niedziela, 1 stycznia 2017

Od Lydii C.D. Agnes

Puściłam klamkę, odskakując w bok, tym samym cudem unikając rozbicia jajka, rzuconego przez Szkotkę, tuż na mojej twarzy. Zamiast mnie, ofiarą została pani Stewart, właścicielka całej akademii. Obrzuciła brudne pomieszczenie wzgardliwym spojrzeniem zimnych oczu, skrzywiła się okropnie, przez co jej twarz jeszcze bardziej zbrzydła, wyrażając ogromną odrazę. Ruchem dłoni odgarnęła żółtko i białko z czoła, po czym, potrząsnąwszy dłonią, zrzuciła je na, już i tak brudną, podłogę.
- Panno MacKenzie – zwróciła się do Agnes, a za chwilę spojrzała na mnie, krzywiąc się jeszcze bardziej – Tyrell – dodała złowrogo, odwracając wzrok w stronę Szkotki, która przysłoniła usta dłonią – Co tu się wydarzyło?
- Przepraszamy panią – powiedziała dziewczyna z aż nadto udawaną skruchą – Już nie będziemy. – Westchnęła, odsłaniając twarz. Na moment zagościł na niej delikatny, prawie niewidoczny uśmiech. Splotła dłonie przed sobą, zerkając nieznacznie w moją stronę. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami, a po chwili skupiłam się na trenerce. Starsza kobieta, wypuściwszy ze świstem powietrze i mruknąwszy coś o naszym okropnym wychowaniu, wyszła z akademickiej kuchni, głośno trzaskając za sobą drzwiami. Parsknęłam śmiechem, gdy tylko właścicielka wyszła, jednak po chwili podniosłam się, opanowując nieodpowiednie zachowanie.
- Mam pomysł – odezwałam się, przerywając chwilę ciszy – Ale jest niegrzeczny, więc muszę powiedzieć ci go na ucho. Zgoda?
- Zgoda – odpowiedziała, uśmiechając się. Powoli podeszłam do niej, a gdy stanęłam tuż obok, ta nieznacznie uniosła brew – Mam się bać?
- Nie – uśmiechnęłam się, stając na palcach, by móc szepnąć jej do ucha kilka słów. Widząc to, schyliła się nieco – Spotkajmy się w moim pokoju… Ale za pół godziny, bo na razie obie wyglądamy jak niewymieszana masa do ciasta. W szafie, na samym dnie, mam trzy butelki szkockiej whisky, to chyba Grant’s. Dostałam je od babci… Musimy je wypróbować, koniecznie razem, sama pić nie będę.
- No nie wiem – mruknęła niechętnie, prostując się i odsuwając kilka kroków. Zmarszczyła brwi, błądząc wzrokiem po kuchni – A poza tym, kac to zło.
- No proszę, bo jeszcze będę smutna – powiedziałam twardo, próbując ją przekonać do zgodzenia się na moją świetną propozycję – Nikt nas nie złapie, a kaca da się zwalczyć.
- Mam słabą głowę, a chcę żyć.
- Proszę cię, będzie świetnie.
- Nie, zdechnę rano. – Westchnęła, chociaż zdecydowanie Szkotki zniknęło prawie całkowicie. Coraz bliżej celu. Podeszłam do niej i, po chwili zastanowienia, chwyciłam jej dłonie, ściskając je lekko. Musnęłam opuszkami palców jej knykcie.
- Przecież pół, czy nawet jedna butelka whisky ci nie zaszkodzi… - szepnęłam, patrząc błagalnie w jej piękne, jasne oczy. Znowu uciekła wzrokiem, nie chcąc spojrzeć prosto na mnie.
- No dobrze – odparła, oplatając palcami moje ręce. Dopiero teraz na mnie spojrzała, chociaż niechętnie – Ale ostrzegam, pijana zachowuję się dziwnie.
- Jak każdy – wzruszyłam ramionami, wyrywając dłonie z delikatnego uchwytu. Odwróciwszy się, podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Zerknęłam na Szkotkę, stojącą pośrodku całego bałaganu – To za pół godziny w pięćdziesiątce szóstce. – Dodałam, wychodząc z brudnego pomieszczenia i zamknęłam drzwi zaraz za sobą. Schyliwszy głowę, ruszyłam przez korytarz do swojego pokoju.
Przeszukawszy kieszenie, ale nie odnalazłszy w nich klucza, nacisnęłam klamkę i, gdy tylko drzwi ustąpiły, weszłam do pokoju. Szybko rozpięłam guziki koszuli, zrzuciłam ją z ramion i, zwiniętą w kulkę, cisnęłam na niepościelone łóżko. Zerknęłam na nią przelotnie i, przeszedłszy nad stertą ubrań, weszłam do łazienki. Zaklęłam w duchu, klękając przy szafce, by znaleźć w niej butelkę szamponu. Dopiero po dłuższej chwili ją znalazłam, postawiłam ją przy kranie i zajęłam się poszukiwaniem suszarki do włosów, która, jak się później, okazało leżała pod ręcznikiem. Ręcznik rzuciłam na sam róg umywalki, suszarkę obok szafki. Pochyliłam się i włożyłam głowę pod kran. Po chwili, czując ciepłą wodę, spływającą po karku, zaciskając powieki, wolną ręką sięgnęłam po butelkę, otworzyłam ją. Wycisnęłam resztki płynu na dłoń i, odrzuciwszy opakowanie, zaczęłam myć włosy. Spłukałam pianę i, uprzednio sięgnąwszy po ręcznik i wyjąwszy głowę spod kranu, naprędce ją wytarłam, a po chwili po prostu wysuszyłam. Coraz bardziej brakowało mi czasu. Po wyjściu z łazienki, przeszukałam większość ubrań, by znaleźć te czyste. Stosunkowo szybko się przebrałam i zaraz po tym zajęłam się próbą odnalezienia trzech butelek Grants. Jednak tym razem nie zdążyłam – drzwi szybko się otworzyło, a do pokoju wparowała Agnes, która, niemal natychmiast, potknęła się o coś.
- Powinnaś tu posprzątać – fuknęła, powoli podnosząc się z podłogi. Stanąwszy, podeszła do mnie – To bolało.
- Tragedia – mruknęłam, odgrzebując jedną z butelek. Ściskając ją, wyciągnęłam rękę, dając znak Szkotce, by chwyciła alkohol – Trzymaj, muszę znaleźć jeszcze dwie.
- Poczekaj chwilę – powiedziała, stawiając coś na ziemi. Pies, jak się później okazało, podbiegł bliżej mnie, wystawił jęzor i zamachał krótkim ogonem. Machinalnie odskoczyłam i, potknąwszy się o własne nogi, upadłam na podłogę. Przycisnęłam butelkę do piersi, obserwując radosne zwierzę.
– Co to, do jasnej cholery, jest?
- Pies – wzruszyła ramionami, kucając. Białe stworzenie podbiegło do niej, szczekając kilkakrotnie – Nie mogłam go zostawić – spojrzała na mnie, uśmiechając się nieznacznie – Błąkał się przy stajni, nie mogłam go tak zostawić.
- No niby tak… - westchnęłam niechętnie, podnosząc się. Zerkając to na czworonoga, to na dziewczynę, postawiłam Grants na szafce, a po chwili powróciłam do poszukiwań – Mam nadzieję, że załatwiłaś jakieś szklanki. – Dodałam, odnajdując ostatnie butelki. Westchnęłam ciężko, gdy tylko postawiłam je obok poprzedniej i zobaczyłam, że białe stworzonko leży na łóżku, tuż obok siedzącej Agnes.
- Tak – odparła, głaszcząc psa, który położył pysk na jej nogach – Postawiłam je… Tam. – Wskazała ruchem dłoni biurko. Gwałtownie obróciłam się i zaklęłam nad własną głupotą, gdy tylko ujrzałam dwa kubki, postawione na kartkach. Szybko wzięłam szklanki i, odkręciwszy pierwszą z butelek, nalałam do każdej trochę trunku, zapełniając naczynia do połowy. Podałam jeden kubek Agnes i usiadłam na łóżku, uprzednio postawiwszy jedną z butelek obok.
- Ty pijesz pierwsza – odezwałam się, mocno zaciskając palce na szkle – Muszę mieć pewność, że cokolwiek wypijesz.
Agnes spojrzała na mnie niepewnie, po chwili niezdecydowania w końcu napiła się, biorąc zaledwie łyk, by już po chwili, zapewne czując palący smak w gardle, zaczęła kaszleć. Przyprowadzony pies odskoczył nagle, po czym ułożył się przy kołdrze. Dopiero po chwili Szkotka uspokoiła oddech.
- Amatorka – uśmiechnęłam się, także zaczynając pić. Wzięłam gwałtowny haust powietrza, gdy tylko poczułam charakterystyczne palenie w przełyku, mimo to, nie przerwałam picia, aż do momentu, gdy płynu zabrakło w szklance – No, dalej!
- Lydia… Proszę cię… - westchnęła ciężko, próbując nie wypić resztki alkoholu.
- Tyrell, nie Lydia – poprawiłam ją, sięgając po butelkę i, odkręciwszy korek, nalałam szkocką do szklanki, tym razem jednak trochę więcej. Wypiłam tyle, na ile pozwalał mi piekący ból w gardle – Tylko to dopiję i zaraz zajmę się tobą. – Dodałam, po chwili biorąc kolejny, już większy łyk. Jedynie kilka razy przerwałam picie, a i tak zajęło mi to stosunkowo mało czasu. Czując pierwsze skutki spożycia takiej ilości alkoholu w tak krótkim czasie, podniosłam się nieco niezdarnie i wyrwałam szklankę Agnes z jej dłoni. Ścisnęłam jej policzki, ale dziewczyna, niemal natychmiast zaczęła się szarpać, próbując wyrwać, jednak, po chwili ustąpiła i posłusznie połknęła palący trunek, który wlałam jej do gardła, a po tym skrzywiła się niesamowicie, czując jego smak.
- Jebany alkoholik… - wymruczała, mrużąc oczy i wzdychając ciężko. Wcisnęłam szklankę w jej dłonie i, klnąc niewyraźnie, bardzo cicho, nalałam resztki alkoholu. Tym razem, nieco chętniejsza, wypiła całość sama. Uśmiechnęłam się tryumfalnie i, sięgnąwszy uprzednio po dwie pełne butelki, jedną z nich podałam towarzyszce.
Agnes zdołała jeszcze wypić tę jedną butelkę, choć ręce zaczęły jej drżeć tuż po połowie, dlatego, z picia ze szklanki przestawiła się na picie bezpośrednio z butelki, jednak ostatecznie zrezygnowała, twierdząc, że to za dużo, jak dla niej. Oczywistym było, że to ja dokończę resztę – i tak się stało. Westchnęłam ciężko, gdy tylko zrzuciłam pustą butelkę z łóżka i znowu spojrzałam na pijaną Agnes, która właśnie zajęła się głaskaniem białego zwierzątka.
- Patrz, owcę przyprowadziłam. – Wymamrotała, gdy usiadłam obok niej. Przyjrzałam się zwierzęciu, które rzeczywiście przypominało owcę, a nie psa, jakim było naprawdę.
- Nazwijmy ją Sweterek. – Odpowiedziałam równie niewyraźnie, bowiem sweterek nie brzmiał tak, jak brzmieć powinien.
- Nie! – krzyknęła, niezdarnie i tylko na chwilę, podrywając się z miejsca – To Maja. – Dodała, ponownie opierając się o ścianę.
- Nie znasz się – mruknęłam – Weź to to odłóż, chcę się tobą zająć.
- A jak? – zapytała, posłusznie puszczając owieczkę, która niemal od razu zeskoczyła z łóżka i położyła się na stercie ubrań.
- Specjalnie. – Odszepnęłam, splatając dłonie na jej karku i przybliżając twarz. Pocałowałam ją długo, niesamowicie namiętnie. Przez moment błądziła dłońmi po moich plecach, by za chwilę wpleść palce we włosy. Poczułam przyjemne dreszcze, gdy Agnes przejęła inicjatywę i, po przerwaniu pocałunku, zajęła się rozpinaniem guzików koszuli, co zajęło jej dłuższą chwilę. Jednak, zaraz po tym, przerwała i, siłą, położyła mnie na łóżku, a następnie ułożyła się obok, obejmując w pasie. Słyszałam jej spokojny, głęboki oddech, ale po chwili przyjemnej ciszy podniosła się, opierając na rękach i zdjęła ze mnie rozpiętą już koszulę i rzuciła ją za siebie. Po chwili ponownie się położyła, ułożywszy dłonie na moich biodrach. Mimowolnie uśmiechnęłam się, gdy pijana Szkotka zajęła się próbą rozpięcia guzika spodni, z czego, po dłuższej chwili męczarni, zrezygnowała i, objąwszy mnie w pasie, zaprzestała jakichkolwiek ruchów. Westchnąwszy, będąc niezadowoloną z jej rezygnacji, przymknęłam powieki.


Agnes?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz