Jakaś część mojego umysłu podpowiadała mi, że to może się stać. A mianowicie - jej niepewność. Cóż, nie ma co ukrywać, że znałyśmy się bardzo krótko, ale kto powiedział, że aby uprawiać seks potrzeba znajomości ciągnącej się od lat? Działało to na zasadzie pożaru: jedna iskra gdzieś w polu pełnym wysuszonej na wiór trawy, i voila, ogień mknie przed siebie i niszczy wszystko na swojej drodze. Różnica polegała na tym, że nasz stosunek nie posiadał aż tak dewastujących skutków. Ale to niewielkie spięcie pomiędzy mną a Fitz wystarczyło, by wszystko potoczyło się samodzielnie.
- Reenie, ja chciałam... to znaczy, moi rodzice... cholera. Nie wiem co robić, nie chcę zawieść rodziców. A ja nie wiem, czy jestem gotowa... - wyjąkała, unikając mojego spojrzenia. Jeżeli myślała, że w ten sposób jakkolwiek zniechęci mnie do rozwijania tej relacji, to grubo się myliła.
Zatrzymałam się wówczas, a Ruth podążyła moim śladem i również stanęła, tym razem odważnie, acz niepewnie na mnie zerkając. Uraczyłam ją uśmiechem, który zdawał się prezentować iście uroczo. Ujęłam jej dłoń i ścisnęłam delikatnie, gładząc opuszkami jej knykcie. Spojrzała na nasze ręce, a ja zdołałam zaobserwować delikatne drżenie kącików jej ust.
- Ruthie, nie musimy się z niczym spieszyć - rzuciłam półtonem, przyciągając ją do siebie i obejmując. Ułożyłam głowę na jej piersi, bo mimo wszystko wciąż była ode mnie wyższa o kilka lub kilkanaście centymetrów. Poczułam, jak opiera podbródek na czubku mojej głowy. - Poczekaj, zobaczymy, jak to się potoczy. Na razie rodzice nie muszą wiedzieć. Nie martw się na zapas - kontynuowałam, odsuwając się na długość ramion i przesuwając dłoń na jej gładki policzek, który czule pogłaskałam. Ponownie na moje usta wstąpił uśmiech. - Mogę cię gdzieś dzisiaj porwać? Po ósmej? Znajdziesz chwilę dla Reenie? - zapytałam, mając cichą nadzieję, że się zgodzi.
- Proponujesz mi randkę? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Nie była zaskoczona, wręcz przeciwnie. Być może spodziewała się podobnej propozycji. Ucieszyłam się, widząc jak jej przeurocza buźka promienieje dzięki szerokiemu uśmiechowi. - Hmmm... Myślę, że znajdę dla ciebie jakiś wolny termin. Odpowiada ci czerwiec w dwutysięcznym osiemnastym? - Nagły poważny wyraz twarzy Fitz zbił mnie z pantałyku. Aż wytrzeszczyłam ślepia. - Maureen, głupolu, żartuję. - Zachichotała. - Napisać ci, kiedy będę gotowa do wyjścia?
Zamrugałam, łącząc wątki. Ładowanie, minus jeden procent.
- Tak. Oczywiście, że tak. Czekaj, czyli się zgadzasz? Na dziś, nie w przyszłym roku? - dopytałam dla pewności. W odpowiedzi roześmiana Ruth pacnęła mnie dłonią w rozczochraną łepetynę, na co zareagowałam kolejnym uśmiechem. W międzyczasie kontynuowałyśmy naszą wędrówkę. Akurat dotarłyśmy na teren Uniwersytetu Morgan, a konkretyzując - do budynku z pokojami przeznaczonymi dla uczniów. - Więc... widzimy się potem?
- Widzimy się - odparła, po czym przez jej twarz przemknął cień zawahania. Pochyliła się lekko, jakby nie mając pewności, w jaki sposób powinna mnie pożegnać. Wyręczyłam ją więc i wspinając się delikatnie na palce, złożyłam na jej ustach słodki, krótki pocałunek. - Do zobaczenia, Rhodes - mruknęła, gdy nasze wargi rozdzieliły się na dobre.
- I vice versa, Fitz. - Zasalutowałam, by wreszcie odwrócić się na pięcie i ruszyć w stronę własnego pokoju.
Ledwo zdążyłam przekroczyć próg pomieszczenia, a komórka, którą zostawiłam na miejscu przesunęła się niebezpiecznie po powierzchni stolika na skutek wibracji. Rzuciłam się w jej stronę. Nie dlatego, że oczekiwałam powiadomienia o nowym zaproszeniu do grona znajomych od Ruth. No, to też. Ale przede wszystkim chodziło o fakt, że telefon był ulokowany na samej krawędzi, więc kiedy moje plecy zderzyły się z panelami, w ostatniej chwili zdążyłam zamortyzować upadek aparatu własnym ciałem. A raczej brzuchem. Sprawdziłam najnowsze powiadomienie i natychmiast zaakceptowałam prośbę o przyjęcie do przyjaciół od Fitz. Messenger dał o sobie znać, gdy dziewczyna z marszu zmieniła swój pseudonim na LittleBillie. Idąc jej śladem, postanowiłam ustawić również własną ksywkę, a z powodu nagłej pustki, wpisałam pierwszą lepszą rzecz, która przyszła mi na myśl.
Nie da się zaprzeczyć, że reszta rozmowy była równie udana, choć nie trwała szczególnie krótko. Musiałam jeszcze kupić kwiaty i znaleźć irlandzką whisky, którą przywiozłam ze sobą, skrzętnie schowaną na dnie bagażu. Oraz wybrać i przygotować odpowiednio idealne miejsce na naszą randkę. Nim się obejrzałam, nadeszła godzina dwudziesta, a dziesięć minut później otrzymałam wiadomość od Ruth, informującą o tym, że jest gotowa i mogę po nią przyjść. Tak też zrobiłam. W zwyczajnym stroju popędziłam w stronę pokoju dziewczyny, nie zapominając o kwiatach. Kiedy otworzyła mi drzwi, obdarowałam ją szerokim uśmiechem. Choć nie wystroiła się Bóg wie jak, wyglądała przepięknie. Wręczyłam jej bukiet czerwonych tulipanów, za które podziękowała całusem w policzek i które natychmiast wstawiła do wazonu. Dopiero potem mogłyśmy spokojnie udać się tam, gdzie planowałam ją zabrać.
- Nie waż się podglądać - rzuciłam, wiążąc opaskę na jej oczach tuż przed wejściem na schody awaryjne, prowadzące jednocześnie na dach. Trzymając jej dłoń w ciasnym uścisku, prowadziłam ją na górę, a kiedy zatrzasnęłam za nami drzwi, powierzchownie otaksowałam wzrokiem przygotowaną lokację. Wszystko było w takim stanie, w jakim to zostawiłam. Czyli w perfekcyjnym. - Dobra, myślę, że możesz już patrzeć. - Ostrożnie zsunęłam z jej głowy opaskę, pozwalając jej ujrzeć ogromny i mięciutki koc piknikowy, kilka świec ustawionych dookoła, dwie szklanki i karton z pizzą. Parmą. Bo wiedziałam już, że właśnie tą lubi.
Poprowadziłam ją na nasze miejsce. Usiadłyśmy przy sobie, prawie bez żadnego odstępu. Nalałam do obydwu szklanek odrobinę whisky. Irlandzka była najmocniejsza. Potrafiła mnie poskładać błyskawicznie. Nie zamierzałam jednak upijać się do nieprzytomności. Ostatnim, czego potrzebowałam był kac w niedzielny poranek.
- Pozwolisz, że tym razem to ja nakarmię ciebie - powiedziałam z rozbawieniem, biorąc w dłoń kawałek pizzy i podsuwając jej. Równie rozweselona, odgryzła niewielki fragment i z zadowoleniem zaczęła przeżuwać. Ja w tym czasie przyglądałam się jej twarzy. Wyglądała przepięknie. Tak jak zwykle zresztą. Drugą ręką zaczęłam krążyć po jej udzie i rysować na nim różnorodne wzroki. - Jesteś cudowna, Ruthie. Masz w sobie coś wyjątkowego, wiesz? Jeszcze nie wiem, co to takiego, ale się dowiem, obiecuję. I wtedy... wtedy ci powiem. Tak - mówiłam, patrząc jak zajada się parmą. Po pierwszym kawałku nasze role się zamieniły, i tym razem to ona przejęła inicjatywę i zajęła się karmieniem mnie. Niewiele czasu później skosztowałyśmy alkoholu. Kilka szklanek, może cztery. - Nie przyprowadziłam cię tutaj bez powodu. Dzisiaj w Londynie odbywa się festyn, z tej okazji za jakąś minutę zacznie się pokaz fajerwerków. Stąd widok będzie wprost... - Nie dokończyłam, bowiem na horyzoncie pojawiła się niewielka łuna, a zaraz po niej szereg kolejnych. Petardy wybuchały jedna za drugą, a granatowe niebo pobłyskiwało w wyniku migocącego pyłu, który po sobie pozostawiały. Fitz wyglądała na zachwyconą.
- Maureen, to cudowne - wymamrotała, przesuwając własną dłoń na moją. Pozwoliłam sobie spleść nasze palce. Dziewczyna oparła głowę o moje ramię i wpatrywała się w pokaz fajerwerków. A ja? Ja udawałam równie zafascynowaną sztucznymi ogniami, w rzeczywistości jednak kątem oka wpatrywałam się w jej cudne oblicze.
Wieczór nie skończył się jedynie na opychaniu pizzą, piciu alkoholu czy oglądaniu petard. Obserwowałyśmy gwiazdy, odszukiwałyśmy znane światu konstelacje i wymyślałyśmy własne w akompaniamencie naszych chichotów. Skradałyśmy sobie nawzajem czułe pocałunki. Od czasu do czasu moje dłonie zwiedzały jej ciało, jednak nic poza tym. Ku mojemu zaskoczeniu, w pewnym momencie to Ruth przejęła inicjatywę, dotykając najczulszych punktów mojego ciała.
- Chodźmy do mnie - mruknęłam do jej ucha, zadowolona pieszczotami.
- Reenie, ja chciałam... to znaczy, moi rodzice... cholera. Nie wiem co robić, nie chcę zawieść rodziców. A ja nie wiem, czy jestem gotowa... - wyjąkała, unikając mojego spojrzenia. Jeżeli myślała, że w ten sposób jakkolwiek zniechęci mnie do rozwijania tej relacji, to grubo się myliła.
Zatrzymałam się wówczas, a Ruth podążyła moim śladem i również stanęła, tym razem odważnie, acz niepewnie na mnie zerkając. Uraczyłam ją uśmiechem, który zdawał się prezentować iście uroczo. Ujęłam jej dłoń i ścisnęłam delikatnie, gładząc opuszkami jej knykcie. Spojrzała na nasze ręce, a ja zdołałam zaobserwować delikatne drżenie kącików jej ust.
- Ruthie, nie musimy się z niczym spieszyć - rzuciłam półtonem, przyciągając ją do siebie i obejmując. Ułożyłam głowę na jej piersi, bo mimo wszystko wciąż była ode mnie wyższa o kilka lub kilkanaście centymetrów. Poczułam, jak opiera podbródek na czubku mojej głowy. - Poczekaj, zobaczymy, jak to się potoczy. Na razie rodzice nie muszą wiedzieć. Nie martw się na zapas - kontynuowałam, odsuwając się na długość ramion i przesuwając dłoń na jej gładki policzek, który czule pogłaskałam. Ponownie na moje usta wstąpił uśmiech. - Mogę cię gdzieś dzisiaj porwać? Po ósmej? Znajdziesz chwilę dla Reenie? - zapytałam, mając cichą nadzieję, że się zgodzi.
- Proponujesz mi randkę? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Nie była zaskoczona, wręcz przeciwnie. Być może spodziewała się podobnej propozycji. Ucieszyłam się, widząc jak jej przeurocza buźka promienieje dzięki szerokiemu uśmiechowi. - Hmmm... Myślę, że znajdę dla ciebie jakiś wolny termin. Odpowiada ci czerwiec w dwutysięcznym osiemnastym? - Nagły poważny wyraz twarzy Fitz zbił mnie z pantałyku. Aż wytrzeszczyłam ślepia. - Maureen, głupolu, żartuję. - Zachichotała. - Napisać ci, kiedy będę gotowa do wyjścia?
Zamrugałam, łącząc wątki. Ładowanie, minus jeden procent.
- Tak. Oczywiście, że tak. Czekaj, czyli się zgadzasz? Na dziś, nie w przyszłym roku? - dopytałam dla pewności. W odpowiedzi roześmiana Ruth pacnęła mnie dłonią w rozczochraną łepetynę, na co zareagowałam kolejnym uśmiechem. W międzyczasie kontynuowałyśmy naszą wędrówkę. Akurat dotarłyśmy na teren Uniwersytetu Morgan, a konkretyzując - do budynku z pokojami przeznaczonymi dla uczniów. - Więc... widzimy się potem?
- Widzimy się - odparła, po czym przez jej twarz przemknął cień zawahania. Pochyliła się lekko, jakby nie mając pewności, w jaki sposób powinna mnie pożegnać. Wyręczyłam ją więc i wspinając się delikatnie na palce, złożyłam na jej ustach słodki, krótki pocałunek. - Do zobaczenia, Rhodes - mruknęła, gdy nasze wargi rozdzieliły się na dobre.
- I vice versa, Fitz. - Zasalutowałam, by wreszcie odwrócić się na pięcie i ruszyć w stronę własnego pokoju.
Ledwo zdążyłam przekroczyć próg pomieszczenia, a komórka, którą zostawiłam na miejscu przesunęła się niebezpiecznie po powierzchni stolika na skutek wibracji. Rzuciłam się w jej stronę. Nie dlatego, że oczekiwałam powiadomienia o nowym zaproszeniu do grona znajomych od Ruth. No, to też. Ale przede wszystkim chodziło o fakt, że telefon był ulokowany na samej krawędzi, więc kiedy moje plecy zderzyły się z panelami, w ostatniej chwili zdążyłam zamortyzować upadek aparatu własnym ciałem. A raczej brzuchem. Sprawdziłam najnowsze powiadomienie i natychmiast zaakceptowałam prośbę o przyjęcie do przyjaciół od Fitz. Messenger dał o sobie znać, gdy dziewczyna z marszu zmieniła swój pseudonim na LittleBillie. Idąc jej śladem, postanowiłam ustawić również własną ksywkę, a z powodu nagłej pustki, wpisałam pierwszą lepszą rzecz, która przyszła mi na myśl.
LittleBillie: Mraureen? Serio, skarbie?
Mraureen: Tak, a bo co?
LittleBillie: Nie wierzę w Ciebie.
Mraureen: Chyba nie zaprzeczysz, że faktycznie potrafię być bardzo mrau.
LittleBillie: Masz specjalne miejsce w piekle, wiedz o tym.
Mraureen: Powiedz mi coś, czego nie wiem, darling.
Nie da się zaprzeczyć, że reszta rozmowy była równie udana, choć nie trwała szczególnie krótko. Musiałam jeszcze kupić kwiaty i znaleźć irlandzką whisky, którą przywiozłam ze sobą, skrzętnie schowaną na dnie bagażu. Oraz wybrać i przygotować odpowiednio idealne miejsce na naszą randkę. Nim się obejrzałam, nadeszła godzina dwudziesta, a dziesięć minut później otrzymałam wiadomość od Ruth, informującą o tym, że jest gotowa i mogę po nią przyjść. Tak też zrobiłam. W zwyczajnym stroju popędziłam w stronę pokoju dziewczyny, nie zapominając o kwiatach. Kiedy otworzyła mi drzwi, obdarowałam ją szerokim uśmiechem. Choć nie wystroiła się Bóg wie jak, wyglądała przepięknie. Wręczyłam jej bukiet czerwonych tulipanów, za które podziękowała całusem w policzek i które natychmiast wstawiła do wazonu. Dopiero potem mogłyśmy spokojnie udać się tam, gdzie planowałam ją zabrać.
- Nie waż się podglądać - rzuciłam, wiążąc opaskę na jej oczach tuż przed wejściem na schody awaryjne, prowadzące jednocześnie na dach. Trzymając jej dłoń w ciasnym uścisku, prowadziłam ją na górę, a kiedy zatrzasnęłam za nami drzwi, powierzchownie otaksowałam wzrokiem przygotowaną lokację. Wszystko było w takim stanie, w jakim to zostawiłam. Czyli w perfekcyjnym. - Dobra, myślę, że możesz już patrzeć. - Ostrożnie zsunęłam z jej głowy opaskę, pozwalając jej ujrzeć ogromny i mięciutki koc piknikowy, kilka świec ustawionych dookoła, dwie szklanki i karton z pizzą. Parmą. Bo wiedziałam już, że właśnie tą lubi.
Poprowadziłam ją na nasze miejsce. Usiadłyśmy przy sobie, prawie bez żadnego odstępu. Nalałam do obydwu szklanek odrobinę whisky. Irlandzka była najmocniejsza. Potrafiła mnie poskładać błyskawicznie. Nie zamierzałam jednak upijać się do nieprzytomności. Ostatnim, czego potrzebowałam był kac w niedzielny poranek.
- Pozwolisz, że tym razem to ja nakarmię ciebie - powiedziałam z rozbawieniem, biorąc w dłoń kawałek pizzy i podsuwając jej. Równie rozweselona, odgryzła niewielki fragment i z zadowoleniem zaczęła przeżuwać. Ja w tym czasie przyglądałam się jej twarzy. Wyglądała przepięknie. Tak jak zwykle zresztą. Drugą ręką zaczęłam krążyć po jej udzie i rysować na nim różnorodne wzroki. - Jesteś cudowna, Ruthie. Masz w sobie coś wyjątkowego, wiesz? Jeszcze nie wiem, co to takiego, ale się dowiem, obiecuję. I wtedy... wtedy ci powiem. Tak - mówiłam, patrząc jak zajada się parmą. Po pierwszym kawałku nasze role się zamieniły, i tym razem to ona przejęła inicjatywę i zajęła się karmieniem mnie. Niewiele czasu później skosztowałyśmy alkoholu. Kilka szklanek, może cztery. - Nie przyprowadziłam cię tutaj bez powodu. Dzisiaj w Londynie odbywa się festyn, z tej okazji za jakąś minutę zacznie się pokaz fajerwerków. Stąd widok będzie wprost... - Nie dokończyłam, bowiem na horyzoncie pojawiła się niewielka łuna, a zaraz po niej szereg kolejnych. Petardy wybuchały jedna za drugą, a granatowe niebo pobłyskiwało w wyniku migocącego pyłu, który po sobie pozostawiały. Fitz wyglądała na zachwyconą.
- Maureen, to cudowne - wymamrotała, przesuwając własną dłoń na moją. Pozwoliłam sobie spleść nasze palce. Dziewczyna oparła głowę o moje ramię i wpatrywała się w pokaz fajerwerków. A ja? Ja udawałam równie zafascynowaną sztucznymi ogniami, w rzeczywistości jednak kątem oka wpatrywałam się w jej cudne oblicze.
Wieczór nie skończył się jedynie na opychaniu pizzą, piciu alkoholu czy oglądaniu petard. Obserwowałyśmy gwiazdy, odszukiwałyśmy znane światu konstelacje i wymyślałyśmy własne w akompaniamencie naszych chichotów. Skradałyśmy sobie nawzajem czułe pocałunki. Od czasu do czasu moje dłonie zwiedzały jej ciało, jednak nic poza tym. Ku mojemu zaskoczeniu, w pewnym momencie to Ruth przejęła inicjatywę, dotykając najczulszych punktów mojego ciała.
- Chodźmy do mnie - mruknęłam do jej ucha, zadowolona pieszczotami.
Ruthie? :v
NOW YOUR TURN!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz