niedziela, 17 września 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

Zachichotała wyraźnie zadowolona. Przynajmniej to mi dzisiaj wyszło. Brawa dla Lewisa Draxlera, który dziś przeżyje z tym chodzących huraganem, obok. Objąłem ją ramieniem. Lubiłem to robić, lubiłem dawać jej poczucie bezpieczeństwa. Po to się to robi prawda? Mały paradoks, jak na moje wybuchy złości i agresji oraz delikatnie dużą niestabilność emocjonalną. Jednak każdy może się zmienić prawda? Że niby ludzie się nie zmieniają? No to ja na złość wszystkim, będę tym pierwszym.

~ * ~

Godzina ósma czterdzieści trzy. Chyba wystarczy. Od jakiś mniej więcej dwóch tygodni Hailey próbowała mnie zmusić, do dłuższego spania. Średnio to jej wychodzi, ale zgrabnie oszczędzam jej uświadamiania tego. Po co mam ją zasmucać? Nie lubię tego robić. Zwiesiłem nogi z łóżka, jednak chwilę jeszcze tak posiedziałem. Patrzyłem na nią przez ramię. Słodko wyglądała śpiąc. Była wtedy jaka cichutka, aż nienaturalnie, jednak równie piękna, jak wtedy gdy jest w pełnym krasy swoim żywiole. Pomyślałem, że niedługo będziemy musieli wracać do Morgan. Nie podobało mi się to, jednak nie mogliśmy zostać na wieki na plaży w Malibu. W dodatku kiedy wróci ciocia, też musi gdzieś funkcjonować. Nasz związek, na tą dosyć kruchą i wręcz porcelanową kobietkę, to trochę za dużo. Dlatego jeśli przyjeżdżałem z kimś, to tylko wtedy, kiedy jej nie było. Cicho podreptałem do wyjścia z sypialni i skierowałem się w stronę schodów, z których się zwlokłem. Wszedłem od razu do kuchni, gdzie zająłem się robieniem herbaty. Lubiłem jej smak, chyba nawet bardziej niż kawy. Oparłem dłonie o blat obok płyty indukcyjnej i zwyczajnie patrzyłem przez okno. Różne myśli kłębiły się ostatnio w mojej głowie. Było tyle spraw do zrobienie, a właściwie do dokończenia, że właściwie to nie wiedziałem, za co się zabrać najpierw.
Wzdrygnąłem się, kiedy poczułem na moich obu bokach, czyjeś ręce. Wiedziałem, że były to dłonie Hailey, jednak ten dotyk był aż zbyt niespodziewany. Powoli się odwróciłem, splątałem palce za jej plecami. Przyglądała mi się z zadartą głową.
- Coś się stało? - zapytała dosyć niepewnie. Podejrzane.
- Nie... czemu pytasz? - uniosłem brew.
- Wcześniej wstałeś i stoisz gapiąc się bez ruchu w krajobraz za oknem? - skrzywiła się.
- Myślę. Uprzedzając twoje pytanie, o wielu sprawach. Chyba aż za wielu - westchnąłem.
- Nie rób tego, to mnie delikatnie przeraża - zachichotała.
- Od pewnych rzeczy nie uciekniemy, Hailey - schyliłem się i pocałowałem ją, wygięła się do tyłu.
- Jak już mówimy o nieuciekaniu... to musimy porozmawiać - odparła.
- Teraz? - jęknąłem i pochyliłem się jeszcze bardziej, by sięgnąć jej szyi.
- Teraz - odparła poirytowana. Zdziwiłem się i przestraszyłem zarazem.
- No dobrze - puściłem ją. - Usiądź, zaraz zrobię nam herbatę, to porozmawiamy - tylko kiwnęła głową, po czym usadowiła się na jednym z krzeseł. Po chwili zrobiłem to samo, stawiając na blacie dwa kubki z dymiącym płynem. - O co chodzi?
- Najpierw ty - odparła cicho. Zaczynałem już wewnętrznie trząść się ze strachu, ale mówiłem spokojnie.
- Dobrze. Myślałem na tym, kiedy powinniśmy wrócić do Morgan i o tym, że powinienem pomóc dziadkom z Aleksandrem, no i zrobić coś z rodzicami...
- A musisz właściwie?
- Czuję, że tak. Mam wrażenie, że inaczej się od nich nie uwolnię - wytłumaczyłem, a ona uparła łokcie o blat, biorąc kubek w ręce. Pokiwała głową i powoli wzięła łyk herbaty. - Hailey... bo ja się zaczynam bać... i tak na poważnie, więc może już powiedz o co chodzi...
- A musi o coś chodzić? - zapytała wpatrując się w ciemną ciecz, która wypełniała jej błękitny kubek.
- Wiesz raczej nasze rozmowy wychodzą spontaniczne, nie mówisz mi "Musimy porozmawiać". Nie jestem do tego przyzwyczajony, więc się stresuję, przeczuwając coś złego.
- Nie wiem czy to coś złego - odparła cicho.
- Po prostu powiedz i wtedy zdecydujemy, jaka ta wiadomość jest, dobrze? - zapytałem łagodnie, a ona pokiwała głową. Była smutna. To napawało mnie jeszcze większym strachem.
- Dobrze... więc... - przerwała.
- Prosto z mostu - odparłem.
- Okres mi się spóźnia - szepnęła. O nie... Czerwona lampka, milion myśli, panika, histeria, furia że mogłem być tak głupi i nagle cisza.
- Przecież brałaś tabletki - odparłem marszcząc brwi.
- No... niby tak... ale później były z nimi problemy... i... i... - przygryzła wargę. Wstałem i postawiłem moje krzesło obok jej. Ponownie na nim usiadłem i spojrzałem na nią.
- Dużo?
- Jakieś dwa tygodnie... Wtedy na zakupach latałam cały czas do łazienki, bo się bałam, że się zacznie... ale on się nie zaczął - odparła.
- Test?
- Nie robiłam... ale kupiłam... Leży wśród moich ubrań - szepnęła.
- No, więc idziemy po niego, robisz test i tyle - odparłem pewnie. Zerknęła na mnie.
- Dobrze.
Plan był prosty. Konsekwencje mogły być wręcz przerażające. Byłem zły, że nie powiedziała o tabletkach, ale nie mogłem jej obwiniać. Mogłem sam pomyśleć o zabezpieczeniu, a z drugiej strony, czy można nazwać to obwinianiem? Tak nie powinno być. To nie wina, tylko szansa na coś nowego. Na zmianę, na życie, na rodzinę... Chyba za szybko się zapalam do tego. Hailly wygrzebała z szafy małe pudełeczko i powędrowaliśmy do toalety.
- Wejść z tobą? - zapytałem stojąc w drzwiach.
- Nie wiem... chyba nie... wolę nie - odparła.
- Dobrze... nie śpiesz się - uśmiechnąłem się delikatnie i cofnąłem. Zamknęła drzwi. Usiadłem na podłodze opierając się o ścianę. I tak siedziałem. Nic innego nie mogłem zrobić... Tylko czekać. Czekanie zawsze było dla mnie najgorsze. Czekanie aż mam wróci, czekanie czy ojciec przyjdzie, czekanie kiedy zejdą sińce, czekanie aż Aleksander spokojnie zaśnie, czekanie aż będę mógł pójść na studia, czekanie aż zobaczę przyjaciół. Ciągłe czekanie. Nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca w takich chwilach. Zazwyczaj chodziłem z kąta w kąt. Teraz nie mogłem się ruszyć. Wyszła. Wyszła i usiadła obok. Nie spojrzałem na nią. Wzrok nadal miałem wbity w nieokreślony punkt przede mną.
- Co my teraz zrobimy? - zapytała cicho.
- Wiesz... co mieliśmy zrobić to już zrobiliśmy, jak sądzę - odparłem. Spojrzałem na jej dłonie z zabrałem z jednej z nich test. Pozytywny. - Mówiłem.
- Ale... - jej głos się załamał.
- Cichutko, spokojnie - objąłem ją ramieniem. Oparła się o mnie i po chwili wtuliła we mnie. - Przecież nic się nie stało.
- Lewis, ale to wszystko zniszczy, rozumiesz?! Zniszczy nam życie, przyszłość, studia - zaczęła płakać.
- Przestań - odparłem twardo, zamarła. - To ja powinienem chyba panikować. Przecież nie nadaję się do dzieci i... To wszystko... Mnie przerasta. Przyznaję to, ale przyznaję też, że cię kocham. Słyszysz? Nie spodziewaliśmy się tego, ale to nie koniec świata.
- Koniec! - krzyknęła.
- Nie. I przestań się drzeć - mruknąłem. - To tylko mała zmiana planów, które możemy skorygować do nowej sytuacji.
- Od kiedy ty nagle jesteś taki pozytywnie nastawiony do życia? - pociągnęła nosem.
- Od kiedy idąc po schodach po test pomyślałem, że mogę stworzyć lepszą rodzinę, niż sam miałem jako dziecko. Rozumiesz?
- Rodzice mnie zabiją - mruknęła.
- Nie zabiją. Na początku zachwyceni nie będą, ale pogodzą się z tym. Niemożliwy był dla ciebie związek ze mną, a teraz nosisz moje dziecko - uśmiechnąłem się. - Czy jest cokolwiek czego nie pokonamy?
- Pieniądze? Praca? Przyszłość? - zapytała.
- Powoli. Najpierw twoi rodzice i moi dziadkowie. Później reszta. Mam wujka, mamy Irlandię. Zawsze jakieś wyjście się znajdzie - pocałowałem ją w skroń.
- Twój spokój jest przerażający...
- Spokojnie, przeraża nie tylko ciebie - zaśmiałem się nerwowo. - Nie tak to sobie wyobrażałem... ale tak nie jest źle.
- Nie jesteś zły? - zapytała niepewnie.
- Zły? Mogę być zły tylko na Zaina, że go nie ma przy mnie w takiej chwili i na to uczucie, że zaraz zemdleję. A tak poza to wszystko jest w porządku - zachichotałem.


Hailey?
Teraz będzie ją nosił na rękach <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz