Strony

sobota, 23 grudnia 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

- Nie tato, tylko wy macie takie chore tematy do rozmów przy osobach spoza rodziny - odparłem wchodząc do kuchni i tym samym ratując ten piękny tyłek Joshuy.
- Oj od razu chore - prychnął, biorąc do ręki kubek kawy i wypijając od razu pewnie jakoś jego połowę. - Po prostu...
- Chore... - szepnąłem.
- Ale ja cię trzepnę zaraz - mruknął.
- Bicie dzieci jest zabronione - zacząłem się śmiać. Usiadłem obok Josha. - To co jemy?
- Kiedy wychodzicie? - zapytała mama, jakby kompletnie nie zwracała uwagi na to, co mówię.
- Nie takie było pytanie, ale... No dziś...
- Co?! - zapytali oboje. Wzruszyłem ramionami i spuściłem głowę.
- Zaczął się rok szkolny, a chcemy odwiedzić Snowdonię. Jest nie za późno, jeśli złapiemy stopa bliżej Swansea, to późno w nocy będziemy na miejscu - wytłumaczyłem, a nagle na moich ramionach poczułem ciepłe dłonie.
- Nie musisz się tłumaczyć - odparła mama, pochylając się i całując mnie w policzek. - Po prostu mieliśmy nadzieję, że dłużej tutaj pobędziecie.
- I tak jesteśmy dłużej, niż zakładaliśmy... - westchnąłem ciężko. - Mamo...
- No już, jedźcie i dobrze się bawcie - puściła mi oczko, po czym wróciła do aneksu.
- Słyszałem ten podtekst i mi się to nie podoba - odparłem, a moi rodzice popatrzyli się na siebie ze zdziwionymi minami. Westchnąłem. - Tak, Josh wie.
- Wie.... - zaczęła mama. Uniosłem brew.
- Wie... - zaczął tata, ale również nie skończył. Zmarszczyłem brwi.
- Możemy skończyć rozmowę o mojej orientacji i wreszcie jeść? - spytałem poirytowany. Mama powoli pokiwała głową.
- Jasne... właśnie skończyłam... - odparła, a po chwili uśmiechnęła się promiennie o zaczęła nakładać jeszcze dymiące danie. - Muszę przyznać, że poczułam ulgę, nie lubię zatajać prawdy przed ludźmi... Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe...
- Nie - odparłem pewnie, kręcąc głową. Od razu zacząłem jeść. Wszyscy zaczęli zaraz po mnie, mama na końcu, bo jak zwykle nie dała się przekonać, że może najpierw zjeść, a później my wszystko ogarniemy. Rozmowa toczyła się tym razem na w miarę neutralne tematy, co mi wręcz idealnie pasowało. Wystarczy mi już onieśmielania mnie, jak na jeden dzień... właściwie jedno popołudnie... Po obiedzie skończyliśmy się pakować, przyczepiliśmy smycz Raven do mojego plecaka i wyszliśmy przed dom, jednak mama jak zwykle możliwie opóźniała opuszczenia przez nas domu. Przytulała, gadała, wręcz ględziła, czasem dawała też rady... Z drugiej strony ciężko było jej słowa nimi nazwać. W końcu zaczęła mnie irytować, nie mogłem powiedzieć zdania, Josh stał grzeczny niczym ten baranek i słuchał ze spuszczoną głową.
- Mamo! - jęknąłem. A ona nagle zamilkła. - I tak dzisiaj stąd wyjdziemy...
- Wiem... - odparła cicho.
- Właśnie. Kocham cię - cmoknąłem ją w policzek, a tacie podałem rękę. - Cześć tato.
- Cześć Miles. Ode mnie jedna prośba, nie zgub go tylko - zaczął się śmiać.
- Dobrze - odparłem uśmiechając się i ruszyłem chodnikiem.
- Do widzenia - powiedział Josh i szybko dołączył do mnie. Kilka razy się odwróciłem, aż w końcu rodzice zniknęli we wnętrzu domu. Objąłem go wtedy ramieniem.
- Będę dokładnie pilnować nawet... - powiedziałem mu do ucha, a kiedy odwrócił głowę w moją stronę, pocałowałem go. Zaraz potem zaczął się rozglądać na wszystkie strony, a ja zaśmiałem się. - Goni nas ktoś?
- Nie... nie spodziewałem się po prostu... Nie tutaj - odpowiedział.
- Nie tutaj? Hmmm... W szyję też chętnie cię pocałuję... - wymruczałem, a on zrobił się czerwony.
- Nie o to mi chodziło! - mruknął, a ja dalej się śmiałem.
- Wiem Joshua, wiem - westchnąłem uspokajając się po dłużej chwili. Zatrzymałem się na przystanku, a Josh przeszedł jeszcze kilka kroków, ale zaraz wrócił się do mnie.
- Czekamy... na miejski tak? - zapytał.
- Tak - pokiwałem głową - a co?
- Wpuszczą nas z psem, w środku dnia? - uniósł brew, a ja się skrzywiłem. Miał rację w końcu Raven nie była malutkim pieskiem, tylko wilczurem.
- Masz kaganiec? - pokiwał głową i zdjął plecak, aby zacząć w nim grzebać. - To myślę, że jak będzie w kagańcu, staniemy i weźmiemy ją między nas, to nie powinno być problemu - po chwili założył Raven kaganiec, a niedługo później podjechał autobus.
- Jakieś przesiadki? - zapytał Josh, kiedy wróciłem z biletami.
- Nie, Cardiff to takie śmieszne miasto, w którym możesz z jednego końca miasta, jedną linią, przejechać na drugi jego koniec. Wysiądziemy przy wylotówce na Swansea i dalej ruszymy pieszo. Myślę, że nie powinno być problemu ze złapaniem stopu w tej części Walii. Później bliżej Snowdonii trzeba będzie znaleźć jakiś autobus albo pociąg, bo to bliżej gór, a w parku zdążymy pochodzić po górach.
- To brzmi całkiem logicznie - pokiwał głową, uśmiechając się.
- O nie! Czy to znaczy, że zamieniam się w ciebie? - zachichotałem.
- Oby nie, bo nie wytrzymałbym z kimś takim jak ja... - przyznał, spuszczając głowę.
- To prawda... ciężko się nie roztopić w twoim blasku - szepnąłem do niego, jeszcze bardziej pochylił głowę śmiejąc się.
- Jesteś niemożliwy!
- Jestem zapobiegliwy! - odparłem. Często mamy inne zdania, jednak nie uważałem, że to coś złego. Przeciwnie mamy powód do dyskusji, a ja lubię z nim dyskutować, słuchać jego i jego głosu, a skoro to całkiem dobry sposób na to, więc czemu go nie wykorzystywać? Raven siadła między nami, więc mogliśmy spokojnie zająć się rozmową. W pewnym momencie trochę mnie zastanowiło dlaczego zgodził się na tą podróż. Tak, po raz kolejny. Skomplikowanie mojego umysłu oraz ciągle krążąca po nim niepewność powodowała, że często powracałem do już teoretycznie zakończonych przemyśleń, aby roztrząsać je na nowo, nowo i wciąż nowo. Co tym razem przyszło mi do głowy? Właściwie to nic konkretnego, ponieważ na każdy mój argument znajdowałem kontrargument, a w końcu zdenerwowałem się do tego stopnia, że obraziłem się sam na siebie i przestałem o tym myśleć. Witajcie w świecie Milesa Younga, tylko ja potrafię obrazić się na samego siebie.
Później na wylotówce było o tyle dobrze, że mogłem rozglądać się na wszystkie strony i w taki oto średnio skuteczny sposób uciekałem od myśli, które wciąż mnie prześladowały i ku mojemu przerażeniu wszystkie wiązały się z Joshem. Epicentrum moich problemów, to właśnie ten chłopak, a i tak przyciąga mnie do siebie jak magnez, przez co nie mogę się uwolnić, tylko kręcę się wokół jak jakaś planeta wokół Słońca, bez którego zamarza na niej życie i ginie. Gdyby to było takie proste i wcale nie czułbym przymusu zniszczenia tego najszybciej jak to możliwe, to cieszyłbym się, że to akurat on stał się moim Słońcem... W pewnym momencie jeden samochód mało mi nie urwał ręki, a kiedy już miałem krzyczeć za nim, zatrzymał się inny. Siedziały w nim dwie młode dziewczyny, uśmiechnąłem się do Josha, po czym pochyliłem się do szyby auta.
- Podwieźć was? - zapytała kierująca brunetka, która.... o mój Boże... była podobna do siostry Julesa. Na szczęście wydawało mi się tak tylko przez chwilę.
- A dokąd jedziecie? Nie chcielibyśmy zmieniać waszych planów - uśmiechnąłem się, a co odpowiedziała mi bliżej siedząca szatynka, o drobnej postawie i wdzięcznych zielonych oczach.
- Dla takiego towarzystwa, mała korekta planów nic nie znaczy - odparła.
- Nina... - szepnęła druga.
- To ty się zatrzymałaś. Jedziemy do Swansea - zwróciła się do mnie.
- To tak jak my - uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- To wsiadajcie - kiwnąłem na Josha, spakowaliśmy plecaki do bagażnika, wsiedliśmy do środka, a z boku na wycieraczce siadła Raven. Po krótkim przedstawieniu się Caroline (jak się okazało) ruszyła. Reszta drogi minęła dosyć szybko, przede wszystkim na ciągle toczącą się żywą rozmowę. Nawet Joshua był bardziej rozmowy niż zwykle, co mi się podobało.
Do Swansea dotarliśmy dosyć późną nocą, przez co miasto tonęło w światłach latarni i domów. Całkiem romantycznie, co szepnąłem również do Josha, a on spuścił głowę. Dziewczyny na szczęście niczego nie zauważyły. Pokierowałem je do taniego, ale bardzo ładnego hotelu, który znałem z wyjazdów z rodzicami. Razem weszliśmy do środka i poprosiliśmy o dwa pokoje dwuosobowe, przez po pani recepcjonistka zapytała z miłym uśmiechem czy z pojedynczym łożem, czy nie, a ja wybuchnąłem śmiechem. Joshua za to szybko zaczął tłumaczyć, że z dwoma, po prostu przyjechaliśmy razem i takie inne bzdury. W końcu dostaliśmy klucze i udaliśmy się do pokoi.
- Właściwie... - zaczęła Caroline, kiedy już otworzyłem drzwi do nas. - Może to nie był przypadek...
- Ta propozycja recepcjonistki? - uniosłem brew. - Może... może... - powędrowałem wzrokiem po Ninie i puściłem jej oczko, po chwili znikając w pokoju.
- Co to było? - zapytał Joshua, po zamknięciu drzwi.
- Mały podryw? - wzruszyłem ramionami. Zdjąłem Raven kaganiec, smycz, a później ułożyłem z boku łóżka plecak.
- No właśnie? - odparł.
- Oj Joshua... myślałem, że to otwarta relacja, pamiętasz naszą rozmowę? - również zdjął plecak i powiesił kurtkę na wieszak, ja moją gdzieś rzuciłem.
- No tak, ale... - zaczął.
- Ale co? - przerwałem mu.
- Myślałem... - nie skończył. Podszedłem do niego i popchnąłem go na łóżko.
- Że powinienem pragnąć tylko ciebie? Jestem tylko mężczyzną Joshua, a ty mi nie chcesz na razie dać tego, czego chcę i szanuję to - pociągnąłem jego spodnie i bokserki odsłaniając jego biodro, które zacząłem całować i polizałem. - Ale skoro nie chcesz mi tego dać, to szukam innego zaspokojenia, żeby cię przypadkiem nie wziąć siłą, jednak jeśli one przyjdą, a ty powiesz nie... - podniosłem się i przesunąłem wyżej, aby sięgnąć jego ust, za to jedną rękę przeniosłem na jego krocze - to nigdzie się stąd nie ruszę... Choć minie nam okazja na przelecenie takich lasek.
- Więc to zależy tylko ode mnie? - jęknął niepewnie.
- Tylko od ciebie - wymruczałem i lekko zaciskając dłoń przypiłem się do jego szyi. - Mi taka noc nie będzie przeszkadzać i tak ciebie pragnę o wiele bardziej.

Joshua?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz