Strony

piątek, 22 grudnia 2017

Od Imanuelle C.D. Zaina

Zamrugałam kilka razy. Nic nie mówiłam, więc chłopak westchnął tylko i ruszył dalej alejką. Zmarszczyłam brwi, patrząc za nim.
- Ale ja nie choruję - odparłam cicho. Najszybszym krokiem, w miarę moich możliwości, dogoniłam go i ujęłam pod ramię, przytulając się do niego.
- Coś mówiłaś? - zapytał tak jakoś mdło, jakby całe życie uleciało z niego. Skrzywiłam się, ale po chwili zmusiłam niemalże do uśmiechu.
- Nic ważnego, to tylko takie mało interesujące monologi o moim jakże nudnym życiu - odparłam i ledwo się powstrzymałam od wzruszenia ramionami. Śnieg pruszył coraz mocniej, co automatycznie wiązało się z przyspieszeniem przez bruneta. Tylko żebym nóg przez to nie połamała...
- Nienawidzę śniegu - mruknął, a ja puściłam jego ramię. Raptowanie się zatrzymał i obejrzał. - Co?!
- Nic. Po prostu nie dam rady tak szybko iść - odparłam i ruszyłam dalej, tylko nieco wolniej.
- To dlaczego założyłaś te szpilki? - mruknął. A mnie coś ścisnęło w serduszku...
- Chyba raczej dla kogo, a nie dlaczego. Choć teraz mogę w pełni stwierdzić, że raczej dla nikogo - odparłam i zrzuciłam z ramion jego płaszcz, po chwili mu go oddając. - I jeszcze jeden mały szczegół. Ja nie choruję - ponieważ nie wziął go ode mnie, to zawiesiłam go na jednym z ramion chłopaka, objęłam się rękoma i ruszyłam dalej. Dźwiękom moich kroków towarzyszyły ciche komentarze Zaina.
- Czy ty zawsze musisz unosić się honorem? - zawołał za mną.
- Muszę, bo go mam!
- Czy to właśnie była w szpilka w moje serce zatytułowana "Ty nie masz honoru, uchodźco jeden"? - prychnął, a po chwili zrównał się krokiem ze mną, co zresztą nie było takie trudne, szczególnie że po pierwsze był wyższy i po drugie nie szedł na obcasach jak ja.
- Tak, dokładnie taka - mruknęłam.
- Bo będę zmuszony się obrazić! - zagroził. Niech uważa, bo jeszcze podziała na mnie taki zniewalający argument. Powinnam mu się chyba rzucić do stóp i całować je błagając, żeby tak nie mówił. W jego wyobrazi może i powinnam, ale to rzeczywistość. Wzruszyłam tylko ramionami.
- Rób co chcesz - odparłam bardzo cicho. Złapał mnie za nadgarstek i zatrzymał niemalże w miejscu. Syknęłam pod wpływem szarpnięcia.
- Co ty robisz? - zmrużył oczy.
- Nie wiem. Dobrze? Nie mam pojęcia, może jestem po prostu jakąś nadwrażliwą dziewczynką, która nie jest w stanie poradzić sobie z głupią uwagą, ale tu nie chodzi tylko o uwagę, tylko o wszystkie kłody, rzucane mi pod nogi! Kiedyś muszę się wreszcie o jedną z nich potknąć. Padło na cieb... - nie dając mi dokończyć, przyciągnął i przytulił, opatulając płaszczem w miarę możliwości, ponieważ tym razem go nie zdejmował z siebie.
- Masz ładne nogi w tych szpilkach - szepnął, a ja objęłam go ramionami.
- Chcę do domu... - westchnęłam. Pogładził mnie po włosach.
- Mogę cię zawieść - zaproponował.
- Nie o to chodzi. Chcę do rodziców i brata. Do mojego domu, a nie do jakiegoś tam mieszkania. Chcę znowu zobaczyć dom, a mogę się przenieść dopiero na święta. Po co ja ci to mówię? Mam cię dosyć.
- Naprawdę? - zapytał cicho, a ja uniosłam głowę, opierając podbródek o jego tors.
- Chyba nie. Denerwujesz mnie okropnie, ale chyba nie mam cię dosyć. Zresztą... Jesteś chyba jedną osobą, względem której ciężko mi się określić - odparłam i delikatnie uderzyłam czołem w jego tors. - I po co ja ci to mówię?
- Właściwie to nic takiego mi nie mówisz... I dodatkowo zdecydowanie nadużywasz słowa "chyba" - poczułam jak wzrusza ramionami.
- Jasne, a tak naprawdę to się tam szczerzysz, bo moje słowa oznaczają, że myślę o tobie. Nawet nie wysilaj się, żeby zaprzeczyć - westchnęłam, a on oparł się policzkiem o moją głowę.
- Dobrze. Nie będę - śmiał się.
- Chodź - odsunęłam się od niego i wzięłam za rękę. - Idziemy do samochodu, bo zamienisz się jeszcze w bałwanka i co wtedy będzie?
- Nie wiem... Ale na pewno byłbym powalająco przystojnym bałwanem - uśmiechnął się szeroko. W takich sytuacjach jego wyolbrzymione poczucie własnej wartości jest zabawne i czarujące. Może po prostu cały on jest czarujący? Płatek śniegu opadł mu na rzęsę przez co przymknął jedno oko, delikatnie go zdjęłam. Jest czarujący, ale mój postęp polega na tym, że ja zdaję sobie z tobą sprawę, a nie łapię się na lep.

~ * ~

Od razu, kiedy tylko Zain włączył ogrzewanie, przyłożyłam dłonie do ciepłego strumienia powietrza. Poczułam niemalże ulgę, że już jesteśmy w samochodzie. Niemalże, ponieważ nie chciałam wracać, chciałam tylko być w ciepłe. W letnią noc z nim u boku, w tym pięknym parku.
- Czyli ja nie pomogłem? - zapytał, a ja niepewnie odwróciłam głowę w jego stronę. Zrobił smutną minkę i patrzył na moje dłonie.
- Pomogłeś... ale to nie wystarczyło... Znaczy... - przesunęłam się na siedzeniu, w jego stronę i zaplotłam palce na szyi bruneta. - Teraz jest wystarczająco...
- Na pewno? - zapytał opierając czoło o moje. Nie przeszkodziłam mu, choć każdy kawałek umysłu kazał mi to zrobić. Punkt dla serca. Tylko ono nie może mnie ciągnąć do Zaina, bo on kogoś ma, on tego nie odwzajemni. Czego nie odwzajemni? Nie wiedziałam. To było takie śmieszne. Podobał mi się, to prawda, ale przecież nie mogłam się w nim zakochać, zauroczyć tym bardziej, bo za bardzo mnie denerwował. Nawet ciężko o polubieniu jest mówić. Chociaż z drugiej strony prosto było go polubić... Zwyczajnie zbyt skomplikowany jest ten chłopak. Upierdliwe ciepło, szaleństwo i optymizm biło od niego i pomimo, że cię tak bardzo denerwowało, to zarażałeś się nim.
- Raczej tak - odparłam, a on zaśmiał się.
- Czyli jednak hrabianka nie jest pewna? Czemu mnie to nie zaskakuje? - westchnął teatralnie.
- To akurat ty z naszej dwójki jesteś bardziej niezdecydowany, jeśli chodzi.... Właściwie jeśli chodzi o wszystko - mruknęłam.
- Znowu chcesz się kłócić? Zawsze zaczynasz, później mnie ranisz, a na koniec śmiejesz się z moich ran - bruknął nachmurzony.
- A ty i tak do mnie wracasz, ponieważ oboje wiemy, że właściwie nasza relacja na tych kłótniach, docinkach i rywalizacjach się opiera. A ponieważ jak wiadomo z naturą nie wolno walczyć, to nie zmieniamy tego - wzruszyłam ramionami.
- Ty nie wiesz co to docinki i dewastacja mojego poczucia własnej wartości - westchnął. - Na szczęście nie wiesz, bo bym chyba zwariował...
- Może wszystko osadza się na tym, że zwyczajnie nie chcę cię ranić, bo to tylko droczenie się z tobą i próba zapobiegnięcia rutynizacji naszej znajomości, bo tak naprawdę to cię lubię, choć nie powinnam się do tego przyznawać i pewnie będę tego żałować, ale nigdy nie znałam równie swobodnej i żadnym razie sztywnej osoby i podoba mi się to - odparłam jednym tchem. Odsunął się ode mnie i przyjrzał mi się uważnie.
- Wow... To najpiękniejsze wyznanie jakie dzisiaj usłyszałem... Zaraz po wyznaniu sobie miłości z Harry'm - uśmiechnął się szeroko, a ja zmrużyłam oczy.
- Zawsze wiedziałam, że tak naprawdę to jesteście bi! - mruknęłam, a on tylko zaczął chichotać. Kiedy wreszcie uwolniłam jego szyję, odpalił silnik. To była najwyższa pora, żeby wracać.
Musiałam przyznać, że to zaskakujące ilu ciekawych rzeczy można się dowiedzieć o nim, w czasie tylko jednej podróży, trwającej około dwóch godzin. Można dostać całą historię o jego przyjacielu, a także ich wspólnym życiu i miłości niemalże jak małżeńskiej, co mnie szczególnie bawiło. Jeśli dobrze zrozumiałam, to Zain nadal miał złamane serce po tym jak musiał udać się do Irlandii, by zacząć nowe życie z kobietą swojego życia, również przyjaciółką Zaina, która była aktualnie z tym chłopakiem (Lewisem, jeśli nie pomyliłam) w ciąży. Szybko się uwinęli, jednak podziwiałam w nich to, że nie stracili głowy... Pomyślałam nawet, że chciałabym ich poznać. Poznałam za to ulubiony kolor Zaina, piosenkę z dzieciństwa oraz danie, dostając przy tym niemalże śmiertelną dawkę opowieści, dlaczego akurat ta melodia czy potrawa wygrała ten jakże ważny konkurs, w życiu o wiele młodszego niż aktualnie Zaina Malika. Fascynujące. Ja nie miałam takich fascynujących historii, więc mogłam podzielić się z chłopakiem tylko wspomnieniami, o huśtawce na pochyłej wierzbie za domem, o puszczaniu latawca z tatą, czy nauce gry na pianinie z mamą. Najzabawniejsze opowieści były związane z moim starszym bratem, który pomimo swoich tendencji do zaczepiania mnie, bardzo dbał o mnie i o jak najciekawsze spędzenie przeze mnie dzieciństwa na tym pustkowiu, na jakim mieszkaliśmy. Grunt to przejść całą długość naszych ziem i niedaleko zaczyna się dosyć spore miasteczko, a kilkadziesiąt kilometrów dalej peryferie Liverpoolu.
Wreszcie ułożyłam głowę, opierając ją o szybę i przymknęłam zmęczone oczy, myśląc o czekającym mnie łóżku... i będę mogła zdjąć buty! Przejeżdżaliśmy przez miasteczko, a we mnie budził się niepokój. Migające światła latarni przywoływały z pamięci obrazy... Obraz. Jeden, jedyny, konkretny. Obraz rozpaczy i masakry. Ogień.
- Zatrzymaj się - odparłam nagle, byliśmy już za miastem, a ja dalej widziałam ten ogień, kiedy zamykałam oczy.
- Co? - zdziwił się.
- Zatrzymaj się! - krzyknęłam, a on raptownie zjechał na pobocze i zahamował. Cała trzęsąca się, łapałam oddech, który był krótki, urywany. Oczy zaszły mi mgłą.
- Imany co się dzieje? - usłyszałam jakby tylko echo jego głosu.
- Ja... ja chyba... do... dostaje ataku... paniki - odparłam urywanym głosem. Ogień, wszystko to ogień, nienawidzę go. Nienawidzę świata. Nienawidzę światła, światło go przypomina, jest ogniem...
- Imany musisz się uspokoić - mówił takim łagodnym głosem, ale ja czułam się jeszcze tylko bardziej bezradna.
- Ja... Ja nie mogę! Widzę ich, widzę ogień, który trawi wszystko... zabiera mi ich... dlaczego on mi.... mi ich zabrał... rozumiesz?! .... ja.... - nie mogłam sklecić choć jednego całego zdania. Jego palce na mojej szyi zmusiły mnie do spojrzenia na niego, jednak mój wzrok biegał po całym otoczeniu i.... O Boże... On mnie pocałował. Jego usta delikatnie objęły moje, jednak nie dawały im żadnej drogi ucieczki. Był taki ciepły, gorący... Niczym lawa, która oblewała mnie. Czy poczułam motyle w brzuchu? Nie. Poczułam, że tak chciałabym zaczynać i kończyć każdy mój dzień. Do końca. Jego dłoń, która nawet nie zauważyłam kiedy, znalazła się tuż nad moim łokciem, uniemożliwiała mi odsunięcie się, choć w moim przypadku nazwałabym to raczej omdleniem. Dopiero po dłużej chwili się odsunął.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała spokojnie.
- Cóż... - przygryzł na chwilę dolną wargę, jednak ją puścił. - Przeczytałem gdzieś kiedyś, że na atak paniki pomaga wstrzymanie oddechu...
- Więc kiedy mnie pocałowałeś... wstrzymałam oddech? - szepnęłam.
- Na to wygląda... - pokiwał głową.
- Już tego żałuję... ale chyba chcę częściej wstrzymywać oddech w ten sposób - odparłam nadal będąc w czymś pomiędzy amokiem, a szokiem... Po prostu byłam, całe roztopiona i przetopiona na pomnik ku czci tych ust, które okazały się moim lekarstwem na najgorszą część mojej egzystencji, która zawsze oznaczała dla mnie tylko wstyd...

Zain?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz