niedziela, 21 maja 2017

Od Alistaira

Wszyscy opuszczali swoje pokoje i udawali się na salę, na której odbywał się bal. Nie miałem ochoty na niego iść. Wiedziałem, że June nie pójdzie ze względu na jej nogę. Z nikim innym dobrze bym się tam nie bawił. Ruszyłem więc ciemnym korytarzem do jej pokoju z zamiarem spędzenia tego wieczoru u niej. Zapukałem do drzwi, otworzyła po chwili. Jednak osoba, która stała przede mną nie była June. Była to jakaś dziewczyna, której wcześniej nie wiedziałem. Spojrzała na mnie równie zaskoczona co ja
 - Jest June? - spytałem po dłuższej chwili milczenia
 - June? - spojrzała na mnie jeszcze bardziej się dziwiąc - Nie wiem o kim mówisz - parsknąłem śmiechem pewny, że to jakiś żart
 - Niska dziewczyna o dużych oczach i ciemnych włosach, mieszka tutaj - powiedziałem wciąż z uśmiechem
 - A pewnie chodzi ci o tą dziewczynę, do której należał ten pokój - z twarzy dziewczyny zniknęło zdziwienie - Już tutaj nie mieszka. Dostałam tej pokój po niej
 - To chyba jakaś pomyłka - moja twarz również się zmieniła, już się nie uśmiechałem - Wczoraj tutaj byłem i z nią rozmawiałem - spojrzałem zza plecy dziewczyny mając nadzieję, że zobaczę tam brunetkę, która powie, że mnie wkręca - Nic nie wspominała o wyjeździe
 - Może nie wyjechała. Może ją przenieśli do innego pokoju albo sama chciała się przenieść. Zapytaj w sekretariacie - złapała za drzwi chcąc je zamknąć
 - Może tak - mruknąłem - Przepraszam za najście - odwróciłem się i ruszyłem w stronę sekretariatu.
Była prawie dwudziesta i sekretariat powinien być już zamknięty. Sądziłem jednak, że z powodu balu jego praca została dzisiaj przedłużona. Tak jak się spodziewałem w pomieszczeniu zastałem jeszcze dwie osoby. Jednego z nauczycieli oraz sekretarkę, podszedłem do niej:
 - Przepraszam czy mogła by pani coś dla mnie sprawdzić?
 - Oczywiście w czym problem? - spojrzała na mnie znad gazety, którą właśnie przeglądała
 - Dokąd została przeniesiona June Van Allen?
 - Już sprawdzam - zaczęła czegoś szukać uważnie w komputerze, po chwili spojrzała na mnie zadowolona - June opuściła Morgan University dzisiaj rano
 - Jest pani pewna?
 - W stu procentach. Podpisała rezygnację i zabrała wszystkie papiery, przykro mi
 - Dziękuję - powiedziałem tylko i wyszedłem na korytarz. Usiadłem na pobliskie krzesło, które zaskrzypiało pod moim ciężarem. Miałem krótki i nierówny oddech. Nie wiem co czułem, złość? Dlaczego byłem zły? Dlatego, że nic mi nie powiedziała? Może było to rozczarowanie. Z drugiej strony znaliśmy się tylko kilka dni więc nie mogłem uważać, że była mi coś winna. Jednak jakieś wyjaśnienie bądź krótka informacja, że wyjeżdża wystarczyły by. Zaśmiałem się sam z siebie. Ze swojej naiwności gdy mówiła bym zaryzykował a teraz zniknęła. Po prostu odeszła nie pisząc nawet głupiego smsa. Odblokowałem telefon i wybrałem jej numer.
 - Przepraszamy nie ma takiego numeru - znów się zaśmiałem. Brawo June. Ucieczka. Tak najłatwiej wymazać kogoś z życia prawda? Gratuluję pomysłowości. Schowałem telefon do kieszeni i wróciłem do pokoju. Usiadłem na parapecie i odpaliłem papierosa. Ostatni raz gdy paliłem, wczoraj, siedziałem również na parapecie w pokoju dziewczyny
 - Kurwa musiałeś ją do cholery poznać! - krzycząc uderzyłem pięścią w futrynę okna. Na kłykciach pojawiły się czerwone plamy krwi. Nie dbałem o to. Wyjąłem z szafy bandaż i wyszedłem z pokoju kierując się do stajni. Zatrzymałem się dopiero na pastwisko Mitra. Poczekałem chwilę aż koń sam do mnie przyszedł. było ciemno ale pogoda była przyjemna więc nie musiałem zakładać mu derki.
 - Hej stary - poklepałem konia po szyi - Już sobie nie pojeździmy tak jak kiedyś - zaśmiałem się, koń schylił głowę szukając trawy w ciemności - Chociaż ty się nie przejmujesz niczym ważnym, pewnie nawet nie wiesz, że jesteś chory - Usiadłem opierając się o belkę ogrodzenia. Koń dreptał w pobliżu skubiąc trawę i pewnie głowiąc się nad tym dlaczego siedzę u niego tak późną porą. Sam się nad tym zastanawiałem. Z June się przecież nie spotkam, zaśmiałem się. Wyjechała i pewnie już nigdy jej nie zobaczę. Dobrze, że nie zdążyłem jej poznać bliżej wtedy pewnie bym żałował. Teraz żałuję jedynie, że pozwoliłem sobie na zaufanie jej mimo iż wcale nie poznałem dziewczyny na tyle.

Staliśmy w miarę równym rzędzie słuchając pani O`Connor i czekając na ćwiczenia. Siedziałem na klaczy o wdzięcznym imieniu Kukiełka, które podobno zawdzięczała swojej maści. Nie wiem dlaczego, skoro jej maść była całkiem pospolita. Dotychczas Mitra zastępował mi Poker, ośmioletni andaluzyjczyk, którego już trochę poznałem i zaczynałem z nim współpracować na treningach. Dzisiaj jednak Poker został przydzielony komuś innemu, stąd ta mała zmiana. Kukiełka była niższa od Pokera i bardziej przypominała budową Mitra. Spodziewałem się więc, że nie pójdzie mi źle. Nic bardziej mylnego. Koń miał zaledwie cztery lata i brakowało mu doświadczenia. Jeżdżony przez wielu uczniów był mocno rozkojarzony i nie mogłem dojść z nim do porozumienia. Łydki musiałem używać z trzy razy bardziej niż na Pokerze, który wydawał mi się mniej czuły niż Mitro. Kukiełka jednak przeszła samą siebie. W pierwszej części treningu byłem coraz bardziej zdenerwowany na konia. Później jednak odpuściłem i zacząłem się z śmiać. Nie mogłem się na nią złościć, była jedynie zwierzęciem. Miała za mało lat aby zrozumieć, że każdy jeździec inaczej będzie się na niej zachowywać. Brakowało jej przez to cierpliwości i szybko się denerwowała. Wiedziałem, że na tym treningu nie zrobię żadnych postępów więc do końca trwania lekcji postarałem się jedynie o to by klacz czuła się komfortowo pod kolejnym jeźdźcem którego musiała nosić na swoim grzbiecie. Pani O`Connor nie byłą zadowolona z moich dzisiejszych osiągnięć ale jej zdanie mało mnie dzisiaj obchodziło więc tylko się do niej uśmiechnąłem w odpowiedzi i poszedłem rozsiodłać Kukiełkę. Kolejną moją czynnością było wyprowadzenie jej na wybieg z innymi stajennymi końmi. Miałem przerwę przed następnymi zajęciami więc ruszyłem po Mitra. Miałem zamiar go umyć. Co prawda nie użytkowałem go ale nie chciałem aby był zaniedbany. Stał na pastwisku już ponad tydzień i faktycznie jego sierść wymagała szczotkowania a na nogach widniały zlepki błota. W końcu była wiosna a pogoda często zmieniała się nie do poznania. Raz słońce świeciło cały dzień na bezchmurnym niebie a innym razem deszcz padał od wczesnego rana do późnej nocy. Koń wyraźnie ucieszył się na mój widok, przypiąłem mu uwiąz i pomaszerowaliśmy do stajni. Podchodząc do myjki Mitro gwałtownie się zatrzymał. Zaśmiałem się. Wciąż zachowywał się jak dziecko gdy podchodziliśmy do myjki. Nienawidził gdy go kąpałem. Wiercił się ile tylko mógł aby uniknąć wody i płynu. Kończyło się to zawsze tym, że nie wiedziałem kto jest bardziej mokry ja czy on. I tym razem nie było inaczej. Poszedłem jedynie po płyn i gąbkę do siodlarni a gdy wróciłem koń żuł wąż próbując zapewne przegryźć go aby uniknąć kąpieli
 - Nie zachowuj się jak dziecko Mitro - wyjąłem mu z pyska wąż, który na szczęście był wciąż cały i odkręciłem wodę i skierowałem ją na nogi konia. Ten wiercił się niemiłosiernie. Po prawie godzinie męczenia się najpierw ze zmoczeniem sierści potem z namydleniem jej i w końcu ze zmyciem prowadziłem już czystego Mitra na jego pastwisko. Spodziewałem się, że tylko gdy go wypuszczę ten zacznie się tarzać więc odwróciłem się i nawet na nie go nie patrzyłem. Plusem był jedynie fakt, że wieczorem gdy będę go szczotkował kurz i ewentualne błoto nie będzie tak zlepione jak po tygodniu. Ruszyłem do akademii. Zaraz zaczynały się kolejne zajęcia na których musiałem być. Nie lubiłem się spóźniać a przed lekcjami chciałem się jeszcze wykąpać więc mój czas był ograniczony.

Minęła godzina szesnasta gdy wszystkie zajęcia na dzisiaj się dla mnie zakończyły. Mogłem zapomnieć na chwilę o szkolnym i stajennym życiu. Udałem się do miasta. Miałem ochotę napić się naprawdę dobrej kawy, ta szkolna z automatu była kiepskiej jakości. Zaparkowałem samochód przy pierwszej kawiarni jaką ujrzałem i ruszyłem do jasnozielonego budynku. W środku pomieszczenie było utrzymane w podobnym kolorze z dodatkiem białego. Nie było tutaj zbyt wile osób ale miejsce wydawało się w porządku. Tak jak chciałem zamówiłem zwykłą czarną kawę a przemiła kelnerka zaproponowała mi jeszcze kawałek sernika więc zgodziłem się. Trochę to dziwne gdyż sernik był jednym z niewielu ciast za którym nie przepadałem. Nie potrafiłem jednak odmawiać gdy ktoś był wobec mnie tak miły. Kawa rzeczywiście była wyśmienita. Nigdy nie przypuszczałem, że można tak zachwycać się kofeiną. Teraz jednak po piciu kawy ze szkolnych automatów doceniłem smak prawdziwej, parzonej kawy. Wyjąłem z torby książkę, którą zabrałem z pokoju June podczas jednego z pobytów u niej w pokoju. Ciekawe czy dostrzegła brak jednej pozycji wśród swoich lektur. Była to "Duma i uprzedzenie" Jane Austen. Słyszałem o tej książce wiele nigdy jednak nie skłoniłem się do tego aby ją przeczytać. Zaczynała się od słów, które dość mnie rozbawiły. Były jednak w pewnym stopniu prawdą. "Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony." Zastanawiało mnie czy słowa te odnoszą się również do płci pięknej. Książka została wydana ponad dwieście lat temu, mężczyźni wtedy gromadzili majątki a kobiety jedynie dostawały posagi od swoich rodziców. Później oczywiście dziedziczyły majątek męża, gdy ten przedwcześnie zmarł. Dzisiaj jednak pozycja kobiet w społeczeństwie tak się zmieniła, że niejednokrotnie są ona posiadaczkami większej fortuny niż mężczyźni, często same sobie zawdzięczają taki sukces. Co oczywiście wiąże się z wieloma wyrzeczeniami zarówno dla kobiet jak i panów. Choćby z odkładaniem zakładania rodziny na później. Nie zawsze jednak starcza ludziom czasu aby tą rodzinę w swoim życiu zaplanować. Po tych refleksjach doszedłem do wniosku, ze nie ważne dokąd zaprowadzi mnie los w moim życiu nie chciałbym umierać samotnie. Kawa dawno się skończyła a sernik okazał się całkiem smacznym ciastem w połączeniu z czekoladą i wiśniami. Zapłaciłem przemiłej kelnerce zostawiając należyty napiwek i ruszyłem w drogę powrotną do akademii.

Na dworze robiło się już szaro ale widoczność była jeszcze dość zadowalająca więc zabrałem szybko kilka szczotek i kopystkę mojego konia i ruszyłem na pastwisko. Nie było sensu sprowadzać go znów do stajni. Przy szczotkowaniu był akurat grzeczny. Ku mojemu zaskoczeniu koń nie był ubabrany błotem co oznaczało, że się nie tarzał. Woda wyschła całkowicie i jego sierść lekko błyszczała w zachodzącym słońcu na drugim końcu pastwiska. Szczotkowanie więc zajęło mi nie więcej niż pięć minut. Wyczyściłem też kopyta Mitra i wyczesałem mu grzywę wraz z ogonem. Założyłem mu derkę, którą wcześniej przyniosłem z siodlarni. Dzisiejsza noc miała być znacznie chłodniejsza od wczorajszej więc wolałem nie ryzykować i nie pogarszać stanu konia. Wróciłem do internatu do swojego pokoju, włączyłem muzykę. Leciała właśnie piosenka The Funeral zespołu Band of Horses. Usiadłem przy biurku z zamiarem sprawdzenia poczty gdy dostrzegłem na blacie złożoną kartkę, której sam tam nie położyłem. Otworzyłem ją i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to imię June na dole kartki. Charakter pisma, który widziałem w jednej z jej książek. Miała być ona zapewne prezentem stąd dedykacja od June na pierwszej stronie. Czytałem w spokoju. Ale w środku czułem wiele sprzeczności ze słowami, które widziały moje oczy. W głowie powtarzałem wciąż słowa piosenki, którą słyszałem gdzieś w tle pokoju. Jakby właśnie ona miała podsumować moją relację z June.

I'm coming up only to hold you under
I'm coming up only to show you wrong

Mylisz się stara, nie będzie łatwiej. Przecież to, że wyjeżdża do innego kraju nie oznacza, że nie możemy się widywać. Są przecież odwiedziny, święta i jakieś przerwy. Wszystko jest możliwe. Wciąż ściskając w dłoni kartkę od dziewczyny przeszukałem szybko w internecie wiadomości dotyczące ośrodków w Szwajcarii. Były tylko dwa więc spisałem adresy obu. Już zabierałem się za odpisywanie do June. Chciałem jej wszystko wytłumaczyć. Chciałem jej powiedzieć, że będę ją odwiedzał, że pomogę jej przez to przejść, że wszystko dobrze się potoczy i kiedyś będzie mogła wrócić ze swoim koniem do Morgan. Trzy słowa jednak nie pozwalały mi na to aby napisać cokolwiek. Widniały na kartce niczym trzy neony wołające dookoła: "Nie szukaj mnie."
Ja chciałem jej szukać, chciałem ją znaleźć i powiedzieć aby się ogarnęła i wróciła ze mną do akademii. Ale ten ośrodek miał jej pomóc, pomóc jej zwalczyć ból, który odczuwała każdego cholernego dnia. Nie mogłem jej pozbawić tej szansy. Musisz odpuścić. Muszę odpuścić. Usiadłem na podłodze zgniatając kartkę w dłoni i rzucając ją przed siebie w stronę śmietnika, który stał w rogu pokoju. Kartka odbiła się od ściany i potoczyła pod biurko. Więc to koniec. Definitywny koniec. Jakie jest prawdopodobieństwo, że June wróci? Rehabilitacja na pewno potrwa długi czas. Co jeśli dłużej niż mój pobyt w tej szkole? Wyjadę i już nigdy jej nie spotkam a ona mnie. Przestań ciągle o tym myśleć, skarciłem się w myślach. Ciężko było mi to jednak wyprzeć z pamięci. Odpaliłem papierosa nie przejmując się unoszącym dymem i smrodem, który na długo zostanie po tym papierosie. Wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić na to by się załamać. Przecież nie znałem June tak długo. Nie znałem to fakt ale zdążyłem ją poznać na tyle by zaczęło mi zależeć. Zdarza się. Musisz to przełknąć. Zaśmiałem się wypuszczając dym. Byłem psychologiem sam dla siebie. Najpierw myślałem a później sobie tłumaczyłem, że to źle. Wstałem i wyszedłem z pokoju trzaskając drzwiami. Muszę zapomnieć o tym cholerstwie chociaż na jakiś czas. Wsiadłem do samochodu i po raz drugi dzisiejszego dnia ruszyłem do miasta. Zatrzymałem się przed klubem. Tak musiałem się napić. 
 - Dwie czyste - powiedziałem do barmana, który zrobił lekko zaskoczoną minę, rzadko kto pił tutaj czystą wódkę. Pierwszy raz spróbowałem jej gdy byłem na wakacjach z bratem w Czechach. Akurat dzisiaj jej potrzebowałem, jej gorzkiego i lekko piekącego smaku. Wypiłem dwie kolejki od razu a barman postawił przede mną trzecią
 - Jakiś ważny powód musi być przyczyną tego rozpicia - usłyszałem głos osoby znajdującej się obok mnie, po prawej stronie, żebyś wiedział/a pomyślałem
 - Czy zawsze trzeba mieć powód aby się napić? - odpowiedziałem wymijająco odwracając się do mojego towarzysza/szki.

Ktoś chętny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz