- Niall do jasnej cholery! Miałeś być gotowy za 10 minut! A wiesz ile minęło? Pół godziny! - Greg jak zwykle zaczął się wydzierać.
- Dokładnie dwadzieścia minut temu byłem gotowy do wyjścia, ale ty poszedłeś do łazienki! Więc zluzuj majty, bo to twoja wina!
- Mamo! Weź mu coś powiedz, bo ja nie wytrzymam!
- To ja pójdę do ojca i powiem, kto rozbił jego samochód. - Uniosłem z uśmiechem brwi.
- Tym razem masz szczęście - odpowiedział zaciskając zęby.
Jesteśmy już dorośli, a zachowujemy się jakbyśmy byli małymi gówniarzami. Witam w rodzinie Państwa Horan! Do tego trzeba się po prostu przyzwyczaić.
- Rzeczy Andorry też masz? - spytał od niechcenia.
- Już są na miejscu. - Wywróciłem oczami.
Moja klacz już wczoraj została przetransportowana do uniwersytetu. Dzwoniłem tam dziś rano i z tego co mówił właściciel bardzo dobrze zniosła podróż i szybko zaklimatyzowała się w nowym otoczeniu. Bardzo bałem się tej różnicy czasu między jej i moim przybyciem, ale.. jak widać nie miałem czego się obawiać.
Greg pomógł mi zanieść bagaże do mojego samochodu, a ja pożegnałem się z rodzicami. Oczywiście usłyszałem typowe wyrażenia towarzyszące takim wyjazdą:
Bądź grzeczny.
Słuchaj się trenerów, właścicieli i każdego kogo trzeba się słuchać.
Ucz się! Nie olewają nauki.
To tylko od mamy, tata woli bardziej.. oryginalne. Życzył mi żebym znalazł sobie jakąś loszkę. Mój ojciec! Loszkę! Skąd on w ogóle.. chyba trzeba odciąć mu dostęp do internetu.
Po długim pożegnaniu udałem się do samochodu. Greg zajął miejsce pasażera i włożył słuchawki do uszu całkowicie odgradzając się od wszystkiego co dzieje się na około. Mój brat mieszka w Londynie, więc podróż odbędę (niestety) razem z nim. Przeraża mnie jedynie fakt, że nie będziemy lecieć samolotem.. Greg uznał, że lepiej będzie statkiem.
~~~
Okej.
Już wiem, że mam chorobę morską.
Mój kochany braciszek zamiast jakoś mi pomóc wolał śmiać się z mojej bladej, a może w tym momencie bardziej zielonej cery.
Odczekałem dłuższą chwilę, żeby móc wsiąść za kółko i ruszyliśmy. Wysadziłem brata na pobliskiej stacji benzynowej, skąd miała go odebrać jego narzeczona.
- No przyznaj, że będziesz tęsknił! - Wyszczerzyłem się do niego.
- Za takim idiotą jak ty? Teraz będę miał cię jeszcze bliżej - jęknął.
- I tak mnie kochasz.
- Taaa, tylko dlatego, że mamy to samo nazwisko i tych samych rodziców. Jestem zobowiązany do tego by cię kochać. - Wywrócił oczami, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać.
Elizabeth przyjechała po około 15 minutach i od razu podbiegła do nas uradowana. Lubiłem ją, była taka wesoła, zawsze uśmiechnięta. Przywitała się z nami i zaczęła poganiać mojego brata, bo mieli załatwić kilka spraw odnośnie zbliżającego się ślubu.
- No chodź tu ty niedorozwinięty bażanciku! - Uśmiechnął się Greg rozkładając szeroko ręce.
Wywróciłem oczami i uściskałem brata.
- Śmierdzisz jak nieświeża ryba. -Zmarszczyłem nos.
Chłopak odepchnął mnie i klepnął w ramię.
- Dobra, koniec czułości - zaśmiał się - Jak coś to dzwoń, nie mieszkam aż tak daleko.
Kiwnąłem głową i żegnając się z Elizabeth wsiadłem do samochodu. Włączyłem GPS, bo znając moje szczęście mógłbym się zgubić.
Droga strasznie mi się dłużyła, więc żeby zabić trochę czasu zacząłem śpiewać. Raczej drzeć mordę, bo chyba śpiewaniem nie można tego nazwać. Faktycznie, kilometry zleciały mi dużo szybciej i po niedługiej chwili wjeżdżałem już na parking pod akademikiem.
Zabrałem z bagażnika dwie wielkie walizki i udałem się do środka. W dużym holu znajdowało się kilka drzwi, a ja szybko odszukałem te z napisem Sekretariat. Zapukałem i po usłyszeniu cichego proszę, wszedłem do pomieszczenia.
- Czyżby Pan Horan? - Uśmiechnął się mężczyzna, a ja kiwnąłem głową - Sam Stewart.
Wstał i podał mi rękę, a ja pewnie ją uścisnąłem.
- Miło mi pana poznać, Panie Stewart.
- Mi również pana, Panie Horan - odpowiedział poważnie, po czym zaczął się śmiać.
Już uwielbiam tego człowieka!
- Jak minęła podróż? - spytał.
Od razu przypomniała mi się moja choroba morska i aż znowu zrobiło mi się niedobrze.
- Cóż.. bywało lepiej, ale całkiem dobrze.
- Hm.. z tego co wiem, wszystkie papiery są uzupełnione i podpisane, więc.. - powiedział sięgając do swojego biurka - Oto klucze do pańskiego pokoju.
- Dziękuję - odpowiedziałem odbierając je.
Wychodząc spojrzałem na breloczek przyczepiony do klucza. Według niego pokój numer 6 jest teraz moim nowym królestwem. Mam zamiar odłożyć rzeczy, wziąć prysznic, przebrać się i zaraz po tym od razu iść do Andorry.
Przekręciłem klucz w zamku i otworzyłem drzwi. Pokój był dość sporych rozmiarów, miał duże okno i zaraz przy nim stało łóżko obok, którego rzuciłem swoje walizki.
~~~
Po szybkim prysznicu i przebraniu się wyszedłem z pokoju zamykając go na klucz.
Cholera, mogłem najpierw spytać właściciela o to gdzie dokładnie jest Andorra. Trudno, sam ją znajdę.
Chłodne powietrze uderzyło we mnie z chwilą, gdy tylko uchyliłem drzwi. Miałem ochotę wrócić do swojego pokoju i pójść spać. Nienawidzę zimy!
Po drodze minąłem wychodzącego ze stajni właściciela.
- O, Niall. Pewnie chcesz iść do Andorry, mam rację?
- Tak.
- Um.. jest na padoku, ja teraz się bardzo spieszę, ale.. o, wiem kto cię zaprowadzi - powiedział machając do kogoś za mną.
- Dokładnie dwadzieścia minut temu byłem gotowy do wyjścia, ale ty poszedłeś do łazienki! Więc zluzuj majty, bo to twoja wina!
- Mamo! Weź mu coś powiedz, bo ja nie wytrzymam!
- To ja pójdę do ojca i powiem, kto rozbił jego samochód. - Uniosłem z uśmiechem brwi.
- Tym razem masz szczęście - odpowiedział zaciskając zęby.
Jesteśmy już dorośli, a zachowujemy się jakbyśmy byli małymi gówniarzami. Witam w rodzinie Państwa Horan! Do tego trzeba się po prostu przyzwyczaić.
- Rzeczy Andorry też masz? - spytał od niechcenia.
- Już są na miejscu. - Wywróciłem oczami.
Moja klacz już wczoraj została przetransportowana do uniwersytetu. Dzwoniłem tam dziś rano i z tego co mówił właściciel bardzo dobrze zniosła podróż i szybko zaklimatyzowała się w nowym otoczeniu. Bardzo bałem się tej różnicy czasu między jej i moim przybyciem, ale.. jak widać nie miałem czego się obawiać.
Greg pomógł mi zanieść bagaże do mojego samochodu, a ja pożegnałem się z rodzicami. Oczywiście usłyszałem typowe wyrażenia towarzyszące takim wyjazdą:
Bądź grzeczny.
Słuchaj się trenerów, właścicieli i każdego kogo trzeba się słuchać.
Ucz się! Nie olewają nauki.
To tylko od mamy, tata woli bardziej.. oryginalne. Życzył mi żebym znalazł sobie jakąś loszkę. Mój ojciec! Loszkę! Skąd on w ogóle.. chyba trzeba odciąć mu dostęp do internetu.
Po długim pożegnaniu udałem się do samochodu. Greg zajął miejsce pasażera i włożył słuchawki do uszu całkowicie odgradzając się od wszystkiego co dzieje się na około. Mój brat mieszka w Londynie, więc podróż odbędę (niestety) razem z nim. Przeraża mnie jedynie fakt, że nie będziemy lecieć samolotem.. Greg uznał, że lepiej będzie statkiem.
~~~
Okej.
Już wiem, że mam chorobę morską.
Mój kochany braciszek zamiast jakoś mi pomóc wolał śmiać się z mojej bladej, a może w tym momencie bardziej zielonej cery.
Odczekałem dłuższą chwilę, żeby móc wsiąść za kółko i ruszyliśmy. Wysadziłem brata na pobliskiej stacji benzynowej, skąd miała go odebrać jego narzeczona.
- No przyznaj, że będziesz tęsknił! - Wyszczerzyłem się do niego.
- Za takim idiotą jak ty? Teraz będę miał cię jeszcze bliżej - jęknął.
- I tak mnie kochasz.
- Taaa, tylko dlatego, że mamy to samo nazwisko i tych samych rodziców. Jestem zobowiązany do tego by cię kochać. - Wywrócił oczami, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać.
Elizabeth przyjechała po około 15 minutach i od razu podbiegła do nas uradowana. Lubiłem ją, była taka wesoła, zawsze uśmiechnięta. Przywitała się z nami i zaczęła poganiać mojego brata, bo mieli załatwić kilka spraw odnośnie zbliżającego się ślubu.
- No chodź tu ty niedorozwinięty bażanciku! - Uśmiechnął się Greg rozkładając szeroko ręce.
Wywróciłem oczami i uściskałem brata.
- Śmierdzisz jak nieświeża ryba. -Zmarszczyłem nos.
Chłopak odepchnął mnie i klepnął w ramię.
- Dobra, koniec czułości - zaśmiał się - Jak coś to dzwoń, nie mieszkam aż tak daleko.
Kiwnąłem głową i żegnając się z Elizabeth wsiadłem do samochodu. Włączyłem GPS, bo znając moje szczęście mógłbym się zgubić.
Droga strasznie mi się dłużyła, więc żeby zabić trochę czasu zacząłem śpiewać. Raczej drzeć mordę, bo chyba śpiewaniem nie można tego nazwać. Faktycznie, kilometry zleciały mi dużo szybciej i po niedługiej chwili wjeżdżałem już na parking pod akademikiem.
Zabrałem z bagażnika dwie wielkie walizki i udałem się do środka. W dużym holu znajdowało się kilka drzwi, a ja szybko odszukałem te z napisem Sekretariat. Zapukałem i po usłyszeniu cichego proszę, wszedłem do pomieszczenia.
- Czyżby Pan Horan? - Uśmiechnął się mężczyzna, a ja kiwnąłem głową - Sam Stewart.
Wstał i podał mi rękę, a ja pewnie ją uścisnąłem.
- Miło mi pana poznać, Panie Stewart.
- Mi również pana, Panie Horan - odpowiedział poważnie, po czym zaczął się śmiać.
Już uwielbiam tego człowieka!
- Jak minęła podróż? - spytał.
Od razu przypomniała mi się moja choroba morska i aż znowu zrobiło mi się niedobrze.
- Cóż.. bywało lepiej, ale całkiem dobrze.
- Hm.. z tego co wiem, wszystkie papiery są uzupełnione i podpisane, więc.. - powiedział sięgając do swojego biurka - Oto klucze do pańskiego pokoju.
- Dziękuję - odpowiedziałem odbierając je.
Wychodząc spojrzałem na breloczek przyczepiony do klucza. Według niego pokój numer 6 jest teraz moim nowym królestwem. Mam zamiar odłożyć rzeczy, wziąć prysznic, przebrać się i zaraz po tym od razu iść do Andorry.
Przekręciłem klucz w zamku i otworzyłem drzwi. Pokój był dość sporych rozmiarów, miał duże okno i zaraz przy nim stało łóżko obok, którego rzuciłem swoje walizki.
~~~
Po szybkim prysznicu i przebraniu się wyszedłem z pokoju zamykając go na klucz.
Cholera, mogłem najpierw spytać właściciela o to gdzie dokładnie jest Andorra. Trudno, sam ją znajdę.
Chłodne powietrze uderzyło we mnie z chwilą, gdy tylko uchyliłem drzwi. Miałem ochotę wrócić do swojego pokoju i pójść spać. Nienawidzę zimy!
Po drodze minąłem wychodzącego ze stajni właściciela.
- O, Niall. Pewnie chcesz iść do Andorry, mam rację?
- Tak.
- Um.. jest na padoku, ja teraz się bardzo spieszę, ale.. o, wiem kto cię zaprowadzi - powiedział machając do kogoś za mną.
Któż to był? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz