Oblizałem usta odwracając się za Hail. Ciałko do schrupania, nie ma co. To chwili się otrząsnąłem, zgarnąłem włosy z czoła i zbiegłem po schodach na dół. Wpadłem do kuchni, gdzie babcia krzątała się przy patelni.
- Rybka? - zapytałem, podchodząc i obejmując ją w pasie od tyłu.
- Owszem - odpowiedziała jak zwykle spokojnie. - To najlżejsze co mamy. Miło, że przyjechaliście.
- Nudno tutaj bez nas, co? - zaśmiałem się, ktoś lub kilka ktosiów weszło do pomieszczenia.
- Bez mieszanki ciebie i Zaina, szczególnie - odparła babcia. Odwróciłem się, spoglądając na zszokowane Brooke i Marie.
- Gdzie zabrałeś Lewisa? - zapytała Australijka.
- Spokojnie wróci w okolicach Londynu - odparłem śmiejąc się.
- To przerażające - dodała Brooke, powodując, że zacząłem się jeszcze głośniej śmiać. Po chwili do dziewczyn dołączyła reszta.
- No już Lewis, daj chleb - rozkazała babcia. Od razu to zrobiłem, powstrzymując się od śmiechu. Usiadłem na parapecie, zachodzące słońce grzało mnie w plecy. Wszyscy dokładnie mi się przyglądali, lecz w końcu usiedli przy stole, na którym babcia postawiła talerz z dymiącą rybą. - Leć zawołaj dziadka, jest w stajni, a nic nie jadł od obiadu.
- Dobrze - odparłem niemal automatycznie, zeskoczyłem z parapetu i popędziłem na zewnątrz. Stajnia znajdowała się jakieś czterdzieści metrów od domu, budynek mógł pomieścić około dwudziestu koni. - Dziadku?
- Dziadku? - usłyszałem jego głos, po chwili wyłonił się z jednego z boksów. - Lewis! Co ty tutaj robisz?
- A przywiozłem wam niezłe stadko - zaśmiałem się. - Babcia rozkazuje, sprowadzić cię na rybkę.
- Rybkę mówisz? - zapytał podchodząc i obejmując mnie ramieniem. - No to chodźmy, muszę ci powiedzieć, że trochę zgłodniałem, ale babci się do tego nie przyznam... No i musimy obejrzeć co tam przywiozłeś.
Rozmawiając jak mi idzie w akademii, o wszystkim i właściwie o niczym, weszliśmy do kuchni, gdzie wszyscy zajadali się rybą.
- Dobry wieczór - odparł dziadek, a oni aż podskoczyli. Dziewczyny spojrzały się na niego prawie z przerażeniem. Rosły mężczyzna, prawie mojego wzrostu, bardzo dobrze zbudowany, o srebrnym zaroście, przystojny, ale widać jego hardość... no dziadek, no. - Aż taki straszny jestem?
- No wie pan, na rękę wciąż mnie pan bez problemu pokona - odparł Dom.
- Bo trzeba mieć nie tylko w rękach, ale i w głowie Dominicu - podali sobie ręce, tak samo z Zainem i James'em. - A panie?
- Brooke, Hailey, Marie - przedstawił je Zain.
- Tak, tak... Miło, że wreszcie będzie tutaj ktoś, przy kim ta gromada będzie się powstrzymywać. No James - odparł, a on od razu wstał. Tak więc dziadek usiadł obok Hail. - Chodzą dwie plotki. Podobno wam młodym wypada stał i po drugie, podobno mam coś zjeść. O Lewis, ty też jedz.
- Ja...
- Ty... to jesteś bardzo głodny - odparł z uśmiechem.
- Pana to się nie da przegadać - zaśmiał się Zain.
- Lata stażu małżeńskiego.
- Co? - zapytała babcia.
- Mówię, że bardzo cię kocham - odparł biorąc jej dłoń i całując ją. - Miłość podobno zmienia. Miejmy nadzieję...
Powiedział to patrząc na Zaina, a później na mnie, po czym wziął się za jedzenie. W końcu dołączyłem do niego. Smak rozpływającej mi się w ustach ryby był cudowny. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo byłem głodny. Dziadek jak to on, będąc w pewnym sensie podobnym do Zaina, zagadywał do dziewczyn. Delikatnie wypytywał się skąd są, jak nas poznały, Hail pytał, czemu jej wcześniej tutaj nie było.
- Dziadku nie podrywaj Zainowi i Dżemikowi dziewczyn - odparłem z wrednym uśmiechem.
- Tak grasz? Ty się lepiej pomartw o tą tutaj ślicznotkę - syknął wskazując głową na Hailey.
- Dziadek się nie martwi.
- Cóż patrząc na twoją sytuację, chyba jednak muszę...
- Cisza - przerwała babcia. - Koguty dwa.
- Już wiem po kim masz tą swoją gadkę - odparła Brooke.
- Oj kochanie, bez komplementów. A ty synku uważaj.
- Nie boję się.
- Jutro ujeżdżasz konie.
- Niech będzie - wzruszyłem ramionami.
Takich wymian argumentów było kilka... no może kilkanaście. Tak, jeśli chodzi o moją zdolność do zagadywania to na pewno miałem ją po dziadku. Dochodziła północ, kiedy wstał Aleksander. Oświadczył, że mu chyba wystarczy jak na jeden dzień i idzie spać. Dziadek go przytulił, babcia dorzuciła całusa w czoło i odprawa była skończona. Po kilkunastu minutach dziadek nagle zmienił temat.
- To co się stało?
- Nie rozumiem? - odparłem.
- Może nie znam cię tak dobrze, jakbym chciał, ponieważ zostało mi to uniemożliwione, ale wiem, że ty nie rzucasz nagle wszystkiego i nie uciekasz.
- To racja - poparł go Dom.
- Ojciec pobił Aleksandra - odparłem cicho, rysując palcem po blacie stołu. - Ma sińce na całym ciele... z twarzy mu już zeszły... Miałem wypadek, bo wracałem do Londynu po niego i nie wyhamowałem przed zwierzęciem. Nawet nie wiem jakim zwierzęciem... Nie jestem w stanie mu zapewnić bezpieczeństwa. Mogę do niego pojechać, ale to dużo czasu. Pięć minut to długo, gdy cię ktoś okłada pasem...
- Ale... - zaczęła Brooke, ale umilkła.
- Tak Brooke, wiem coś o tym.
- Więc czego oczekujesz? - zapytała babcia.
- Adoptujcie go.
- Moi rodzice są prawnikami, mogą pomóc - dodał James.
- Częściej bym przyjeżdżał - wyszczerzyłem się.
- Argument nie do przebicia - zaśmiał się dziadek. - Omówimy to z babcią...
- A co tu dużo mówić? - wcięła się babcia. - Już dawno temu, jak Lewis był mały, powinniśmy to zrobić. Tyle.
- Ale z pani jest konkretna kobietka - odparł Zain.
- Irlandzkie korzenie, mój drogi - puściła mu oczko.
- Proszę mi tutaj nie podrywać Zaina - odparła śmiejąc się Brooke.
- O proszę, co ja tutaj słyszę - zmrużył oczy dziadek. - Proszę do mnie - podeszła, a on objął ją w pasie.
- Zazdrosny?
- Zawsze - uśmiechnął się. - Chociaż... niby to Zain, ale dość przystojny jednak i wygadany...
- Oj przestań - pokręciła głową.
W końcu wszyscy się rozeszliśmy. Było już późno, a przebyliśmy sporą drogę. Szedłem ostatni, straciłem od razu do siebie, ale zatrzymałem się przed samym wejściem. To samo zrobiła Hailey, mieszkaliśmy obok siebie.
- Wiesz... - zacząłem.
- Hmmm?
- Powinnaś częściej chodzić w samym ręczniku - uśmiechnąłem się do niej i zniknąłem w pokoju. Wziąłem ciepły prysznic, po czym wyciągnąłem się na łóżku. Ale ulga... Oczy same mi się zamykały.
- Rybka? - zapytałem, podchodząc i obejmując ją w pasie od tyłu.
- Owszem - odpowiedziała jak zwykle spokojnie. - To najlżejsze co mamy. Miło, że przyjechaliście.
- Nudno tutaj bez nas, co? - zaśmiałem się, ktoś lub kilka ktosiów weszło do pomieszczenia.
- Bez mieszanki ciebie i Zaina, szczególnie - odparła babcia. Odwróciłem się, spoglądając na zszokowane Brooke i Marie.
- Gdzie zabrałeś Lewisa? - zapytała Australijka.
- Spokojnie wróci w okolicach Londynu - odparłem śmiejąc się.
- To przerażające - dodała Brooke, powodując, że zacząłem się jeszcze głośniej śmiać. Po chwili do dziewczyn dołączyła reszta.
- No już Lewis, daj chleb - rozkazała babcia. Od razu to zrobiłem, powstrzymując się od śmiechu. Usiadłem na parapecie, zachodzące słońce grzało mnie w plecy. Wszyscy dokładnie mi się przyglądali, lecz w końcu usiedli przy stole, na którym babcia postawiła talerz z dymiącą rybą. - Leć zawołaj dziadka, jest w stajni, a nic nie jadł od obiadu.
- Dobrze - odparłem niemal automatycznie, zeskoczyłem z parapetu i popędziłem na zewnątrz. Stajnia znajdowała się jakieś czterdzieści metrów od domu, budynek mógł pomieścić około dwudziestu koni. - Dziadku?
- Dziadku? - usłyszałem jego głos, po chwili wyłonił się z jednego z boksów. - Lewis! Co ty tutaj robisz?
- A przywiozłem wam niezłe stadko - zaśmiałem się. - Babcia rozkazuje, sprowadzić cię na rybkę.
- Rybkę mówisz? - zapytał podchodząc i obejmując mnie ramieniem. - No to chodźmy, muszę ci powiedzieć, że trochę zgłodniałem, ale babci się do tego nie przyznam... No i musimy obejrzeć co tam przywiozłeś.
Rozmawiając jak mi idzie w akademii, o wszystkim i właściwie o niczym, weszliśmy do kuchni, gdzie wszyscy zajadali się rybą.
- Dobry wieczór - odparł dziadek, a oni aż podskoczyli. Dziewczyny spojrzały się na niego prawie z przerażeniem. Rosły mężczyzna, prawie mojego wzrostu, bardzo dobrze zbudowany, o srebrnym zaroście, przystojny, ale widać jego hardość... no dziadek, no. - Aż taki straszny jestem?
- No wie pan, na rękę wciąż mnie pan bez problemu pokona - odparł Dom.
- Bo trzeba mieć nie tylko w rękach, ale i w głowie Dominicu - podali sobie ręce, tak samo z Zainem i James'em. - A panie?
- Brooke, Hailey, Marie - przedstawił je Zain.
- Tak, tak... Miło, że wreszcie będzie tutaj ktoś, przy kim ta gromada będzie się powstrzymywać. No James - odparł, a on od razu wstał. Tak więc dziadek usiadł obok Hail. - Chodzą dwie plotki. Podobno wam młodym wypada stał i po drugie, podobno mam coś zjeść. O Lewis, ty też jedz.
- Ja...
- Ty... to jesteś bardzo głodny - odparł z uśmiechem.
- Pana to się nie da przegadać - zaśmiał się Zain.
- Lata stażu małżeńskiego.
- Co? - zapytała babcia.
- Mówię, że bardzo cię kocham - odparł biorąc jej dłoń i całując ją. - Miłość podobno zmienia. Miejmy nadzieję...
Powiedział to patrząc na Zaina, a później na mnie, po czym wziął się za jedzenie. W końcu dołączyłem do niego. Smak rozpływającej mi się w ustach ryby był cudowny. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo byłem głodny. Dziadek jak to on, będąc w pewnym sensie podobnym do Zaina, zagadywał do dziewczyn. Delikatnie wypytywał się skąd są, jak nas poznały, Hail pytał, czemu jej wcześniej tutaj nie było.
- Dziadku nie podrywaj Zainowi i Dżemikowi dziewczyn - odparłem z wrednym uśmiechem.
- Tak grasz? Ty się lepiej pomartw o tą tutaj ślicznotkę - syknął wskazując głową na Hailey.
- Dziadek się nie martwi.
- Cóż patrząc na twoją sytuację, chyba jednak muszę...
- Cisza - przerwała babcia. - Koguty dwa.
- Już wiem po kim masz tą swoją gadkę - odparła Brooke.
- Oj kochanie, bez komplementów. A ty synku uważaj.
- Nie boję się.
- Jutro ujeżdżasz konie.
- Niech będzie - wzruszyłem ramionami.
Takich wymian argumentów było kilka... no może kilkanaście. Tak, jeśli chodzi o moją zdolność do zagadywania to na pewno miałem ją po dziadku. Dochodziła północ, kiedy wstał Aleksander. Oświadczył, że mu chyba wystarczy jak na jeden dzień i idzie spać. Dziadek go przytulił, babcia dorzuciła całusa w czoło i odprawa była skończona. Po kilkunastu minutach dziadek nagle zmienił temat.
- To co się stało?
- Nie rozumiem? - odparłem.
- Może nie znam cię tak dobrze, jakbym chciał, ponieważ zostało mi to uniemożliwione, ale wiem, że ty nie rzucasz nagle wszystkiego i nie uciekasz.
- To racja - poparł go Dom.
- Ojciec pobił Aleksandra - odparłem cicho, rysując palcem po blacie stołu. - Ma sińce na całym ciele... z twarzy mu już zeszły... Miałem wypadek, bo wracałem do Londynu po niego i nie wyhamowałem przed zwierzęciem. Nawet nie wiem jakim zwierzęciem... Nie jestem w stanie mu zapewnić bezpieczeństwa. Mogę do niego pojechać, ale to dużo czasu. Pięć minut to długo, gdy cię ktoś okłada pasem...
- Ale... - zaczęła Brooke, ale umilkła.
- Tak Brooke, wiem coś o tym.
- Więc czego oczekujesz? - zapytała babcia.
- Adoptujcie go.
- Moi rodzice są prawnikami, mogą pomóc - dodał James.
- Częściej bym przyjeżdżał - wyszczerzyłem się.
- Argument nie do przebicia - zaśmiał się dziadek. - Omówimy to z babcią...
- A co tu dużo mówić? - wcięła się babcia. - Już dawno temu, jak Lewis był mały, powinniśmy to zrobić. Tyle.
- Ale z pani jest konkretna kobietka - odparł Zain.
- Irlandzkie korzenie, mój drogi - puściła mu oczko.
- Proszę mi tutaj nie podrywać Zaina - odparła śmiejąc się Brooke.
- O proszę, co ja tutaj słyszę - zmrużył oczy dziadek. - Proszę do mnie - podeszła, a on objął ją w pasie.
- Zazdrosny?
- Zawsze - uśmiechnął się. - Chociaż... niby to Zain, ale dość przystojny jednak i wygadany...
- Oj przestań - pokręciła głową.
W końcu wszyscy się rozeszliśmy. Było już późno, a przebyliśmy sporą drogę. Szedłem ostatni, straciłem od razu do siebie, ale zatrzymałem się przed samym wejściem. To samo zrobiła Hailey, mieszkaliśmy obok siebie.
- Wiesz... - zacząłem.
- Hmmm?
- Powinnaś częściej chodzić w samym ręczniku - uśmiechnąłem się do niej i zniknąłem w pokoju. Wziąłem ciepły prysznic, po czym wyciągnąłem się na łóżku. Ale ulga... Oczy same mi się zamykały.
Hailey?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz