w kościele, leniwie mieszając zawartość kieliszka, dostałem wiadomość. Zerknąłem na telefon, zatrzymując niechętnie odcinek, po czym momentalnie usiadłem na łóżku.
— Molly — mruknąłem pod nosem, czytając raport. To właśnie ta dziewczyna, młodsza ode mnie, pozornie niewinna, skrzywdzona przez los, pytała ostatnio o moją rodzinną organizację, niby w żartach mówiąc, że jeśli jej rozmówczyni (tymczasowa kochanka Nikity swoją drogą) będzie wiedzieć coś więcej na ten temat, to wie, gdzie może się odezwać.
Wstałem tak gwałtownie, że ręcznik, w który owinąłem swoje świeżo umyte włosy, prawie zsunął się z mojej głowy. Tak, w końcu jakieś konkrety!
Szybko odpisałem, każąc reszcie obserwować Molly, aby w odpowiednim momencie sprowadzić ją do mnie. Nareszcie coś zaczyna się dziać w tym nudnym miejscu. Coś, co pozwoli potrenować mi rodzinny talent, no i oczywiście nie wyjść z formy, aby po powrocie do Moskwy przejąć interes. Same korzyści, czyż nie?

***

Nie powiem, miałem ochotę roześmiać się, kiedy spojrzałem na siebie w lustrze. Nie pamiętam już, kiedy ostatnim razem założyłem aż tak obcisły garnitur. Jednak, jak się mówi, pierwsze wrażenie jest najważniejsze, więc nim usiadłem przy stole, poprawiłem się po raz kolejny, zauważając, że jednolita czerń materiału dobrze podkreśla mój albinizm. Idealnie.
Rozsiadłem się wygodnie na krześle, położyłem na przykrytym obrusem stole pistolet i zerknąłem na dwóch członków mojej małej, angielskiej grupy. To właśnie oni załatwili ten dom na uboczu. Oraz po części pomogli zdobyć alkohol i broń. Anioły, nie ludzie.
Możecie ją wprowadzić — powiedziałem po rosyjsku, na co drzwi otworzyły się, a do środka wszedł Nikita z niską, widocznie damską postacią, której oczy były zasłonięte, zgodnie z poleceniem.
— Zostaw mnie, ty...! — Jej protesty zostały uciszone całkiem sporą ręką Rosjanina, kiedy ten posadził ją na krześle naprzeciwko mnie. Nie odszedł jednak. Jedną ręką prewencyjnie przytrzymywał Molly w miejscu, aby ta nie próbowała uciekać.
Waleczna jest — Anatoli zaśmiał się, a wkrótce dołączył do niego również Nikita. Nakazałem im gestem dłoni uciszyć się, po czym skinąłem głową, a opaska zniknęła z oczu dziewczyny. Z lekką satysfakcją obserwowałem, jak wyraz jej twarzy zmienia się na coraz to bardziej zdziwiony, w międzyczasie zahaczając o takie stany jak zdenerwowanie czy strach. Wszystko w jednym miejscu.
— Zapewne zastanawiasz się, dlaczego cię tutaj... sprowadziliśmy — odchrząknąłem, aby wyzbyć się ze swej angielszczyzny resztek akcentu — Czyż nie?
— Co to jes.. Ej! — Molly spojrzała na wysokiego bruneta, który ścisnął jej ramię, kiedy tylko się odezwała.
— Nie przerywaj — burknął w odpowiedzi, a ja podziękowałem mu delikatnym, pozbawionym prawdziwej uprzejmości uśmiechem.
— Wracając. Doszły do mnie słuchy, że pytałaś o pewne rzeczy, które ciebie nie dotyczą. Przynajmniej, nie teraz — zaśmiałem się i sięgnąłem po pistolet, odbezpieczając go — Powiedz mi może najpierw, kim jesteś? Jaka jesteś?

<Molly? :3 >

Od Augustusa do Ásbjörna

"You strangled me like an addiction
 You captured me like an affliction 
And I will be nimble and I will be quick 


Jedyną rzeczą, która zagłuszała panującą w sypialni ciszę, był miarowy oddech Hannesa. Czułem go na swoim karku, kiedy tylko chłopak nabierał powietrza w płuca, aby w szybkim, płytkim wydechu wyrzucić go z siebie, prawie idealnie zgrywając się z ruchami moich bioder. Z zamkniętymi oczami, rękoma przytrzymując aktualnego kochanka w miejscu, zagłębiałem się coraz bardziej w jego ciało. Nie było w tych ruchach wielkiej namiętności, jaka powinna towarzyszyć młodzieńczej miłości i jurności. Nie było tu typowego, delikatnego muskania palcami rozgrzanej, wilgotnej od potu skóry. Nie było niczego, co świadczyłoby, że jest pomiędzy nami jakikolwiek związek. Bo i żadnego nie było. Dla mnie relacja z Hannesem opierała się na zaspokajaniu własnych potrzeb, raz, góra dwa obejmując wyjście na koncert czy do restauracji, kiedy to akurat zebrało mi się na bycie romantykiem. Ale mimo wszystko, nie kochałem go. Czy w ogóle znam znaczenie tego słowa? Czy kiedykolwiek doświadczyłem prawdziwego uczucia, które opisywali antyczni poeci, a nawet dla tych dzisiejszych będącego najczęstszym źródłem inspiracji? Pewnie nie, ale dopóki nie przeszkadza to wybitnie w życiu, nie mam zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy.
Usłyszałem głuchy szelest, kiedy młodzieniec poruszył ręką, ukrytą pomiędzy fałdami pościeli. Słabo, prawie na oślep, gdyż zielone oczy zaszkliły się już prawie całkowicie, położył dłoń na moim karku. Momentalnie podniosłem powieki, spoglądając na twarz rozanielonego Hannesa. Po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz obrzydzenia, spowodowany tak nagłym dotykiem, aby po chwili, wraz ze złością podszytą nutą strachu, zmienić się w impuls, który zmusił mnie do działania. Ataku, obrony, Gott wie czego. Zareagowałem więc, najpierw strącając z siebie rękę, aby później, samemu nieruchomiejąc w wygiętym pode mną chłopaku, zacisnąć swą dłoń na jego gardle. Uśmiech zniknął z twarzy Niemca, sprowadzając kochanka do rzeczywistości.
— Nie dotykaj mnie — warknąłem, a kiedy Hannes skinął delikatnie głową, wbiłem paznokcie w delikatną skórę chłopaka — mówiłem ci to już wcześniej. Jesteś głuchy czy po prostu głupi?
Wpatrywałem się w twarz młodzieńca z coraz większym obrzydzeniem. Miotały mną sprzeczne uczucia. Męska natura, domagająca się dokończenia tego, co zacząłem, nie szła tym samym torem, co moje własne emocje, które narastały z każdą chwilą, aby ostatecznie stać się bolesnym, negatywnym ciężarem na mym sercu.
Odsunąłem się więc od Niemca i usiadłem na skraju łóżka, skroń opierając na swych dłoniach. Zamknąłem po raz kolejny oczy, a w czasie, gdy opanowywałem przyspieszony oddech, Hannes podniósł się na materacu i przyciągnął do siebie kołdrę. Dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu, którą ostatecznie zdecydowałem się przerwać.
— Idź już — mruknąłem chłodno, czekając na odpowiedź kochanka. Kiedy ta nie nastąpiła, wyprostowałem się, podniosłem powieki i sięgnąłem po leżący na szafce nocnej portfel. Zręcznym ruchem wyciągnąłem ze środka złożone banknoty, po czym wyciągnąłem je w stronę Hannesa. Chłopak wziął je do ręki, obejrzał pobieżnie, a następnie usiadł u mojego boku. Spojrzałem szybko na jego twarz, na której widziałem jedynie troskę, podszytą cieniem smutku.
— Przepraszam, Augustus. Nie wiedziałem, co robię.
— Po prostu wypierdalaj z mojego domu. Wyraziłem się jasno?
Hannes westchnął smutno, sięgnął po swoje ubrania, leżące na podłodze wraz z moimi własnymi, aby po ubraniu się wyjść bez słowa z pokoju. Wypuściłem z płuc resztki powietrza, po czym opadłem na plecy. Co ja zrobiłem? Dlaczego się tak zachowałem? Nigdy nie byłem aż taki stanowczy w stosunku do chłopaka. Zawsze po podobnych ekscesach dostawał drugą szansę, aby odpokutować swoje winy, ale teraz? Teraz wyrzuciłem go z domu, w nocy, z poczuciem, że nasze ostatnie spotkanie zakończyło się w ten, a nie inny sposób. Cholera, przecież szczeniak jest zakochany we mnie po uszy. Widać to i czuć w każdym jego działaniu. Żaden zdrowo myślący człowiek nie dawałby się traktować w ten sposób, w jaki ja odnoszę się do Hannesa, a ten znosi to z tym całkiem ładnym uśmiechem na twarzy.
Za dużo myślisz, Augustus, skarciłem się w myślach, po czym odszukałem w szufladzie zagubionego papierosa. Odpaliłem go, ponownie kładąc się na pościeli. Zaciągnąłem się krztuszącym dymem, przytrzymałem go w sobie przez dłuższą chwilę, próbując nie dopuścić do siebie myśli o przeszłości, po czym wypuściłem szarawy obłok, który zawirował nade mną, aby nim dotrze do sufitu, zniknąć w zupełności. Za kilka godzin będę siedział w samolocie lecącym do Londynu, gdzie ucieknę od demonów, które podążają za mną krok w krok, nieubłaganie zbliżając się, zaciskając swoje łapska na mym ciele, odbierając zdolność logicznego myślenia, uniemożliwiając nabranie oddechu.
Momentalnie zgasiłem nawet nie w połowie spalonego papierosa i podszedłem do okna, po drodze zapalając kolejne światło w pokoju. Nienawidziłem ciemności. Nigdy nie wiadomo, co w niej siedzi.

"We've got secrets 
Buried deep inside these walls 


Wychyliłem się w fotelu, aby spojrzeć, czy na korytarzu nie pojawił się jeszcze kapitan. To nie tak, że jakoś specjalnie spieszyło mi się do wylotu. Po prostu chciałem już zostawić na niemieckiej ziemi swoje wątpliwości, myśli o rodzinie i wiele innych rzeczy, które powinny pozostać zapomniane. Tylko ja, głupi, przywoływałem je za każdym razem, gdy zamykałem za sobą drzwi, pozwalając im rezonować w swym umyśle, naznaczając i tak nieczystą duszę kolejnymi plamami.
Zacisnąłem palce na podłokietniku i wcisnąłem się bardziej w fotel. Wsłuchiwałem się w odgłosy wokół, czekając tylko, aż w końcu wzbijemy się w powietrze, lecz jedyne, co udało mi się wyłapać, to przytłumione przez ściany kabiny odgłosy rozmów Klausa i bodajże Ludwiga. Nie mogłem powstrzymać się przed wybuchnięciem krótkim, lecz pełnym drwiny śmiechem. Ah, no tak, prywatna kawaleria. Ojciec chyba lubi wydawać pieniądze na drobnostki, bo po co wysyłać w tak krótką podróż aż dwóch ochroniarzy? Przecież raczej nikt nie wejdzie do samolotu z materiałami wybuchowymi, nie krzyknie coś o Allahu i nie wysadzi się. A nawet jeśli niby są po to, aby pilnować mnie w czasie przesiadki w Düsseldorfie, czy naprawdę Detlef uważał, że zagubię się na lotnisku czy nie zdążę na kolejny lot? Jestem brany za aż takiego debila?
Z nudów wziąłem ze stolika telefon, po czym, rozkładając się wygodniej w fotelu i wyciągając przed siebie nogi (plusy prywatnej kabiny), zacząłem pisać nową wiadomość do Ásbjörna, chcąc nieco rozładować swoje emocje i nastawić się pozytywnie na lot. Chociaż, patrząc na pierwszą wiadomość, będzie to trudne.
"Ja tu zdechnę" napisałem, szybko dodając również "Przepiszę ci w spadku swojego psa".
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Momentalnie pod wypowiedzią pojawił się symbol pisania. Uniosłem kącik ust. Ten koleś chyba serio nie ma co robić o tej porze, że jest aktywny.
"Lubi czochranie po brzuszku?"
Pomyślałem o Pebbelsie. Tak, wręcz kocha ten typ pieszczot. To jego druga słabość, zaraz po jedzeniu w każdej możliwej formie.
"To dziwka na głaskanie, więc raczej tak"
"Boziu, kocham go już. Nie możesz mi go teraz wysłać w paczce?"
Coś zaszumiało za oknem, więc przerwałem odpisywanie i wyjrzałem przez szybę, lecz nic nie zobaczyłem. Jedynie gdzieś na dalszym pasie jakiś większy samolot właśnie był szykowany do kolejnej trasy, nic specjalnego. Wróciłem więc do dawnej pozycji, podejmując wcześniej porzuconą czynność.
"Dopiero jak umrę w tym przeklętym samolocie to go dostaniesz."
Do środka zajrzał Klaus, starszy ode mnie Niemiec pochodzący z Bawarii, zasłaniający swoim ciałem całe przejście. Był wyższy od większości osób jakie mijał, a ja niestety również zaliczałem się do tego grona. Zerknąłem na niego, w pytającym geście unosząc brew. Nie miałem ochoty odzywać się, liczyłem więc w ruchu, że oprócz mięśni w głowie też coś ma i załapie, o co mi chodzi. Na szczęście, pozytywnie się zaskoczyłem.
— Wicehrabio — powiedział spokojnym, profesjonalnym tonem. Zamrugałem kilkukrotnie, słysząc tak formalne określenie mej osoby — Będziemy startować za kilka minut.
Skinąłem głową, a kiedy ochroniarz wrócił na swoje miejsce, sięgnąłem po raz ostatni po telefon, nie czytając nawet wiadomości Ásbjörna.
"Zaczyna się. Życz mi szczęścia."
Wyłączyłem urządzenie i zacząłem wpatrywać się w obraz za oknem. Tak, jak powiedział mężczyzna, niedługo potem wystartowaliśmy. Przez długą, ciągnącą się w nieskończoność chwilę obserwowałem, jak Drezno staje się coraz to mniejsze, aby po pewnym czasie zniknąć, ustępując miejsca warstwie chmur. Sam nie wiedząc dlaczego, zasnąłem z głową opartą o szybę, która chroniła mnie od bezkresnej, pustej przestrzeni. Nie wiedziałem również, dlaczego kiedy się rozbudziłem, byłem okrytym kocem. Ale przynajmniej kiedy zobaczyłem w dole kilka znanych budynków, mój umysł skojarzył szybko fakty. Właśnie szykowaliśmy się do lądowania w pochmurnym Londynie.

"The pull on my flesh is just too strong
It stifles the choice and the air in my lungs
Better not to breathe than to breathe a lie


Cel na dzisiaj, jakim było pozbycie się niemiłosiernie irytujących ochroniarzy, został osiągnięty. Oczywiście, nie obyło się bez kłótni, wydzwaniania do ojca i gróźb, że jak ktoś będzie chciał mnie porwać, nikt nie przyjdzie mi z pomocą. Typowe gadanie ludzi, którzy utrzymują się z pilnowania rozwydrzonych dzieciaków. A ja za takowego się nie uważałem, dlatego postanowiłem zawalczyć o swoje i postawiłem się mężczyznom, kiedy tylko postanowili odeskortować mnie na uniwersytet. W dodatku, byłem już dorosły, ale to nie zdawało się docierać do kogokolwiek. Tak więc, po wynegocjowaniu umowy, że po tym, jak dotrę bezpiecznie na miejsce, zostawią mnie w spokoju, wyruszyłem w drogę. Jadąc autostradą, co jakiś czas spoglądałem na odbicie czarnego samochodu w lusterku, zarówno upewniając się, że są tak samo uparci jak wcześniej, ale również dlatego, że przyczepa Ragnaroka była za ich autem. Czy to moja wina, że u mnie nie ma realnej możliwości podczepienia czegokolwiek? Nie. Ale znając życie, koń i tak strzeli coś w stylu zwierzęcego focha i zanim będę mógł go dosiąść, będę musiał obłaskawić markotnego księcia marchewkami. Jak w sumie za każdym razem, gdy zrobię coś nie po myśli ogiera. A z racji faktu, który można bardzo łatwo przeoczyć, że nie potrafię czytać w głowach innych, nie wiem, co Ragnara irytuje, a co nie. Zabawne. Zaczynam mówić o nim jak o człowieku. Chociaż, gdybym miał wybór, z wielką przyjemnością zamieniłbym irytującego Jannika na mojego pupila. Może jako zwierzę straciłby nieco swojej szczenięcej bezczelności, ale to i tak mało prawdopodobne.
Ostatecznie, według nawigacji musiałem zjechać z autostrady na jakaś mniej uczęszczaną drogę. Westchnąłem cicho, zacisnąłem dłonie na kierownicy i spróbowałem zignorować myśli o tym, co ludzie powiedzą, kiedy zobaczą obstawę. Przecież z góry zostanę zakwalifikowany do warstwy snobów, z którą raczej nikt nie będzie miał ochoty błąkać się po korytarzach czy po prostu, po ludzku spędzać czas. Wrzuciłem więc wyższy bieg, zwiększając odległość między samochodami, po czym zmusiłem się do spojrzenia w lusterko. Nie zrobili tego samego, dając mi chwilę luzu. Uśmiechnąłem się gorzko, czując się jak pies spuszczony tymczasowo ze smyczy. Czyżbym tym właśnie był dla Klausa i Ludwiga? Czyimś pupilem, którym trzeba się zająć, gdy prawowitego pana nie ma w pobliżu? Zabawne, jak wiele może zależeć od miejsca narodzin i przynależności do danej rodziny, bo zgaduję, że na dzieciaka z byle niemieckiej rodziny nie dmuchano i nie chuchano tak jak na mnie i brata. Odkąd sięgam pamięcią, wokół nas zawsze snuła się przynajmniej jedna osoba, mająca za zadanie chronienie nas od wszelkiego zła tego świata. Pamiętam też, kiedy to po kilku decyzjach partii Detlafa, które nie spodobały się przeciwnej stronie barykady, jeden ekstremista postanowił oblać naszą matkę kwasem w trakcie przedświątecznych zakupów. Widok tamtego człowieka, szaleństwa w jego oczach oraz później to, co się z nim stało, gdy ochroniarze zajęli się problemem, zostanie chyba w mojej głowie do końca życia.
Skręciłem w boczną ulicę, aby tam, po minięciu bramy, dojechać na miejsce. Cały teren placówki wyglądał na całkiem zadbany, jakby również w ten sposób szkoła pracowała na swoją dobrą renomę. Gdzieś grupa uczniów właśnie miała zajęcia, chyba ujeżdżenie, więc na moje szczęście tylko kilku kręciło się w pobliżu stajni. Zaparkowałem więc na wolnym miejscu, wypuszczając z samochodu Pebbelsa, a Otisa zostawiając na wolnym siedzeniu, po czym stanąłem na trawie i rozciągnąłem się po drugiej podróży. Następnie oparłem się o maskę auta, skąd mogłem obserwować, czy pies przypadkiem nie postanowił uciec, bo jemu to też różne rzeczy mogą się we łbie urodzić. Z nudów zacząłem grać na telefonie, aby dopiero kiedy drugi samochód zaparkuje w pobliżu, podnieść głowę.
— Ein Unglck kommt selten allein — rzuciłem żartobliwie do mężczyzn, na co Ludwig machnął ręką, Chyba nie docenia mojego humoru. Nie czekając, aż powiedzą cokolwiek, podszedłem do przyczepy, aby przywitać się z Ragnarokiem. Wyciągnąłem dłoń w stronę ogiera, lecz ten jedynie podniósł wyżej głowę. Czyli jest tak, jak przewidywałem.
— No nie denerwuj się już, co? — mruknąłem, szukajac po kieszeniach czegoś, co mógłbym mu dać, lecz w zadaniu przerwał mi szelest kół na drodze. Obejrzałem się przez ramię. Ktoś również wjeżdżał na teren szkoły, prawdopodobnie nowy uczeń. Z uwagą przyjrzałem się gościom, kiedy to Klaus zaoferował się, że zaniesie moje rzeczy do pokoju. Machnąłem na to ręką, gdyż miałem już lepsze rzeczy do zrobienia niż takie trywialne drobnostki.

< Gabríel? >

poniedziałek, 16 lipca 2018

Od Zaina cd. Felicity

Przewróciłem oczami, starając się tylko, żeby siedząca przede mną, najbardziej wkurzająca osoba tego nie zobaczyła. Albo wręcz przeciwnie? Podobała mi się jej mina, a także wszystkie reakcje i słowa, które wyrażały całe jej zniesmaczenie, podczas gdy ja mogłem rzucać niezliczoną ilość przechwałek i wszystkich tekstów, które doprowadzają człowieka do szybkiej rezygnacji i pozbycia się z siebie całej egzystencji. I fakt, imponowało mi, że pomimo jej wyraźnej niechęci okazywanej co jakiś czas do mojej osoby, była w stanie jeszcze wytrzymać w moim towarzystwie. Dlatego wyrazy uznania dla tej pani się należą. Posiadała w sobie tę energię, którą lubię w innych ludziach. Nawet jeśli mnie nie znoszą.
Całą uwagę skupiłem na następnym kawałku pizzy, z którego wyciągnąłem szynkę, podobnie jak z poprzedniego. Podejrzewam, że moja towarzyszka będzie zła za zatajenie tego drobnego szczegółu, jakim był fakt, że nie mogę jadać wieprzowiny. Akurat to nie wychodziło z mojej czystej złośliwości.
- Jesteś wegetarianinem? - spytała, patrząc uważnie na moje poczynania. Uniosłem wzrok z coś na wzór codziennego uśmiechu w normalnych sytuacjach, jako z reguły empatyczny człowiek i pokręciłem głową.
- Zapomniałem ci wspomnieć, że nie jadam wieprzowiny. Nie mogę. Religia, zasady - uniosłem ramiona i przymierzałem się do spróbowania pizzy z oliwą - A dlaczego cię ciekawi moja rodzina? - odłożyłem z powrotem kawałek i zmarszczyłem brwi. Z trudem powstrzymałem napływający uśmiech, gdy dziewczyna na moment zastyga w bezruchu, usiłując zrozumieć, dlaczego nie wykonuję jej jasnego polecenia, co do posmakowania pizzy z oliwą, bo podobno ma być lepsza, prostuje się, nabierając głęboko powietrza do płuc i powoli, niemal z precyzją filmowego psychopaty przywdziewa minę, jakby za chwilę miała mi wbić leżący obok niej widelec prosto w serce.
Tak poza tym, to kto używa sztućców do jedzenia pizzy?
- Zainie Maliku, ja ci przyrzekam wszem i wobec, że nie zdążysz dożyć swoich następnych urodzin, a i szczerze wątpię byś dał radę przeżyć do następnego tygodnia, jeśli w tej chwili nie zrezygnujesz z uparcie idiotycznego robienia mi na złość, bowiem uchodzę za w miarę spokojną osobę, ale w każdym siedzi i każdy skrywa w sobie tę jedną, drobną i nie do końca normalną cechę skrytego mordercy rodem z horrorów. Więc albo faktycznie wepchnę ci to jedzenie do gardła, albo w końcu się zamkniesz i spróbujesz sam, grzecznie zjeść. Zrozumiało dziecko, czy powtórzyć? - przechyliła głowę ze słodko-gorzkim uśmiechem, unosząc swój kawałek pizzy do ust i biorąc gryza, przez cały czas nie spuszczając ze mnie spojrzenia. To było... mega creepy... ale i tak parsknąłem śmiechem, który spowodował, że i City się uśmiechnęła. Chyba nawet miała świadomość, że brzmiało to naprawdę przekomicznie, po chwili ciszy, w której byliśmy w stanie przekalkulować jej słowa.
- Dobrze, już się nie narażam Pani Draculo - uniosła rozbawiona brew na mój gest przypominający ruch dłoni wampira. Uniosłem pizzę z oliwą i wziąłem pierwszego kęsa, nie spuszczając wzroku z dziewczyny, która obserwowała mnie w ten sposób, jakby faktycznie oczekiwała mojego nagłego zgonu. W ciszy przełknęła swój kawałek i oczekiwała na moją reakcję, w której zawrę niczym wspaniały koneser i smakosz zdanie, opisujące to danie.
Pokręciłem głową, biegnąc spojrzeniem po kolorowym suficie pomieszczenia z twarzą bez wyrazu. To było lepsze niż bez oliwy, jak nie pyszne, ale trochę przytrzymałem ją w niepewności. Miałem wrażenie, że bardzo jej zależy na tym, by mi smakowało to, co wybrała sama ona.
Skrzywiłem się z niesmakiem, obserwując reakcję City i usiadłem prosto w fotelu.
- Masz dobry gust, wiesz? - uśmiechnąłem się szeroko, obrywając z buta w kostkę za mój poprzedni grymas. Pokręciła głową, ale i tak wyglądała na bardzo zadowoloną z tego, że mi zasmakowało.
Już bez zbędnych udawanych scen pałaszowaliśmy swoją kolację, rzucając sobie co chwile spojrzenie w próbie odzyskania jedynego sosu, który stał na naszym stole, a który przez cały czas City sobie przywłaszczała. Nie biorąc pod uwagę oczywiście faktu, że właśnie przez większość czasu stał po mojej stronie. Mała drobnostka, którą brałem pod uwagę.
- Dobra... to teraz opowiadaj - zabrała następny kawałek, o drugą rękę opierając podbródek, gotowa na fascynującą opowieść. Bez zbędnych przerywników, zacząłem po prostu jej opowiadać.
- Więc pewnie jak już zdążyłaś zauważyć, moja rodzina nie wywodzi się z czystych terenów angielskich prowincji. A przynajmniej nie od strony ojca - wstałem, decydując się tym razem na użycie tej drugiej oliwy - Pochodzi z Pakistanu i nie... nie uciekł z powodu braku pracy. To trochę wiąże się z historią naszego kraju, w końcu przez jakiś czas urzędowali tam Brytyjczycy, ale to kwestia dla naprawdę zapalonych historyków. Ja znam tylko to, co mi ojciec opowiadał. Miał swoje prywatne sprawy, znajomości, a gdy już przyjechał do Anglii, ostał tu i poznał mamę. W sumie, to dzięki niej nie wyjechał z powrotem - napiłem się ciepłej herbaty i wróciłem do jedzenia - Większość jego rodziny nadal mieszka w Pakistanie, chociaż ja wraz z siostrami rzadko tam jeździliśmy. Jego rodzeństwo również powyjeżdżało, co sprawia, że moja rodzina jest rozsiana po całym świecie, a pewnie domyślasz się, że jest jej całkiem sporo. Mama jest Brytyjką. Urodziła się w Anglii, choć jej korzenie, z tego co mi kiedyś opowiadała są również Irlandzkie i Walijskie, aczkolwiek nigdy się nad tym nie rozwodziłem, bo odkąd wyszła za ojca, rodzina od jej strony traktuje nas trochę po macoszemu. Szczególnie moim dziadkom nie do końca spodobało się to, kogo obrała za męża, a oliwą do ognia był fakt, kiedy przeszła na islam. Więc znam tylko ich imiona i pamiętam ze zdjęć mamy, a jedynymi członkami rodziny, którzy utrzymują z nami większy kontakt niż przez telefon, jest brat mamy i jego żona z dziećmi. Tak więc połowa jest nieco poobrażana, ale da się przeżyć, szczególnie po tym jak nasze nazwisko stało się dosyć popularne.
- W rodzinie podobno nigdy nic nie zanika - dodała parę słów od siebie, a ja pokiwałem głową, zgadzając się z jej stwierdzeniem - Z tego co usłyszałam, masz rodzeństwo. Same siostry?
- A dokładniej trzy. Doniya jest najstarsza, to ona zawsze obierała dowodzenie, zresztą taki też jej charakter. Jest pomiędzy nami najmniejsza różnica wieku, dlatego pewnie najlepiej się ze sobą dogadujemy, aczkolwiek potrafi być mega denerwująca jako starsza siostra, która sprawnie wykorzystuje przewagę wieku i swoją płeć. Waliyha jest młodsza i to całkiem inna osobowość. Bardzo podobna do ojca, stała i z reguły najbardziej spokojna z naszej czwórki. A najmłodsza zwie się Safaa i podejrzewam, że ktoś na sali porodowej wszczepił jej istnego diabła w charakter, ale mam nadzieję, że przebędzie swój buntowniczy wiek, w którym wszystko jest złe, a połowa świata powinna zostać spalona. Uwielbiam ją denerwować, zresztą robicie całkiem podobne miny - uniosłem chwilowo wzrok i pokiwałem głową.
- Wcale jej się nie dziwię mając takiego brata. Jeszcze się przyznaj, że jesteś dla nich wredny, to wcale nie będę miała wątpliwości co do ich nastawienia.
- Oczywiście, że jestem złośliwy jako jedyny ich brat. Ale nie mogę też zaprzeczyć, że potrafimy murem za sobą stać. Tak jak wtedy, gdy przez przypadek zalaliśmy całą łazienkę razem w trójkę, nie mówiąc oczywiście kto wyrwał kurek. Rodzice mieli z nami ciężko.
- Chyba nadal mają - zauważyła uszczypliwie w moim kierunku.
- Przepraszam bardzo, ale ja już nie mieszkam tam, więc nic mi tutaj nie insynuuj - odgryzłem się, patrząc na ostatni kawałek pizzy, który został - Nie zjesz go, prawda? - uniosłem brew w pytającym geście. Spojrzała na mnie, powoli przeżuwając swój kęs pizzy spod przymrużonych powiek.
- Tego nie powiedziałam.
- Ale tak pomyślałaś.
- Jasnowidz się znalazł od siedmiu boleści - prychnęła, wycierając palce o leżące na środku stolika białe chusteczki w specjalnym, srebrnym naczynku.
- Zamierzasz się kłócić o jeden kawałek?
- Z tobą? - wyprostowała się dumnie na miejscu - Zawsze.
- Już mi tak nie schlebiaj, bo jeszcze mnie polubisz - z mojego gardła wydobył się cichy i głęboki odgłosu śmiechu, na który City odpowiedziała teatralnym uśmiechem - O, przepraszam. Już mnie lubisz ze swoją obsesją na moim punkcie.
- Nie dokładaj sobie, bo kwiatek jakim jesteś zwiędnie i świeża rosa z rana już mu nie pomoże - pogratulowałem jej istotnie kwiecistego porównania i ostatecznie, bo kolejnej niesamowicie ciekawej wymiany zdań, jakie mamy w swoim zwyczaju sobie nawzajem rzucać, oddałem jej kawałek, co przyjęła za swoją wygraną, co skwitowała cicho pod nosem, wypowiadając "jeden do jednego".
Chwilę posiedzieliśmy jeszcze w barze, a podczas tej miłej przerwy po jedzeniu, moja towarzyszka miłego wieczoru, zaproponowała mi wypad jeszcze raz kiedyś, ale tym razem na karaoke. Stwierdziła, że to nie jest wcale taki najgorszy pomysł i mogłaby go rzucić nawet na poważnie, co od razu naturalnie wychwyciłem i zacząłem się droczyć, że na pewno chciałaby usłyszeć jak śpiewam, a jej propozycja wcale nie była wzięta tylko z powodu chęci pośmiania się. Natychmiast od razu przypomniała mi, że znowu żałuje tego, iż mnie ze sobą zabrała.
- Muszę iść do toalety. Możesz poczekać na mnie w samochodzie - rzuciła i wstała od stolika. Popatrzyłem na nią z uśmiechem.
- A kto powiedział, że ja za to zapłacę? - tym razem nie patrzyła na mnie wzrokiem mordercy, bo to nie taka sytuacja, w której masz chęć zabicia drugą osobę, ale na pewno w duchu przeciągle westchnęła.
- Jak sobie chcesz. Ja jestem niezależna - wzruszyła ramieniem, chowając ręce w kieszenie swoich jeansów - Ale to już druga sytuacja w tym miejscu, kiedy się nie popiszesz.
- Brzmi jak groźba - minąłem ją i podszedłem do barku, wyciągając z kieszeni portfel. Kątem oka widziałem jak uśmiechnęła się triumfalnie - Chcesz coś do picia? - spytałem, gdy przechodziła obok mnie aby skierować się do toalety. Zatrzymała się i zrobiła w tył zwrot z uśmiechem, opierając się pewna siebie o blat barku, przy którym stałem.
- A co mi proponujesz? - uśmiechała się częściej niż zwykle w moim towarzystwie, co zaczynało być troszkę niepokojące. Jeśli tak to działa, to chyba musimy częściej chodzić do takich knajpek na pizzę.
- No nie wiem... A kto prowadzi? - wyszczerzyłem się na swoje słowa, słysząc ciche prychnięcie pod nosem. City odwróciła się, zagarniając włosy do tyłu i ruszyła w dalszą podróż do łazienki. Zachichotałem. - Proszę dwie butelki wody - wyłożyłem pieniądze na blat i zbierając swój zakup, wyszedłem z pomieszczenia w kierunku samochodu. Tym razem zająłem swoje ulubione miejsce kierowcy, czekając na City, która zjawiła się po jakimś czasie. Stanęła przed autem, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie, że nie przewidywała żadnych zmian w kierowaniu. W odpowiedzi wzruszyłem tylko ramionami i uśmiechnąłem się. Wzniosła głowę do nieba w błaganiu o więcej cierpliwości i otworzyła drzwi od strony pasażera, wsiadając do środka. Spojrzała na mnie, wyłączając radio i nie odzywając się. Uniosłem wyżej butelkę wody, tak samo jak kąciki ust, które wykrzywiły się w jeszcze szerszym uśmiechu.
- Woda? Czy jako sławny artysta masz obowiązek trzymać linię i absolutny zakaz picia innych napojów, tym bardziej słodkich? - złapała butelkę i odkręciła ją, przystawiając koniec szyjki do ust i pijąc.
Zaśmiałem się, otwierając swoją butelkę.
- Nie, ale jeśli chcesz, możemy jechać dokądś, gdzie oferują szerszą gamę napojów dobrych do spożycia. Wyobraź sobie, że rozważę jako kierowca twoje propozycje co do dalszej podróży, jeśli nadal nie masz mnie na tyle dość - przewróciła oczami, wypuszczając głośno powietrze w żartobliwym ujęciu tej sytuacji - Ale najpierw moje pytanie, bo właśnie nastąpiła moja kolej - zanim odpaliłem silnik samochodu i spytałem się o jej dalsze plany co do naszej małej wycieczki, choć nie ukrywając, byłem za tym, aby dziewczyna wróciła już do akademika i postarała się chociaż udawać, że zależy jej na swoim zdrowiu, siedząc w ciepłym pokoju - Zauważyłem twój nietypowy akcent, przez który czasem naprawdę ciężko cię zrozumieć, a z racji tego, że znam parę osób, jak chociażby Issy, czy niejaki James, którzy pochodzą z Australii, nie trudno było mi się domyślić, że pewnie przez spory czas tam mieszkałaś. Stąd ten angielski. Nadal tam mieszkasz?

Felicity?