- Zanim odpowiem na to pytanie- wyciągnęłam karteczkę i pokazałam chłopakowi na co on jeszcze szerzej się uśmiechnął- Ty powiedz mi najpierw jak dostałeś się do mojego pokoju?
Zain zaśmiał się, ale nie zwlekał długo z odpowiedzią.
- Ma się kontakty- wzruszył ramionami
Czy on naprawdę sądzi, że to mi wystarczy? W tej sytuacji czułam się zagrożona.
- A jak prezent?- spytał niby od niechcenia
Na samą myśl o sukience się uśmiechnęłam.
- Jest śliczna. Dziękuje- odparłam- A wracając do pytania- dodałam, zaczynając poprzednio napominany temat- Pójdę z tobą na bal - lekko się uśmiechnęłam
Zain na te słowa rozpromienił się jak nigdy wcześniej. Gdyby ktoś mi powiedział mojego pierwszego dnia w tej szkole, że będzie organizowany bal, a ja na niego pójdę, zapewne wybuchnęłabym śmiechem. Najwyraźniej od dnia przyjazdu dużo musiało się zmienić.
Zain na te słowa rozpromienił się jak nigdy wcześniej. Gdyby ktoś mi powiedział mojego pierwszego dnia w tej szkole, że będzie organizowany bal, a ja na niego pójdę, zapewne wybuchnęłabym śmiechem. Najwyraźniej od dnia przyjazdu dużo musiało się zmienić.
Usłyszałam za sobą stukanie kopyt. Odchyliłam się lekko do tyłu. Obok nas przechodził akurat trener ze swoim koniem. Zmierzył nas uważnie wzrokiem.
- Wiecie, że za siedem minut zaczynamy trening?- powiedział spoglądając na zegarek
Czemu ten czas tak pędził? Oddaliłam się szybko i poszłam po sprzęt do siodlarni. Tikani miała głowę ponad drzwiczkami boksu. Rozglądała się dookoła. Niektórzy już zmierzali ze swoimi gotowymi wierzchowcami w stronę toru, a ja była w totalnej rozsypce. Szybko wyczyściłam klacz i zaczęłam ją siodłać. Po skończonej czynności zerknęłam na zegarek. Teoretycznie już powinien zaczynać się trening. Pociągnęłam arabkę za sobą. Przed stajnią wskoczyłam na jej grzbiet. Tikani doskonale wiedziała gdzie jechać. Dojeżdżając na skraj ścieżki przy której część naszej grupy stała w miarę równym rzędzie stanęłam obok Zaina siedzącego na Morrigan. Na dzisiejszym treningu, jak zwykle, liczył się dobry czas i to aby przypadkiem czy to przez nieuwagę sobie nic nie zrobić. Swoje przejazdy zaczynaliśmy tak jak staliśmy. Co oznaczało, że kończyłam kolejkę swoim przejazdem. Trochę sobie poczekam na swój przejazd. Kilkoro jeźdźców rozgrzewało swoje konie przed przejazdem na niewielkich skrawkach trawy przed lasem. Również to uczyniłam. Niewskazane było aby wbiegać na tor z nierozgrzanym torem. Tym bardziej, że niektórzy mieli do tego okazję wcześniej niż ja, która dotarła tutaj najpóźniej. Klacz była dzisiaj świetnie rozluźniona. Doskonale wiedziałam, że cross to dyscyplina, w której zdecydowanie siwka przoduje. W końcu nadeszła moja kolej. Tikani zniecierpliwiona stąpała w miejscu.
Gdy oddałam jej wodze od razu ruszyła.
Wystrzeliła jak jakaś torpeda przez co musiałam ją trochę powstrzymać przed dalszym, szaleńczym biegiem. Może i dobrze znałyśmy tor, ale nie chciałam ryzykować. Pokonałyśmy pierwsze trzy przeszkody bez zbędnych komplikacji. Następnie wbiegłyśmy na polanę. Ostatnie dni były wyjątkowo ciepłe i część toru przeznaczona na lato była już dostępna. Trener również polecił nam nią przejechać. Jedna z przeszkód, która znajdowała się w okolicach wody zbliżała się, a raczej to my zbliżałyśmy się do niej. Samica z rozbiegiem wbiegła do wody, a jej nogi oraz klatkę piersiową poryła ciecz. Bez problemu pokonałyśmy bankiet i już bez udziału wody ruszyłyśmy dalej w las. Piach z drogi zaczął oblepiać nogi klaczy. Skończyłyśmy przejazd w czołówce naszej grupy z czego była zadowolona. Pogłaskałam Tikani po szyi i z niej zsiadłam. Trener opuścił nas, a ludzie zaczynali kierować wierzchowce do stajni.
****
Chwyciłam torebkę i kluczyki. Już chciałam wychodzić gdy drzwi stanęły otworem, a w nich nikt inny jak Zain. Czy on nigdy nie nauczy się pukać?
- Wiecie, że za siedem minut zaczynamy trening?- powiedział spoglądając na zegarek
Czemu ten czas tak pędził? Oddaliłam się szybko i poszłam po sprzęt do siodlarni. Tikani miała głowę ponad drzwiczkami boksu. Rozglądała się dookoła. Niektórzy już zmierzali ze swoimi gotowymi wierzchowcami w stronę toru, a ja była w totalnej rozsypce. Szybko wyczyściłam klacz i zaczęłam ją siodłać. Po skończonej czynności zerknęłam na zegarek. Teoretycznie już powinien zaczynać się trening. Pociągnęłam arabkę za sobą. Przed stajnią wskoczyłam na jej grzbiet. Tikani doskonale wiedziała gdzie jechać. Dojeżdżając na skraj ścieżki przy której część naszej grupy stała w miarę równym rzędzie stanęłam obok Zaina siedzącego na Morrigan. Na dzisiejszym treningu, jak zwykle, liczył się dobry czas i to aby przypadkiem czy to przez nieuwagę sobie nic nie zrobić. Swoje przejazdy zaczynaliśmy tak jak staliśmy. Co oznaczało, że kończyłam kolejkę swoim przejazdem. Trochę sobie poczekam na swój przejazd. Kilkoro jeźdźców rozgrzewało swoje konie przed przejazdem na niewielkich skrawkach trawy przed lasem. Również to uczyniłam. Niewskazane było aby wbiegać na tor z nierozgrzanym torem. Tym bardziej, że niektórzy mieli do tego okazję wcześniej niż ja, która dotarła tutaj najpóźniej. Klacz była dzisiaj świetnie rozluźniona. Doskonale wiedziałam, że cross to dyscyplina, w której zdecydowanie siwka przoduje. W końcu nadeszła moja kolej. Tikani zniecierpliwiona stąpała w miejscu.
Gdy oddałam jej wodze od razu ruszyła.
Wystrzeliła jak jakaś torpeda przez co musiałam ją trochę powstrzymać przed dalszym, szaleńczym biegiem. Może i dobrze znałyśmy tor, ale nie chciałam ryzykować. Pokonałyśmy pierwsze trzy przeszkody bez zbędnych komplikacji. Następnie wbiegłyśmy na polanę. Ostatnie dni były wyjątkowo ciepłe i część toru przeznaczona na lato była już dostępna. Trener również polecił nam nią przejechać. Jedna z przeszkód, która znajdowała się w okolicach wody zbliżała się, a raczej to my zbliżałyśmy się do niej. Samica z rozbiegiem wbiegła do wody, a jej nogi oraz klatkę piersiową poryła ciecz. Bez problemu pokonałyśmy bankiet i już bez udziału wody ruszyłyśmy dalej w las. Piach z drogi zaczął oblepiać nogi klaczy. Skończyłyśmy przejazd w czołówce naszej grupy z czego była zadowolona. Pogłaskałam Tikani po szyi i z niej zsiadłam. Trener opuścił nas, a ludzie zaczynali kierować wierzchowce do stajni.
****
Chwyciłam torebkę i kluczyki. Już chciałam wychodzić gdy drzwi stanęły otworem, a w nich nikt inny jak Zain. Czy on nigdy nie nauczy się pukać?
- Puka się- oznajmiłam powoli mając nadzieję, że coś z tych słów zostanie w głowie Zaina
Nadzieja matką głupich jak to mówią. Zain nawet nie zdążył wejść, a ja już przekroczyłam próg pokoju i stałam na korytarzu.
- Gdzie jedziesz?- zainteresował się
- Do miasta, ale na pewno nie z tobą- powiedziałam
Jeszcze znów coś odwali.
- To bolało- syknął i złapał się teatralnie w okolice serca
Przewróciłam oczami z lekkim rozbawieniem. Zakluczyłam drzwi i udałam się do wyjścia. Oczywiście krok w krok szedł za mną Zain. Już miałam jednego psa, drugi mi niepotrzebny. Stanęłam i odwróciłam się patrząc na chłopaka. On również stanął i tak samo jak ja patrzył, i czekał.
- Nie jedziesz już to powiedziałam.
- Czemu?
Ale on jest uparty.
- Bo znowu wpadniesz na jakiś głupi pomysł- wyjaśniłam
- Ja?
- Nie ja- sapnęłam i wyszłam na dwór
Chyba sobie odpuścił. Dotarłam do auta i do niego wsiadłam. Przekręciłam klucz w stacyjce i ruszyłam. To chyba było kluczowym słowem. Dojechałam do bramy akademii, a na drodze stanął Zain. Przecież ja tutaj oszaleję. Chłopak powoli podszedł od strony pasażera i otworzył drzwi.
- No wsiadaj już- warknęłam
Zain uradowany jak małe dziecko usiadł na fotelu z szerokim uśmiechem.
Zain?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz