Strony

niedziela, 9 lipca 2017

Od Vicky CD. Samuela

Gdy tylko chłopak przysiadł się do stolika, czym prędzej wstałam i odniosłam tacę z talerzem.
Zza pleców usłyszałam westchnienie brata.
- Nie przejmuj się, ona tak już ma. - powiedział do Samuela. Szybko opuściłam stołówkę i wróciłam do pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i tak po prostu położyłam się na łóżku...
~***~
Otworzyłam oczy i dosłownie zerwałam się z łóżka. Kompletnie straciłam poczucie czasu. Sięgnęłam po telefon, który wyświetlał godzinę 19:03. Postanowiłam, że wyjdę zapalić i posiedzieć trochę na świeżym powietrzu. Kto normalny w ogóle tak mówi? Zaprzeczyć sobie samemu w jednym zdaniu. Nikt nie mówił, że jestem normalna... Byłam niemal pewne, że tuż po wyjściu na korytarz spotkam któregoś z chłopaków. Nie zastanawiając się długo, wyszłam przez okno. Pokój na parterze ma pewne plusy. Zeskoczyłam na trawę i wyprostowałam się, niczym w gimnastyce artystycznej. Od razu ruszyłam w stronę swojej małej kryjówki, którą było jedno z drzew, tuż przy murze Akademii. Rozejrzałam się raz jeszcze i szybko wspięłam na grubą, stabilną gałąź, która trochę wystawała poza teren szkoły. W razie wpadki mogłam spokojnie zjechać po niej na drugą stronę płotu, czyli poza teren MU. Nie łamie regulaminu; co złego to nie ja; dziękuję i dobranoc! Cholera, naprawdę mi się pogarsza... Nie zwlekając dłużej zapaliłam jednego z papierosów. Czasem z jakąś ogromną i nieuzasadnioną satysfakcją wypuszczam dym z ust. To chore, ale... przyjemne. Nikotyna działa niesamowicie... Włożyłam do uszu słuchawki i włączyłam muzykę. Dookoła nie było zupełnie nikogo, więc zaczęłam cicho śpiewać Coldplay - "Viva La Vida". Nie mam pojęcia, skąd ta piosenka wzięła się na moim telefonie, a tym bardziej skąd mniej-więcej znam jej tekst... Pewnie Will wrzucił mi ją dla żartu, a w warsztacie leci bez przerwy. Niezła wymówka...


Wzdrygnęłam się na dźwięk czyichś kroków. Popatrzyłam w dół i zobaczyłam znajomą burzę czekoladowych włosów. Oplotłam nogami gałąź i zawisłam na niej głową w dół, tuż przy głowie Samuela.
- Boooo! - krzyknęłam, a chłopak odskoczył na bok. Podciągnęłam się z powrotem na gałąź i usiadłam twarzą w jego stronę. Przekręciłam głowę lekko na bok z uśmiechem na twarzy.
- Nigdy... więcej tak nie... rób! - wydyszał.
- Oj, nie przesadzaj! Mogłam jeszcze zarzucić włosy na twarz! A tego ci oszczędziłam!
- Może i masz trochę racji, ale nie o to chodzi. William cię szuka od... - tu spojrzał na zegarek. - kilku godzin.
- Nie chowałam się przed nim. - wzruszyłam ramionami i wstałam. Jak gdyby, nigdy nic, zaczęłam spacerować sobie po gałęzi. Nawet odrobinę przypominała równoważnię, na której odbywa się większość ćwiczeń.
- Chyba lepiej będzie, jak wrócimy do twojego brata. Powiedziałem, że gdy tylko cię znajdę, od razu sprowadzę z powrotem do pokoju. - upierał się, przyjmując bardzo poważny ton głosu.
- Widzę, że zrobił sobie z ciebie posłańca... To nawet całkiem typowe zachowanie mojego brata. Dlaczego dajesz mu się wykorzystywać? Will jest świetny i w ogóle, ale takie zagrywki z jego strony strasznie mnie wkurzają.
- Nieźle go nastraszyłaś w ostatnim czasie swoim zachowaniem. Mówił mi o tym przy obiedzie...
- Straszenie za straszenie... - prychnęłam. - To, co ja robię jest niczym w porównaniu do tego, co on odwalał jeszcze rok temu. Ale nie winię go za to, a właściwie to nawet mu się nie dziwię. Skończmy ten temat i wracajmy. Zimno mi. - mruknęłam, pocierając sobie ramiona dłońmi.
- Na co czekamy? - spytał, gdy wciąż pozostawałam na drzewie.
- Chyba... tak trochę... Nie umiem zejść... - mruknęłam, na co Sam wywrócił oczami. Podszedł bliżej gałęzi.
- No, chodź. - miało to być chyba zachęcające, ale słabo wyszło mu to dodanie mi otuchy. Delikatnie ześlizgnęłam się z drzewa, a może to Samuel mnie ściągnął. W każdym razie drzewo zostało gdzieś za nami. Aczkolwiek moje stopy wciąż nie dotykały podłoża.
- Właściwie, to możesz już mnie postawić. - zwróciłam mu uwagę.
- Mogę, ale nie zrobię tego. Skażę cię jeszcze na minimalne chociaż upokorzenie przez tę sytuację w ramach rekompensaty wszelkich trudów związanych z odnalezieniem cię. Z powagą skinęłam głową.
- W porządku. Przynajmniej jest mi ciepło! - oznajmiłam entuzjastycznie, jak dziecko, a chłopak mimowolnie prychnął śmiechem. - Nie śmiej się! Jesteś taaaaki cieeeepluuutki! - oznajmiłam dziecięcym głosem. Przed nami był już dobrze widoczny budynek mieszkalny, w którego drzwiach stała znajoma mi sylwetka. Will podbiegł do nas i odetchnął z ulgą. Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
- Jednego brata już straciłem, ale ciebie, siostra tak łatwo nie oddam! - oznajmił nieco wojowniczo, po czym westchnął. - Idę jeszcze zajrzeć do Black Jack'a i Siwej. Zobaczymy się potem, tylko skończ z numerami na dziś. - poprosił i zaczął iść w stronę stajni, ale zatrzymał się jeszcze na chwilę. - Dlaczego ją niesiesz, Sam?
- Bo nie umiała zleźć z drzewa. - odparł chłopak, na co Grant przytaknął z nikłym uśmiechem.
- Od dawna trenuje gimnastykę artystyczną, a jeszcze kilka lat temu jej marzeniem było zostanie kaskaderką. - prychnął śmiechem, po czym odszedł w swoją stronę.
- Ups... Chyba wyleciało mi z głowy... - zrobiłam minę niewiniątka, a Samuel spiorunował mnie wzrokiem.
- Ach, tak? - zrobił teatralną, złowieszczą minę. Wciąż trzymał mnie na rękach i zaczął kręcić się dookoła.
- Eeeeej! No dobra, już nie będę! - krzyczałam, wciąż się śmiejąc. 


Samuel? (Przepraszam, że tak długo! Obiecuję poprawę, tylko nie bij*!)
 * - bo zemszczę się patelnią!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz