Strony

środa, 3 maja 2017

Od Jamesa C.D. Marie

Może Pyrrus nie był koniem przystosowanym do biegów, jednak nie chodziło mi o wygraną. Kiedy zobaczyłem Marie w Akademii, to jasne, że wybitnie zadowolony z tego nie byłem. Dopiero gdy krzyknęła, że mamy dwa różne konie, uświadomiłem sobie, że zachowuję się jak dzieciak. Tego co się stało nie cofniemy, choć nie powiem, że bym nie chciał, patrząc na Marie. Cóż nie oszukujmy się, jest cudowną dziewczyną, pod każdym względem. W ten oto magiczny sposób ona pędziła na Maximusie, a my z Pyrrusem utrzymywaliśmy się delikatnie za nimi. Kiedy zauważyłem lekko podmokły teren, ściągnąłem cugle, ponieważ wjazd w ten obszar na dużej prędkości to nie najlepszy pomysł. Zanim zdążyłem uprzedzić Marie, ona już leżała w kałuży. Zeskoczyłem z konia i podszedłem do niej. Pomogłem podnieść jej się, miała całą twarz w błocie.
- Dobra, wytrzyj się o moją koszulkę - odparłem.
- Nie chcę.
- No już, przecież nie pozwolę ci tak wrócić do Akademii - trochę się wahała. W końcu wstaliśmy, przysunęła się, wsunęła dłonie pod moją koszulkę... dobrze, że byłem od niej sporo wyższy, bo nie musiałem jej zdejmować. Wytarła twarz.
- Dzięki - odparła, jednak dodała po chwili: - Ale jak ja teraz wyglądam?
- Pięknie jak zawsze - odparłem. Przyzwyczajenie, a z drugiej strony dla mnie zawsze była piękna.
- James...
- Nie zamierzam zacząć ci kłamać tylko dlatego, że się rozstaliśmy.
- Ja po prostu nie chcę, żeby było niezręcznie.
- To z tego powodu, nadal trzymasz ręce na moich biodrach? - od razu cofnęła ręce, a ja zacząłem się śmiać.
- Nie śmiej się!
- Nie mogę.
- Jesteś okropny!
- Tylko nie okropny - puściłem do niej oczko. - Pozwoliłem ci wytrzeć się o swoją koszulkę.
- Co za wspaniałomyślność - prychnęła, chciała odejść, ale złapałem ja za rękę i zatrzymałem.
- Nie chcę, żeby to tak wyglądało - powiedziałem cicho.
- Czyli jak?
- Że będziemy się żreć i irytować nawzajem.
- Jakbyś nie zauważył, tak było cały czas, nawet jak byliśmy razem - przekręciła oczami.
- Może...
- Na pewno - prychnęła.
- Ale wtedy miałem większe i ciekawsze możliwości przeproszenia cię - uśmiechnąłem się wymownie.
- James...
- Tak, tak Marie. Jedziemy dalej? - zapytałem.
- Nie. Nie, że nie chcę, tylko czuję, że ta kałuża nie wyjdzie mi na dobre.
- Miejmy nadzieję, że będzie inaczej - wsiadła na Pyrrusa, a ja wyprowadziłem Maxa z podmokłych terenów.
- Co ty się tak nagle o mnie martwisz?
- Zawsze się martwiłem - powiedziałem wsiadając na konia. - A co to był za chłopak, który podszedł do nas rano?
- A przyczepił się jakiś - pokiwałem głową. Normalne, jej piękno nie jest zarezerwowane tylko dla mnie. Ruszyliśmy spowrotem do Akademii. - A co zazdrosny jesteś?
- Nie mniej niż zwykle - wybuchnęliśmy krótkim śmiechem. - Jakbyś potrzebowała pomocy.
- Tak, wiem. Zmasakrujesz każdego, kto mnie skrzywdzi.
- Tak. Oferta jest nadal aktualna. To jedno szybko się nie zmieni.
- Jak miło - wzdrygnęła się.
- Zimno ci?
- Cóż trochę sobie popływałam w tej wodzie - odparła. Podjechałem do niej, złapałem za wodze Pyrrusa i zatrzymałem oba konie. - Co ty robisz?
- Udaję dżentelmena - wyszczerzyłem się, zdejmując bluzę i zarzucając jej na ramiona.
- Nie...
- Uważaj, bo się kiedyś posłucham - zaśmiałem się i odjechałem zanim zdążyła oddać mi tą część ubrania.
- Dziękuję - odparła opatulając się.
- Zawsze do usług madame - ukłoniłem się teartalnie, uprzednio stając w strzemionach.
- Zapamiętam.
- Mam taką nadzieję - zaśmiała się słysząc to, a ja się uśmiechnąłem.

Marie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz