wtorek, 16 maja 2017

Od Graciany

Wgryzłam się w soczyste, czerwone jabłko. Od rana jestem pośpieszana przez ciotkę i rodziców, a teraz kiedy mam już chwilę spokoju, to Isabel musi rzucić mi się na szyję. Ledwo wyrwałam się z jej silnego uścisku. Padme co chwila skakała w zwyż ocierając pazurki o nogi domowników. Nie mam pojęcia co stało się z Marco. Miał przyjść do domu o 13:00, a wierzcie że zawsze trzyma się ustalonych godzin. Obecnie jest piętnasta, a on nadal nie przyszedł co doprowadza mamę i ciotkę do szału. Chyba wszyscy oprócz Nancy, zwariowali przez to, że wyjeżdżam. Isabel usiadła na wysokim stołku barowym, obok mnie. Już wiedziałam że czekają mnie złe wieści.
-Marco nie przyjedzie - powiedziała łamiącym się głosem - Starał się szybko tu dojechać i teraz przypłacił to złamaną nogą.
Wzięłam głęboki wdech i popatrzyłam na siostrę tak jakby było Prima Aprilis. Byłam zdezorientowana i zapewne to wyrażała moja twarz. Szybko jednak powróciłam do dawnego, kamiennego wyrazu twarzy. Przytuliłam się do Isy. Moja siostra zawsze chętnie to akceptowała. I tym razem uścisnęła mnie, tym razem lżej niż na początku. Nie mogłam uwierzyć w to że Marco nie przyjdzie. Ciotka Victoria pewnie także postanowi odwiedzić mojego bliźniaka. Nancy, dotychczas stojąca obok kominka, podeszła do nas, a jej wzrok wyrażał współczucie. Odkleiłam się od Isabeli. Dziewczyna zeskoczyła ze stołka i energicznym krokiem opuściła kuchnię. Jabłko jakoś przestało mi smakować. Odłożyłam owoc na blat który miałam przed sobą. Nancy chyba nie miała jednak zamiaru mówić, że wszystko będzie dobrze. Po prostu chwyciła mnie za rękę i wywlekła po schodach do mojego pokoju. Panował tam armagedon. Ubrania, zeszyty, ręczniki, kable... i wiele innych rzeczy, leżało w dziwnych miejscach. Już prawie zapomniałam, że obiecałam to wszystko posprzątać zanim wyjadę. Turkusowa walizka leżała na rozwalonej kołdrze. Obok niej stała zwykła, czarna torba i plecak. Mama uparła się że wszystkie te rzeczy są mi bardzo potrzebne. Myślę że samochód taty będzie załadowany po brzegi, a przecież musimy jeszcze jechać po Shog'a. Zostwiłam dziewczynę w drzwiach i rzuciłam się do najbliżej rozrzuconych rzeczy. W tej chwili Victoria by mnie zabiła.
-Tylko byle szybko! - krzyknęła Nancy schodząc po schodach.
Nie miałam ochoty na sprzątanie, ale wiedziałam też że nikt nie zamierza pytać mnie o zdanie na ten temat. Mruknęłam coś niezrozumiałego nawet dla mnie. Zostało mi mało czasu, a dużo czynności do wykonania. A przecież nic się samo nie zrobi. Przyśpieszyłam więc tempa, układając dotychczas porozwalane wszędzie ubrania. Oby nikt nie miał mi za złe że tak wszystko opóźniam. Wczoraj kiedy przyszedł list z Anglii, siedzieliśmy do późna i słuchaliśmy opowieści ciotki o tym miejscu. Nancy nie chciała brać udziału w tamtej rozmowie. Zaciekawiło mnie to, ale szybko o tym zapomniałam. Niemal tak szybko, jak o zawodzie jaki towarzyszył słowom, które wypowiedziała Isabel. Rzuciłam się w wir szybkiej, monotonnej pracy. Usłyszałam rytmiczne pukanie do drzwi. Tylko ciotka tak pukała. Ale czego ona może chcieć ode mnie w dniu wyjazdu, na dodatek o tej porze? Nie miałam ochoty otwierać drzwi siostrze mojej mamy. Kobieta od dłuższego czasu doprowadza mnie do szewskiej pasji i nie umie pogodzić się z tym że mam psa. Ona od zawsze uważała, że psy to śmierdzące, ohydne i brudzące stworzenia. Jak ma problem to niech sama wyjedzie z domu. Niestety tym razem dam jej tą sarysfakcję. Zabieram Padme ze sobą do Morgan University.  Otworzyłam drzwi w których ukazała się... 27 letnia, nieznana mi dziewczyna.
***
Droga do Czech upłynęła mi i mamie w milczeniu. Agatha Muerte. Dziewczyna Marco o której nic nie wiedziałam, przyszła do mnie i oznajmiła iż zerwała z moim bratem i to przez to leży teraz w szpitalu. Słuchałyśmy przebojów U2, AC/DC, a na koniec mama ulitowała się i puściła mi Selenę Gomez oraz Shawn'a Mandesa. Chyba wyczuła mój podły nastrój. Obecnie prom przewoził nas na drugą stronę cieśniny przeszkadzające nam w przejechaniu do Anglii. Prom lekko kołysał na wzburzonym morzu. Wpatrywałam się tempo w błękitną taflę wody, i myślałam. Isabel obiecała mi, że zadzwoni jak będzie coś wiadomo o stanie brata. Mówił mi że żadna dziewczyna nie jest wstanie go zestresować. Łza spłynęła mi po policzku. Drzwi samochodu zatrzeszczały. Mama wróciła z dwoma kubkami Coca-Coli. Szybko uniosłam dłoń do twarzy i otarłam pojedynczą łzę. Uśmiechnęłam się i podziękowałam mamie za kubek z gazowanym napojem.
***
Koła volkswagena zaryły o śliczny żwir, jakim wysypany był podjazd Akademi. Nie wierzę że mam mieszkać w tym zadbanym miejscu przez całe semestry. Padme zaczęła szczekać i ochoczo merdać ogonkiem. Chwyciłam za metalową klamkę i pociągnęłam ją do siebie. Biała kulka, pełna szczęścia i energii, wyskoczyła z maminego samochodu. W ostatniej chwili złapałam ją za niebieską, szmacianą obróżkę. Przewróciłam oczami. Najpewniej sunia wyczuła wiewiórkę. Wysiadłam z samochodu, trzymając podopieczną na ramionach. Podczas gdy Elena wyjęła moje rzeczy z bagażnika pojazdu, ja spuściłam rampę, aby Shogetten mógł po niej bezpiecznie zejść. Odwiązałam zielony postronek gniadego wałacha. Koń rozszerzył chrapy na mój widok i radośnie zarżał. Zaśmiałam się i delikatnie pogłaskałam go po letniej sierści. Niedawno rumak zrzucił grubą warstwę zimówki. Przytuliłam się do niego nie zważając na to, że moje czarne leginsy, biała bluzka z krótkim rękawem i nadrukiem Pusheen'a, oraz szara bluza z kapturem mogą za chwilę zmienić się w obieraczkę do paprochów (sierści).
-Oh, mi gracia amigo - wymamrotałam w jego umięśnioną szyję.
Shog parsknął przyjacielsko i trącił łbem moją dłoń. Usłyszałam zniecierpliwioną mamę. Puściłam szyję zwierzęcia, a następnie wyprowadziłam wierzchowca na kamienny dziedziniec. Nie miałam nadzieji na to, że ktoś pokaże mi gdzie znajduje się boks mojego konia. Jego kopyta stukały na kostce brukowej. Po chwili błądzenia wśród czystych korytarzy, znalazłam nowe miejsce zamieszkania Shogetten'a. Odpięłam postronek i zostawiłam go w samym, zielonym, kantarze i czerwonej derce. Pocałowałem go w pyszczek i zamknęłam drzwi. Nagle podskoczyłam na dźwięk czyjegoś głosu.
-Uważaj! - zawołał.
Zdezorientowana popatrzyłam w jego kierunku. Nic nie zauważyłam. Okrzyk powtórzył się jeszcze raz aż w końcu coś ciężkiego spadło mi na głowę. Od siły uderzenia, upadłam na posadzkę. Bela siana spadła prosto na mnie. Otrząsnęłam się i zrzuciłam ją na bok. Ktoś do mnie podbiegł.
-Nic ci nie jest? - usłyszałam pytanie.
Jednak ja nie mogłam się poruszyć. Z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.

Jakiś chłopak lub dziewczyna?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz