Uśmiechnęłam się szeroko, przyglądając się Maxowi, który nie spuszczał wzroku ze swojego gniadosza. Nie przypuszczałam, że tak bardzo ucieszę się na jego widok. Mimo, że on również z radością powitał moją osobę, wokół nas nie pojawiło się multum petard i spadających płatków róż. A szkoda, we filmach wygląda to świetnie.
- Co porabiałaś podczas wolnego? - uśmiechnął się szeroko, klepiąc Newta na pożegnanie i otaczając mnie ramieniem. Było w tym geście trochę niepewności, ale widząc, że nie protestuję, nie odsunął się.
- Jadłam - odpowiedziałam, rzucając mu rozbawione spojrzenie. - Trochę pomagałam w restauracji, spotkałam się z przyjaciółmi, takie tam bzdety. Ale miło było wrócić do Florencji, tutaj jest stanowczo zbyt zimno - parsknęłam, marszcząc nos.
- Pamiętasz o naszej umowie? - wyszczerzył się ponownie, a w jego czekoladowych oczach błysnęły iskierki.
- Oh, jasne - dźgnęłam go między żebra, na co skrzywił się lekko. - Nonna, gdy tylko się o tym dowiedziała, dosłownie zaczęła skakać z radości. Zaplanowała już całe menu i oprowadzenie cię po mieście. A Micah starał się dowiedzieć czegokolwiek o tobie, syndrom starszego brata. Czasami mnie przeraża - zamrugałam szybko, gdy odbijające się od śniegu słońce, zaświeciło mi między oczy.
- Mam się bać? - zażartował, a ja potrząsnęłam głową.
- Raczej nie spali cię na stosie, ale nie wiem co będzie ze śmiercią od wiatrówki.
- Pocieszające - mruknął, a ja nagle odsunęłam się od niego. Wciąż pamiętałam wieczór, gdy przerwaliśmy naukę matematyki i wyszliśmy na zewnątrz, chwilę później rzucaliśmy się śnieżkami. W kilka sekund ulepiłam śnieżkę i wycelowawszy nią w brzuch chłopaka, z całej siły rzuciłam ją w niego. Mimo, że zrobił unik, kulka dosięgnęła jego ciała. Gdy obróciłam się, by strzelić w niego kolejną, oberwałam prosto w twarz. Poczułam okropne zimno na swojej twarzy, a dolna warstwa śniegu zaczęła się topić. czym prędzej starłam pozostałości śnieżki i obrzuciłam Maxa gniewnym spojrzeniem. Po chwili jednak wyraz złości zastąpił, uśmiech i nim chłopak zorientował się co zamierzam zrobić, wpadłam na niego, przewracając na ziemię. Miękki, biały puch zamortyzował upadek, a jakby tego było mało, leżałam na szatynie.
- Wygrałam - zaświergotałam zarozumiale, przyciskając go do ziemi.
- Czyżby? - gdy spróbował odwrócić sytuację, odskoczyłam od niego na dobry metr. - Ej, to nie fair - poskarżył się jak małe dziecko, na co parsknęłam śmiechem. Wyciągnął ku mnie rękę, a ja pomogłam mu wstać.
- To zemsta za twarz - pokazałam mu język, a on pokręcił głową z pobłażaniem, widząc co zrobiłam.
- To było niechcący - uśmiechnął się szelmowsko. - A poza tym, to ja jestem cały mokry.
- Biedactwo - westchnęłam z udawanym współczuciem.
~~*~~
Minął tydzień od powrotu do szkoły, a nauczyciele już zdążyli się rozkręcić. Nie mieli oporów przez zadawaniem nam stosów prac domowych, mimo, że kończyło się półrocze. Dlatego właśnie krążyłam od akademii do stajni, a czasu wolnego coraz bardziej mi brakowało. W końcu, gdy go znalazłam, udałam się do stołówki, gdzie miałam nadzieję spotkać się z Maxem. Nasze relacje mogłam określić jako bardzo dobre, a ja z każdym dniem byłam w nim bardziej zauroczona. Jak zwykle siedział przy "naszym" stoliku.
- Cześć, co tam? - przywitałam się radośnie, a mój entuzjazm przygasł, gdy zobaczyłam jego pochmurny wyraz twarzy. - Wszystko w porządku?
Szatyn spiął się, rzucając mi chłodne spojrzenie.
- W najlepszym - rzucił oschle, porywając kanapkę i zostawiając mnie zdumioną.
Czyżbym zrobiła coś nie tak? Jeszcze wczoraj wszystko było okej, a dzisiejsze śniadanie też było normalne. Zacisnęłam zęby, to nie ze mną był problem. On po prostu nie potrafił powstrzymać złości, nawet gdy ja próbowałam z nim porozmawiać. Zupełnie przeszła mi ochota na jedzenie, dlatego wróciłam do pokoju.
Maxiu? <3
No i nie wiem, czy jest okej ;d
- Co porabiałaś podczas wolnego? - uśmiechnął się szeroko, klepiąc Newta na pożegnanie i otaczając mnie ramieniem. Było w tym geście trochę niepewności, ale widząc, że nie protestuję, nie odsunął się.
- Jadłam - odpowiedziałam, rzucając mu rozbawione spojrzenie. - Trochę pomagałam w restauracji, spotkałam się z przyjaciółmi, takie tam bzdety. Ale miło było wrócić do Florencji, tutaj jest stanowczo zbyt zimno - parsknęłam, marszcząc nos.
- Pamiętasz o naszej umowie? - wyszczerzył się ponownie, a w jego czekoladowych oczach błysnęły iskierki.
- Oh, jasne - dźgnęłam go między żebra, na co skrzywił się lekko. - Nonna, gdy tylko się o tym dowiedziała, dosłownie zaczęła skakać z radości. Zaplanowała już całe menu i oprowadzenie cię po mieście. A Micah starał się dowiedzieć czegokolwiek o tobie, syndrom starszego brata. Czasami mnie przeraża - zamrugałam szybko, gdy odbijające się od śniegu słońce, zaświeciło mi między oczy.
- Mam się bać? - zażartował, a ja potrząsnęłam głową.
- Raczej nie spali cię na stosie, ale nie wiem co będzie ze śmiercią od wiatrówki.
- Pocieszające - mruknął, a ja nagle odsunęłam się od niego. Wciąż pamiętałam wieczór, gdy przerwaliśmy naukę matematyki i wyszliśmy na zewnątrz, chwilę później rzucaliśmy się śnieżkami. W kilka sekund ulepiłam śnieżkę i wycelowawszy nią w brzuch chłopaka, z całej siły rzuciłam ją w niego. Mimo, że zrobił unik, kulka dosięgnęła jego ciała. Gdy obróciłam się, by strzelić w niego kolejną, oberwałam prosto w twarz. Poczułam okropne zimno na swojej twarzy, a dolna warstwa śniegu zaczęła się topić. czym prędzej starłam pozostałości śnieżki i obrzuciłam Maxa gniewnym spojrzeniem. Po chwili jednak wyraz złości zastąpił, uśmiech i nim chłopak zorientował się co zamierzam zrobić, wpadłam na niego, przewracając na ziemię. Miękki, biały puch zamortyzował upadek, a jakby tego było mało, leżałam na szatynie.
- Wygrałam - zaświergotałam zarozumiale, przyciskając go do ziemi.
- Czyżby? - gdy spróbował odwrócić sytuację, odskoczyłam od niego na dobry metr. - Ej, to nie fair - poskarżył się jak małe dziecko, na co parsknęłam śmiechem. Wyciągnął ku mnie rękę, a ja pomogłam mu wstać.
- To zemsta za twarz - pokazałam mu język, a on pokręcił głową z pobłażaniem, widząc co zrobiłam.
- To było niechcący - uśmiechnął się szelmowsko. - A poza tym, to ja jestem cały mokry.
- Biedactwo - westchnęłam z udawanym współczuciem.
~~*~~
Minął tydzień od powrotu do szkoły, a nauczyciele już zdążyli się rozkręcić. Nie mieli oporów przez zadawaniem nam stosów prac domowych, mimo, że kończyło się półrocze. Dlatego właśnie krążyłam od akademii do stajni, a czasu wolnego coraz bardziej mi brakowało. W końcu, gdy go znalazłam, udałam się do stołówki, gdzie miałam nadzieję spotkać się z Maxem. Nasze relacje mogłam określić jako bardzo dobre, a ja z każdym dniem byłam w nim bardziej zauroczona. Jak zwykle siedział przy "naszym" stoliku.
- Cześć, co tam? - przywitałam się radośnie, a mój entuzjazm przygasł, gdy zobaczyłam jego pochmurny wyraz twarzy. - Wszystko w porządku?
Szatyn spiął się, rzucając mi chłodne spojrzenie.
- W najlepszym - rzucił oschle, porywając kanapkę i zostawiając mnie zdumioną.
Czyżbym zrobiła coś nie tak? Jeszcze wczoraj wszystko było okej, a dzisiejsze śniadanie też było normalne. Zacisnęłam zęby, to nie ze mną był problem. On po prostu nie potrafił powstrzymać złości, nawet gdy ja próbowałam z nim porozmawiać. Zupełnie przeszła mi ochota na jedzenie, dlatego wróciłam do pokoju.
Maxiu? <3
No i nie wiem, czy jest okej ;d
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz