Chłopak zniknął za drzwiami. Na korytarzu zostałam tylko ja i ciche dźwięku dochodzące z kuchni, które zapewne za chwilę ucichną. Skierowałam głowę w kierunku swojego pokoju i uśmiechnęłam się pod nosem. Pewnie, że chciałby abym tak chodziła. Ale nic nie przychodzi tak łatwo panie Draxler. O tym akurat ma pan pojęcie.
Zamknęłam drzwi za sobą, sprawdzając na szybko telefon i wręcz zatopiłam się w miękkiej poduszce. Sen przyszedł bez problemu. Pogoda była idealna.
Było cicho. Dziwnie cicho. I ta cisza przepełniała cały dom. Chyba zbytnio przyzwyczaiłam się do chociażby cichych dźwięków miasta, samochodów czy też odgłosów dobiegających ze stajni. To było w pewnym aspekcie przerażające. Pierwszy raz zdarzyło mi się wstać i wpatrywać się w sufit bez określonego celu. Dylemat wstać czy też nie był nie do rozstrzygnięcia. Jest o wiele zbyt przyjemnie by wychodzić z cieplutkiego łóżeczka. Przewróciłam się na bok i z krzywą miną spojrzałam na zegarek. Dobra, chyba jednak się ruszę z miejsca.
Po szybkim ogarnięciu, wyszłam z pokoju i zakładając kosmyk włosów za ucho, znalazłam się na dole tuż obok kuchni. Nawet teraz mogłam usłyszeć wyraźnie swój oddech. Jest zdecydowanie za cicho. W kuchni siedział tylko Aleksander z od dawna krzątającą się babcią. Uśmiechnęłam się na powitanie, delikatnie kłaniając głowę gdy kobieta zwróciła na mnie swoje spojrzenie. Usiadłam przy stole, na którym po chwili pojawił się kubek z parującą kawą. Babcia uśmiechnęła się. Skąd ona wiedziała, że akurat to mi jest potrzebne.
-Gdzie reszta? - zapytałam, biorąc łyk kawy i uniosłam spojrzenie znad kubka, patrząc na Aleksandra. Chłopak wzruszył ramionami, lecz po chwili, gdy dokończył swoje śniadanie, szybko podzielił się wiadomymi informacjami.
-Dominic zniknął w tajemniczych okolicznościach, Marie z Jamesem chyba nadal siedzą w pokoju i debatują nad dzisiejszą kreacją dziewczyny, Brooke wyciągnęła Zaina na spacer, który równa się, jak to określiła z porannym joggingiem, a Lewis? Cóż, on chyba próbuje pokonać dziadka w argumentach na różne tematy.
-Nie uda mu się? - widziałam rozbawioną minę Aleksandra.
-Nie da rady - roześmiał się i spojrzał w stronę drzwi wejściowych, w których w tym samym momencie stanęła Brooke z Zainem. Chłopak zanim wszedł do środka oparł się dłońmi o kolana, pochylając nad podłogą i ciężko oddychał. Poranny jogging?
-Daj mi zaczerpnąć powietrza... - jęknął.
-Słaba kondycja - dziewczyna weszła do kuchni i wzięła w ręce butelkę wody.
-Bo jak postanawiasz wbiec do lasu, który znajduje się kilkanaście kilometrów dalej, skręcić w jakąś nieznaną uliczkę i jeszcze napotykasz dzika na swojej drodze to się nie dziwię! - Zain podniósł się do pionu i wszedł do kuchni, naciskając butelkę wody ręką. Zawartość wylała się na bluzkę Brooke, która zmierzyła go nienawistnym spojrzeniem.
-Wybacz - posłał jej złośliwy uśmiech.
-Ale to będzie najlepszy pomysł w całym moim życiu! Wycieczka na galę do Dubaju równa się z niesamowitym przeżyciem - Marie zbiegła po schodach zaraz za Jamesem, który opadł obok mnie na krzesło i wpatrując się w jeden punkt przed siebie, słuchał dziewczyny, która stanęła na środku kuchni z szerokim uśmiechem.
-Marie... to ogromna odległość, a gala... - zaczął, ale nie zdążył skończyć.
-Australia jest o wiele dalej i nie widzisz w tym problemu - przerwała mu, odsuwając krzesło i usiadła na nim - Będzie cudownie - James jednak nie wydawał się być przekonany, sądząc po jego minie. Wyglądali razem słodko.
-Ale Marie...
-Nie i koniec. To jedyna taka szansa.
-Gala to rzeczywiście coś fajnego - po chwili wtrącił się Zain, kiwając głową.
-Prawda? - dziewczyna zgodziła się.
-Owszem. Znani ludzie, śliczne stroje, na każdym kroku fotograf, piękne panie z dekoltem do brzucha... - chłopak uśmiechnął się wymownie. Z twarzy Australijki zniknął uśmiech, pokręciła głową.
-Zmiana planów. Wybiorę inne miejsce - dziewczyna wstała z krzesła i skierowała się z powrotem na górę.
-Ty to zaplanowałeś? - James spojrzał na Zaina, który zadowolony rozsiadł się na krześle.
-Wrodzona umiejętność - przewrócił oczami. James ruszył za Marie.
-Dekolt do brzucha? - Brooke nie omieszkała mu tego wypomnieć.
-No co? - uniósł do góry ręce - Mówię to co widziałem.
-Kompletny brak wyczucia - skomentowałam, dopijając kawę.
-Czepiacie się - mruknął pod nosem.
-Może chociaż w tym mają rację - zza rogu wyłonił się Dominic.
-Od kiedy ty stoisz po czyjejś stronie?
-Zawsze stoję po drugiej stronie kiedy w grę chodzi twoje zdanie - chłopak uśmiechnął się złośliwie.
-Dobrze, dobrze, kochani. Idźcie rozprawiać na ten temat na dwór. A później wyznaczę wam zadania specjalne - kobieta wyczuwając ewidentną wymianę zdań bez ustępstwa obydwóch stron, posłała im proszące spojrzenie. Odstawiłam kubek do zlewu i wyszłam pierwsza na zewnątrz, kierując się w stronę altanki gdzie siedział dziadek Lewisa.
-Znowu grasz sam ze sobą? - Aleksander podszedł bliżej. Mężczyzna, który wydawał się na pierwszy rzut oka powalić każdego teraz uśmiechnął się w stronę wnuczka i wzruszył ramionami.
-Kwestia przyzwyczajenia. Może macie ochotę ze mną pograć? - skierował spojrzenie na mnie.
-Nie wiem czy potrafię. Nigdy nie grałam w szachy - podstawiłam sobie krzesełko naprzeciw mężczyzny i usiadłam, robiąc miejsce dla Aleksandra.
-To proste - uśmiechnął się - Aleksander pojął to w niecałe pięć minut. Nauczymy cię.
Zawsze myślałam, że ta gra wymaga o wiele większego zrozumienia, ale po drugiej partii zrozumiałam o co w niej chodzi. Nie było to takie trudne. I o dziwo nie szło mi źle. Przy pomocy Aleksandra mogłam spokojnie stwierdzić, że ogrywałam mężczyznę, który zapewne dawał mi to robić. W pewnej chwili do stoliczka podszedł Lewis i pochylił się nad starszym mężczyzną z delikatnym uśmiechem.
-W końcu znalazłeś kogoś do rozrywki? - przejechał spojrzeniem po pionkach ustawionych na czarno-białych polach dopóki nie napotkał moich oczu.
-Wyobraź sobie, że mnie ogrywają. Stworzyli ten swój team i są nie do pokonania - roześmiał się.
-Bo my jesteśmy dobraną parą, prawda? - uśmiechnęłam się szeroko, przybijając z Aleksandrem piątkę.
-Zaraz pokażemy im jak się powinno grać - Lewis ukucnął obok.
-Ty? Mnie? - prychnęłam.
-W szczególności tobie - posłał mi złośliwy uśmiech, stawiając swój pionek na odpowiednie miejsce.
-Jasne. Przegrasz z impetem - oparłam się łokciami o blat i wykonałam swój ruch.
Po chwili, gdy gra zaczęła się na dobre, mężczyzna zabrał Aleksandra ze sobą, cicho mrucząc coś do niego. Chłopak kiwnął głową i ruszył z dziadkiem.
-Nie możesz wykonać takiego ruchu! - krzyknęłam, opuszczając brwi.
-Jak to nie? Mogę, znam zasady gry...
-Uczyłam się przed chwilą i wszystko pamiętam - zmierzyłam go chłodnym spojrzeniem.
-Właśnie Przed chwilą - podkreślił.
-Sugerujesz coś? - oparłam się plecami o krzesełko.
-Nie. Absolutnie nic - wyszczerzył się w moją stronę.
-Udowodnię ci, że nie wolno robić takiego ruchu - wstałam i oparłam dłonie o biodra.
-Czy ty zawsze się musisz ze mną kłócić - cofnął rękę do tyłu, kładąc ją na oparciu krzesła.
Podeszłam, kładąc dłonie na blacie stoliczka i pochyliłam się w jego stronę.
-Uwielbiam to robić - mrugnęłam, zabierając z pola pionek, który według mnie nie powinien się tam znaleźć.
Lewis?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz