Strony

sobota, 10 czerwca 2017

Od Hailey cd. Lewisa

Namiętność pomiędzy nami sięgnęła zenitu. Nie było to zaskakujące. To oczywiste, że w końcu musiało się coś zdarzyć. Prędzej czy później, nawet jeśli mielibyśmy się opierać. To było nieuniknione. Dałam mu dostęp do całej siebie. Pragnęłam tego i on też. W tej jednej chwili pomyślałam czy każdą tak całował. Czy taka Amalie była godna poczuć dotyk jego ust na swojej skórze i ciepły oddech muskający szyję. I czy przy niej też potrafił odkryć tą drugą połówkę swojej osobowości, która niezaprzeczalnie tak samo mnie pociągała. Złapałam za jego ramiona, odchylając głowę, gdy poczułam jak jego dłoń wędruje z powrotem na górę. Niezapomniana noc pełna wrażeń to za mało.

Nie wiem co było gorsze. Delikatnie promieniujący ból w głowie czy niemożność oderwania siebie od słuchania w rytmiczne bicie serca Lewisa. Byłam niemal pewna, że wstanie szybciej ode mnie a nawet nie będzie w stanie zasnąć. Widocznie w jakimś momencie poczuł ulgę. Zamrugałam oczami, unosząc delikatnie spojrzenie na twarz chłopaka. Błękit jego oczu będzie mnie prześladować. W dobrym znaczeniu. Bo nigdy nie był tak blisko jak teraz.
Zdjęłam jego dłoń ze swojego biodra i pocałowałam w skroń, próbując jak najciszej dostać się do łazienki z czystą bielizną i o wiele za dużo bluzą. Związałam włosy w jakiś permanentny kok, byleby tylko coś je utrzymało i weszłam pod prysznic, mając nadzieję, że szum spływającej wody nie zakłóci obecnego spokoju.
Założyłam na siebie białą bluzę, podwijając rękawy do góry. Sięgała mi do połowy ud, czyli idealna długość jak na poranną modę na chodzenie po domu. Wyszłam z łazienki, kierując wzrok na puste łóżko. Rozejrzałam się dookoła. Chłopak stał przy oknie, opierając się jedną ręką o ścianę. Nie widziałam jego twarzy, ale wiedziałam, że nad czymś usilnie myśli. Podeszłam cicho, kładąc dłoń na jego ramieniu. Delikatnie się wzdrygnął, będąc wyrwanym z myśli.
-Nad czym tak usilnie debatujesz z samym sobą? - zjechałam dłonią po jego plecach, po chwili obejmując go w pasie od tyłu.
-Nad niczym szczególnym i godnym rozważań - mruknął, odrywając spojrzenie od krajobrazu rozciągającego się za oknem. Gdybym jeszcze była w stanie uwierzyć w jego słowa. Gdyby tak było, nie stałby tutaj, wpatrując się przed siebie w dal.
-To znaczy? - oparłam głowę o jego ramię i uniosłam wzrok aby zobaczyć te idealnie jak dla mnie zarysowane kości policzkowe i błękitne oczy. Lewis spuścił głowę, rysując palcem na ekranie telefonu ósemki. Westchnął i wypuścił głośno powietrze z płuc. Odchylił usta i zmarszczył brwi, jakby usilnie myślał nad słowami, które za chwilę miały się wydobyć z jego gardła.
-Dzwonił do mnie - zagryzł mocno wargi. Myślałam, że za chwile z jego ust popłynie czerwona ciecz. Przez jego twarz przebiegł wyraz złości, gniewu, ale również goryczy i smutku - Dopytywał się - w tym momencie usłyszałam prychnięcie rozbawienia - Jak jeszcze może mieć odwagę to robić...
-Nie powiedziałeś mu, prawda? - poczułam jak moje ręce mocniej zaciskają się wokół jego pasa. Tak jakby moja podświadomość kazała mi to robić w obawie, że nie zdołam go utrzymać. Nie... nie bałam się go. Bałam się o niego.
-Po moim trupie... - warknął, zaciskając dłoń w pięść - Nie pozwolę już na nic. Zbyt długo z tym zwlekałem... - przerwał w pewnym momencie i spuścił głowę - Ale...
-Ale?
-Nie długo wracamy do Anglii, do akademii... - wiedziałam, że go to boli. Pierwszy raz odczułam coś podobnego - Wszystko wróci... A on nie spocznie puki się nie dowie.
-Najważniejsze, że Aleksander jest bezpieczny. Mogłeś powiedzieć, że jest u moich rodziców - niemal wyszeptałam.
-Nie, Hailey. Narażałem was zbyt długo.
-Zgodziliby się...
-On bił własne dzieci... - odwrócił się w moją stronę, lecz nie widziałam już tej pewności i złości. Przede mną stał bezradny mężczyzna, który tak na prawdę szukał pomocy i wyjścia z sytuacji. Musiał wybrać mniejsze zło - Podniesienie ręki na dorosłego byłoby jeszcze mniejszym problemem. Jest nieobliczalny... tak jak ja - miałam wrażenie, że po jego policzku spłynęła łza. Pokręciłam głową z bólem, chwytając jego podbródek i przekręcając twarz w swoją stronę, tak bym mogła spojrzeć w te szklane, błękitne oczy.
-Nie jesteś nim. I nigdy nie byłeś. Zapomnij o tym co mówiłam - taka prawda, że łamał mi serce. Oto jak potrafiłam unosić z uczuciami. Zraniłam go. Wtargnęłam na najgorszy punkt, podstawę, którą mogłam wybrać i naruszyć. Pokręcił głową. Teraz widziałam jak kolejna łza spływa po jego policzku, powodując u mnie niemal ten sam smutek.
-Stwarzam zagrożenie. Dla ciebie, dla wszystkich dookoła... Nie panuję nad uczuciami, emocjami, wybucham w pewnych momentach... Powiedz mi, kto normalny chciałby zabić swoich rodziców? - podniósł głos, jednak nie na tyle by wydobył się z pokoju. Spojrzał nerwowo na drzwi, jakby w obawie, że za chwilę ktoś wejdzie i wszystko zobaczy. Na każde jego słowo odpowiadałam zaprzeczającym kręceniem głowy. Chwyciłam jego twarz w dłonie, czując jak do moich oczu z wolna również napływają łzy.
-To w żadnym wypadku twoja wina... Nikogo nie ranisz, zależy ci na nas, dlatego masz poczucie, że lepiej byłoby odejść, ale... ale nie możesz tego zrobić - dzieliło nas zaledwie parę centymetrów. Był tak blisko, a jednak daleko.
-Wiesz dlaczego moje dłonie są poranione? Bo wyobraziłem sobie, że się go pozbywam. Na zawsze. Czułem jak moja dusza w końcu cichnie, ciało rozluźnia, jakby zdjęto z niego ogromny ciężar... a potem to była tylko kwestia przypadku... W młodości myślałem o śmierci. Nie tylko wtedy przed pierwszym wypadkiem. Chciałem się zabić na wiele sposobów. Coraz to wymyślniejszych. Gdy się nie udało, były leki... zawsze jakieś wyjście. Zasnąć i się już nigdy nie wybudzić... Jak możesz na mnie patrzyć? Na kogoś kto próbował pozbyć się samego siebie - milczałam, patrząc na jego przygarbioną sylwetkę i zamglony wzrok. Sama nie wiedziałam co zrobić. Chciałam go ratować, ale stałam w zamkniętym punkcie całej opowieści.
-Znalazłeś coś co nie pozwala ci tak myśleć. Jesteś dla nas ważny, dla brata wręcz całym życiem, osobą, która musi żyć by on w końcu poczuł ulgę, jesteś przyjacielem na dobre i złe, a dla mnie... - jego wzrok podniósł się. Spojrzał w moje oczy. Przejechałam kciukami po jego policzkach, na których dawno zdążyły zaschnąć łzy - Dla mnie jesteś najwspanialszą osobą. Nikt nie potrafiłby utrzymać takiego ciężaru. Inni dawno by zrezygnowali, nie patrzyli na to co ich otacza, a ty pomimo tego wszystkiego stoisz tutaj. I to jest cudowne. Że nie rezygnujesz pomimo trudności, pomimo tego, że ktoś cię rani... Nie zostawiaj tego. Nie zostawiaj mnie - zamknęłam oczy, opierając swoje czoło o jego. Objęłam go dookoła. Poczułam jak jego oddech przyspiesza, jak zaciska powieki i przyciąga bliżej siebie. Moja dłoń spoczęła na jego głowie i delikatnie głaskała po włosach.
-Nie przejmuj się... Pomogę ci. My wszyscy - wyszeptałam, słysząc jak ktoś podchodzi do drzwi i cicho puka w ciemne drewno. Lewis odsunął się niepewny ruchu, wyprostował plecy, ale jego dłoń nadal spoczywała na moim biodrze. Zza drzwi wychyliła się delikatnie uśmiechnięta twarz starszej kobiety.
-Śniadanie jest gotowe - posłała serdeczny uśmiech i zamknęła z powrotem drzwi. Jednak jej spojrzenie przez chwilę spoczęło na Lewisie. Nie wyglądał za dobrze. I to był niepodważalny fakt.
-Przyniosę coś - odwróciłam głowę w jego stronę.
-Będą pytać...
-Spodziewam się. W końcu od czegoś ma się przyjaciół - wzruszyłam ramionami, podchodząc do swoich ubrań i podniosłam je z podłogi. Chłopak usiadł na łóżku, przyglądając się.
-Powiedz im, że się źle czuję. Nie będzie to kłamstwo...
-Jezioro nie było dobrym pomysłem? - posłałam w jego stronę subtelny uśmiech.
-Nigdy alkohol tak nie działał... może woda plus on tworzą mieszankę, która zaczyna działaś dopiero po kilku godzinach - uniósł kąciki ust do góry - Ale był też inny czynnik - zmierzył mnie spojrzeniem.
-To muszę go zacząć wykorzystywać - wyprostowałam się i podeszłam do drzwi. Zanim jednak zdążyłam wyjść, zatrzymał mnie Lewis. Spojrzał na koniec korytarza. Z kuchni dobiegały już rozmowy reszty.
-Wiesz komu co powiedzieć... - wymamrotał. Kiwnęłam głową.
-A ty masz świadomość, że prędzej czy później będziesz musiał wymyślić coś co pozwoli im zostawić ciebie w spokoju? - uniosłam brew.
-Dominic odpuści. Będzie męczył dopóki nie dam mu znaku, że się nie opłaca. James to James, a Zain... cóż... Nawet jeśli się przyznam to nie uwierzy - parsknął pod nosem.
-Wymyślę coś. Nie martw się - położyłam dłoń na jego policzku i pocałowałam - Powiem ci, że było cudownie - uśmiechnęłam się, unosząc spojrzenie.
-Zawsze może być powtórka - mruknął, zamykając oczy.
-Tak bez gry wstępnej? - prychnęłam, czując jak chłopak ciągnie mnie z powrotem na łóżko.
Położyłam się na pościeli, spoglądając w sufit.
-A kto tak twierdzi? - zmarszczył brwi i przygryzł skórę na mojej szyi. Widać było, że starał się utrzymać jak najpozytywniejszą postawę.
-Idę po śniadanie zanim zaczniesz jęczeć, że jesteś głodny - po chwili odepchnęłam go, kładąc ręce na jego torsie - I powstrzymać niektórych przed wbiciem ci do pokoju - dodałam ciszej i wstałam wychodząc zanim chłopak zdąży się podnieść z łóżka.
Dzisiaj było ciszej niż zazwyczaj. Z kuchni nie dochodziły już takie głośne dźwięki, co najwyżej rozmowy babci i Aleksandra. Zeszłam po schodach, zatrzymując się tuż przed progiem. Dobrze Hail, wdech i jakby nigdy nic.
-Wiedziałam, że to jest zły pomysł. To był bardzo zły pomysł... - usłyszałam ciche pomruki Brooke, która opierała głowę o ścianę i z niesmakiem patrzyła na jedzenie.
-Głowa? - Zain wziął łyk kawy.
-Boli.
-Brzuch?
-Niedobrze mi.
-Tyłek?
-Zamknij się, dobrze ci radzę - uśmiechnęłam się widząc minę dziewczyny i podeszłam do stołu.
-Dzień dobry? - odezwał się Dominic, unosząc oczy do góry.
-Dobry, a co? - mruknęłam, nawet nie siadając na krześle. Ustawiłam dwa talerze przed sobą w milczeniu, co zapewne przyciągnęło uwagę.
-Gdzie podziałaś nam Lewisa? - dodał dosyć dyskretnie James.
-Jest w pokoju. Nie przyjdzie - nie rozwodziłam się specjalnie i z delikatnym uśmiechem przyrządzałam śniadanie - Źle się czuje - dodałam ciszej, gdy wokół wszyscy umilkli. Dom parsknął pod nosem jakby rozbawiony.
-Jak ja go rozumiem - wszystko przerwała Brooke, która pokręciła głową.
-Znowu narzekasz. Am - Zain podstawił jej pod nos kanapkę z uśmiechem.
Spojrzałam na wszystkich i uniosłam talerze do góry, wycofują się w miarę niezauważalnie. Wdrapałam się po schodach, jak najszybciej udając się w kierunku pokoju Lewisa. Udało się, udało się... nie, nie udało się.
-Znasz to uczucie gdy próbujesz się czegoś mocno dowiedzieć, ale wszyscy ci to uniemożliwiają, mówiąc, że jest wszystko w porządku? - przewróciłam oczami, biorąc głęboki wdech i odwróciłam się w kierunku stojącego za mną Zaina - Nie rób tego.
-Ale wszystko jest w porządku - wzruszyłam ramionami, spoglądając kątem oka na drzwi, które jako jedyne dzieliły mnie od pokoju.
-Wybacz, ale coś mi się nie zgadza. Lewis i złe samopoczucie po alkoholu? - uniósł brwi do góry. Zacisnęłam usta, zbliżając się do niego.
-Jego ojciec dzwonił. Pytał się o Aleksandra, o jego miejsce pobytu... Po prostu staram się aby to wszystko nie wróciło. Chociaż do końca pobytu - wyszeptałam. Chłopak pokiwał głową, kierując spojrzenie na drzwi.
-W takim razie idę się zająć tą stękającą złośliwością na dole - powiedział głośniej. Podziękowałam mu spojrzeniem. Mrugnął i zszedł na dół. Odetchnęłam, otwierając drzwi.
-Babcia powiedziała, że nic innego mam nie robić, bo ona wie co lubisz - uśmiechnęłam się, spoglądając na wychodzącego z łazienki chłopaka. Zaczesał ręką włosy do tyłu. Usiadłam na łóżku, krzyżując nogi i wzięłam łyk porannej kawy. Chłopak opadł obok mnie - Karmić cię chyba nie muszę? - uniosłam brwi, patrząc jak spogląda na jedzenie.

Lewis?
Jedźmy na klify.
Podobno irlandzkie najlepsze ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz