Obudziłem się jak zwykle o wiele za wcześnie. Przez te właściwie już siedem lat cały czas prowadzę negocjacje z moim organizmem, ale on nadal twierdzi, że te pięć godzin snu powinno mi starczyć jak normalnym ludziom dziesięć. Dłuższą chwilę patrzyłem się w sufit myśląc, co możemy dzisiaj robić. Pokazałem jej miasto, odbuliśmy podróż, więc może po prostu nic nie będziemy robić? Nie... to za nudne dla tej cholernicy. Może się przejdziemy po plaży, na jej bardziej znaną sąsiadkę. Pewnie będzie tak tłum ludzi, ale zdarza się tam spotkać kogoś ciekawego. Zobaczymy. Zrobimy to, co ona będzie chciała, niech pokuta za akcję z Niemcami się zacznie. Przekręciłem się na bok. Hailey strasznie się kręci w nocy, przez co zdążyła podwędrować na skraj łóżka. Cichutko leżałem i patrzyłem na nią. W czasie snu była jeszcze piękniejsza... Może to dlatego, że się nie burmuszyła, sprzeczała, tylko równo oddychała, odcięta od całego otaczającego ją świata. Miała lekko rozchylone usta to robiło ją jeszcze bardziej słodziutką. Przesunąłem wzrokiem po jej wiecznie opalonej buźce, pełnych i miękkich ustach, szyi i obojczyku, do krawędzi kołdry, która zakrywała resztę. Naszła mnie pewna myśl, żeby zerwać z niej to okrycie i się w niej spełnić, więc stwierdziłem, że ten moment, kiedy powinienem wstać. Z komody wyjąłem spodenki, w których normalnie śpię, założyłem i zszedłem na dół. Dom był taki spokojny, jakby nie było w nim żywej duszy. Wszedłem do kuchni i tak jak się spodziewałem, zastałem w niej Rossy.
- Panicz Draxler nie może wciąż spać? - kobieta nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że to ja.
- A pani Rose Sanchez? - zapytałem równie cicho, a ona się zaśmiała. Podszedłem do niej i przytuliłem od tyłu - Cześć Rossy.
- Witaj Lewis - puściłem ją i usiadłem na blacie, tam gdzie wczoraj posadziłem Hailey. Uśmiechnąłem się na tą myśl. - Szczerze, to się spodziewałam, że zastanę was leżących nago na środku salonu i to najpewniej leżących jedno na drugim.
- Nie... - pokręciłem głową. - Może i byliśmy nadzy, ale żeby tak na środku salonu?
- Za bardzo ci na niej zależy, żeby coś takiego zrobić, co?
- Mamy czas Rossy, jeśli o to ci chodzi.
- Zakochałeś się - stwierdziła, a ja pokiwałem głową i ją spuściłem. - To nic złego Lewis.
- W... wiem, ale... ale ja... cholera - zacząłem się jąkać.
- Od kiedy ty się jąkasz?
- Od... zawsze? - spojrzała na mnie zdziwiona. - Ja panuję nad tym. Naprawdę... Zazwyczaj. Ale... ale jak... się stresuję to j-już... już nie... - podeszła do mnie i wzięła moją dłoń w swoje.
- Czym się stresujesz?
- Że to zepsuję... to wszystko, rozumiesz? - przyznałem niemal szeptem.
- Nie zepsujesz - pogładziła mnie po włosach. - Zależy ci na niej, a jej na tobie i nawet jeśli popełnisz jakiś błąd, to ona cię nie zostawi. Widziałam jak na ciebie patrzy. Jakbyś był najpiękniejszym cudem świata, największą nagrodą, jaką dostała w życiu.
- To... to ona jest dla mnie darem. Nigdy nie spotkałem takiej kobiety... takiej... dla mnie.
- To jej to okaż i się staraj, a wtedy wszystko będzie dobrze. Uwierz starej, doświadczonej kobiecie.
- Jakiej tam starej - puściłem jej oczko, a ona się roześmiała.
- Śniadanko podrywaczu?
- Nie... muszę coś najpierw zrobić. Garderoba cioci jest zamknięta, prawda?
- Tak - spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Daj klucz... proszę.
- Po co ci? - przyglądała mi się.
- Zamierzam zmusić Hail, żeby chodziła tylko w sukienkach, ewentualnie bikini - wyszczerzyłem się, a ona śmiejąc się wyjęła klucz z kieszeni i podała mi go.
- Tylko ma być tam porządek - pogroziła palcem. Pokiwałem głową i pobiegłem na górę. Delikatnie wszedłem do pokoju gdzie spała Hailey. Wyjąłem spod łóżka moją walizkę i zacząłem pakować do niej wszelkie spodnie, spodenki, bluzki i nawet spódnice. Aby zostały same sukienki. Tak zapakowaną walizkę zamknąłem w garderobie, a klucze odniosłem Roosy, która cały czas się ze mnie śmiała. Pokręciłem tylko głową i zbrałem się za robienie śniadania. Właściwie moje śniadanie składało się z góry kanapek zawierających w sobie wszystko, co znalazłem w lodówce i mocnej herbaty. Nienawidziłem jak herbata była jasna i wodnista, a kawa po prostu według mnie nie pasowała. Nic nie mówiłem, a kobieta w końcu się uspokoiła i wróciła do robienia... czegoś do jedzenia. Cichutko nuciła jakąś hiszpańską piosenkę o oceanie, na której wybitnie się nie skupiałem.
- Co robisz? - nie wytrzymałem, musiałem zapytać.
- Zobaczysz. To popularne w Meksyku, a wczoraj pomyślałam, że raz na rok mogę wam coś ugotować i przy okazji przywitać ładnie tą twoją ślicznotkę.
- Wyglądają jak papryki - przyglądałem się daniu.
- Bo to nadziewane papryki, Lewis - prychnęła.
- Widzisz? Mówiłem, że papryki - wybuchła głośnym śmiechem. - Cicho bo Hail obudzisz.
- A wolałbyś ty to zrobić?
- Oczywiście - pokiwała głową z uśmiechem i wróciła do robienia... obiadu?
- I to będzie na obiad, tak?
- Owszem, chyba że nie chcesz.
- Nie no, chcę. Rossy... bo... pomogłabyś mi ze śniadaniem?
- Przecież jesteś doskonałym kucharzem - zdziwiła się.
- Niby tak, ale na śniadanie nigdy nie mam pomysłu - mruknąłem.
- Zacznij od prostych, oczywistych rzeczy, które lubi jeść.
- Ona lubi omlety i jajecznicę.
- Ty też.
- A myślisz, że kto ją nauczył to jeść? - zaśmiałem się. Podszedłem do lodówki i dokładnie ją przejrzałem. Szynka, pomidory, mozzarella, sałata. Nie wiem skąd to tu się wzięło, ale dobrze, że się wzięło. Jajka też były. Doskonale. Omlet opada więc najpierw znalazłem drewnianą tacę, na której ułożyłem serwetkę złożoną w kształt róży. Mówiłem już kiedyś, że nauczyli mnie takich rzeczy, w restauracji, w której pracowałem przez pewne wakacje? Nie? To mówię. Zrobiłem bardzo delikatną kawę z mlekiem i ją także umieściłem na tacy. Po niedługim czasie na patelni skwierczała mieszanka jajek, mleka, przyprawiona solą i pieprzem, po chwili dodałem do tego paseczki szynki. Omlet miał w sobie jeden wielki plus, był szybki a zarazem sycący. Po odłożeniu go na talerz, ułożyłem na nim sałatę, plasterki mozzarelli i pomidorów, aby następnie złożyć go na pół.
- Co ty tam mówiłeś o problemach z robieniem śniadań? Idę pielić ogródek.
- Ciepia się Rossy - położyłem talerz na tacy, na której pojawiły się dwie róże pod serwetką. Nie miałem pojęcia kiedy ona je przyniosła. - Dziękuję.
- Za co? - pocałowałem ją w policzek.
- Już ty dobrze wiesz - zaśmiałem się i ruszyłem z tacą na górę. Cichutko wszedłem do pokoju, tak jak podejrzewałem Hailey spała... a przynajmniej udawała. Tacę położyłam na stoliku niedaleko łóżka i podszedłem aby usiąść na jego skraju. Delikatnym ruchem dłoni zgarnąłem włosy, które opadły jej na twarz. Mruknęła coś i mahnęła dłonią, co wywołało u mnie cichy śmiech. Pochyliłem się i zacząłem składać pocałunki na jej szyi, przez co się obudziła i zatopiła palce w moich włosach.
- Dzień dobry - szepnęła.
- Witam panią Draxler pośród żywych - wymruczałem.
- Jaką panią?
- Dobrze wiem, że doskonale to usłyszałaś - zaśmiałem się.
- Trzeba uczcić ten krok - zjechała dłonią po moim torsie w dół.
- Tak z samego rana?
- Czemu nie? - szepnęła.
- Najpierw śniadanie - wstałem i podszedłem do stolika.
- Ale ja nie chcę iść - mruknęła Hailey i otworzyła usta ze zdziwienia kiedy pojawiła się przed nią taca.
- Dokąd ty tam chciałaś iść?
- Nieaktualne - przyciągnęła moją twarz do swojej i pocałowała.
- Jedz bo opadnie, podziękujesz później - wymruczałem, po czym się odsunąłem. Przeniosłem się na drugą stronę łóżka, gdzie się położyłem tak, by móc na nią patrzeć. Lubię na nią patrzeć, tak po prostu, bo jest piękna i bo jest moja. Nienawidzę tego sformułowania, ponieważ ona nie jest rzeczą, ale ja jestem jej. Należę do niej jak niewolnik do swojeg pana i to wszystko stało się zaskakująco szybko, aż nienaturalne chyba.
- O czym tak myślisz? - zapytała Hailey między kęsami.
- O tym, że wszystko między nami momentalnie się potoczyło.
- To dlatego, że nasz etap poznajmy się, odbył się w dzieciństwie. Wiemy o sobie wszystko, więc od razu mogliśmy przejść do punktu podobasz mi się nie tylko z wyglądu - wyjaśniała dalej jedząc.
- Ale on trwał dosyć krótko.
- Bo ludzie się w tym upewniają, a skoro ty mogłeś być moim przyjacielem to musiałeś mnie lubić, więc wystarczyło tylko udowodnić, że w naszym związku nie będzie chodziło tylko o seks, co udowodniłeś wystarczająco w czasie burzy.
- A później już z górki - położyłem się na plecach, układając ręce pod głowę.
- Na pewno nie z górki w przeżyciach - odłożyła tacę na podłogę jak mi się zdawało i usiadła na moim brzuchu. Dłońmi krążyła po moim torsie.
- Zjedzone wszystko? - pokiwała energicznie głową.
- To gdzie moja nagroda? - wymruczała. Wspomnijmy, że była naga, co zresztą wpływało na moje odczucia tamtej sytuacji. Pochyliła się do mnie i pocałowała. Zgarnąłem opadające jej na twarz włosy i założyłem za ucho.
- Never let me go, never let me go.... Never let me go, never let me go...
And the arms of the ocean are carrying me,
And all this devotion was rushing out of me,
And the crashers are heaven for a sinner like me,
But the arms of the ocean delivered me...* - zanuciłem.
- Ładnie śpiewasz, wiesz? Powinieneś to robić częściej.
- Wiesz jak to jest śpiewać z Zainem... - chciałem coś powiedzieć, ale mnie uprzedziła.
- Nigdy nie pozwolę ci odejść - szepnęła, po czym zaczęła ściągać mi spodenki.
- Rossy pracuje w ogrodzie, więc musisz być cicho - oddech mi się skrócił.
- Na razie to by będziesz musiał być cicho - całkowicie pozbyła się spodenek i zjechała dłonią po moim torsie, brzuchu i podbrzuszu do krocza. - Już wczoraj miałam dostać deser lodowy...
- Cholera, Hailey. Chyba będę musiał się wznieść na wyżyny silnej woli i ci w tym przeszkodzić.
- Jak?
- Zobaczy się. Za bardzo mnie podniecasz, żeby się tylko na jakimś lodzie skończyło.
- Tylko? Jakimś? Lepszego ci w życiu nie zrobię.
- Nie wierzę - droczyłem się dalej, aby obudziła się jej naturalna buntowniczość i chciała mi to udowodnić. W głębi nie mogłem się doczekać, po pierwsze tego, aż wreszcie weźmie go w usta, a po drugie aż będę mógł w nią wejść. Pożądanie to jednak ogromna siła kierująca człowiekiem... ale naturalna, a naturze nie powinno się zaprzeczać, prawda?
Hailey?
*Fragment piosenki Florence and the Machine - Never let me go
Mała notatka dla administracji: 1710 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz