Strony

poniedziałek, 29 maja 2017

Od Ruth do Maureen

Słuchałam opowieści Maureen, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. Nie mieściło mi się w głowie, że dziewczyna mogła przejść przez takie piekło i nadal beztrosko żartować sobie ze mną, kiedy byłyśmy w stajni. Uśmiechać się, kiedy palnę coś głupiego. Wyglądać na szczęśliwą. Ja zapewne zapadłabym się pod ziemię i nie wychodziła ze zbudowanego przez siebie samą zamku. Nie wyściubiłabym nosa zza kamiennych murów strachu.
Ku mojemu zaskoczeniu Maureen nie płakała. Co prawda miała zaczerwienione oczy, które w pewnym momencie zrobiły się szklane, ale po jej policzkach nie spłynęła żadna łza.
Za to z mojej piersi w pewnej chwili wydobył się zdławiony szloch, który usiłowałam zamaskować, przykładając dłoń do ust. Niestety Rhodes to zauważyła i zamiast kontynuować najpewniej kończącą się już historię, przechyliła głowę, przyglądając mi się z troską.
Nie zastanawiając się długo, rzuciłam się na szyję blondynce, która wydała się być zaskoczona moją gwałtowną reakcją. Maureen oparła podbródek na moim ramieniu, a ja gładziłam ją dłonią po plecach. Chciałam pokazać dziewczynie, że może liczyć na moje - jako takie - wsparcie.
Szczerze mówiąc dopiero teraz zrozumiałam, że Rhodes jest homoseksualistką. Jakoś umykały mi drobne oznaki o tym świadczące, gdyby tak nie było, pewnie już dawno bym o tym wiedziała. Tatuaż w kolorach tęczy, dziwne zachowanie przy Heather...
Odsunęłam się od dziewczyny po długiej chwili trwania w bezruchu i żeby zająć czymś swoje trzęsące się ręce, przejechałam palcami po swoich potarganych włosach, które po całym dniu zdążyły już widocznie przyklapnąć.
- Miałabyś coś przeciwko, gdybym wyciągnęła cię na dwór? - uśmiechnęłam się do niej, wskazując ruchem głowy na okno. - Spacer?
Maureen udała, że przez chwilę głęboko zastanawia się nad odpowiedzią, ale zaraz obdarowała mnie uroczym uśmiechem.
- Jeśli zemdleję, ty będziesz mnie taszczyć z powrotem - zapowiedziała. Usiadła na skraju łóżka.
Złożyłam palce jak do harcerskiej przysięgi.
- Obiecuję. Ale najpierw powinnaś się wykąpać - mruknęłam, nieświadoma jak to zabrzmi. A zabrzmiało źle. - Znaczy... wiesz... żeby się odświeżyć i ten...
Moje jąkanie wywołało delikatny uśmiech na twarzy Reenie, który niepewnie odwzajemniłam.
- Rozumiem Ruthie, nie ma problemu - podniosła się i w drodze do łazienki zgarnęła leżący na krześle miękki, bladoniebieski ręcznik. Kiedy drzwi zamknęły się za nią z cichym trzaskiem, zabrałam się - wbrew wcześniejszemu postanowieniu - za sprzątanie nieładu panującego we wnętrzu pokoju numer trzydzieści jeden. Do znalezionej wcześniej siatki foliowej wrzucałam chusteczki i papierki walające się tu i ówdzie, a takie drobnostki jak ołówki czy długopisy, powkładałam do stojącego na biurku odpowiedniego kubeczka. W tym samym czasie Maureen zdążyła się wziąć prysznic i kiedy ja skończyłam pobieżne porządkowanie, ona wyszła z łazienki. Kiedy spacerowała po pokoju zakryta jedynie ręcznikiem zaczynających się tuż nad piersią i kończącym pod samym tyłkiem, nie mogłam nie zlustrować jej zaciekawionym spojrzeniem. Samo to, że z jakimkolwiek zainteresowaniem śledziłam ruchy osoby tej samej płci, było dla mnie czymś nowym. Sama się sobie dziwiłam, ale korzystając z faktu, że raczej nikt mnie nie przepyta z użyciem wariografu co sądzę o Rhodes, pozwoliłam sobie na kilka zbereźnych myśli.
- Gotowa? - spytałam, kiedy ta wcisnęła się w krótkie spodenki i koszulkę. Nim jednak zdążyła zamknąć szafę, wcisnęłam jej do rąk bluzę. - Na wszelki wypadek - zapowiedziałam.
Wyszłyśmy z budynku szkolnego, kierując się w stronę pobliskiego lasu. Jakiś czas temu podczas przejażdżki konnej natknęłam się na niewielkie jeziorko z zaskakująco czystą wodą. Było jeszcze zbyt zimno na pełnoprawną kąpiel, ale brodzenie nikomu jeszcze nie wyrządziło krzywdy. Ja sama przewiązałam się w pasie swoim swetrem, by później - kiedy zrobi się chłodniej - nie zamarznąć.
Słońce padało na moją twarz, łaskocząc swoimi ciepłymi promieniami moje policzki, czoło i brodę. Byłam niemal pewna, że w krótkim czasie na moim nosie i pod oczami pojawi się sporo jaśniutkich piegów. Zawsze uważałam je za urocze.
- Już niedaleko - wskazałam palcem na część srebrzystej tafli, migoczącej między drzewami. Dobrze, że zapakowałam nam sok i kanapki, bo na widok lazurowej wody, zapragnęłam zostać tam dłużej.
Rzuciłam plecak na drewniany pomoc i chwyciwszy dziewczynę za rękę, pociągnęłam ją za sobą w kierunku wody. Z początku niewinne chodzenie we wodzie z czasem przerodziło się w istną wojnę. Ja utrzymywałam, że zaczęła Maureen. Ona, że to moja wina.
Niemniej jednak obie skończyłyśmy przemoczone od stóp do głów i ociekając wodą, wydostałyśmy się na piaszczysty brzeg. Moja mokra koszulka przylegała do ciała, a ja po zdaniu sobie sprawy, że mój stanik kompletnie prześwituje przez jasny T-shirt, zasłoniłam klatkę piersiową rękoma.
- Może rozpalimy ognisko i wysuszymy ciuchy? - pytanie Maureen zawisło między nami. Zrobiło się chłodniej i nie było szans na to, że wyschnę podczas drogi powrotnej, a nie miałam ochoty świecić bielizną przed szkołą. Z drugiej strony siedzenie w samej bieliźnie sprawiało, że moje policzki oblały się rumieńcem.
- Nie najgorszy pomysł - zabrałam się za zbieranie patyków. Wspólnymi siłami przygotowałyśmy i rozpaliłyśmy ognisko, po czym ściągnąwszy z siebie przemoczone ubrania, rozłożyłyśmy je dookoła ognia, pilnując, by się nie sfajczyły.
Czym prędzej naciągnęłam na siebie sweter, zasłaniając większą część swojej górnej części ciała. Na dolną, nie mogłam poradzić nic.

Mau?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz