Strony

niedziela, 2 lipca 2017

Od Edwarda - Zadanie 6

Obudził mnie budzik w telefonie, był ustawiony na siódmą. Wyłączyłem go niechętnie i przetarłem zaspanym ruchem oczy. Leżałem na plecach, gapiąc się w sufit. Był tak bardzo interesujący, bardziej niż świat rzeczywisty. Podniosłem się do siadu i wziąłem telefon do ręki. Włączyłem Facebooka, przeglądając najnowsze posty znajomych. Każdy jak zawsze na wakacjach. Odpaliłem Youtube i włączyłem jakąś muzykę. Natrafiło mi się na "Every breath you take" Minor Key version. Lubiłem tą piosenkę. Z chęcią przystąpiłem do porannej rutyny. Założyłem czarne dresy i granatową koszulkę.  Przeczesałem włosy i je ułożyłem, z rana zawsze wyglądały jakby po nich burza przeszła. Wróciłem do pokoju. Haani dalej spała. Podłączyłem telefon do ładowarki i udałem się na stołówkę. Wziąłem tackę z jedzeniem i usiadłem przy wolnym stole. Na śniadanie była owsianka, nawet znośna. Zaraz dosiadło się do mnie parę osób, których nawet nie znałem. Jadłem w ciszy, a gdy skończyłem, odłożyłem tackę i wyszedłem ze stołówki. Chciałem dzisiaj dać Hunterowi odpocząć, więc postanowiłem pojechać w teren na jednym z koni stajennych. Wszedłem do stajni szukając jakiegoś ogierka. Patrzyłem na tabliczki, aż moją uwagę przykuł 4-letni Gal. Piękny ogierek. Wziąłem uzdę z wyszytym imieniem ogiera i założyłem mu ją. Wyprowadziłem go z boksu i zaprowadziłem do siodlarni. Przywiązałem go i poszedłem po siodło i resztę. Zarzuciłem na niego czaprak i siodło. Zapinając popręg, poklepałem go po szyi. Jak narazie był bardzo spokojny. Przy zawiązywaniu owijek stał spokojnie i nawet się nie ruszył. Z chęcią przyjął wędzidło. Skończyłem zakładanie uzdy i wprowadziłem go na dwór. Gdy na niego wsiadałem, ruszył trochę do przodu. Nie przeszkadzało mi to jednak zbytnio. Ruszyłem stepem w stronę lasu. Gal szedł spokojnie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Może był trochę rozkojarzony, ale to tylko trochę. Przyśpieszyłem do kłusu, jadąc znanymi mi drogami. Nie chciałem wjeżdżać za głęboko w las. Zaczęliśmy trochę galopować, nie za szybko. Koń sam nie przyśpieszał, ani nie zwalniał. Trasa była wręcz idealna, tak samo jak koń. Zwolniłem do kłusu. Przejechaliśmy przez rzekę, gdy nagle coś wyskoczyło z krzaków. Gdy zauważyłem tylko rudy kolor, od razu wiedziałem, że był to lis. Koń przestraszył się zwierzęcia i zaczął wierzgać i stawać dęba. Starałem się utrzymać, lecz w pewnym momencie wierzgnął tak, że już się nie utrzymałem i spadłem. Koń zaczął uciekać, a ja patrzyłem się tylko za nim jak odbiega. Złapałem się drugą ręką za rękę. Spadłem akurat na prawą rękę, trochę boli ale to normalka. Słyszałem jeszcze ciche uderzenia kopyt o ziemię. Potem będę musiał jeszcze szukać konia. Spojrzałem się na lisa, który powoli zbliżał się w moją stronę. Zauważyłem za nim cztery małe lisy. No to teraz wkurzyłem mamusię lisków. Chwyciłem dość duży kamień obok mnie i rzuciłem go obok lisa z nadzieją, że choć to go spłoszy. Wstałem szybko, a rzut kamieniem jeszcze bardziej rozzłościł lisa. Samica rzuciła się na mnie, a ja starałem się uciekać. Po paru minutach, lis odpuścił sobie dalszej gonitwy i wrócił do swoich małych. Oparłem się o drzewo, zapominając o ucieczce konia. Zjechałem po drzewie na dół, siadając na ziemi. Złapałem się za głowę przypomnając sobie o koniu. Szybko zerwałem się z ziemi. Zacząłem gwizdać z nadzieją, że to przywoła konia. Po paru minutach stania jak debil i gwizdania, odpuściłem sobie i postanowiłem go poszukać. Ruszyłem w kierunku miejsca, gdzie Gal się spłoszył i uciekł. Na szczęście nie było już tam lisów. Zacząłem znowu gwizdach i zagłębiać się w las. Nigdzie go nie widziałem, ani nie słyszałem. W pewnym momencie usłyszałem trzeszczenie gałęzi i szarpanie się o coś. Bez namysłu ruszyłem w stronę dźwięku. Z każdym krokiem stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu ujrzałem sylwetkę konia. Bez namysłu podbiegłem do niego i poklepałem po zadzie. Cudem uniknąłem kopnięcia w brzuch. Podszedłem bliżej, i zauważyłem, że wodzę od uzdy zawiązały się na gałęzi drzewa. O dziwo gałąź była tak mocna, że koń nie dał rady jej połamać. Odplątałem wodzę i pogłaskałem konia po pysku.
- Już dobrze. - powiedziałem cicho. Wyprowadziłem go z miejsca gdzie było dużo drzew i wprowadziłem go na ścieżkę. Pogłaskałem go jeszcze raz, tym samym go uspokajając i wsiadłem na niego powoli. Od razu ruszył do przodu. Musiałem być teraz uważny, bo Gal jest przestraszony i niespokojny. Ruszyłem kłusem w stronę akademii. Ból ręki dawał się trochę we znaki. Raczej jest tylko stłuczona, raczej... Z rozmyślań o ręcę wyrwał mnie nagle zaczynający galopować wierzchowiec. Udało mi się go jakoś zatrzymać. Teraz bał się wszystkiego, nawet szumu liści. Wolałem już jechać tylko stepem, by jeszcze bardziej go nie niepokoić. Gdy wyjechaliśmy z lasu, od razu zobaczyłem budynek akademi. Odetchnąłem z ulgą i zsiadłem z konia prowadząc go do stajni. Zdjąłem z niego sprzęt i zaprowadziłem do boksu. Dostał ode mnie parę smakołyków. Zaniosłem sprzęt do schowka i wolnym krokiem wróciłem do pokoju. Gdy włączyłem telefon, zobaczyłem, że jest już siedemnasta. No to trochę mi zajęła ta wyprawa w teren. Na rękę zrobiłem sobie okład lodem i przestało trochę boleć. Po mimo małego wypadku, uważam przejażdzkę za udaną, a konia uważam za naprawdę świetnego.

Zaliczone! 824 słowa - Edward dostaje 70 PD!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz