Strony

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Od Lewisa C.D. Olivii

Minąłem Olivię, która rozpieszczała swojego ulubieńca. Nie mam w zwyczaju podsłuchiwania, więc broniłem się od tego jak tylko mogłem. Na słowa dziewczyny, tylko skinąłem głową. Tak po prostu jest prościej, ponieważ nie muszę się odzywać. Santiago był już cały, bezpieczny, oczyszczony i wyszczotkowany, więc mogłem spokojnie wrócić do siebie. Jedynym problemem było to, że musiałem przemoczony do ostatniej nitki przejść przez pół akademii... pełnej ludzi. Nie jestem wstydliwy, ale po prostu nie lubię tłumu, który oznacza osoby, z którymi nie chciałbym się spotkać. Dlatego staram się go unikać. Od stania z boku jeszcze nikt nie umarł.
Kiedy wreszcie zamknąłem za sobą drzwi mojego pokoju poczułem ulgę, że wreszcie będę mógł się ogarnąć. Po chwili usłyszałem ciche warknięcie. Zza łóżka wyłoniła się moja piękna Aisha. Zrzuciłem przy wejściu przemoczone buty i podszedłem do niej. Odchyliła się, żeby na mnie spojrzeć. Usiedłem przed nią, wyciągając przed siebie nogi tak, aby znalazła się między nimi. Powolnym, wdzięcznym krokiem przybliżyła się do mnie, przytuliła się łbem do mojego torsu i zaczęła łapą drapać mnie w udo. Typowa prośba o głaskanie. Spełniłem ją z największą radością. Pamiętam jak ją dostałem na Syberii. Była małym szczeniakiem, na dodatek dzikim, ale uparłem się, żeby ją zabrać. Objąłem ją i oparłem o nią brodę. Od tamtej pory jesteśmy zawsze razem. Santiago się gniewa, denerwuje mnie, a ona zawsze wiernie czeka i jest, kiedy jej potrzebuję. Mój najwierniejszy przyjaciel.
Dopiero po jakimś czasie zdjąłem te klejące się do mojego ciała ubrania i udałem się pod prysznic. Gorąca woda to najlepsze co mogło mnie wtedy spotkać. Wsadziłem głowę pod strumień. Dawno nie nurkowałem. Ostatnio zabrakło mi tlenu w butli... STRACH NIE ISTNIEJE. Plan na najbliższy wolny dzień - pojechać na wybrzeże i nurkować. Nie można stać w miejscu. Po doprowadzeniu się do jako takiego porządku, wcisnąłem się w bluzę i jeasnowe szorty. W końcu rzuciłem się na łóżko, ponieważ deszcz popsuł wszystkie mojego plany, jednak to nie był najlepszy pomysł. Zaraz po uderzeniu w materac, moje żebra postanowiły uprzykrzyć mi trochę życie. Dawno mnie tak nie bolały. No rozumiem metalowe fragmenty i implanty kości w moim boku, ale nie bolało mnie tak od operacji. Jedną ręką sięgnąłem po poduszkę i podłożyłem ją pod bolącą część ciała. Powoli, bardzo powoli się rozprężyłem. Ból zelżał. Spojrzałem na książkę leżącą na parapecie, nad krawędzią łóżka. Mogłem zobaczyć tylko jej grzbiet - Język norweski. Słabo mi z nim szło. W ostatnim czasie właściwie stałem w miejscu, ponieważ albo nie miałem czasu, albo przyswojone wiadomości były zastępowane przez coraz to nowe problemy. W tamtym momencie jakby na życzenie zadzwonił Alexander. Byłem chyba jedną osobą z rodziny, która używała jego pełnego imienia. Odebrałem, ponieważ świadomość, że go zostawiłem samego, już wystarczająco wzbudzała we mnie wyrzuty sumienia.
- Cześć Alexander - odparłem miłym głosem. Nie potrafiłem inaczej do niego mówić. - Co się stało?
- Chcę żebyś wrócił - odezwał się dopiero po dłużej chwili. Podniosłem się i wsparłem na łokciach.
- Wiem... ja też chciałbym wrócić...
- Ale nie możesz - dokończył.
- Jeszcze nie, ale kiedy tylko będę mógł przyjadę do ciebie. Dobrze?
- Mhm - mruknął tylko.
- Jest aż tak źle?
- Nie no, dziś się nie odzywają do siebie, więc jest cicho. Wczoraj było gorzej...
- Hej młody, im przejdzie. Wiem to, bo trochę dłużej to przechodzę. Pamiętaj, jeden telefon...
- I co później?
- Poleje się krew, a ciebie zabiorę, choćbym miał pracować w kamieniołomie, żeby nas utrzymać.
- Wiesz... jesteś spoko bratem - najgorsze słowa jakie mogłem usłyszeć. Rozrywały mi serce, ponieważ byłem świadomy, że nie mogę mu pomóc. Po długim wywodzie o urodzinach jego kolegi i omówieniu paru innych ważnych spraw, znowu obaj wróciliśmy do naszych światów. Choć ja wolałbym być w jego świecie. Wylegiwać się w jego łóżku i słuchać godzinami, jak Whitelaw z równoległej klasy go denerwuje. Chcieć, a móc, tak to szło? Pogrążyłem się w lekturze, aż zrobiło się całkiem późno. Nie miałem najmniejszej ochoty na sen. Dość ciężko się podniosłem, przy wyjściu założyłem tenisówki i wyszedłem na korytarz. Kiedy sobie szedłem w bliżej nieokreślone miejsce, nagle jakiś przeciąg dmuchnął mi lodowatym powietrzem pod bluzę, przez co bardzo wyraźnie się wzdrygnąłem. Nienawidzę zimna... jednak coś, co kocham od zawsze. Oczywiście nikt by się nie domyślił, że chodzi o jedzenie... chociaż biorąc pod uwagę moją linię modelki, tak modelki, bo modele są na mnie za grubi, to serio mało kto mógłby się domyślić mojego zamiłowania do opychania się ogromnymi ilościami, przede wszystkim makaronów. Kierując się w stronę stołówki minąłem zegar. Dwudziesta pierwsza trzydzieści, idealnie pół godziny, aby się najeść i jeszcze trochę na przejście całej akademii dookoła. Miałem tylko nadzieję, że nie spotkam tam nikogo zbyt irytującego.
W środku zapalone były tylko boczne lampy, przez co panował półmrok. Światło odbijało się od ścian kawowego koloru, nadając podobny kolor otoczeniu. Na prawie wszystkie stoliki były pozakładane krzesła, aby umożliwić sporzątaczce umycie podłogi. Moje buty miękko uderzały o podłoże nie czyniąc najmniejszego hałasu. Po slalomie między stolikami, zza gęstwiny nóg krzeseł wyłonił się stolik, niedawno przez kogoś opuszczony. Przy okienku stała misa z nietkniętym makaronem i jakimś sosem. Może ten dzień jednak nie był taki najgorszy? W sumie jakby przemycić tu książkę i spędzić tu pół nocy, to nawet mógłbym mówić o udanym dniu... Jednak w końcu postanowiłem po posiłku zaszyć się na jakiś czas w pokoju. Aż nie wytrzymam gapienia się w sufit.

Olivia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz