środa, 27 września 2017

Od Julesa cd. Milesa


- Czy mogę się wstrzymać od odpowiedzi? - Spytałem, otrzymując od Milesa kolejne mordercze spojrzenie.
- Nie - burknął, odwracając wzrok i wlepiając go przed siebie.
- Prawdziwy przyjaciele nie każą wybierać. - Szczerze? Powiedziałem to tylko dlatego, by się z nim podroczyć. Przecież zawsze uważałem go za najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Nigdy nie śmiałbym nazwać go złym przyjacielem. Był idealny pod każdym względem.
- Więc może nie jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi - odezwał się, a raczej wycedził swoją odpowiedź przez zęby.
- Miles, dobrze wiesz, że chcąc, czy nie chcąc, wybiorę pierwszą opcję. A wiesz dlaczego? Stawiając na drugą, nie wytrzymałbym zbyt długo bez ciebie. Naprawdę mi na tobie zależy, nie rozumiesz?
- To czemu jesteś tak? - spytał, już nieco łagodniejszym tonem.
- Taki, to znaczy jaki? - Odpowiedziałem, przypominając mu kawał, który królował w naszych rodzinach przez bardzo długi czas. Chłopak nie wytrzymał powagi i mimo zaciśniętych ust, parsknął śmiechem.
- Dokładnie taki, Jules - westchnął, próbując z powrotem przybrać poważną minę. - Nie odpowiedziałeś mi, jakie masz teraz plany.
- Dodałbym trzecią opcję. Wróćmy do akademika, wyrzucimy z siebie to co nam leży na sercu, sumieniu, czy cholera wie...
- Przecież właśnie to zrobiliśmy!  - Przerwał mi krzycząc, przez co przestraszył odrobinę konie.
- Nie drzyj się tak - mruknąłem, wywracając oczami. - Wracamy.
Miles niechętnie, ale mimo wszystko podążył za mną. Dojechanie na teren Morgan Univeristy zajęło nam około piętnastu minut, szybko odstawiliśmy konie do stajni i udaliśmy się w stronę mojego pokoju.
- Już się uspokoiłeś? - spytałem, zatrzymując się przy drzwiach i sięgając do kieszeni po klucz.
- Cały czas byłem spokojny - burknął, krzyżując ręce na piersi.
- Tak, oczywiście.
Coś czuję, że będzie to ciężka i długa rozmowa. Zdarzały nam się one bardzo rzadko, jednak zawsze po tym czuliśmy się o wiele lepiej... albo nie rozmawialiśmy że sobą przez dłuższy czas. Różnie bywało.
Gdy tylko otworzyłem drzwi, chłopak nagle nabrał energii i z niewielkim rozbiegiem, rzucił się na łóżko. Spojrzałem na niego spod zmarszczonym brwi, a ten jedynie poklepał dłonią miejsce obok.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyśmy siedzieli tak blisko siebie - mruknąłem, niepewnie siadając obok niego. Miles rzucił mi tylko zirytowane spojrzenie i podparł głowę na zgiętej w łokciu ręce.
- Ty zaczynasz, czy ja? - Uniósł brwi.
- Trochę się tego nazbierało. Zacznij ty, jeżeli nie masz nic przeciwko.
- Okej, sprawa numer jeden, musisz w końcu zrobić coś ze swoją mamą. Nie wiem, czy powiesz ojcu, czy z nią pogadasz, żeby to zrobiła. W ogóle oni dalej się spotykają?
- Tak, musiałem powiedzieć o tym Camilli. Kilkukrotnie, gdy wracała do domu, widziała ich razem.
- Okej, więc i tak musisz coś z tym zrobić. Teraz masz jeszcze Camillę do pomocy. - Wziął głęboki wdech. - Sprawa numer dwa, pozbędziesz się tej pierdolonej broni i nie będziesz jeździł do takich miejsc, zrozumiano?
- Miles..
- Zrozumiano?!
- Okej. - Wywróciłem oczami. Z Milesem nie ma dyskusji, albo się zgadzasz, albo wypierdalasz. Może jednak nie powinniśmy o tym wszystkim rozmawiać. Obawiam się, że zamiast być lepiej, wszystko się pogorszy. Już czuję się źle, przez kolejne wspomnienie o ojcu, który wciąż żyje w nieświadomości, a ja.. wciąż go okłamuję. Nie mam zbyt dużego pola do manewru, znajduje się między młotem, a kowadłem. Co nie zrobię, będzie źle.
- Sprawa numer trzy, przestajesz mnie wkurwiać na wszystkie możliwe sposoby.
- Chyba nie potrafię - prychnąłem, co spotkało się ze zdenerwowanym wzrokiem Milesa. - To może jednak pojedziemy do tego klubu, co?


Miles?
Bardzo słabe, krótkie.. ale się poprawię. Troszkę mnie szkoła zawaliła, za długą przerwę zrobiłam i wypadłam z rytmu, ale będzie lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz