Strony

niedziela, 16 kwietnia 2017

Od Harry'ego cd. Zoey

- Mam twój telefon - wymamrotała cicho, nie ruszając się z miejsca.
Dopiero po chwili wyciągnęła w moją stronę dłoń, w której trzymała komórkę.
- Wszystko w porządku? - spytałem, mimo, że zdążyłem już zauważyć, że tak na jest.
- Mhm - mruknęła, po czym uniosła wzrok na zegarek, wiszący obok drzwi. - Już dość późno, zaraz zacznie się cisza nocna i wydaje mi się, że powinieneś już iść.
- Okej, faktycznie już późno - odpowiedziałem, zerkając na godzinę widoczną na ekranie mojego telefonu, po czym uśmiechnąłem się słabo - Jeżeli coś by się działo, lub zmieniłabyś zdanie i jednak chciała powiedzieć co jest nie tak, to wiesz gdzie mnie szukać. Dobranoc.
- Em.. jasne, dzięki. - Zmarszczyła brwi, siląc się na delikatny uśmiech. - Dobranoc.
Wyszedłem z pokoju, rzucając krótkie spojrzenie na pogrążoną w głębokim śnie fretkę. Wyglądała, jakby miała w planach przespać dobre kilkanaście godzin. Cholera, czemu nie urodziłem się fretką.
~~*~~*~~
Rano obudził mnie znienawidzony dźwięk budzika. Miałem ochotę wyrzucić telefon za okno, albo chociaż uderzyć nim o podłogę, by w końcu się zamknął. Już kilkukrotnie zdarzyło mi się opuścić poranny trening, czy późniejsze lekcje, więc nie mogłem pozwolić sobie na kolejne nieobecności. Tak, czy siak za jakieś pół godziny pojawi się tu Niall, żeby upewnić się, że już wstałem. Fajnie mieć takiego przyjaciela, jednak z drugiej strony jest to strasznie denerwujące.
Nie chcąc tracić jeszcze więcej czasu, podniosłem, a raczej sturlałem się z łóżka, uderzając plecami o zimny i twardy parkiet.
- Cholera - jęknąłem pod nosem, przecierając oczy rękoma - To będzie ciężki dzień.
Podpierając się rękoma o szafkę nocną, zbierając w sobie wszystkie siły, udało mi się wstać, jednak po kilku krokach w stronę łazienki, zakręciło mi się w głowie i o mały włos, a ponownie runąłbym na podłogę.

Ogarnięcie się na trening, zajęło mi jakieś piętnaście minut, przy czym zdążyłem nawet wypastować buty, a w moim przypadku to już duży wyczyn. Pospiesznie wyszedłem z pokoju, a na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech.
Może ten dzień, jednak nie będzie taki straszny. 
Wręcz tanecznym krokiem pokonałem drogę po schodach, jak i tą dzielącą akademik od stajni. Rainbow Dash, akurat wychyliła głowę, a widząc mnie, od razu ją schowała. 
- O nie kochana, dzisiaj się nie wymigasz od treningu - zaśmiałem się, wchodząc do jej boksu. 
Klacz machnęła kilka razy głową i strzeliła focha, odwracając się zadem w moją stronę. 
- Oj już nie przesadzaj. Rozumiem, że jesteś śpiochem, ja też, ale poranne treningi muszą być. - Wywróciłem oczami, mając nadzieję, na przekonanie klaczy do współpracy. 
Z faktu, że była dzisiaj wręcz nieskazitelnie czysta, zabrałem z siodlarni jedynie kopystkę i rozpocząłem walkę z czyszczeniem kopyt Rainbow. To wydaje się dość proste, jednak, gdy klacz się uprze, nie ma na nią mocnych. 
Weszliśmy na halę równo z rozpoczęciem się treningu, wyprowadziłem klacz na środek pomieszczenia, jednak zanim zdążyłem wsiąść na jej grzbiet, podeszła do mnie pani Ruby.
- Widzę, że ktoś ma tu dzisiaj bardzo dobry humor. - Uśmiechnęła się serdecznie. 
- Jak najbardziej - odpowiedziałem, również szeroko się uśmiechając - Za to Rainbow chyba się dzisiaj nie wyspała, mam wrażenie, że będzie to dla nas obojga bardzo ciężki trening. 
- Dzisiaj wyjątkowo macie w zastępstwie skoki z grupą trzecią, ponieważ pani Melanie się rozchorowała i nie dała rady przyjść. Ale o nic się nie martw, poranne treningi skokowe są łatwe, krótkie i przyjemne. Nie możemy w żaden sposób narażać nikogo na kontuzje. 
- Rozumiem - kiwnąłem głową, a zaraz potem pani Ruby kazała mi dosiąść Rainbow Dash. 
Ledwo zdążyłem usadowić się w siodle, a klacz zaczęła strzelać baranki i mocno się wybijając stanęła dęba. Z trudem utrzymałem się na niej, jednak byłem pewny, że na tym się nie skończy.
- Dzisiaj nie pozwolę ci mnie zrzucić. - Pokręciłem głową, uśmiechając się szeroko. 
Po chwili zauważyłem, że kilka metrów od nas stoi Zoey z jednym ze stajennych koni. 
- Twoja klacz chyba przyjęła wyzwanie. - Spojrzała na mnie, jednak po chwili odwróciła wzrok i spokojnym, aczkolwiek dość żwawym stępem ruszyła przed siebie. 
- Dawaj Rainbow, idziemy - cmoknąłem do klaczy, która chyba nie miała w planach ruszać się z miejsca. 
Docisnąłem mocniej łydkę i wreszcie udało nam się ruszyć. Po krótkiej rozgrzewce zabraliśmy się za niskie przeszkody, które i tak większość pokonywała z dużym zapasem. W momencie, gdy przyszła kolej na odrobinę wyższą kopertę, klacz po zgrabnym pokonaniu jej, zaczęła serię baranków, a ja nawet nie zorientowałem się, kiedy wybiła mnie na tyle, że praktycznie wisiałem na jej szyi. 
- O nie! Powiedziałem, że dzisiaj mnie nie zrzucisz! 






 Zoey?
wyszło dłuższe niż się spodziewałam XD jakościowo tak średnio...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz