- To tylko... hipotermia... - wybełkotałam poniekąd przez szczękające zęby, ale mógł być to też jeden z jej objawów.
- Tylko? - spytał marszcząc brwi.
- Dlaczego miałabym... użyć słowa "aż", skoro... parę lat temu o mało... nie straciłam oka? - mruknęłam, na chwilę spuszczając głowę. Jednak poczułam coś dziwnego, a na dodatek połączone z milczeniem mojego towarzysza. Popatrzyłam na chłopaka, który z kolei gapił się na mnie zdezorientowany. O, cholera...Ten debil, William po raz kolejny miał rację... Nie jest zauważalna, zwłaszcza jeśli ciągle ją zakrywam... Delikatnie odsunęłam grzywkę z prawego oka w formie wyjaśnienia dla Samuela.
- Prawie, jak wiedźmin, nie? Niektórzy udzie mają mnie za kryminalistkę i na ulicy omijają szerokim łukiem. Mój głupi brat wielokrotnie żartuje, że wyrwę faceta właśnie na bliznę, bo okaże się "pociągająca". - prychnęłam śmiechem i właśnie przypomniałam sobie o swoim co najmniej godzinnym spóźnieniu. Sam widocznie zauważył moje nagłe zaniepokojenie i zmianę w mimice.
- Co jest?
- Miałam spotkać się w mieście z bratem o 19:00, a jest... 19:47! Najpierw zdechł mi quad, a zaraz potem telefon, chyba już można nazwać to talentem! Ehhh... Mogłabym pożyczyć twój, żeby dać znak życia? Inaczej nie pozbędę się Will'a aż do końca życia. Wyobrażasz to sobie? Mam 70 lat i wychodzę na brydża, a za mną zasuwa Dziadzia-Will, który co chwila chowa się za jakimś krzakiem niczym najlepszy szpieg! - już miałam przed oczyma czerwoną torebkę, którą mój braciszek dostaje po głowie.
- W takim razie lepiej dam ci ten telefon, mam dosyć od samego słuchania. - odparł z uśmiechem. - A i proponuję ruszać z powrotem do Morgan. - w odpowiedzi jedynie pokiwałam głową, ponieważ akurat wykręcałam numer brata.
- Tak, słucham? - usłyszałam w słuchawce głos brata.
- Dobrze się bawisz, Will?
- Cholera, Victoria! Gdzie ty jesteś?! Nic ci nie jest?! Ktoś z tobą jest?! - skrzywiłam się od jego głośnych krzyków z telefonu i odsunęłam ucho.
- Nie drzyj się tak, żyje i nic mi nie jest. - fuknęłam, jak zwykle.
- Z wyjątkiem hipotermii! - wydarł się Samuel, a ja szturchnęłam go lekko w ramię.
- Jakiej, k*rwa hipotermii?! Gdzie jesteście, już... Chwila, Z KIM TY WŁAŚCIWIE JESTEŚ?!
- Jestem bezpieczna, a towarzyszy mi Samuel. To nie jest rozmowa na telefon. W skrócie mogę ci powiedzieć, że po drodze quad zdechł i przydałoby się go ściągnąć do warsztatu.
- To wyjaśnia hipotermię. Dobra, załatwię transport, ale dopiero jutro. A mówiłem, wybierz samochód. - słyszałam, że trochę się uspokoił.
- Mówiłeś, mówiłeś, ale sam doskonale wiesz, o co tu chodzi.
- Mogłabyś dać mnie na głośnomówiący? Chciałbym z nim chwilę porozmawiać. - wcisnęłam odpowiedni (tak mi się wydawało) przycisk.
- Słychać mnie? Dobra, to po pierwsze chciałbym ci bardzo podziękować za uratowanie rudego ogona mojej małej siostrzyczki.
- Mike tak mnie nazywał, "Rudy Ogon"...
- Taaaa, swego czasu często nosiłaś kucyk, więc trudno mu się dziwić. Wracając do tematu, jak długo siedziałaś na tym deszczu?
- Nie mam pojęcia... Mogła to być godzina, a mogło być półtorej. W takich chwilach kompletnie tracisz poczucie czasu, orientację w terenie, a w końcu zastanawiasz się, jak brzmi twoje imię.
- Jestem w stanie w to uwierzyć... - mówił coś dalej, ale nie słyszałam go... Poczułam, że zaczyna brakować mi powietrza... Dusiłam się, jakbym... tonęła... znowu... Zamroczyło mnie i wciąż nie byłam w stanie oddychać, dodatkowo dostałam ataku paniki. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Z oddali dochodził do mnie jakiś dźwięk, może głos... brzmiało, jak moje imię. I nagle świat zawirował i wszystko wróciło do normy.
- Oddycha?! - rozległ się głos William'a.
- Tak, jest w porządku. - dopiero po chwili zorientowałam się, gdzie się znajdujemy. Staliśmy gdzieś na poboczu, Samuel nadal siedział na miejscu kierowcy, ale... wyglądał jakoś dziwnie. Tak, jakby zobaczył ducha i wciąż się zbierał, dochodził do siebie po tym spotkaniu. Miał przerażony, wytrzeszczony wzrok i ciężko oddychał.
- Co się stało? - spytałam, jak gdyby nigdy nic.
- Znowu miałaś ten cholerny atak. Na szczęście Sam zasłonił ci usta i zaczęłaś oddychać. - mruknął niezadowolony Will.
- Dobrze, że nie wpadł na tę drugą metodę. - zaśmiałam się, specjalnie robiąc na złość bratu.
- To znaczy? - zainteresował się nagle Sammy.
- Ataki można też powstrzymywać dzięki pocałunkowi, ale sam rozumiesz, że nie pozwoliłbym na to. Jak to mówią "nie na mojej zmianie". - dodał ze śmiechem. - Zrób tak, jak mówiliśmy. Tylko uważaj, ona ćwiczyła boks i nawet we śnie ma nie najgorszego cela. Daj znać, jak się czuje. - i się rozłączył.
- Generalnie to najchętniej spytałabym, co ten Łoś znowu wymyślił, ale jestem zbyt... zmęczona... - mruknęłam ziewając. Wtuliłam się w fotel i usnęłam. Przespałam całą drogę do akademii.
*Na miejscu*
Poczułam nagłe zimno i szybko otworzyłam oczy. Chłopak otworzył drzwi z mojej strony i delikatnie szturchnął w ramię. Wysiadłam z auta i coś sobie uświadomiłam. Przez cały ten czas spałam wtulona w kurtkę Samuela... Zrobiło mi się trochę głupio, ale nic nie poradzę, że jest taka ciepła, mięciutka i tak ładnie pachnie...
- Dziękuję za wszystko. - powiedziałam do Sammy'ego.
- Jeszcze nie dziękuj, bo za kilkanaście minut możesz chcieć mnie zabić. - odparł zamykając bagażnik.
- Co masz na myśli? - spytałam, gdy weszliśmy do środka.
- Przekonasz się. W którym pokoju mieszkasz?
- Raczej nie trudno zapamiętać, pokój numer 1.
- Powinienem dać radę, choć to trochę trudniejsze do zapamiętania, niż na przykład 338.
- Zdecydowanie, o ile jeszcze będzie dane nam się zobaczyć - rzuciłam i weszłam do swojego pokoju.
- Nawet tak nie mów! - usłyszałam jeszcze gdzieś z korytarza. Ozzy już smacznie spał na swoim posłaniu. Podrapałam go za uchem i poszłam wziąć szybki, ciepły prysznic, po czym przebrałam się w czystą i także cieplutką pidżamę. Wtedy przypomniałam sobie, że należałoby zwrócić kurtkę jej właścicielowi. Cholera, nawet nie wiem, w którym pokoju on mieszka... Nim zdążyłam załadować się do łóżka, usłyszałam pukanie do drzwi. Niechętnie zwlekłam się z niego i poczłapałam je otworzyć. Na progu stał Sam.
- Ponownie cześć. Mogę wejść, czy mam siedzieć na wycieraczce?
- Ach, tak. Jasne. - odpowiedziałam rozkojarzona. Zamknęłam za nim drzwi.
- Pamiętasz, jak mówiłem, że będziesz pragnęła mojego zgonu? Oto nadszedł ten czas. Otóż... William poprosił mnie, abym pilnował cię przez tę noc z powodu jego nieobecności, a twojego "nie najlepszego" stanu zdrowia. I niekoniecznie mam na myśli stan zdrowia fizycznego.
- Poczekaj... Will poprosił... kogoś o... pomoc? - ledwo się wysłowiłam. M oj brat nigdy nie należał do ludzi, którzy bezproblemowo proszą rodzinę, przyjaciół czy znajomych o radę albo pomoc. To p*eprzony indywidualista, który zawsze wie wszystko najlepiej, a potem musi odszczekiwać swoje słowa, co przychodzi mu z jeszcze większym trudem. Jestem w stanie uwierzyć, że zmienił zdanie na temat Samuela, ale... coś takiego? Westchnęłam oficjalnie się poddając. Jeżeli teraz go wyrzucę, zapewne William dowie się, że nie spełniłam jego prośby, gdzie chodzi tylko i wyłącznie o moje dobro, a co za tym idzie obrazi się i będzie jeszcze bardziej nieznośny niż zwykle.
- W porządku, skoro Will tego chce. Gdzieś tu miałam dmuchany materac, zaraz poszukam. Mam spory zbiór książek, do twojej dyspozycji, gdyby ci się nudziło. - powiedziałam wskazując na duży regał wypełniony niemal po brzegi.
- Chętnie czymś się zaopiekuję. - chłopak chwycił jakąś książkę i usadowił się na fotelu obok regału.
- Jeśli pozwolisz, podejmę z góry skazaną na porażkę próbę zaśnięcia. - mruknęłam, kładąc się na łóżku.
- Dlaczego tak myślisz? - usłyszałam zza pleców.
- Zwykle zasypiam koło godziny pierwszej w nocy, jak nie później. O ile w ogóle zasypiam. P*erdolony zespół stresu pourazowego nie daje mi żyć.
- Wybacz, że jestem ciekawski, a wręcz wścibski, ale...
- Sama zaczynam temat i kończę w środku jakiegoś wątku, nic nie wyjaśniając? Nie jesteś pierwszą osobą, która zwróciła mi na to uwagę. A teraz dokończ pytanie.
- Ten zespół stresu po urazie... ma coś wspólnego z twoim okiem?
- Nie, to całkiem osobna historia. Ta blizna powstała w wyniku mojej nieostrożności. Natomiast to upierdliwe cholerstwo dręczy mnie od czasu śmierci najstarszego, przybranego brata, Michael'a. Wiesz skąd się biorą te ataki? Są z powodu przyczyny jego śmierci. Mikey utonął podczas rodzinnych wakacji nad jeziorem na moich oczach... Byłam wtedy jeszcze dzieckiem... Był to czas, kiedy Will stopniowo zaczął się do mnie przyzwyczajać, a wszystko dzięki Michaelowi. Z tego, co pamiętam potrafił pływać, ale prawdopodobnie zaczepił o coś nogą... Jego śmierć jest bardzo dziwna i niewyjaśniona... A wiesz co jest najgorsze w tym całym "stresie pourazowym"? Jest nieprzewidywalny, a niekiedy dręczy mnie także we śnie. Czasem śni mi się, że tonę... a potem zaczynam się dusić przez sen... To coś potwornego i nie do opisania... Heh, teraz masz nade mną przewagę. W nocy nie mam już siły nic udawać i łatwo ze mnie wyciągnąć wszystko, dosłownie wszystko. Ale... mam wrażenie, że trafiła mi się właściwa osoba obok. William musiał ci zaufać, ale to dla niego typowe. Najpierw kogoś serdecznie nienawidzi, a dwa dni później są najlepszymi przyjaciółmi. To był niezły pomysł... Czuję się... bezpiecznie... - mruknęłam i po chwili usnęłam. I znów ten sen... Mętna woda... nie widać dna... czyjeś krzyki... wszystko, jak wtedy... Obudziłam się zlana potem, jak za każdym razem. Popatrzyłam w stronę biblioteczki, ale nie zastałam tam ani Samuela, ani nawet krzesła. Popatrzyłam w prawo. Pod ścianą, niedaleko mojego łóżka spał chłopak wciąż na tym samym krześle. Poczułam dziwną ulgę. Wstałam na chwilę i okryłam go kocem, po czym ponownie wtuliłam się w poduszkę. Obróciłam się przodem do Sam'a... Było mi jakoś... raźniej... Po raz pierwszy w spokoju przespałam resztę nocy...
Sam? (Tak to jest, gdy mam przerwę w pisaniu - miało być zajefajne, a wyszło... takie cuś długie i słabe xD)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz