Strony

wtorek, 13 czerwca 2017

Od Hailey. cd Lewisa

Odsunęłam powoli twarz od niego, spoglądając głęboko w te niebieskie oczy, w których niemal od zawsze tliły się migoczące iskierki. Przesunęłam dłonią po jego szyi, zatrzymując dopiero na policzku. Musnęłam opuszkami palców ciepłą skórę, uśmiechając się delikatnie gdy przesunął spojrzeniem po moich ustach i szyi.
-Znasz jeszcze jakieś ciekawe miejsca tu w pobliżu gdzie nikt nie ma dostępu? - uniosłam brwi, przechylając głowę na bok i nie przestawałam jeździć dłonią po jego delikatnym zaroście. Pokiwał głową, całując ją.
-Jest takie jedno gdzie panuje bezwzględna cisza i spokój. O którym nie ma pojęcia nikt i nic - wypowiedział to niemal szeptem, typowym niskim, męskim dla siebie tonem głosu, przy którym po moim ciele przebiegały przyjemne ciarki, a na twarzy samoistnie pojawiał się zadowolony uśmiech.
-A zabierzesz mnie tam? - mruknęłam, znów krzyżując ręce na jego karku.
-To zależy czy lubisz nietoperze? - zmrużyłam oczy, po chwili domyślając się co miał na myśli - Kwestia tego czy nie boisz się także ciemności.
-Przeżyję. Z taką osobą raczej nic mi nie grozi - w głowie natychmiast pojawił mi się obraz tych wspaniałych, rozbłyskających na niebie piorunów, doprowadzających mnie w dzieciństwie do strachu, a w pewnych momentach nawet paniki. Zaskakujące, że on jeden spowodował inną reakcję w tamtej sytuacji. Dopiero teraz zauważyłam, że zapomniałam o burzy, skupiając się jedynie na bliskości chłopaka.
-Jeśli dobrze pamiętam jedna znajduje się całkiem niedaleko - zobaczyłam przez moment jak przez jego twarz przebiega delikatny grymas, spowodowany zapewne przez wysyłające bolesny impuls żebra. Kolejna rzecz do przećwiczenia - nie trzymaj na siłę gdy boli. Będę mu chyba musiała zrobić listę i włożyć pięknie zapisaną karteczkę do kieszeni.
-A będę mogła na barana? - spuściłam głowę, patrząc proszącym spojrzeniem jak mała dziewczynka dostająca od rodziców wygraną maskotkę. Podniósł kąciki ust, kiwając głową na potwierdzenie. Postawił mnie na ziemię, tym samym znowu musiałam podnieść głowę by w pełni widzieć jego twarz. Pochylił się do przodu, podczas gdy ja złapałam za jego ramiona, objęłam nogami na linii brzucha, starając się uważać na żebra i wtuliłam twarz w szyję. Przejechał dłonią po moim udzie, zatrzymując ją dopiero gdzieś w połowie.
-To wio mój rumaku - zaśmiałam się.
-Ja ci dam wio. Valegro masz? - mruknął, ale uśmiechnął się, delikatnie szczypiąc mnie w udo. Co za złośliwiec.
-Ał. Bo też będę wredna i cię ugryzę - powiedziałam poważnym tonem, muskając ustami jego szyję. Cudowny zapach perfum nadal wdzierał się do mojego nosa - I nie, Valegro niestety został w Anglii. Musiałam sobie załatwić kogoś na zastępstwo. Wypadło na ciebie - oparłam podbródek o jego ramię, przejeżdżając palcami po jego klatce piersiowej.
-Zaszczyt?
-Ogromny. Nikt inny go nie dostąpił przecież - coraz bardziej oddalaliśmy się od brzegu morza, wchodząc na bardziej kamienisty teren. Im dalej tym lepiej było widać w dali mały, ciemny otwór w skale, który z każdym krokiem się powiększał. Jaskinia nie wyglądała na dużą. Z tej perspektywy. Gdy jednak weszliśmy do środka, coraz bardziej zagłębiając się w jej czerń wydała się ogromna. Lewis posadził mnie na jednej z niższych półek skalnych od razu przy wejściu. Rozejrzałam się dookoła, spoglądając na jego sylwetkę. Jego czarne włosy delikatnie zlewały się z ciemnością panującą w środku. Jedynie delikatne światło, bijące od wejścia oświetlały rysy jego twarzy.
-Niemal idealnie - mruknął, przesuwając dłońmi po mojej sylwetce. Oparł je na biodrach i spojrzał w górę na zwisające stalaktyty. Mój wzrok powędrował tuż za nim. Widok godny zobaczenia.
-Idziemy dalej? - zjechałam dłonią po jego ramieniu i zaczęłam bawić się palcami. Opuścił spojrzenie, kierując je na mnie. Był skłonny się zgodzić gdyby nie telefon, którego dzwonek rozległ się po całej jaskini, roznosząc echo. Jak teraz napadnie mnie zgraja wystraszonych nietoperzy to ten ktoś porządnie ucierpi, najpewniej spadając z klifu. Zresztą jego szanse przeżycia się i tak zmniejszyły, gdy podjął decyzję zadzwonienia akurat w tym momencie. Lewis westchnął, ale obydwoje wiedzieliśmy, że jeśli to osoba z naszej wspaniałej grupki to zapewne można zapomnieć o spokoju. Dziwne, że i tak dopiero teraz się skapnęli, że nas nie ma. Cóż, czasem słowo prywatność nie ma żadnego znaczenia. A tak na marginesie... możliwe, że tu był jakiś sygnał?
~Halo? ~ mruknął do telefonu, niemal od razu przewracając oczami. Uśmiechnęłam się, krzyżując nogi i podparłam się dłońmi o zimny, wilgotny kamień ~ A co cię to obchodzi? Jesteśmy gdzie jesteśmy i jest dobrze ~ spuściłam oczy, wędrując spojrzeniem po skalistym podłożu ~ Że co? Mówiłem, że macie mu od razu wybić to z głowy i pilnować. Jego się nie zostawia chociażby na minutę, szczególnie w takim miejscu ~ zachichotałam, będąc przekonana, że za chwilę odbędziemy dosyć szybką wędrówkę na samą górę ~ Nie zwalaj na Brooke tylko się lepiej przekonaj jak to jest pilnować dwudziestodwuletnie dziecko. Za chwilę jesteśmy ~ mruknął i rozłączył się. Posłałam mu wymowne spojrzenie, zeskoczyłam z pułki i pociągnęłam za sobą w kierunku wyjścia, nie czekając na reakcję.
-Nie potrafią wytrzymać bez ciebie nawet tych cholernych trzydziestu minut - przewróciłam oczami.
-Taka rola opiekuńczej mamusi - westchnął.
-Dobrze, że nie musisz każdego całować na dobranoc. Bo byś nie dotarł nawet do swojej sypialni, a już byłby ranek. I tyle bym z ciebie miała - objęłam go rękoma w pasie - Będę musiała chyba podkreślić znaczenie słowa na wyłączność każdemu po kolei - mruknęłam sama do siebie, dostając całusa w czubek głowy. Przyjemne.

Lewis?
Wracamy do naszych dużych dzieci?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz