sobota, 30 września 2017

Od Hailey cd. Lewisa

Wpadłby na lepszy pomysł. Oczywiście nie miałam do niego żadnych pretensji... prócz tego, że w ogóle wpadł na taki pomysł. Naprawdę nie rozumiem po co pchać się w paszczę lwa i pogarszać sytuację. Nie spodobało mi się to, a że mam raczej wybuchowy charakter i reaguję zazwyczaj emocjonalnie, co niekiedy jest minusem, po prostu nie pozwoliło mi na zachowanie spokoju na samą myśl, że mógłby wrócić do domu. Gdzie raczej nie przywitaliby z otwartymi ramionami.
Zmierzyłam go badawczym spojrzeniem, jakbym chciała się upewnić, że tego nie zrobi. Że nie wpadnie po raz drugi na ten chory dla mnie pomysł, a nawet jeśli, to zrezygnuje. Jego delikatnie zarysowany na twarzy uśmiech, ostatecznie mnie przekonał. Odgarnęłam włosy do tyłu i objęłam go w pasie, wtulając twarz w jego klatkę piersiową.
- Nie strasz mnie tak - otoczył mnie ramionami i westchnął głęboko, jednakże cicho i niezauważalnie. Nie lubił rezygnować z rzeczy, które według niego były słuszne. Ja natomiast uważałam inaczej. Przez myśl przebiegło mi tylko jedno, całkiem zastanawiające pytanie. Właściwie to nie była myśl, a zwyczajne stwierdzenie. Zazwyczaj nie odpuszczał. Przynajmniej nie tak szybko. Ale nie martwiłam się o to, bo mi przecież obiecał. A nie rzuca słów na wiatr.
Cofnęłam się krok do tyłu i odwróciłam już ze spokojnym wyrazem twarzy po swoją herbatę. Podkuliłam jedną nogę i wpatrzyłam się w już nieco chłodniejszą, ładnie pachnącą ciesz. Trzeba się spakować. Wyjechać i wrócić do domu. By zaraz potem znowu zniknąć. Tym razem na dłużej. Zacznie dłużej.
Ogarnięcie siebie, pokoju i wszystkiego, zajęło mi dłużej niż się spodziewałam. Po jakimś czasie, za wszelką cenę unikałam konfrontacji na temat tego, że teoretycznie powinnam zacząć o siebie dbać, nie przemęczać się, a właściwie dopiero jest początek. Odłożyłam torbę na bok i położyłam się na łóżku, przechylając głowę i obserwując Lewisa.
- Dziwię się, że twój plan nie uwzględniał nikogo innego prócz nas - powiedziałam dosyć cicho. Spojrzał na mnie pytającym spojrzeniem, nieznacznie marszcząc czoło.
- Bo miał uwzględniać tylko nas - zaczął, ale widząc moje skrzywienie, zostawił wszystko i podszedł bliżej. Usiadł na skraju łóżka i podparł się łokciami o kolana. Przez chwilę lustrował mnie wzrokiem - To nie jest łatwa sytuacja i oboje mamy tego świadomość - pokiwałam głową, nie zmieniając wyrazu twarzy - Prosiłaś mnie abym nie informował nikogo, więc powiedziałem to tylko osobom, które mogą nam w jakiś sposób pomóc. Oczywiście bardzo ogólnie, kiedy będziesz chciała, sama im to powiesz - o ile będę miała ochotę im jakoś to tłumaczyć. Najgorzej będzie z rodzicami. Są naprawdę daleko w tyle i szczerze powiedziawszy, nie wiem czy w swoim obecnym wieku, kiedykolwiek myśleli zostać dziadkami.
- A przyjaciele? - zobaczyłam pojawiający się delikatny uśmiech na twarzy chłopaka, ale nie był on wyrazem szczęścia. Opadł na łóżku tuż obok mnie, ułożył wygodnie ręce na brzuchu i wlepił spojrzenie w sufit.
- Spokojnie... załatwię to - wypowiedział swoją krótką kwestię. Dalej się nie wgłębiałam, bo wcale nie chciałam. Zresztą, jestem pewna, że i tak ze mną o tym porozmawia. Ale najpierw wróćmy do domu.
Po zjedzonym śniadaniu, następnego dnia zaczęliśmy się zbierać. Miałam wrażenie, że Rossy tak jakby już na to czekała. W końcu dom tylko dla siebie, a ciotka Lewisa wraca za niedługo. Stawiając siebie na jej miejscu, pewnie też oczekiwałabym domu w takim samym porządku jakim go zostawiono przed wyjazdem.
- Dziękuję Rossy, że znosiłaś nas przez tyle czasu - przytuliłam kobietę, która odwzajemniła uścisk i zaśmiała się cicho.
- Nie musiała czego znosić, bo zazwyczaj nas omijała szerokim łukiem - dodał uszczypliwie Lewis, jednak Rossy nie zwróciła na niego większej uwagi, przewracając tylko dyskretnie oczami do mnie.
- Uszczypliwa ta cholera jest, ale kochana - wyszeptała i wyprostowała się dumnie, dodając głośniej - Trzymajcie się i powodzenia. Dbaj o siebie albo raczej niech on dba o ciebie - uśmiechnęłam się serdecznie i ostatecznie pożegnałam kobietę, czekając aż Lewis do mnie dojdzie. Stanęłam nieco z boku, co okazało się moim błędem, gdyż nie słyszałam co ciekawego zaczęli do siebie szeptać. Zmrużyłam oczy, udając totalnie niezainteresowanie, choć tak naprawdę kusiło mnie aby przerwać im tę krótką sielankę.
Dopiero będąc sam na sam z Lewisem, zapytałam co mówiła kobieta, ale jak zwykle sekreciki... Wszystko co zrobił to uchwycił moją dłoń w swoją i ucałował, nadal przemilczając kwestię ich krótkiej, zwięzłej i jakże dla mnie ciekawej rozmowy.
Powroty nadchodzą zawsze tak szybko. Zanim się obejrzysz, a już musisz wracać. Tyle, że mi lot z powrotem do Anglii zszedł naprawdę długo. Mimo zamkniętych oczu i wyrównanego oddechu, nie mogłam spać ani się rozluźnić. Nie dawałam tego po sobie poznać, dlatego zastępowałam to w chwilach większego przebudzenia rozmową na zwyczajne tematy. W pewnym momencie padło stwierdzenie, że muszę zacząć powoli więcej poruszać kwestię ciąży, ale nie dałam jednoznacznej odpowiedzi. Oczywiście, że to zrobię. Jednak nie teraz.
Gdy wyszłam na znajome lotnisko w Londynie, które właściwie znajdowało się niedaleko domu, uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy. Zabrałam swoją torbę, ignorując jakiekolwiek zaprzeczenia w moją stronę.
 - Jak tu zimno - opatuliłam się bluzą, słysząc jak chłopak zaczyna się cicho śmiać pod nosem - Nigdy nie sądziłam, że w mojej rodzimej Anglii może być nieodpowiednia dla mnie temperatura.
- Kwestia przyzwyczajenia... albo twoich wahań - przewróciłam oczami. To dopiero początek ciąży. Nie mogę mieć wahań czy też mdłości. A tego akurat nie mogę się doczekać. Mówiąc sarkastycznie oczywiście.
Przyjechanie tu może był dobrym, a może złym pomysłem. Musieliśmy się na pewno spakować. Zabrać rzeczy z Morgan. Pożegnać z tym miejscem, a ja musiałam także pożegnać się z rodzicami. To mnie bolało. Myśl, że wszystko przewróci się o trzysta sześćdziesiąt stopni, w dodatku na lewą stronę.
- Nie mam wahań... albo załóżmy, że miałam je już od samego początku - odparłam obojętnie, po chwili śmiejąc się z tego stwierdzenia razem z Lewisem. Objął mnie ramieniem w tym samym czasie, kiedy ja poprawiałam swoje cieplutkie i nieco przydługawe okrycie na zimne dni, czyli takie jak ten. Oczywiście, prócz bluzy, miałam też swój niezawodny, pracujący dwadzieścia cztery godziny na dobę, cieplutki, chodzący kaloryferek.

Lewis?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz