- Nie wierzę, że się na to zgadzam - mruknąłem.
- Nie podoba ci się? - prychnęła.
- Może mi się zaraz spodobać - złapałem ją za uda praktycznie przy samym kroczu i podsunąłem się do niej, jak tylko to było możliwe.
- James! - warknęła.
- No co? Miałem się trzymać - wymruczałem jej do ucha, a ona się wzdrygnęła, co zresztą spodobało mi się.
- Jak z dzieckiem...
- Jakim dzieckiem? - zainteresowałem się.
- Z tobą, dzieciaku. Łapki wyżej! - niechętnie przeniosłem dłonie na jej biodra, co skwitowałem cichym jęknięciem.
- Nie jęcz, nie jesteśmy w łóżku.
- To ty jęczysz, aż uszy bolą! - zacząłem się śmiać. Marie lekko spięła konia, a Max ruszył wolnym stępem.
- Ja?! A chcesz się założyć?
- Mały pojedynek, kto pierwszy zacznie?
- Dobrze - uniosłem brwi, słysząc to.
- Naprawdę?
- Bo się rozmyślę - zagroziła.
- Nie mów tak - wtuliłem się w jej włosy. - Bo mi smutno.
- A kto taki delikatny? - zaświergotała.
- No ja, a kto? Wiem, że lubisz jak jestem delikatny i milusi. Korzystaj, zanim wróci moja naturalnie wredna osobowość - prychnąłem.
Wolno jechaliśmy przez imitacje alejki, która prowadziła w park, który w pewnym momencie zaczął zlewać się z lasem. Chyba nigdy tak nie jeździliśmy, więc nie powiem, że mi się nie podobało. Zresztą to nie pierwsza dla mnie jazda na oklep. Marie trzymała wodze, wprowadzając nas coraz głębiej w las. Nie rozmawialiśmy, co było dość niecodzienne dla nas. Po prostu kontemplowaliśmy dotyk naszych ciał, ciepło emanujące od drugiej osoby, naszą bliskość.
- James - szepnęła, jak bała się kogoś obudzić. - Trzymaj wodze.
- Dobrze - zabrałem je od niej. - A po...
Nie skończyłem pytania, kiedy Marie zwinnie przekręciła się na grzbiecie konia, siadając przodem do mnie. Przysunęła się do mnie, oplatając mnie nogami, usiadła podniecająco blisko mnie.
- Czyżby role się odwróciły? - dłońmi sunęła w górę moich ud, przygryzłem wargę. Delikatnie złapała zębami za nią, po czym wyciągnęłam spomiędzy moich zębów. - Nie rób tak.
- Czemu?
- Bo mi ją zabierasz - zachichotała.
- A chcesz ją?
- Mhm - zamruczała i złączyła nasze usta w pocałunku. To, że oboje zamknęliśmy oczy, było dosyć niebezpieczne, biorąc pod uwagę wszystkie gałęzie i inne podobne przeszkody. - Kontrolujesz drogę, prawda?
- W miarę moich możliwości, ograniczonych przez rozkoszowanie się tobą - zaśmiałem się. Pocałowałem ją w czubek nosa, a ona się skrzywiła, wybuchłem śmiechem. - Jesteś słodziutka.
- Nie podoba ci się? - prychnęła.
- Może mi się zaraz spodobać - złapałem ją za uda praktycznie przy samym kroczu i podsunąłem się do niej, jak tylko to było możliwe.
- James! - warknęła.
- No co? Miałem się trzymać - wymruczałem jej do ucha, a ona się wzdrygnęła, co zresztą spodobało mi się.
- Jak z dzieckiem...
- Jakim dzieckiem? - zainteresowałem się.
- Z tobą, dzieciaku. Łapki wyżej! - niechętnie przeniosłem dłonie na jej biodra, co skwitowałem cichym jęknięciem.
- Nie jęcz, nie jesteśmy w łóżku.
- To ty jęczysz, aż uszy bolą! - zacząłem się śmiać. Marie lekko spięła konia, a Max ruszył wolnym stępem.
- Ja?! A chcesz się założyć?
- Mały pojedynek, kto pierwszy zacznie?
- Dobrze - uniosłem brwi, słysząc to.
- Naprawdę?
- Bo się rozmyślę - zagroziła.
- Nie mów tak - wtuliłem się w jej włosy. - Bo mi smutno.
- A kto taki delikatny? - zaświergotała.
- No ja, a kto? Wiem, że lubisz jak jestem delikatny i milusi. Korzystaj, zanim wróci moja naturalnie wredna osobowość - prychnąłem.
Wolno jechaliśmy przez imitacje alejki, która prowadziła w park, który w pewnym momencie zaczął zlewać się z lasem. Chyba nigdy tak nie jeździliśmy, więc nie powiem, że mi się nie podobało. Zresztą to nie pierwsza dla mnie jazda na oklep. Marie trzymała wodze, wprowadzając nas coraz głębiej w las. Nie rozmawialiśmy, co było dość niecodzienne dla nas. Po prostu kontemplowaliśmy dotyk naszych ciał, ciepło emanujące od drugiej osoby, naszą bliskość.
- James - szepnęła, jak bała się kogoś obudzić. - Trzymaj wodze.
- Dobrze - zabrałem je od niej. - A po...
Nie skończyłem pytania, kiedy Marie zwinnie przekręciła się na grzbiecie konia, siadając przodem do mnie. Przysunęła się do mnie, oplatając mnie nogami, usiadła podniecająco blisko mnie.
- Czyżby role się odwróciły? - dłońmi sunęła w górę moich ud, przygryzłem wargę. Delikatnie złapała zębami za nią, po czym wyciągnęłam spomiędzy moich zębów. - Nie rób tak.
- Czemu?
- Bo mi ją zabierasz - zachichotała.
- A chcesz ją?
- Mhm - zamruczała i złączyła nasze usta w pocałunku. To, że oboje zamknęliśmy oczy, było dosyć niebezpieczne, biorąc pod uwagę wszystkie gałęzie i inne podobne przeszkody. - Kontrolujesz drogę, prawda?
- W miarę moich możliwości, ograniczonych przez rozkoszowanie się tobą - zaśmiałem się. Pocałowałem ją w czubek nosa, a ona się skrzywiła, wybuchłem śmiechem. - Jesteś słodziutka.
Marie?
Pseplasam, że tak krótko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz