Strony

niedziela, 15 października 2017

Od Milesa C.D. Julesa

Przecież ja go zaraz zabiję. Jak można być tak głupią osobą?! Nawet ja wiem, że jeśli dochodzi do takiej rozmowy, to się rozmawia, a nie próbuje śmiechem zakryć całą sprawę. Nienawidzę tego, bo... Ech doskonale wiedziałem, że to zaczęło się ode mnie i mojej psychozy związanej z Andrienem. Zostawiłem go. Zostawiłem wszystkich. I ten świat się powoli posypał.
- Nie - odparłem twardo, starając się nie warczeć.
- Dlaczego? - uniósł brew. Na jego twarzy gościł uśmieszek, jakby nic się nie stało.
- Bo rozmawiamy, tak? Czy tylko ja próbuję to robić?
- Oj Miles... - jęknął.
- Posłuchaj mnie. Nie ma żadnego "Oj Miles". Pamiętasz co mi powiedziałeś dwa miesiące po jego śmierci?
- Nie chcę o tym mówić... - odparł chłodno, jednak później dodał - że twoje skrywane myśli mi cię odbierają. Twoje problemy, które chcesz rozwiązać sam i cierpienia...
- Nie przypomina ci to czegoś? - prychnąłem.
- Przypomina - spuścił głowę.
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem - odparłem cicho. - Jesteś wszystkim co mi zostało oprócz rodziców z życia i nie chcę za kilka miesięcy znowu stanąć nad trumną, wiedząc, że leży w niej moja martwa miłość. Mój brat.
- Bracia do końca? - westchnął smutno, nadal ze spuszczoną głową i cicho pociągnął nosem. - Miles to nie jest tak...
- Wiem jak to jest. Bardziej niż myślisz - podwinąłem rękawy bluzy. - Te wąskie białe linie na mojej skórze nie wzięły się znikąd. Wiem jak to jest wplątać się w coś, żeby zagłuszyć co innego, nie ważne czy to będzie ból czy sumienie.
- To moi rodzice - jęknął.
- To moje stracone dwa lata życia. Mój brat, który mnie nienawidzi i przyjaciel, którego zepchnąłem ze schodów.
- To bolało - automatycznie dotknął swojego barku.
- Mnie też, kiedy się otrząsnąłem i zrozumiałem co wam zrobiłem. Tobie oraz mojej rodzinie, przede wszystkim. Tak samo kiedyś ty się obudzisz, bo ojciec sam się dowie i będziesz miał do siebie żal. Bo twój ojciec straci do ciebie zaufanie i zostanie ci tylko siostra, a możesz nadal uratować chociaż jedno z rodziców.
- Dokąd ty się tak znasz na życiu? - mruknął.
- Dokąd przeżyłem coś, czego nikomu bym nie życzył i dokąd ktoś mnie z tego wyciągnął. Mam wskazywać palcem? - zapytałem, a on pokręcił głową.
- Potrzebuję cię, Miles... - odparł cicho.
- Wiem Jules, ale daj mi sobie pomóc. W przeciwnym razie, to będzie oznaczało, że jednak nie tak bardzo mnie potrzebujesz. A ja nadal chcę mieć takiego głupkowatego braciszka.
- Nie jestem głupkowaty - uniósł głowę.
- Jesteś i to chorobliwie... czyli nie mniej ode mnie - puściłem mu oczko, a on się uśmiechnął. - Więc jeśli zginiesz, umrę z tobą. Pomyśl czasem o tym.
- W jakim sensie, umrzesz? - zmarszczył brwi.
- A jak myślisz? Naprawdę sądzisz, że na trzeźwy równie ciężko jest popełnić samobójstwo, co po pijaku?
- Nie mówisz poważnie? - był przerażony. Widziałem to.
- Mówię całkowicie poważnie, Jules i nie próbuj tego sprawdzać.
- Ale...
- Cicho - warknąłem.
- Ale...
- Cicho!
- Ale...
- Zamknij się Montclare! - krzyknąłem, a on zamknął usta. - Nareszcie. Powinieneś się mnie częściej słuchać dla własnego dobra.
- Czyżby? - uniósł brew, uśmiechając się z politowaniem.
- Wbrew pozorom, to nie ja jestem wrakiem człowieka, który nosi przy sobie broń, prawdopodobnie po to, aby skorzystać z niej, kiedy zdarzy mu się chwila kryzysu - odparłem uśmiechając się wrednie.
- Tak, dobij mnie jeszcze - spuścił głowę.
- Uwierz, to nawet nie była próba dobicia cię. Wiesz, że potrafię.
- A byłeś takim słodkim, małym dzieckiem, wiecznie wystraszonym, z papierowym samolocikiem w ręku - zaśmiał się.
- Ale na całe szczęście zmieniłem się w trzeźwo myślącego mężczyznę, który może ponownie z premedytacją zrzucić cię ze schodów.
- Więc to nie był przypadek, co? Zaślepienie mówiłeś...
- A co miałem powiedzieć? Ej słuchaj zrzuciłem cię, bo miałem cię dosyć, uważaj na słowa jak stoimy przy schodach? - prychnąłem. - Miałem doła.
- Ja też go mam.
- Nie! Ty boisz się podjęć decyzję! Boisz się ranić? A co robisz? Twój ojciec pyta się mnie, MNIE co się dzieje w twoim życiu, bo rozmawiasz z nim jak z wrogiem. Camilla pewnie też by zapytała, gdybyśmy kiedyś zakopali topór wojenny.
- To czemu tego nie zrobicie? - zmienił temat.
- Bo któreś musiałoby przyznać rację drugiemu? Bo to niewykonalne? Bo za bardzo się od siebie różnimy? Bo za bardzo każde z nas chce mieć ciebie dla siebie?
- To... chodzi o mnie? - zdziwił się.
- Między innymi - wzruszyłem ramionami. - Całkiem możliwe... że... przede wszystkim o ciebie.
- Jak to?
- Normalnie. Ty naprawdę powinieneś iść do okulisty.
- Bo? - zmarszczył brwi.
- Bo trzeba być głupi oraz ślepym, żeby nie widzieć jak bardzo cię kochamy i jak nam na tobie zależy. A zależy. Czasem warto, żebyś pomyślał, jak poradzi sobie Camilla kiedy ty zginiesz w wypadku, przez własną głupotę.
- Mam myśleć tylko o innych?! - krzyknął zrywając się na równe nogi. - A co ze mną? Z moim szczęściem? Życiem? Przyszłością?
- Powiedzieć ci coś?
- Dawaj - mruknął.
- Wyobraź sobie. Mamy załóżmy dwudziesty siódmy lipca...
- To twoje urodziny - zauważył.
- Wiem. To idealny dzień na nieszczęście, nie? - przewróciłem oczami. - Więc lipiec, słoneczko. Są wakacje, więc jedziesz do domu. Musisz zabrać siostrę, ale ty przecież nie masz siostry. Jesteś jedynakiem. Ruszasz więc na swoim cudownym motocyklu do domu do Walii. Wchodzisz do domu i krzyczysz "Wróciłem!" a później zastanawiasz się po co. W końcu ojciec wyrzucił matkę i pochłonął się w pracy, bo nie mógł patrzeć na syna, który go okłamywał. Nie będzie go pewnie do później nocy. Idziesz więc naprzeciwko i pytasz miłej blondynki, gdzie jest twój najlepszy przyjaciel, a ona z dziwnym wyrazem twarzy pyta "Nie pamiętasz? Przecież on popełnił samobójstwo trzy lata temu...". Podoba ci się ta wizja?
- Nie za bardzo? - skrzywił się.
- Wniosek?
- Nie wiem.
- A to niby ty byłeś tym inteligentniejszym, tak? - prychnąłem.
- To ty miałeś zawsze lepsze oceny i byłeś w szkolnej drużynie, ja tylko podrywałem laski.
- Cicho. Wniosek, jest bardzo prosty - wstałem. - Ciesz się, że masz o kogo się martwić, bo to znaczy, że jeszcze nie jesteś sam. Jeszcze, ale jesteś na dobrej drodze do zmienienia tego - ruszyłem w stronę drzwi.

Jules?
Nie jest za dobre... sorki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz