niedziela, 21 maja 2017

Od Benjamina cd Ruth

 - Nic ci nie jest?
Dziewczyna wydawała się być lekko zdezorientowana.
- Mnie? - zapytałem ku ścisłości, spoglądając lekko w dół.
Posłałem jej jednego z mojego zestawu szelmowskich uśmieszków.
- Mhm, na ciebie wpadłam, prawda?
Nieznajoma rozejrzała się wokół w poszukiwaniu czegoś bądź kogoś. Kiedy jednak niczego nie znalazła znów skupiła swą uwagę na mnie. Brązowe oczka dziewczyny wpatrywały się we mnie i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że jest naprawdę ładna. Jej długie złociste włosy spływały kaskadą na drobne ramiona. Na jej pytanie odpowiedziałem skinieniem głowy.
- No właśnie, wydawało mi się, że to grzecznie zapytać o stan po zderzeniu - blondynka zmarszczyła swój nos, słysząc jak dziwnie zabrzmiało to zdanie, a ja powstrzymywałem się żeby się nie roześmiać. Było to trudne i wciąż tkwiłem z głupim uśmiechem na twarzy. - No więc...? 
- Jest w porządku, a tobie nic się nie stało? Żadnych obrażeń? - zapytałem, uginając kolana, marszcząc brwi i przyglądając się uważnie dziewczynie. 
- Nope, zero. - zaśmiała się. Miała naprawdę piękny uśmiech.
Wooow, udało mi się ją rozśmieszyć. Dobry początek, brawo Ben - pochwaliłem sam siebie.
Rozejrzałem się po korytarzu. Inni wciąż stali w swoim stadzie z dala od nas. To w sumie lepiej. 
- Tak by the way... Simmons. Ben Simmons. - wyszczerzyłem się, naśladując jednego z najsłynniejszych kinowych tajnych agentów i wystawiłem rękę w stronę dziewczyny. 
- Ruthie. - uścisnęła moją dłoń. - Jes...
Niestety blondynka nie zdołała dokończyć wyrazu, zdania, pytania czy czego tam planowała powiedzieć, bo zadzwonił dzwonek. Ruth przewróciła nieznacznie oczami.
- Cii. Wiem. Leć na lekcję. - wyrwało mi się. 
Ruthie posłała mi tylko ostatni uśmiech i pędem pobiegła na lekcje. W mgnieniu oka korytarz zrobił się pusty. Żadnej żywej duszy. Uff, jak dobrze, że pozwolono mi zacząć naukę dopiero od jutra. Uparłem się jednak, że chcę dziś uczestniczyć w treningu.
Poczułem się trochę nieswój, stojąc jak cielątko na środku szkolnego korytarza i nie wiedząc dokąd się ruszyć. Pomyślałem, że skoro wszyscy są na lekcjach, to mogę sobie w spokoju pozwiedzać to miejsce. Pewnie i tak będę się tu jeszcze gubił przez dobrych kilka tygodni. 
Tak więc, oto po dłuższej chwili ogarnąłem gdzie znajduje się stajnia, parkour i reszta. Wszystko było tak rozmieszczone, że raczej nie miałem problemu z dotarciem w konkretne miejsca. Jako ostatni przystanek, taką wisienkę na torcie, zostawiłem sobie zwiad wnętrza stajni. Kiedy tylko przekroczyłem jej próg poczułem ten charakterystyczny koński zapach. Z kieszeni jeansów wyciągnąłem pomiętą karteczkę, na której widniały wszystkie potrzebne do przeżycia tutaj numerki. Numerek pokoju, numerek grupy, numerek boksu... Tak. O ten ostatni mi chodziło. Rozglądając się po tabliczkach umieszczonych na każdym z boksów niezłomnie poszukiwałem numeru 9. Ponad niektórymi bramkami spoglądali zaciekawieni stajenni mieszkańcy. 

Kiedy zadowolony znalazłem boks o odpowiednim numerze zerknąłem do środka. Ku mojemu niemałemu zaskoczeniu zastałem tam ciekawskie spojrzenie ślicznego siwka. Nie był to rzecz jasna King Size. On wygląda jakby wysmarował się węglem drzewnym i dość niespokojnie reaguje na osoby kręcące się przy jego boksie. Siwek natomiast podszedł do mnie i obwąchał dokładnie moją rękę. Ostrożnie pogłaskałem go, zerkając jednocześnie na tabliczkę z jego imieniem. Answered Prayes... Oryginalne imię.
Skonsternowany rzuciłem ponownie okiem na kartkę No jak byk jest napisane 9... Chwila.Trzymałem ją na odwrót. Miałem ochotę pacnąć się w czoło i roześmiać z własnej głupoty, ale nie zrobiłem tego. Jeszcze by mnie kto wziął za jakiegoś obłąkańca zaraz pierwszego dnia. Sekundę później siedziałem z tyłkiem na słomie w boksie mojego urwisa. King leżał obok i trącił chrapami moją nogawkę. Ja natomiast kreśliłem palcem kółka na grzbiecie ogiera. 
Po jakichś dziesięciu minutach tak od niechcenia sprawdziłem godzinę. Wstałem gwałtownie i o mało nie zostałem nadepnięty przez karosza. 
- Muszę lecieć na obiad. Wrócę po ciebie na trening, co? - powiedziałem w stronę Kinga, ale on miał najzwyczajniej gdzieś moje słowa. Odwrócił się zadem w moją stronę i zainteresował się resztką siana w rogu boksu. - Pff, ignorant. - prychnąłem.
Przebiegłem prędko przez plac i pomknąłem na stołówkę. Posiłek zaczął się już trzy minuty temu.
W pomieszczeniu dało się słyszeć gwar rozmów i śmiechów oraz stukanie sztućców. W powietrzu unosił się rozkoszny zapach jedzenia. Dopiero teraz dotarło do mnie jaki byłem głodny. Nałożyłem sobie porcję ziemniaków i panierowanego kotlecika. Do tego porwałem jeszcze miskę wypełnioną kolorową sałatką.Rozejrzałem się po stołówce i starałem się wyszukać jakiś wolny stoliczek. Pech, wszystkie były zajęte. Nikogo jeszcze tu nie znam. Hm.. Będzie to dziwne jak się wcisnę do czyjegoś stolika? Chyba nie...
- Ponowne cześć. - uśmiechnąłem się, przysiadając się do stolika przy którym siedziała Ruth. Była jedyną osobą, którą tutaj na razie poznałem. - Mogę?

Ruthie? ^^ Wybacz, znów tasiemiec. To silniejsze ode mnie XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz