Otarłam szybko spływającą, słoną łzę po policzku i ruszyłam się z miejsca, mijając zatroskane spojrzenie Marie, a po chwili z Brooke, która zatrzymała się na chwilę, ale chyba zrozumiała, że rozmowa i tak nie wyjdzie. Potrzebowałam ochłonąć. Rzucić się na łóżko i zignorować świat. Wyłączyć myślenie, a na pewno odsunąć od siebie ten wieczór.
Weszłam do środka, niemalże trzaskając drzwiami za sobą. To spowodowało automatyczne wycofanie się wiecznie cieszącego na mój widok Missiouri`ego. Nie był niczemu winny, a i tak oberwał za to, że miałam zniszczony wieczór i zapewne następne dni. Usiadłam na skraju łóżka. Nie staraj się Hail, nie warto. Za dużo poświęcałaś czasu na wszystko, na nich, na swoich kochanych osobach, na Lewisie... Do cholery nie myśl o tym!
Schowałam twarz w dłoniach, czując że jak tego nie zrobię to znowu łzy napłyną mi same do oczu.
-Można? - usłyszałam ciche otwieranie drzwi. To był akurat ostatni dźwięk jaki chciałabym usłyszeć w tym momencie. Uniosłam wzrok, przenosząc na uważne, jednak nadal przyćmione spojrzenie czarnowłosego. Wszedł do pokoju tak niezauważalnie jak nigdy w życiu mu się to nie zdarzyło.
-Pewnie - odpowiedziałam, przełykając gulę w gardle, która zbierała się we mnie.
Chłopak usiadł obok mnie ostrożnie, głęboko wzdychając. Ostatni raz tak wyglądał poprzedniego lata.
-On tak nie myśli - po chwili wpatrywania się w jeden punkt, odezwał się, głaszcząc Dravę po głowie. Spojrzałam na suczkę, siedzącą obok nóg przyjaciela z wyraźnym zadowoleniem w oczach. Pokręciłam głową, zaciskając mocniej usta. Nie zgadzam się z tym całą swoją osobą.
-Nie, Zain. Nie ma żadnego wytłumaczenia dla niego - odparłam poważnie - I ani ty, ani James, Dominic czy ktokolwiek inny mi tego nie wmówi...
-Wszyscy wiemy jaki jest Lewis - byłam coraz bardziej zła. Podziwiałam za to chłopaka. Z całej drugiej strony był dla mnie przykładem przyjaciela, który nawet zraniony pozostał w tym samym miejscu, nie ważne jak bardzo by go od tego odciągano.
-Wiem. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, przecież znam go od dziecka, ale to nie znaczy, że właśnie tak ma traktować życie i wszystkich dookoła. Puki co zaprzeczałam w sobie samej, że jest dupkiem, ale teraz nie mam co do tego wątpliwości - podniosłam się do pionu, podchodząc do okna i spojrzałam na ciemne niebo, które tej nocy tak pięknie wyglądało. Było widokiem, który uspokaja i daje poczucie, że te wszystkie problemy mogą być wymyślone. Niestety nie były. Zain wstał, głośno wzdychając, ale nie dałam mu dojść do słowa. Odwróciłam się z założonymi rękami na piersi i spojrzałam w jego stronę dość chłodno. Jednak nie odebrał to w taki sposób jaki zamierzałam. Widział jak puszczają mi emocje w postaci łez, po których zostały czarne śladu tuszu do rzęs na moich policzkach - Powinieneś być ostatnią osobą, która jest jego adwokatem.
Chłopak pokręcił głową, a przez jego twarz przebiegł niewyraźny uśmiech.
-Mówiąc to, sama się nim stajesz - uniósł brwi i tym razem posłał mi pocieszające mrugnięcie oczami, na ostatek przejeżdżając dłonią po głowie psa i zniknął za drzwiami, zamykając je najciszej jak potrafił. Przez chwilę miałam zatrzymany wzrok na klamce, aby upewnić się czy nikt już nie zamierza wbić do mojego pokoju. Raczej nie... i dobrze. Przekręciłam klucz w zamku i zdjęłam sukienkę, rzucając ją na fotel. Udałam się do łazienki, mijając z obojętnością lustro, w którym nie miałam odwagi się przejrzeć. To musiało wyglądać okropnie, a ja nie chcę widzieć siebie w takim stanie, uświadamiając, że po części to także moja wina. Mogłam tu nie przyjeżdżać, posłuchać wiadomości Dominica, który jako pierwszy dowiedział się o tym najszybciej, zignorować rodziców i wszystkich dookoła. Ciepła woda spłynęła po moim ciele, dając przyjemne uczucie oczyszczenia. Może chociaż to w jakimś czasie ukoi wszystko, tak jak kajało Marata, jednego z przywódców Wielkiej Rewolucji Francuskiej, który zresztą został zamordowany. Ciekawe...
Ubrałam się w ciepłą bluzę i wygodne spodnie, nakładając na wilgotne włosy kaptur i położyłam się na łóżku, wdychając zapach Missiouri`ego, który bez wahania wskoczył tuż obok i zwinął się w kłębek. Wplotłam palce w jego miękkie, rude futro i ułożyłam się wygodnie obok, bawiąc się kępką sierści lisa.
Pierwszy sygnał
Coś nerwowo poruszyło się na szafce, wywołując ten sam odruch u mnie. Zamknęłam oczy. Dlaczego ten dźwięk wywołał u mnie ukłucie w sercu, strach, zaskoczenie? Odwróciłam powoli głowę i spojrzałam na telefon. Na cholerny sprzęt, dzięki któremu każdy ma ze mną kontakt, nawet wtedy kiedy za nic w świecie nie mam ochoty z nikim rozmawiać, a tym bardziej słuchać wyrazów pocieszenia i troski. Nie potrzebuję tego. Dałabym wyraźnie znać kiedy potrzebuję wsparcia. Teraz było mi wszystko obojętne, bo wmawiałam sobie, że mam wszystko pomimo uczucia pustki.
Drugi sygnał
Nie odbieraj Hail. Ten wieczór spędzisz w pokoju, odcięta od świata, a jutro jak nigdy nic, wyjdziesz. Prosta kolej rzeczy. Przecież nie odizolujesz się od reszty przez jednego, egoistycznego dupka i jego jeszcze cudowniejszą dziewczynę. Moje wahania zamiast spaść na najniższy poziom tylko wzrastały. Tak jak odwróciłam głowę, skupiając się z powrotem na książce, tak teraz nie mogłam oderwać spojrzenia od zamazanego wyświetlacza telefonu.
To ważne, Hailey. Co ci szkodzi odebrać, podziękować w sytuacji za wyrazy współczucia i zignorować całą resztę? Możesz czuć żal, bo to naturalna reakcja człowieka, ale nie wybaczysz sobie tego później. A sumienie to najgorsza rzecz jaką życie mogłoby nas obdarować. Idealny prezent na swoje narodziny.
Nie odbieraj, Hail... Przecież dałaś wyraźnie znać, że nie chcesz z nikim rozmawiać. Zresztą kto ważny dzwoniłby o tej godzinie. Wszyscy są tu. Inni niech myślą, że się dobrze bawisz. Przecież właśnie tak odbierają twoje życie - za proste, za łatwe. I niech żyją w tej świadomości. Sama chciałabym w niej żyć, ale są sprawy które powiesz tylko i wyłącznie wybranym osobom.
I powstał dylemat. Której strony posłuchać? Najchętniej żadnej o ile to możliwe. Niestety, to wszystko składa się z nieustannych wyborów, które mają ogromny wpływ na nasze życie. Jeśli tak to ma wyglądać to wyrzeknę się wolnej woli. Jesteśmy sterowani przez los jak marionetki z ingerencją czegoś wyższego. A wiele rzeczy stoi nad nami i trzyma łapska na sterach.
Trzeci sygnał
Zacisnęłam zęby, wypuszczając oddech przez nos. Podniosłam się na rękach, opierając cały ciężar ciała na prawym biodrze i sięgnęłam po telefon. W tym samym czasie pojawił się kolejny dylemat. Dlaczego on nie szuka spokoju, tak jak wyraźnie podkreślił tylko dzwoni o pierwszej w nocy i ma czelność zawracać mi głowę. Niech dzwoni sobie do Olivii albo kogokolwiek innego, chyba że nie została mu już żadna osoba. Nie ma mowy abym i tym razem została pocieszycielką strapionych. Nie jestem od tego. Pora mu to wyraźnie wytłumaczyć.
W głębi jednak nie byłabym w stanie nie odebrać. Złość to inna sprawa, która wydaje się odległa od tego innego co czułam. Koniec końca, nadal był moim... przyjacielem. No właśnie. Pora zadać sobie to pytanie. Kim on właściwie dla mnie był?
-Nie mam ochoty rozmawiać ze skończonymi idiotami - jednak to, że jest moim przyjacielem nie oznacza, że tak łatwo mu zostanie odpuszczone. Jestem na niego wściekła i to puki co się nie zmieni - Zawsze wiedziałam, że jesteś potworem, ale...
-Hail - ledwo co usłyszałam go przez słuchawkę. Zimny, drętwy głos, sprawiający że automatycznie odczuwasz delikatny niepokój, wdzierający się do wnętrza ciebie. Nie muszę się domyślać by wiedzieć, że coś jest nie tak.
-Lewis, co się stało? Gdzie jesteś? - wstałam z łóżka, odrywając się od ciepła niezadowolonego rudzielca. Wstałam... ale tak na prawdę po co? Chyba żeby tym samym skupić się na słowach chłopaka, które dostałam po jakimś czasie wsłuchiwania się w jego ciężki oddech.
-Zakręt do Convillage - nic mi to nie mówi, a to najgorsza rzecz jaką mogłam nie wiedzieć.
-L-Lewis... Lewis? Co się tam do cholery dzieje? Gdzie dokładnie? - poczułam jak w pewnym momencie kolana się pode mną uginają gdy usłyszałam tylko morderczą ciszę i ciche szmery gdzieś z boku. To nie był strach o przyjaciela, który po raz kolejny odwalił rzecz, która zagroziła jego istnieniu. To było przerażenie, że być może w tym momencie powinnam chwycić za kluczyki i odpalać silnik motoru. Jednak nie mogłam się ruszyć, wpatrując się w nadal trwające połączenie telefonu Lewisa. Dźwięki piosenek lecących na nadal trwającym balu zagłuszyły całkiem moje skołatane serce, które wymuszało na mnie kolejne łzy. Tym razem nie goryczy, lecz straty. Straty do której nie mogę dopuścić.
Wybiegłam z pokoju, zapominając o wszystkim. Kurtka nadal leżała na fotelu, które zajmowała Drava, zamknięcie własnego pokoju nawet straciło znaczenie. Tak jak zamierzałam spędzić resztę tej nocy w czarnych, wygodnych leginsach, w szarej bluzie któregoś z chłopaków, którą tak uwielbiałam tak wybiegłam z akademika. Jak kask znalazł się w mojej ręce nie mam pojęcia, ale widocznie mój mózg nie zapomniał kompletnie o zachowaniu odpowiedzialności. Mnie się w żaden inny świat nie spieszyło. I nie pozwolę aby do niego również to przyszło, tym bardziej na życzenie. Odpaliłam silnik, szybko związując opadające na moje oczy włosy w niestaranny kucyk z wychodzącymi pasemkami włosów z boków głowy. Sekunda, dwie, trzy... czemu jeszcze niecałe pięć minut temu czas zatrzymał swoje wyznaczniki na dokładnie piętnaście po pierwszej, a teraz nieubłaganie leciał do przodu, wydając przeraźliwy krzyk spóźnienia z każdym ruchem wskazówek. Ani trochę nie sprzyjał człowiekowi. Odbierał nadzieję i możliwości. Zdecydowanie było go za mało. O wiele za mało.
Nikt nie zauważył jak wyjeżdżam. I nikt nie miał zauważyć. Przyłapanie na możliwej ucieczce byłoby teraz najgorszym wypadkiem jaki mógłby się teraz wydarzyć. Śmieszne, że starałam się brzmieć jak najciszej, jednak silnika nie da się uciszyć. Convillage, Convillage... słyszałam tą nazwę. I jak nigdy dotąd była mi potrzebna. Dodzwonienie się po raz kolejny do chłopaka było nie możliwe. Brak odzewu wpływał tylko bardziej na i tak szalejącą burzę w mojej głowie.
Przyjrzałam się w dal, wgłąb ciemności ulicy, którą po chwili oświetliło światło reflektorów. Wyobrażałam sobie wszelkie możliwe sytuacje, nawet po najczarniejszą myśl, którą nieskutecznie odsuwałam od siebie. Tak nie brzmi człowiek zdrowy, a na pewno nie w sytuacji, która mogłaby się wydawać w porządku. Zatrzymałam się kilka metrów dalej, patrząc w głąb ciemności. A więc jednak... tak ja wtedy nie byłam świadkiem jego wypadku tak teraz miałam wrażenie, że coś zimnego obejmuje mnie dookoła i próbuje odciągnąć jak najdalej. Wyrwałam się z urojonych rąk i podbiegłam bliżej, uderzając kolanami o asfalt.
-Lewis - złapałam go za ramię, wiedząc że i tak mi nie odpowie. Wyglądał jakby wypłynęło wraz z jego krwią całe życie, zostawiając jakże piękną, lecz zmasakrowaną warstwę wierzchnią.
Błagam, oddychaj. Masz za dużo do stracenia, nawet jeśli tego nie zauważasz. Odchyliłam delikatnie jego podbródek do tyłu, patrząc na znieruchomiałą klatkę piersiową. Nie pozwolę ci umrzeć tu na środku ulicy w nocy jak jakiemuś psu. Bez przyjaciół, brata... w ogóle o czym my mówimy? Nie zgadzam się na stratę w żadnym stopniu. Pogotowie, telefon, cholera został na szafce... Moja ręka sięgnęła po urządzenie chłopaka. Całe szczęście, że znałam hasło blokowania inaczej bylibyśmy w ciemnej dupie. Moje dłonie trzęsły się gdy wpisywałam numer pogotowia ratunkowego, wybrałam głośnomówiący i pochyliłam się nad Lewisem, kładąc złożone ręce na jego mostku. Spokojny głos wydobywający się z telefonu omal nie wywołał jeszcze większego zdenerwowania gdy po raz kolejny, według rytmu ucisnęłam rękoma klatkę piersiową. Nieprzyjemny dźwięk łamanych kości dał się wyraźnie słyszeć i rozproszył mnie od odpowiadania na pytania mężczyzny po drugiej stronie. Miałam wrażenie, że pomimo tego iż tego nie czuł, każdy ucisk sprawia mu ból, a ja wcale nie chciałam my go zadawać. To samo mogłabym powiedzieć wtedy gdy się pojawiłam, kiedy to widziałam na horyzoncie coraz ładniejsze kobiety, które nie ukrywajmy faktów, przyciągał. Byłam zazdrosna, owszem, bo wiedziałam, że one mogą poczuć smak jego malinowych ust w przeciwieństwie do mnie - przyjaciółki z dzieciństwa. Nie tak chciałam zaznać tej rozkoszy, to było całkiem inne wyobrażenie gdy poczułam na ustach metaliczny smak. Kolejne uciśnięcia, kolejny wdech, a ja czułam, że opuszczają mnie siły wraz z każdym kolejnym wysiłkiem.
-Pomyśl o Aleksandrze... o tym co on zrobi, gdy ciebie zabraknie... - w myślach głośno jednak sama pytałam siebie, co JA zrobię. A co powiem Zainowi, Jamesowi, o Dominicu nie wspomnę, całej reszcie...
Znieruchomiałam, czując tylko zimny powiew wiatru na mojej twarzy i spoconym czole, gdy moje oczy wyłapały płytki ruch klatki piersiowej, która była ustawiona w nienaturalnym dla siebie kształcie. W tym momencie byłam zdolna uwierzyć, że jednak On istnieje.
-Proszę się odsunąć - wzdrygnęłam się pod naciskiem dłoni na ramieniu. Delikatnie nieobecnym spojrzeniem przesunęłam po twarzy ratownika i wstałam, obejmując się mimowolnie zakrwawionymi dłońmi dookoła. Cała moja bluza była od czerwieni, która kontrastowała z jasną szarością. Tak widoczna i w tej chwili tak mało znacząca.
Żyje. Oddycha. Ale na jak długo? Nie znam się na medycynie, nie wiem w jak poważnym stanie się znajduje. Czułam jak pod naciskiem moich dłoni jego klatka ugina się bardziej w lewym boku, ale nie miałam czasu na tamowanie krwawienia. Widocznie jego ciągłe zarzekania, że sobie poradzi były kłamstwem. Wtedy nie chciałby się po raz kolejny zabić. To wywoływało u mnie nie tylko bezradność, ale i gniew na tego idiotę. Jak można chcieć zejść z tego świata tylko dlatego, że się go nienawidzi gdy otaczają ciebie osoby, którym zależy na twoim istnieniu!? A może to nie było kolejna próba samobójcza...? Może to zwykły przypadek... nieszczęśliwy punkt w planie wydarzeń historii życia? Jeśli jednak nie, a on nie spróbuje mi przeżyć to sama zaprowadzę go prosto do piekła w cholerę.
-Da sobie pani radę? - ten sam ratownik zwrócił się do mnie, powodując odciągnięcie mojego spojrzenia od karetki.
-Dojadę - odpowiedziałam, przełykając ślinę i łzy. Nie udało się ich powstrzymać, były one mocniejsze niż w przypadku gróźb śmierci.
Mężczyzna kiwnął głową i zniknął za drzwiami auta. Wokół rozległ się tak dobrze znany dźwięk z ulic Notting Hill. Dobrze pamiętam jak byłam mała i budziłam się w nocy, słysząc rozbrzmiewające koguty. Wtedy kiedy jeszcze matka poczuwała się odpowiedzialna za mój sen i przychodziła do pokoju, siadając na łóżku i opowiadając mi o aniołkach, które wydają takie dźwięki, prosząc Tego aby nie zabierał człowieka do siebie - ratowały mu życie.
Zabrałam telefon Lewisa z ziemi, chowając go do kieszeni bluzy. Teraz dopiero poczułam zmęczenie i chłód, który bił z ciemnego lasu. Osamotnienie tego miejsca było uciążliwe i nieprzyjemne dla mnie. Już wtedy byłam przygnębiona, jednak żal zastąpił na nowo strach. Muszę jechać do szpitala i spędzę tam całą noc. Tego byłam niemal pewna. I powinnam do kogoś zadzwonić... do kogoś, ale do kogo?
Przełożyłam nogę przez siedzenie swojego motoru, ostatecznie obejmując wzrokiem miejsce masakry, na które zapewne nie długo przyjedzie policja i inne służby porządkowe. Wzięłam głęboki wdech, zamykając na chwilę oczy. Cholera, muszę znaleźć drogę do szpitala. Totalnie zapomniałam spytać się, do którego jechać. Wiedziałam tylko, że Londyn. A w nim jest ich dosyć sporo.
Przecież to oczywiste, że nie odwróciłabym się do niego plecami. Nie potrafiłabym tego zrobić, nawet jeśli w tej samej chwili byłam na niego zła. Cholera, sama nie wiem co czułam. Gniew w jednej chwili przełożył się na strach, strach na rozpacz, która oblała całe moje ciało gdy zobaczyłam leżącego na zimnym asfalcie chłopaka i modliłam się ze złudną nadzieją, żeby tylko to nie był on. Potem pojawiła się troska i szczęście, gdy poczułam na swoim policzku jego ciepły oddech. Oznaczał on trzecią szansę, tak rzadko daną człowiekowi. Drugą już zmarnował przez swoją głupotę, którą do dziś nie omieszkam mu wypominać. Pamiętam doskonale co mi obiecał. I wymagałam to od niego, liczyłam, że dotrzyma słowa, ale po raz kolejny się przeliczyłam. Znowu. Ale dziwnym przypadkiem nie byłam zła. Ani trochę. Poza tym czy znalazłabym czas na bycie złą w takiej sytuacji?
Zajechałam na parking, wyciągając kluczyki ze stacyjki i udając się prosto do recepcji. Kobieta spojrzała na mnie takim wzrokiem jakbym to ja sama była poszkodowana. Musiałam się tłumaczyć, choć teraz każda minuta liczyła się dla mnie jak nic w życiu. Z drugiej strony miała prawo być zaniepokojona, gdy zobaczyła mój naganny wygląd, zmierzwione włosy wychodzące z niestarannie zrobionego kucyka, ślady zasuszonych łez i delikatnie podkrążone oczy jeszcze z czasu pobytu w pokoju.
-Proszę mi tylko powiedzieć gdzie on jest - słowa pomimo mojego samopoczucia stały się twarde i nerwowe. Dalszą wypowiedź przerwały mi wibracje telefonu w kieszeni. Przewróciłam oczami, odchodząc od blatu recepcji i spojrzałam w ekran. Nie, tylko nie teraz Zain...
-Zain... - pierwsza wypowiedziałam jakiekolwiek słowo, jednak do niego chyba nie dotarło. Po pierwsze późna godzina, po drugie po kłótni z Lewisem musi go na prawdę męczyć ta sprawa, a po trzecie zdziwiłabym się gdyby do niego nie dzwonił, a przynajmniej nie próbował.
-Hail? A co ty tam robisz? Przecież byłaś w pokoju... - przerwał w jednym momencie. Widocznie wyczuł, że coś jest nie tak, ponieważ mu nie przerwałam tylko czekałam aż skończy. I co ja miałam mu powiedzieć? Przede wszystkim jak. Między nami nastała cisza, z powodu której zaczęłam bawić się zaplamionym od krwi rękawem bluzy - Hailey, błagam cię, nie ucichaj tak, bo pomyślę, że... - przerwał, a ja usłyszałam znajomy dźwięk otwierania drzwi z drugiej strony.
-Posłuchaj mnie... - nie układałam sobie słów w głowie, bo nawet jeśli bym to zrobiła i tak z tego by nic nie wyszło - Lewis jest w szpitalu. Ja też. Znaczy... ze mną wszystko w porządku, ale on miał wypadek. Ciężki wypadek. Zain... nikomu nie mów. Nie wiem czy to najlepszy pomysł. Proszę - wypowiedziałam wszystko na jednym tchu, oczekując jego reakcji. Słyszałam tylko przez chwilę równy oddech chłopaka, który momentalnie zamilkł.
-Adres? - zmienił mu się głos. Był poważny i niski jak nigdy dotąd.
Zacięłam się, biorąc głęboki oddech i rozejrzałam się dookoła aby znaleźć coś co mogłoby wyglądać na miejsce położenia szpitala.
-Westminster Bridge Rd, Lambeth, powinieneś wiedzieć gdzie to jest - przeczytałam.
-Za chwilę tam będę - odpowiedział, jakby też w wsparciu. Spodziewałam się, że będzie. Co prawda odległości były znaczące, a dotarcie tutaj zajmie mu pewnie z dobre pół godziny jak nie więcej. Miejmy nadzieję, że nie powie nikomu, chociaż wątpię. Potrafił utrzymać powagę w sytuacjach tego wymagających.
Wróciłam do recepcjonistki, tym razem na spokojnie prosząc o wiadomości. Blondynka westchnęła i wskazała kierunek na prawo, tłumacząc jak dokładnie mam przejść korytarze. Podziękowałam jej z jakąś tam wdzięcznością. Uśmiechnęła się niemrawo. Jednak nie zwróciłam na to uwagi, klucząc pomiędzy ludźmi i szukając jakiegokolwiek lekarza odpowiedzialnego za przyjmowanie nagłych wypadków. Wpadłam na niego gdy wychodził z gabinetu widocznie się spiesząc. Zwrócił na mnie wzrok, przyglądając się. No tak... po raz kolejny wygląd nie budził wątpliwości, że wyglądam jakbym wypadła akurat z katowni.
-Chłopak z wypadku... - zaczęłam, jednak lekarz nie dał mi skończyć, zauważając że jednak jest ktoś kto go zna.
-Musi pani czekać. Obecnie jest na bloku operacyjnym - oznajmił i zniknął za drzwiami.
Potrzebuję coś do picia. Od tego wszystkiego zaschło mi w gardle. Teraz korytarze wydały się tak długie i trudne do pokonania, że nawet nie myślałam o ruszeniu się po wodę. Usiadłam, a raczej padłam na krzesełko i schowałam twarz w dłoniach.
-Hail... - poczułam na plecach czyjąś dłoń, a gdy spojrzałam w górę spotkałam się z ciepłym, zmęczonym spojrzeniem czekoladowych oczu. Zdążył się wyrobić, choć pośpiech był zbędny. Nadal nic nie wiem. I czuję z tego powodu narastającą frustrację.
Pokręciłam głową, odpowiadając na nieme pytanie Zaina. I on nie omieszkał mi się przyjrzeć.
-Nie mam siły opowiadać... - mruknęłam, przecierając oczy. Kiwnął głową, prostując się i biorąc głęboki oddech do płuc.
-Nikt nic na prawdę nie wie? - domagał się odpowiedzi tak samo jak ja. Wierz mi, siedzę tu z dobrą godzinę i czekam na światełko w tunelu.
-Tylko raz ktoś wyszedł z sali, ale dostałam odpowiedź... w sumie to jej nie dostałam - spuściłam z powrotem spojrzenie i opuściłam powieki - Nie wiem co się tam dzieje, nie wiem co tak na prawdę mu jest, widziałam go po wypadku i jedynie mogę się domyślać jak bardzo możliwe jest...
-Nie, to nie jest możliwe i nie będzie. Nie zostawiłby tak wszystkiego, a na pewno nie Aleksandra - chłopak ukucnął naprzeciwko mnie, szukając spojrzenia, które utkwiło w płytce pod moimi nogami.
-A jesteś tego pewien? Już raz miał olśnienie, spróbował... Skąd mam wiedzieć, że tym razem przypadkiem mu się nie udało!? - wyrzuciłam z siebie. Niepotrzebnie zresztą.
-Ja wiem... i ty też powinnaś wiedzieć - uniósł do góry mój podbródek i usiadł obok. Być może nie dopuszczałam do siebie myśli, że tego potrzebowałam, ale wtuliłam się w jego szyję.
Minęła kolejna godzina, a ja przebudziłam się, czując ruch na lewym policzku. Uniosłam głowę, otwierając oczy i spoglądając na Zaina, który wstał.
-Idę po jakąś kawę - powiedział sam do siebie - Nie chcesz jechać do domu?
-Nie ma mowy - odpowiedziałam twardo, chociaż powieki same opadały mi na oczy.
-Wyglądasz jak ostatnie nieszczęście...
-Nie, zostaję tutaj.
-To nic nie da - spojrzałam na niego. Przewrócił oczami
-Idź już po tą kawę - przetarłam policzki i rozciągnęłam się na krześle. Odwrócił się i zniknął z pola widzenia. Gdy wrócił, usiadł z powrotem na miejsce i wyciągnął w moim kierunku parujący napój w kubku. Objęłam go rękoma, wdychając przyjemny zapach. Z sali wyszedł lekarz. Niemal zerwałam się na równe nogi, nie wylewając na siebie całej zawartości. Mężczyzna spojrzał po naszej dwójce i zdjął okulary, przecierając zmęczoną twarz. Niech wie, że ja też nie miałam najlepszego samopoczucia w tej chwili.
-Ustabilizowaliśmy stan, wystąpiło lekkie wstrząśnienie mózgu, najgorszym przypadkiem były żebra, które uszkodziły wszystko dookoła, na całe szczęście nie przebiły płuc... Stracił dużo krwi, poza tym nie było większych obrażeń, przynajmniej ich nie wykryliśmy - pokiwał głową jakby na samo swoje potwierdzenie wszystkiego.
Zrobiłam podobny ruch, odchylając dolną wargę na dół. Poczułam ulgę. To przynajmniej zapewniło mnie, że jednak żyje.
-Oczywiście zanim go wybudzimy minie trochę czasu - to była propozycja udania się do domu z ust samego lekarza. Pokręciłam głową, słysząc od strony prawego ramienia głośne westchnięcie. Nawet lekarz nie będzie w stanie mnie przekonać. Mężczyzna pokiwał głową, chyba widząc, że dalsze namowy na nic się nie zdadzą. Wymienił spojrzenie z Zainem i zniknął.
-A co robimy z resztą? - zagadnął chłopak, gdy odwróciłam się z podpartymi dłońmi o biodra w jego stronę.
-Jaką resztą? - zmarszczyłam brwi. Późna godzina nie wpływała dobrze na moje myślenie.
-Trzeba im powiedzieć...
-Nie wiem, Zain - pokręciłam głową, całkowicie tracąc ochotę na dopicie kawy, która z całą pewnością w jakimś stopniu by mi pomogła.
-Nie po to mam język żeby siedzieć cicho. Oni powinni się dowiedzieć, nie uważasz? - zgodziłam się, nie chcąc kontynuować tematu. Oczywiście, że powinni. I nie mam z tym żadnych wątpliwości, ale czy jest sens dzwonić o godzinie czwartej nad ranem? Najmniejszego...
-Rano, dobrze? Będziesz mógł powiedzieć komu tylko chcesz, ale teraz daj się innym wyspać - usiadłam obok po minucie kręcenia się w kółko nieustannie.
-Tobie też?
-Nie, mi nie jest potrzebny sen - zaprzeczyłam, utrzymując jak najbardziej przytomne spojrzenie. Uniósł brwi, ale nie kłócił się dalej. Wziął łyk swojej kawy i oblizał usta, opierając głowę o ścianę.
-A jak powiem, że musisz się przebrać? Paradujesz w tych zakrwawionych ubraniach, a ludzie raczej nie podchodzą pozytywnie do takiego widoku. Wyglądasz jak seryjna morderczyni - wypuściłam głośno powietrze z płuc, odwracając powoli wzrok na niego. Nie odpuści, chociaż i w tym ma racje. Muszę mieć jakieś czyste ubrania. Przechylił głowę, unosząc delikatnie kąciki ust. Widząc moje spojrzenie, od razu domyślił się, że to on ma pojechać i przywieźć mi coś na przebranie. Dopił kawę i ciężko wstał z krzesełka.
-Dzwonisz od razu jak się czegoś dowiesz i nie wpadasz w atak paniki - wskazał palcem na mnie i skierował się w stronę drzwi.
Uśmiechnęłam się niemrawo i oparłam plecy o krzesełko, prostując obolałe nogi. Chciałam wiedzieć więcej na temat tego wszystkiego, ale puki nie minie czas od operacji na pewno nie można wykluczyć powikłań. Nie przemyślałam dokładnie ile musiałabym tu siedzieć aż do jego wybudzenia, ale z drugiej strony co miałabym robić w pokoju? Na zajęcia bym nie poszła... Cholera, zapomniałam powiedzieć Zainowi, żeby zabrał przy okazji ze sobą mój telefon. Trudno, jak mnie nie będzie przez jeden dzień to nikomu nic się nie stanie.
W tym samym momencie przypomniałam sobie o telefonie Lewisa, który przez cały czas trzymałam w kieszeni. Wyjęłam, go wycierając rękawem szybkę, na której o dziwo nie było nawet żadnej rysy. W przeciwieństwie do chłopaka. Przypadkowo ekran włączył się, a na nim wyświetliło się kilka nieodebranych połączeń. Nie powinnam sprawdzać... Odblokowałam, widząc wypisane imię Olivii na wyświetlaczu i sms.
Lewis, zadzwoń. Proszę
Przypomniałam sobie poprzednią akcję i złość, którą odczuwałam w tamtym momencie. Zadzwoń... przecież to śmieszne. Prychnęłam, kręcąc głową sama do siebie. A może... może powinnam jej powiedzieć? W końcu należy, bądź należała w jakiejś części do naszego kręgu. Żeby nie zabrzmiało to zbyt prosto. Ona nigdy nie byłaby jednym z nas. A przynajmniej nie dla mnie. Gdyby jednak wyszło inaczej... czy zaakceptowałabym to? Weszłam w kontakty, na jej profil. Trzymałam opuszek palca nad telefonem, ale nie wcisnęłam nic. Dylematy. Czemu to jest tak cholernie trudne? Wlepiłam martwe spojrzenie w ekran. Niemal podskoczyłam, gdy dzwonek telefonu odbił się echem od ścian korytarza. Dominic... o nie, tylko nie on. Też dzwonił, zapewne sprawdzić czy Lewis przeżył bal. No więc tak.
Kłócenie się z tą chodzącą nadwrażliwością na moim punkcie nie jest najprzyjemniejszą rzeczą. Nie miałam siły, ochoty, chęci, a nawet pomysłu na szybkie i zgryźliwe odpowiedzi na słowa chłopaka, które zapewne od razu będą chciały poruszyć kiepski temat. Poza tym, nie powiem mu o sytuacji. Skoro Zain podejmie się wyzwania poinformowania wszystkich to bardzo dobrze może też zadzwonić do Dominica. Chociaż ten jak nie dostanie odpowiedzi w najbliższym czasie sam przyjedzie z powrotem. Połączenie zakończyło się, a po chwili przyszła wiadomość, że jak nie odbierze albo nie odpisze to może się pożegnać z ze swoją cudowną buźką jakże szybko. Odłożyłam urządzenie na krzesło obok. Niech dzwonią. Niech piszą. Mnie to nie interesuje.
Wkrótce z powrotem przybył Zain, wręczając mi czyste ubrania. Całe szczęście, bo nie wiem ile jeszcze wysiedziałabym w brudnej bluzie. Jak ja ją dopiorę? Przejrzałam rzeczy, znajdując także między nimi bieliznę. Uniosłam wymowne spojrzenie do góry. Chłopak zrobił zdziwioną minę, unosząc do góry ręce.
-No co? Miałem zabrać ubrania, tak? - usprawiedliwił się, spuszczając wzrok. Pokręciłam głową, tak jakby nie było oczywiste, że bielizna to... nie ważne.
-Czy ty masz w ogóle gust? - zniżyłam brwi, wstając na nogi i szukając wzrokiem łazienki.
-Trzeba było samej jechać i sobie wybierać. Nie dość, że jeżdżę w tą i z powrotem to jeszcze wybrzydza. Przebieraj się. I następnym razem zabieraj telefon ze sobą - rzucił go w moją stronę. Ledwo złapałam. Odwróciłam się i skierowałam w stronę łazienki, w której panowała cisza i spokój. Zdjęłam zakrwawione ubranie i rzuciłam je na jedną z końcowych umywalek. Założyłam na siebie coś innego i odkręciłam wodę, spoglądając po raz pierwszy w lustro od czasu przygotowywania się na bal. Teraz wiem, dlaczego chłopakowi tak zależało abym poszła spać. Zmęczony, zamglony wzrok jakby nieobecny już w tym świecie uciekał za każdym mrugnięciem oczu, które miało przynieść jakąś ulgę w próbie kontrolowania snu. Podkrążone oczy jakby ktoś pomalował je cieniami do powiek. Sine usta i blada twarz dopełniały wszystko. Nie pamiętam żebym ostatnio tak wyglądała. Nabrałam wody w dłonie i przemyłam twarz. Jakby to miało pomóc w czymkolwiek. Oparłam się rękoma o umywalkę i spojrzałam w odbicie jeszcze raz, usilnie myśląc. Na tyle ile pozwolił mi mój własny mózg. Ja się na prawdę o niego bałam. Miałam też na uwadze życie Aleksandra. Ono drastycznie by się zmieniło gdyby usłyszał o zatrważającej informacji. I on mówił, że jego istnienie nie ma znaczenia. Ma ogromne znaczenie.
Chwyciłam ubrania w ręce i wyszłam, wracając na miejsce. Spojrzałam przed siebie, widząc jak Zain rozmawia właśnie z tym samym lekarzem i zrozumiale kiwa głową. Zwrócił na mnie prze chwilę spojrzenie i podziękował mężczyźnie. Podeszłam bliżej, chowając niepotrzebne rzeczy do torby.
-Wygląda na to, że jest dobrze. Stan się unormował, co prawda zanim będzie w stanie wstać musi minąć odpowiedni czas. No i najpierw muszą go wybudzić oczywiście - schował ręce do kieszeni - Będzie gorzej niż po pierwszym razie...
-Domyślam się - odparłam - Myślisz, że mogłabym tam wejść?
-O tej godzinie? Tobie się na prawdę nudzi... - westchnął i usiadł.
Nie odpowiedziałam, tylko z lekkim grymasem na twarzy usiadłam obok, podkulając nogi. Skoro nie teraz to jutro rano. Mi się nigdzie nie śpieszy.
-Dobrze. W takim razie idę spać - oparłam głowę o ramię czarnowłosego i niemal od razu oddałam się snu.
Ruszyłam za lekarzem, który przeglądał karty i jakieś inne dokumenty, przy okazji mówiąc do mnie parę nie ważnych rzeczy. Totalnie mnie to nie obchodziło, a straciło jeszcze większe znaczenie gdy weszłam do środka sali, w której na jednym z łóżek zobaczyłam leżącego Lewisa. Podeszłam bliżej, przełykając głośno ślinę. Zwróciłam na chwilę spojrzenie w kierunku pielęgniarki i usiadłam na krzesełku, obejmując wzrokiem całą jego sylwetkę. W ramach obecności położyłam swoją dłoń na jego, choć wahałam się co do tego ruchu. Przejechałam kciukiem po ciepłej skórze. Zapewne wybudzenie oznaczało uczucie ukłucia w klatce piersiowej, ale lepsze to niżeli czekanie i zależność od całego podłączonego sprzętu. O ile wszystko poszło dobrze.
Lewis?
Więcej nie potrafię. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona kochanie ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz